Avancerad sökning Avancerad sökning

Przedmowa


Pierwsza to podobno próba, bardzo skromna i nieśmiała, krótkiej zwięzłej monografii o znakomitym artyście, do historyi sztuki świata zachodniego należącym, na którą Polak się odważył. Namowy przyjaciela a towarzysza w pracy, który specyalnemi naukowemi studyami nad malarstwem obcem, definicyą obrazu Lorenza Costy w Muzeum ks. Czartoryskich w Krakowie, rozprawami dwiema o Leonardzie da Vinci, dodał nowe ważne szczegóły do badań zagranicznych uczonych, niech mi będą częściowem wytłómaczeniem w tem zbyt może śmiałem mierzeniu zamiaru nie według sił. Pokusa była wielka, by takie studyum popełnić, a gdy prof. Dr. Jan Bołoz-Antoniewicz do ulegnięcia jej zachęcał, prof. Dr. Maryan Sokołowski również cenną swą radą i pomocą, za którą serdecznie wdzięczny jestem, wspierał, naoczne zaś badanie bardzo wielu dzieł Van Dycka w części chociaż otuchy do podjęcia pracy dodawało, powstała w ślad za tem książka niniejsza.

Nowego nauce zagranicznej nie przynosi ona nic prawie, z wyjątkiem kilku może spostrzeżeń nieledwie subjektywnych, oraz paru drobnych do twórczości Van Dycka szczegółów. Ale mimo to nie wacham się drukiem jej ogłosić, a nawet Uniwersytetowi, na którym pracuję, w jego wiekopomnej rocznicy poświęcić — jest bowiem owocem wielu poszukiwań i długiego myślenia, a może się przyczynić do prób u nas podobnych i zachęcić do bliższego poznawania zagranicznego także minionych wieków malarstwa. Jeżeli już to jedno uczyni, autor szczęśliwym będzie, iż się nad temi kartami mozolił.

Chciałem tu dać naprzód obraz tego, co nauka lat dwudziestu ostatnich przyniosła nowego do poznania życia i twórczości malarza, pełnego uroku i o bardzo wielkim talencie, choć nie żadnego geniusza na modłę bodaj kilku współczesnych mu artystów. Antoni Van Dyck nie może się równać ani z Rembrandtem, ani z Velasquezem, ani nawet z mistrzem swym Rubensem, ale mimo to, a dlatego może właśnie że nie potężny ani bardzo głęboki, ale wytworny i pełen niezrównanego delikatnego smaku — a więc dla ogółu przystępniejszy — jest on u tego szerokiego ogółu i za granicą, a cóż dopiero u nas, więcej od tamtych znany i bodaj nawet bardziej podziwiany. Nie to jednak stało się powodem, że do tej właśnie monografii się zabrałem. W roku minionym miałem sposobność na jubileuszowej wystawie utworów Van Dycka w Antwerpii, do której urządzającego Komitetu, jako zagranicznego członka, łaskawie mnie zaproszono, widzieć zgromadzone razem w wyjątkowej ilości nieznane prawie dotąd malarza utwory i dokładnie je przestudyować. Uzupełniło to bardzo znacznie luki, jakie w poznaniu Van Dycka moje poprzednie studya były zostawiły. Znając dokładnie dzieła malarza w Luwrze, w londyńskiej National Gallery i w Windsorze, w Edymburgu i w Dulwich, w cesarskiem Muzeum i w galeryi ks. Liechtensteinów w Wiedniu, w galeryach Drezna, Monachium, Berlina, Cassel, Brunszwiku, dalej w muzeach Hagi, Amsterdamu, Bruxelli i Antwerpii, w galeryach włoskich wreszcie, a zwłaszcza w pałacach Genuy, mogłem na wystawie antwerpskiej w części pogłębić to, czego prawie niedostępne galerye prywatne angielskie, nieznane mi niestety Prado madryckie i Ermitage petersburski, oraz kilka kościołów w mniejszych miastach Flandryi, dotąd niecałkiem mi jasnem w twórczości malarza czyniły. Miałem przytem sposobność przestudyowania tam wielu rysunków Van Dycka, zwłaszcza zaś jego słynnej a dotąd niemal przez naukę nietkniętej księgi szkiców z włoskiej podróży, która jest jednym z klejnotów zbiorów niezrównanych księcia Devonshire w zamku Chatsworth. Użyczono mi jej i długie rozkoszne godziny nad nią spędzałem.

