Advanced search Advanced search

Bitwa pod Grochowem.


Bitwa pod Grochowem stanowi szereg krwawych rozpraw od dnia 19 do 25 lutego. Jeżeli która bitwa, to właśnie grochowska świadczy o nadludzkiem, rzec można, męstwie wojska polskiego. Generałowie nie dopisali, ale dopisał żołnierz polski. W roku 1794 był znakomity wódz, Kościuszko, ale brakło wojska; przeciwnie w r. 1831 było bitne i pełne poświęcenia  wojsko, lecz niedostawało wodza, jakim był Kościuszko. 

Chłopicki, nie mając wiary w pomyślny skutek powstania, złożył naczelne dowództwo, które z woli sejmu objął książę Michał Radziwiłł, brat księcia Antoniego, namiestnika w Księstwie Poznańskiem, a że nie posiadał on wyższych zdolności wojskowych, przeto dopomagał mu Chłopicki. I to było właśnie klęską dla sprawy polskiej i przyczyną, że Polacy nie rozbili w puch armii rosyjskiej, gdyż generałowie nie chcieli słuchać rozkazów Chłopickiego. 

Dnia 20 lutego wódz rosyjski, Dybicz, pchnął wszystkie swoje siły aby zdobyć lasek olszowy między Kawęczynem a Grochowem, zwany powszechnie Olszynką. Był to najważniejszy punkt na całym obszarze gdyż kto go posiadał, był panem dwóch dróg głównych, któremi się trzeba było posuwać, - to znaczy, że kto obsadził Olszynkę, mógł zabronić używania dwóch ważnych traktów, bez których nacierający obyć się nie mógł. Dybicz zmiarkował dobrze, że dopóki nie zdobędzie Olszynki, dopóty nie pobije Polaków. Tam więc skierował swoje potężne siły. Dwieście dział rosyjskich rozwarło swoje paszcze ogniste, wylewając tysiące kul, bomb i granatów na polskie szeregi. Bataliony za batalionami, pułki za pułkami uderzały na Olszynkę, ale daremnie. Dziewięć wogóle razy zdobywali Rosyanie to stanowisko, a dziewięć razy odparli ich Polacy. I nie dziw, że odparto Rosyan, wszakże walczył tam słynny pułk czwarty, który rzadko strzelał, tylko uderzał na bagnety, rozbijając zawsze hufce wrogów. Tu to okryły się Czwartaki niespożytą na wieki chwałą. Oddać też trzeba hołd  polskiej artyleryi, która choć o trzecią część słabsza od rosyjskiej, odpowiadała na jej strzały, jakby w równej była sile. Odznaczyli się dzielnie przy artyleryi Chorzewski, Piętka, Rzepecki, Nejmanowicz i inni. Rosyanie ponieśii tak straszną klęskę, że niektóre pułki zamieniły się w bataliony. Dybicz, który sądził, że jednym silnym rzutem rozbije w puch Polaków i zdobędzie Warszawę, poznał, że nie da sam sobie rady, - dla tego postanowił zaprzestać boju, aby zaczekać na korpus Szachowskiego, liczący 18,000 żołnierzy. 

W tym celu zrobił 21 lutego propozycyą zawieszenia broni na 3 godziny dla pochowania, jak twierdził, zabitych, - w rzeczy samej zaś, aby zaczekać na posiłki. Zawieszenie broni przeciągnęło się do 3 dni, gdyż Dybicz nie chciał zaczepiać Polaków, a ci nie mieli dosyć sił, aby uderzyć na bardzo mocne Rosyan stanowisko. 

Szachowski miał czas nadejść z pomocą. Trzeba było wysłać przeciw niemu oddział wojska pod dowództwem Małachowskiego, przez co osłabiły się siły, walczące z armią Dybicza. Dnia 24 lutego rozpoczęła się walka na nowo. Szachowski uderzył na Małachowskiego i zdobył wieś Białołękę. Długo w noc toczyła się bitwa, dopóki ciemność nie uspokoiła walczących. Nazajutrz 25 go stoczono główną i pamiętną bitwę, którą jeszcze późne polskie pokolenia z czcią i z podziwem wspominać będą. 

