Recently viewed
Please log in to see lots list
Favourites
Please log in to see lots list
W powstaniu 1831 r. odznaczały się świetnie cztery bataliony strzelców, w których skład wchodzili borowi, myśliwi i wogóle ludzie, umiejący się obchodzić z bronią palną, Byli oni postrachem dla Rosyan z powodu celnych strzałów. Do najzręczniejszych strzelców należał major Kuszel, gdyż, kiedy strzelił do utkwionego noża, kula rozcinała się na dwoje. Wypuszczał czasem dwa gołębie w powietrze, związane za nóżki sznurkiem; gdy się dość wysoko wzbiły, przecinał kulą łączący je sznurek.
Mimo to przesadził Kuszla szesnastoletni chłopiec, pochodzący z Czech; strzelał on tak celnie, że go posądzano o czary i dla tego nazwano go Faustynkiem, t. j. małym Faustem, który u Niemców jest tem, czem u nas Twardowski. Strzelcy celni najczęściej w tyraliery rozpuszczani bywali; w takim razie za Faustynkiem stawało ich dwóch i ci mu broń nabijali, a on ciągle strzelał. Szczególnie byli oni postrachem kozaków, na forpocztach stojących, którzy ich ptasznikami zwali. Długo niewiedzieli oni, że ci dubeltówki mają, to też po pierwszym wystrzale rzucali się na nich, a ci z drugiej lufki dawali ognia i rzadko nadaremnie. Później byli ostrożniejsi, i póki taki strzelec nie wypalił obu nabojów, żaden kozak natrzeć na niego nie śmiał. Ależ pomimo tej ostrożności, potrafił ich oszukać przemyślny Faustynek: bo kiedy chciał sprzątnąć jakiego kozaka i podsuwał się do niego, to w wielkiej odległości strzelał z jednej lufki, potem zręcznie wyrywał pistolet z kartuszy i palił znowu; wtedy kozak, niechcąc mu dać czasu do nabicia broni, pędził do niego; ścigany uciekał niby, a jak kozak zbliżył się na strzał, odwracał się i z drugiej lufki zsadzał go z konia.
Naprzeciw owej łączki, którą zajęli strzelcy, na polu widne były poustawiane szychty kamienia, do naprawy szosy przygotowane, a koło jednej z takich kręcił się Ałamaniec w ponsowym swoim mundurze; pikę miał czerwono malowaną i jańczarkę na plecach, a siedział na białym koniu. Te jasne kolory jaskrawo odbijały promienie chylącego się do zachodu słońca, i jakby jaki ognisty meteor, świeciły przed oczami patrzących. „Ach! żeby można sprzątnąć tego huncfota, - zawołał jeden z oficerów,- dałbym coś za to’’.
Zapewne!“ odrzekł drugi - „jabym i dukata nie żałował, ale cóż mu zrobisz w tej odległości?" Posłyszał tę rozmowę Faustynek, zbliżył się do rozmawiających i rzekł z uśmiechem: „Niech się panowie oficerowie złożą na mnie, a ja go zmiotę, jak dubelta“.
„Ale jakimże sposobem? powiedz", mówili, „przecież w czystem polu podejść ci się nie da“.
„Już ja sobie poradzę", mówił chłopiec z rodzajem pewności, a ta jego propozycya doszła do uszu pułkownika, ale ten nie chciał z początku pozwolić na to, mówiąc: „Nim ty kozaka, kozak ciebie może sprzątnąć, bo ich broń daleko niesie".
Pomimo tych uwag chłopak trwał przy swojem; oficerowie znowu rachowali na szczęśliwą gwiazdę jego, a Kuszel, ulegając ogólnym naleganiom, zezwolił w końcu; i zaraz oficer, co to dukata ofiarował, zdjął kaszkiet:
„Panowie!" zawołał, „na wyprawę Faustynka składka", - i rzucił holendra (dukat holenderski), a że się nikt nie wymówił, parę set złotych miało być zyskiem zwycięzcy. Ten słysząc, jak Sowita czeka go nagroda, uśmiechnął się, starannie opatrzył broń, nabił ją, potem zarzucił strzelbę na ramię, i skłoniwszy się oficerom, szedł prosto na ową szychtę, obok której stał kozak. Ujrzawszy idącego ku niemu Strzelca, zaczął on ujeżdżać na prawo z okiem wlepionem w niego, a kiedy Faustynek dochodził do kupy kamieni, kozak widząc się w takiej odległości, że kula go dosięgnąć nie mogła, stanął i każdy ruch przeciwnika pilnie śledził. Faustynek usiadł na szychcie, obejrzał broń, potem się złożył, dał ognia; a nim się dym rozszedł wyciągnął pistolet i wypalił. Po pierwszym strzale zachwiał się kozak, bo mu kula widno koło uszu świsnęła. Chwilę popatrzył na chłopaka, który gotował się broń nabijać. Widząc to kozak, zdjął z pleców jańczarkę, sparł się na siodle, a kiedy strzelił, chłopcu broń z ręki wypadła, uchwycił się za pierś, potem zatoczył się, upadł, i jakby ostatnie wysilenie nogami rzucił kilka razy.