W ślad za tem zawarciem znajomości coraz to dokładniejszej z utworami mistrza, poszła robota nad literaturą najnowszą, do niego się odnoszącą. Stanęły tu na czele prace ostatnich lat francuskie, angielskie i niemieckie, a tu głównie większe dzieła i mniejsze rozprawy p. p. Guiffrey, Michelsa, Emila Michel, Maxa Roosesa, Hymansa, Józefa van den Branden, Brediusa, Philippsa, Carpentera, Armstronga, Herbert Cooka, Law’a, wreszcie i naturalnie jak zawsze, gdy o wielką sztukę chodzi, Wilhelma Bodego. Treść essencyonalną z całej tej literatury starałem się wydobyć, a na tem tle podać dopiero to, czego te rozprawy nie dawały, rezultaty nowych szczegółów, jakie wystawa w Antwerpii w r. 1899 przyniosła, a które w swoim rodzaju są bardzo ważne. Jednym n. p. z dowodów tego jest fakt, że dopiero teraz i dopiero po niej Max Rooses swą wielką pierwszą monografię Van Dycka ma wydać. Oto, co ta książka przynosi względnie nowego i skromnie osobistego.

Zupełnie nowym jest w niej jedynie szczegół jeden, a mianowicie po raz pierwszy wciągnięcie utworów oryginalnych Van Dycka albo innych z jego autentycznemi obrazami związanych a w Polsce się znajdujących, do tej znanej dotąd całej jego produkcyi. Plon tu bardzo skąpy; zupełnie autentyczne dwa obrazy, jeden prawie oryginalny, a raczej należący do epoki, gdy tak już mało jego zupełnie samodzielnych powstawało utworów, inne, będące replikami, nieznanemi do dziś dnia, lub kopiami ze znanych a słynnych obrazów. Ta inwentaryzacya „polskich” Van Dycków, lub obrazów z utworami malarza w związku będących, ze zbiorów Czartoryskich, Sanguszków, Tarnowskich, Potockich, jest jedyną nową rzeczą, jaką ta praca przynosi. W związku z nią stoją trzy inedita Van Dycka, jakie tu wśród innych reprodukcyj jego utworów podaję, a jakie albo z temi zbiorami polskiemi się wiążą, albo z nich pochodzą. W wyborze innych rycin kierowało mną albo typowe icli znaczenie dla pewnej epoki w twórczości malarza a mała ich dotąd znajomość, albo też związek z omawianemi ineditami lub z osobami, których portrety po raz pierwszy dokładniej omówione tu zostały. I oto — owe inedita właśnie, oraz owe „polskie“ Van Dycka obrazy — także powód, dla którego śmiem pracę tę w świat puścić i nawet ją dedykować prastarej Szkole naszej. Niech ona świadczy, że i tego wielkiego zagranicznego malarza utwory są w Polsce i niech je z okazyi naszego wielkiego święta naukowego światu przypomni, a uwagę zagranicy bodaj temi kilku nieznanemi illustracyami na nie zwróci. Oto wytłómaczenie, że się na tę książkę odważyłem i za dodającemi mi otuchy namowami kolegi w zawodzie poszedłem. Czy się ta praca na co przyda, czytelnik łaskawie niech sądzi — a Uniwersytet Jagielloński niech tę zbyt śmiałą próbę toleruje okiem łagodnem dla swego dawnego ucznia i wychowańca.

Antoni Van Dyck. 1699-1641. Portret własny w galeryi Luwru.
Antoni Van Dyck. 1699-1641. Portret własny w galeryi Luwru.

keyboard_arrow_up