Dybicz, uwiadomiony o przebyciu korpusu Szachowskiego, posłał mu na pomoc ułanów i grenadyerów. Generał Krukowiecki, uderzywszy na Szachowskiego, zapędził jego oddział na błota. Korpus Szachowskiego byłby do szczętu zniesiony, gdyby był Krukowiecki energicznie go ścigał, lecz ten generał, zazdroszcząc sławy Chłopickiemu i nie pomny na obowiązki Polaka, rozproszył swoją dywizyę i tem nie przeszkadzał połączyć się Szachowskiemu z armią Dybicza. Rosyanie przez to pomnożyli swoje siły, Polakom zaś ubyła dywizya piechoty i jazdy, gdyż Krukowiecki, choć odbierał rozkazy od Chłopickiego i Radziwiłła, nie ruszył się z miejsca. Za to nieposłuszeństwo powinien był śmierć ponieść - niestety! uszło mu to bezkarnie. 

Dybicz, wzmocniony korpusem Szachowskiego, rozpoczął znowu atak na Olszynkę. Zawrzała wściekła walka. Poległ generał Żymirski. Rosyanie zdobywają prawą stronę lasu. W tem Chłopicki na czele pułku grenadyerów uderza z prawej strony, a Skrzynecki z lewej. Trzy razy w krótkim czasie zdobywali Rosyanie Olszynkę, trzy razy wyparli ich Polacy. Znowu tu walczyły Czwartaki, dokazując cudów waleczności. Dybicz posyła swoim na pomoc nowy oddział, ale ten, przywitany kartaczami polskiej artyleryi, cofnął się szybko. Wtedy i rosyjska dywizya z lasu olszowego ustępować poczęła. Zupełne zwycięstwo zaczęło nam się uśmiechać, dla tego Prądzyński, pełen radości, zawołał: „Dzieci, jeszcze sto kroków naprzód, a działa są nasze!" Trwoga opanowała nieprzyjaciela, a w szeregach jego powstało  straszne zamięszanie. Orle oko Chłopickiego spostrzegło, że teraz trzeba dzielnie uderzyć, a nasze będzie zwycięstwo. To też pełen ufności wyrzekł do jednego z członków rządu narodowego: „Wygraliśmy!" Niestety! zawistny los pozazdrościł Polsce tego największego zwycięstwa. 

Chłopicki spostrzegł, że Rosyanie zamierzają wykonać atak jazdą, a przytem widział, że trzeba więcej wojska, aby zdobyć rosyjskie armaty. Wezwał tedy generała Łubieńskiego, aby natychmiast z swą jazdą wyruszył i uderzył na nieprzyjaciela. Łubieński tego nie uczynił, tłomacząc się, że tylko naczelnego wodza Radziwiłła usłucha. Polacy, nie poparci posiłkami, nie mogli utrzymać lasku olszowego. Mimo bezczynności, a prawie powiedzieć można zdrady dla sprawy narodowej Łubieńskiego i Krukowieckiego, byłaby się może jeszcze szala zwycięstwa na naszą korzyść przechyliła, gdyby nie był Chłopicki niebezpiecznie raniony granatem w obie nogi, tak że trzeba go było unieść z pola bitwy do Warszawy. 

Wojsko polskie pozostało zatem bez wodza, gdyż Radziwiłł, jak już się rzekło, był nim tylko z imienia. W tej krytycznej chwili, „wyznać należy” mówi Mierosławski, „że Skrzynecki stał się stróżem armii polskiej“. Skrzynecki przez swą zimną krew uratował wojsko polskie od zupełnej klęski. 

Rosyanie, opanowawszy Olszynkę, postanowili ostatni cios wymierzyć na Polaków, aby ich zgnieść i nie oprzeć się aż w Warszawie. Trzy dywizye jazdy, t. j. dywizye kirasyerów, ułanów i huzarów, zatem razem 72 szwadrony o sile blisko 13,000 ludzi, dostały rozkaz wykonania szarży czyli uderzenia na polskie wojsko. Wystawić sobie można, co to za siła 13 tysięcy konnicy. Aż ziemia się zatrzęsła, gdy ta masa jazdy puściła się w krwawy tan. Rosyanie byli pewni, że na miazgę zgruchocą Polaków. Najprzód starli się huzarzy z pierwszym i trzecim pułkiem strzelców Szembeka. Uderzenie było tak gwałtowne, że strzelcy się zmieszali; Szembek padł z koniem na ziemię, a oddział jego zaczął się cofać. 