Na ten widok okrzyk boleści wydał cały batalion, a kozak dosiadł konia i pochylony na siodle pędził, żeby obedrzeć zabitego.
Był już o jakie 50 kroków od niego, kiedy ten raptownie zerwał się na nogi; błysnęła dubeltówka w jego ręku, strzelił i zaraz padł na ziemię kozak, a koń stanął i wąchał powalonego jeźdźca. W kilku skokach był Faustynek koło leżącego, wskoczył na konia i biorąc się za boki: Ha! ha! ha! zaśmiał się głośno. Cały batalion, jakby jeden człowiek, powtórzył śmiech Faustynka, a wesoły ten okrzyk odbijało echo dąbrowy. Łatwo pojąć, z jaką radością przyjęli strzelcy wracającego na kozackim koniu kolegę.
Kuszel awansował go na podoficera i do krzyża przedstawił. Jakoż na drugi dzień przybył adjutant wodza naczelnego i przed frontem batalionu przypiął mu go na piersiach; a uszczęśliwiony chłopiec, ozdobiony i obdarzony, stał się ulubieńcem całego oddziału.
W tylu będąc potyczkach, zawsze w największym ogniu, nigdy nie tknięty nawet, ufał on w szczęście swoje i narażał się niesłychanie.
W kilka dni po tym wypadku, byliśmy pod wsią Jakacyą; jest tam grobla długa, na niej most, który rzucili Rosyanie; a naprawić go było trudno, bo za groblą stała baterya nieprzyjacielska, która się ostrzeliwała. Batalionowi Kuszla dano rozkaz spędzenia jej. I zaraz strzelcy zrzucili obuwie, rozpięli nogawice rajtuzów, zarzucili je na ramiona, i brnąc po błocie, weszli w łozy, przebyli rzeczkę i znowu zakryci łozami, podsunęli się pod bateryę Kwadrans zaledwie trwał ogień, kiedy umilkły działa, bo wszystkie konie i ludzi z małym wyjątkiem wybili strzelcy; nie było więc ani komu, ani czem dział uprowadzić.
Zaraz potem rzucili się sapery do stawiania mostu, a strzelcy wracali na dawne stanowisko. Żadnej oni straty nie ponieśli, brakowało tylko Faustynka, bo ten, jak mówili koledzy jego, z umysłu pozostał w tyle. Zdziwiony tem Kuszel, kazał jednemu ze strzelców wleść na wierzbę, ztamtąd bowiem ponad łozami widzieć można było, co się dzieje z zuchwałym chłopcem.
Patrzący z drzewa ujrzał zbliżającego się ku miejscu, gdzie stała baterya, jakiegoś sztabsoficera od kwatermistrzostwa, obok niego był oficer od huzarów, za nimi trzech żołnierzy; przed łozami zaś na suchej łące za krzakiem siedział zaczajony Faustynek. Jadący stanęli nad łąką, a ów sztabsoficer patrzał przez lunetę na położenie armii polskiej, kiedy rozległ się wystrzał; przypatrujący się spadł z konia, oficer zaś i trzej huzary poskoczyli do krzaka, nad którym dym się unosił.
„Uciekaj na błoto!“ wołał siedzący na drzewie, ale zuchwały chłopak zerwał się na nogi, złożył się, strzelił, i oficer przez łeb koniowi upadł, a trzej huzary dobiegali do krzaka. „Uciekaj w łozy!“ - ozwał się znowu głos z drzewa, ale na próżno było to wołanie; zaufany w pewność swego strzału, wyciągnął on pistolet, o kilkanaście kroków palnął do huzara i tego trafił, potem z drugiego mierzył do następnego, a kiedy ściągnął cyngiel, błysło tylko na panewce, - pistolet nie wypalił... a huzary w tej chwili dopadli i bezbronnego zarąbali.
Po przejściu grobli żołnierskim pogrzebem uczczono zwłoki dzielnego Strzelca, a łzy wiernych towarzyszy skropiły mogiłę Faustynka.