Advanced search Advanced search

Opowiadanie majora o Jaśku Malecie.


Byłem wtenczas w kadetach, kiedy to pamiętna wybuchła rewolucya warszawska. Ani chwili się nie namyślaliśmy, co zrobić wobec głosu Ojczyzny, wzywającej pomocy. Cała szkoła wyruszyła, gdzie najdroższa ją sprawa wołała. Ja służyłem Krajowi w pierwszym pułku krakowskich krakusów. Co to za dziarska była młodzież, co za chwaty chłopaki! Bo też ogólny był zapał; od komnat pałacowych do chaty wieśniaczej - jedno hasło: wypędzić wroga z kraju! Kto tylko czuł się na siłach, ten podążał do szeregów, czy pan włości, czy mieszczanin, czy chłopek. Nakazano, aby ze wsi po jednym ochotniku brano z 50 dymów, a tu po 20-30 przybywało w szeregi dymników, aby na ochotnika bić wroga. A były to chwaty chłopy, ustawicznieby się tylko bić chcieli - z taką też armią tylko można było takich cudów w bitwach dokazywać. Żołnierz nasz nie pytał, ile jest wroga, ale - gdzie on jest? Były czasem i niewygody, - ale jak to w czasie wojny, na to żołnierz był wyrozumiały; gorzej było z końmi, bo tym na niczem zbywać nie mogło. Pamiętam - było to w kwietniu 1831 r., byliśmy w marszu pod Stoczkiem, gdy nam zabrakło żywności i dla ludzi i dla koni. Trudne to było położenie; silniejsze oddziały można tylko było wysyłać w okolicę, bo o milę drogi było lewe skrzydło Dybicza. Nasz porucznik Oraszewski z 1 pułku Krakusów krakowskich, dostał nakaz, aby się starał o siano dla całej dywizyi. Wybrał się więc w marsz z plutonem (44 koni), i prawie o milę drogi od forpoczt rosyjskich spostrzegł na polu stogi siana. Nic pilniejszego, jak ze wsi pościągać podwody, nakłaść siana i w nogi. Ledwo jednak pierwsze porucznik wydał rozkazy, gdy wieśniacy donoszą mu, że tuż za wsią Rosyanie się zbliżają, Porucznik posłał zaciągnąć języka, a przekonawszy się, że znacznie więcej jest Rosyan, jak w jego plutonie żołnierzy, wydał rozkaz do odwrotu. W tem zamieszaniu zapomniał porucznik żołnierza, nazwiskiem Mulet, któremu na imię było Jan, a był to syn chłopka z Niegowonic z Olkuskiego. Piękny to był z rysów twarzy i miły towarzysz, to też nie nazywali go inaczej, jak: Ładny Jasiek. Tego Jaśka zgubił porucznik; chce się cofnąć z plutonem do wsi po Jasia, ale ćma Rosyan, -  niepodobieństwo narażać plutonu na śmierć niechybną. 

Tymczasem Jasiek gospodarzy w stogach pod lasem, jakby ani jednego nieprzyjaciela nie było we wsi; chłopi perswadują mu, aby się nie wystawiał na niebezpieczeństwo i podążył za plutonem, ale Jasiek im odpowiada: „Nie ma tu porucznika, więc ja komenderuję. Słuchajcie! Ja pojadę na trakt, wy tu zostańcie, a gdy wam dam znak, to z całego gardła krzyczcie: hurra! hurra!“ Pędzi Jasiek na drogę, Rosyanie go zoczyli, Jasiek wywija pałaszem, poczciwi wieśniacy jak nie rykną hurra! hurra! to aż las zadrżał. Odgłos odbił się w lesie tak silnie, że nieprzyjaciel, sądząc, iż naszych conajmniej tyle co ich, dał drapaka. 

Spokojnie wieśniacy dalej nakładali siano i 30 fur zawieźli do Stoczka, gdzie ze sztabem stał generał Jankowski. Wszyscy otoczyli Jaśka. Przybył 1 porucznik Oraczewski, który już go miał za straconego. Generał dziękował chłopom za ich życzliwość i przywiązanie do Ojczyzny. „Jaśnie generale -  rzekł jeden z tych poczciwych chłopów - myśmy spełnili nasz obowiązek, bo Polska tego od nas wymaga, ale przytomność umysłu i odwaga tego Krakusa uratowała siano i nas i jego". Dowiedziawszy się generał, jakim fortelem Jasiek w pole wywiódł Rosyan, przyrzekł mu krzyż w dowód zasługi. - „Panie generale" - rzekł Jasiek - z wdzięcznością i posłuszeństwem żołnierza przyjmuję tę honorową oznakę, ale... ale... „No, cóż takiego, mów śmiało!“ „Otóż - panie generale, gdym się dowiedział, że Ojczyzna woła ratunku, poprosiłem matki o błogosławieństwo i z niem pospieszyłem do obozu, zostawiwszy w domu staruszkę matkę i siostrę bez grosza, bez utrzymania; proszę dla nich o mały datek, choćby z mego traktamentu zaliczkę". Generał, wzruszony tem przywiązaniem synowskiem, spojrzał do koła i -  „Panowie - zawołał - daję czerwieńca (18 złp.), poruczniku Paprocki, obejrzyj się za więcej". W jednej chwili każdy z otaczających sięgnął do kieszeni, a Paprocki przez umyślnego posłańca posłał matce Jaśka sumkę, która dobrze wystarczyła już na utrzymanie. 

Kiedym awansował na oficera, miałem w moim oddziale tego dzielnego Jaśka, którego jako chwackiego żołnierza bardzo pokochałem. Bo też było co pokochać - tego szlachetnego i walecznego żołnierza. Cofał on się ze mną od rejterady z pod Bolimowa pod mury Warszawy, a we wszystkich wycieczkach na wroga Jasiek zawsze był pierwszy. Kiedy Rosyanie przypuścili szturm na Warszawę, pułk nasz pilnował 40 lekkich dział. Bohatersko się broniliśmy; pierwszego dnia kilka razy szarżowaliśmy na wroga. Jasiek dzielnie się bił; drugiego dnia przy czwartej szarży był ranny w głowę, stracił trzy palce u prawej ręki i został odniesiony do lazaretu. Powszechny żal ogarnął nas na tę smutną wiadomość. 

Jan Mulet doczekał się późnej starości. Gromada we wsi Niegowonicach, zkąd Mulet był rodem, wyposażyła jego córkę, uznając zasługi ojca, a gdy dzielny wiarus życie zakończył, uczciła go wspaniałym pogrzebem.

keyboard_arrow_up
Centrum pomocy open_in_new