Nie tak się powiodło rosyjskim ułanom. Pierwszy ich pułk wpadł na dywizyą Skrzyneckiego, a mianowicie na pułk czwarty, który przywitał tak czule ułanów, że ci się w tej chwili cofnęli. Ale największa klęska groziła Polakom od kirasyerów rosyjskich. Były to wysokie, silne chłopy na dzielnych koniach, z pióropuszami na chełmach, a w ręku mieli potężne  miecze. Pierś uzbrojona była grubą blachą. Na czele czterech pułków kirasyerów postępował pułk imienia księcia Alberta, zwany niezwyciężonym. Pułk ten 1814 roku pierwszy z wojska rosyjskiego wkroczył do Paryża, a że głównie odznaczył się walecznością, przeto na chełmie każdego kirasyera z tego pułku był umieszczony napis: „Niezwyciężony". Z tego można poznać,  że Polacy nie mieli do czynienia z lichem wojskiem. 

Ci nieśmiertelni kirasyerzy, pod wodzą pułkownika Majendorfa, zagrzani wódką, wpadłszy na piechotę, przełamali pierwszą linię. Dobiegają do drugiej linii. Tu stał nieustraszony Karski na czele batalionu z 8-go pułku. Karski z niezrównaną zimną krwią czekał spokojnie na niezwyciężonych. Nie dozwolił strzelać z daleko, tylko dopiero wtedy zakomenderował  ognia, gdy się kirasyerzy zbliżyli na kilkanaście kroków. Huknęły strzały. Trudno opisać, co się dziać zaczęło między Rosyanami. Żelazne chłopstwo waliło się z koni na ziemię, która aż jęczała. Rzadko wstał żywy, kto się zwalił z konia. W tem uderza dzielny Kicki z ułanami. Bronili się zacięcie kirasyerzy, w końcu jednak oprócz 200 w niewolę wziętych, prawie wszyscy zginęli; tylko kilku wróciło do Dybicza, aby go uwiadomić, że pułk niezwyciężonych kirasyerów nie tylko jest zwyciężony, ale nawet nie istnieje. Jednakże były jeszcze trzy pułki kirasyerów. Te cofnęły się zawczasu, gdy kapitan Skalski puścił na nich race kongrewskie. 

Znowu zapanowała trwoga w rosyjskich szeregach. Wojsko polskie chciało iść naprzód i bić wroga, - niestety! nie było wodza. A nic łatwiejszego, jak znieść Rosyan, których zupełne ogarnęło zwątpienie. Polacy stali nieporuszeni na pobojowisku i dopiero w nocy na rozkaz Radziwiłła cofnęli się w porządku do Warszawy. 

Świetny to był dzień dla oręża polskiego, ale zarazem i straszny. Około 9000 mężnych Polaków utraciło życie, około 5000 poniosło ciężkie rany. A Rosyanie? W jednym tylko dniu 25 lutego utracili 15,000 żołnierzy w zabitych, rannych i jeńcach. Można zatem śmiało przypuścić, że w dotychczasowych bitwach utracili Rosyanie około 30,000 ludzi. 

Bitwa pod Grochowem była zaciętą i zaszczytną dla polskiego oręża, a przytem ten odniosła skutek, że nieprzyjaciel nie zdobył Warszawy. Ostatecznie jednak plac boju pozostał w rękach Rosyan. Inaczej się ma rzecz z bitwami pod Wawrem, Wielkim Dębem i Iganiami. Tu Polacy pobili na głowę Rosyan i plac boju zatrzymali. Są to najpiękniejsze chwile z wojny  narodowej 1831 roku.  


keyboard_arrow_up
Centrum pomocy open_in_new