Búsqueda avanzada Búsqueda avanzada

Wstęp.


Było to we Lwowie 1851 r. 16 października, około drugiej godziny z południa. Od Brodeckiego ku rynkowi ciągnął świetny orszak dostojnych gości w towarzystwie władz, dygnitarzy i różnych matadorów miejscowych, a dalej roiła się różnobarwna rzesza ludu. Młody cesarz, Franciszek Józef, bo na jego to przyjęcie wylały się te tłumy, dosiadłszy konia przy koszarach Ferdynanda, zdążał do samego miasta, witany radośnemi okrzykami ludności, chciwej zawsze okazałych i uroczystych widoków. 

Mieszkańcy ulic, któremi postępowała ta ogromna kawalkada, zaległszy okna, wygodnie i bezpiecznie przypatrywali się pochodowi, pojąc wzrok obrazem, jaki się rzadko roztacza w prowinoyonalnem mieście. Ale gdy tak wszyscy wytężają ciekawe oko dla odniesienia przelotnych wrażeń, w jednem z okien hotelu Dreznera na rogu ulicy akademickiej i Maryackiego placu, w pobliżu bramy tryumfalnej, ktoś dla innego, ważniejszego celu stara się zatrzymać w pamięci główne zarysy cesarskiego otoczenia. 

Jest to młodziuchny, kilkunastoletni chłopiec, szczupły i wątły, nizkiego wzrostu, z którego drobnej twarzyczki biją rozum i żywość. Z gorączkowym pośpiechem, a przy tem ze zręcznością i rozwagą, starszą nad lata, przenosi on sposobem szkicowym na papier to, co widzi, a szybkość i pewność jego ołówka, zwłaszcza gdy rzucając kontury koni, w kilku pobieżnych rysach nadaje im pewne charakterystyczne cechy, wskazuje wyjątkowe uzdolnienie w młodym rysowniku, pozwala się spodziewać, że dziecko to kiedyś wyrośnie na mistrza. Jakoż już wtedy rokowano mu świetna przyszłość, a chłopiec nie zawiódł nadziei, bo w dziesięć lat później dał się poznać światu jako twórca „Warszawy a w kilka lat potem zgasł młodzieńcem, objawiwszy cała siłę genialnego talentu w „Wojnie“. 

Gdy się orszak przesunął, czternastoletni Artur zwinąwszy grubemi rysami naszkicowany papier, pospieszył do domu stryjenki, pani Aleksandry Onyszkiewiczowej, gdzie z wielkim zapałem zabrał się do pracy, nad którą siedział tak wytrwale i cierpliwie, że przez jeden dzień wykonał akwarellę na półtora łokcia szerokości, na której roiły się setki figur konnych i pieszych, a członkowie rodziny i znajomi podziwiali w niej ruch i życie, wyborne odtworzenie koni, strojów, a nawet uderzające podobieństwo w portretach cesarza i znakomitszych osób. 

Tak niezwykły pośpiech był obecnie koniecznym, wszystko bowiem zależało od tego, aby rzecz była ukończona w porę i ułatwiła ubogiemu chłopcu trudną wędrówkę po stromych ścieżkach sztuki. Na krótko przedtem matka i wuj Artura, hr. Zabielski, prosili ówczesnego namiestnika Galicyi, hr. Agenora Gołuchowskiego, aby mu wyjednał u cesarza stypendyum, jako przyszłemu uczniowi akademii malarskiej w Wiedniu. Gołuchowski podał wówczas proszącym szczęśliwą myśl, ażeby chłopiec dla zaskarbienia względów monarchy, odmalował wjazd jego do Lwowa. Rada ta trafiła do przekonania pani Grottgerowej i Zabielskiego tern łatwiej, iż znając talent Arturka do kompozycyi i łatwość w rysowaniu, nie wątpili, że dostojny gość łaskawem okiem spojrzy na jego utwór.

Zwiedziwszy Lwów, zdążał cesarz w towarzystwie swego namiestnika na Bukowinę. Zanim przybył do Stryja, zawieszono ukończona już akwarelle obok widoków Galicyi w apartamentach hr. Zabielskiego, który swe mieszkanie oddał na usługi monarchy. Franciszek Józef spostrzegłszy trafny wizerunek tak niedawno odbytego wjazdu, spytał z zajęciem o malarza, a dowiedziawszy się, że nim jest ubogi, niespełna czternastoletni chłopiec, nie mający funduszów do dalszego kształcenia, raczył wyrazić życzenie poznania tak wiele obiecującego talentu. Jakoż wkrótce nastąpiło posłuchanie; wezwany przez wuja Artur stawił się przed cesarzem, doznał jak najżyczliwszego przyjęcia, a zaszczyt, jaki go spotkał, sprawił na jego młodocianym umyśle bardzo silne wrażenie. Sam monarcha usposobiony przyjaźnie dla przyszłego artysty, przyrzekł łaskawie, że o nim nie zapomni; rzeczywiście niedługo potem nadeszło z Wiednia pismo, donoszące, że Franciszek Józef wyznacza mu ze swojej prywatnej szkatuły stypendyum, polecając, ażeby udał się naprzód do szkoły malarstwa w Krakowie, następnie zaś do wiedeńskiej akademii sztuk pięknych. Zdarzenie to rozstrzygnęło o losie i zapewniło przyszłość Grottgerowi, jakkolwiek stypendyum było wcale skromne, wynosiło bowiem tylko 80 zł. miesięcznie.

keyboard_arrow_up