Recently viewed
Please log in to see lots list
Favourites
Please log in to see lots list
Polska przez długi szereg wieków niepodległego bytu swego spełniała wysokie posłannictwo dziejowe i to głównie w następujących kierunkach:
1) broniła chrześciańskiej Europy przed nawałą ludów azyatyckich, zagrażających jej podbiciem, i
2) szerzyła zachodnią cywilizacyą na wschodzie.
Spełniając zadanie pierwsze, staczała Polska długie i bohaterskie boje z Tatarami i Turkami; odniosła nad nimi świetne zwycięztwa i zadała ostatecznie śmiertelny cios ich potędze pod Wiedniem. W bojach tych składała Polska chrześciańskiej Europie niezliczone ofiary w najdzielniejszych i najszlachetniejszych synach swoich; - ztąd też sprawiedliwie przypadło jej miano: „przedmurza chrześciaństwa.“
Zadanie drugie spełniła Polska przez wysyłanie, zwłaszcza po śmierci Krzywoustego, a więcej jeszcze za panowania Kaźmierza Wielkiego, z łona swego licznych kolonistów na Kuś, którzy zaludniali jej pustki i szerzyli w niej polską mowę, polskie obyczaje i polską cywilizacyą. Taką samą opieką otaczała Żmudź, Wołyń i Podole. W dopełnieniu tegoż zadania powołała Jagiełłę na tron swój, ochrzciła Litwę, dała jej swą organizacyą i obroniłają przed zupełną zagładą, jaką jej grozili Rusini i Tatarzy.
Spełnienie tego wielkiego w dziejach i zaszczytnego posłannictwa zawdzięcza Polska energii i mądrości politycznej swoich monarchów, wielkich: Bolesławów, Władysławów i Kaźmierzów, - tudzież dzielności i cnotom rycerstwa swego i magnatów, którzy, powodowani gorącą miłością ojczyzny, wspierali skutecznie książąt swych w pracy około dobra ojczyzny.
Rycerstwo polskie gromiło wrogów Polski i Europy w niezliczonych razach, odnosiło nad nim i zaszczytne zwycięztwa i szerzyło sławę oręża polskiego daleko i szeroko; - magnaci polscy ratowali nieraz kraj z najniebezpieczniejszych odmętów, zaburzeń domowych i dokonywali bez wydobycia oręża wiekopomnych czynów, z których najświetniejszym było połączenie Rusi i Litwy z Polską, - Tak więc rycerstwo i panowie polscy, pod wodza wielkich królów wypełnili dzieje nasze czynami najchlubniejszemi i podnieśli potęgę Polski do tak wysokiego stopnia, że zajmowała w rzędzie państw Europy stanowisko pełne szacunku i powagi.
Wspaniałym bo też jest obraz Polski stojącej u szczytu swej wielkości. - Opierająca się o morza: bałtyckie i czarne, i dwie rzeki: Dniepr i Odrę, objęłą granicam i swemi przestrzeń przeszło 20,000 mil kwadratowych wynoszącą. Prócz tego otaczały ją księstwa shołdowane: Mołdawia i Wołochy, zakon Krzyżaków, książęta pomorscy i ślązcy. Do tego państwa olbrzymiego tulił sie cały świat słowiański; do Polski: Czechy, Serbowie, Bułgarzy; - do Litwy: rzeczypospolite Nowogród i Psków; - kniazie na Siewierzu stali na zawołanie króla polskiego.
Rozległe te ziemie obfitowały w najrozmaitsze płody; w żadnym innym kraju nie było tyle zboża, owoców, pastwisk i lasów, co w Polsce, a kopalnie soli w Wieliczce i Bochni, od wieków już znane, zdawały się być w zapasach swych niewyczerpane. Każdego roku wysyłała ówczesna Polska bez uszczuplenia własnych potrzeb z Ukrainy i Podola 90,000 bydła. Handel zboża, szeroko rozwinięty na rzekach wpadających do morza Czarnego, żywił kraje wschodnie,: handlem na Wiśle dostarczała Polska zboża Europie północnej i zachodniej. Do samego Gdańska zawijało rocznie z wnętrza kraju do 5,000 rozmaitych statków, a na nich przybywało 6 milionów korcy zboża, za które wpływało do Polski 3 miliony talaków . Prócz zboża wysyłała Polska do Francyi, Anglii, Hiszpanii, Portugalii, Holandyi: len konopie, drzewo, żywicę, wełnę, szkło, potaż, sól, miód, wosk, łój, futra i ołów. Ale nie tylko rzekami zdbywała się ówczesna dolska swoich płodów; zagraniczni kupcy objeżdżali jej ziemie, zaopatrywali się w płody, których potrzebowali, a wielkie drogi, idące od Krakowa przez Lwów, Łuck i Kijów na wschód, - prowadzące przez Wrocław, Głogów Węgier nad Elbę i na Czarnków do Prus. ułatwiały lądowy zbyt produktów .
Wysoko podniesiony handel przyczynił się do wzrostu miast i pomyślności całego kraju. Kraków, Poznań, Lwów, Warszawa odznaczały się już naówczas pięknością ulic, wspaniałością gmachów i znaczną liczbą zamieszkująch w nich bogatych kupców. Nie brak też było dobrych rzemieślników, zaludniających miasteczka, których liczba rosła jak na drożdżach.
Na bujnej glebie ogólnego dobrobytu zakwitły w ówczesnej Polsce nauka i podniosła się oświata. W licznie po kraju istniejących klasztorach mieściły się szkółki, w których duchowieństwo przyswajało dzieciom wieśniaczym znajomość języka, ojczystego, religii i innych potrzebnych wiadomości. Założona przez Kazimierza Wielkiego, a przez Jagiełłę odnowiona w roku 1400 akademia w Krakowie była źródłem, z którego rozlewały się strumienie wiedzy na kraj cały. Pod opieką akademii tej stały szkoły niższe, zwane koloniami akademickiem i we wszystkich niemal Większych miastach, jak : w Poznaniu, w Pułtusku,
Podobnież z łatwością przychodzili do majątków mieszczanie, bo i oni na mocy przywilejów, nie będąc obowiązani do pełnienia służby wojskowej, mogli spokojnie oddawać się rzemiosłu, lub więcej jeszcze opłacającemu się handlowi.
Najwięcej stosunkowo ciężarów społecznych spoczywało na ówczesnej szlachcie, jako na tym stanie, do którego wyłącznie należał obowiązek bronienia kraju; ale za to szlachta najszersze posiadała, przywileje i największej zażywała wolności. Zorganizowawszy się w stan oparty na potężnych rodzinach, którym służyło prawo dziedziczności, z biegiem czasu wyniosła się wykształceniem, zasługami i majątkiem wysoko nad lud wiejski i mieszczaństwo, a pozyskawszy najwyższe godności świeckie i duchowne, wpływała w późniejszych czasach na rozwój państwa. Szlachta polska była nader liczną i dzieliła się na dwie warstwy, na magnatów, czyli panów - i na „drobną szlachtę"; pierw si posiadali rozległe dobra, sprawowali wysokie urzędy i ujęli w ręce swe ster rządu; - drobna szlachta, siedząc na majątkach mniejszych, oddawała się rolnictwu i obronie kraju. Obie te warstwy, lubo w zasadzie na równych rozwijały się warunkach, lubo jednoczyła je braterska, stanowi szlacheckiemu właściwa łączność, której wyrazem było przysłowie: „szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie" nie chodziły zawsze zgodnemi drogami, i często wrogie wobec siebie zajmowały stanowiska, Magnaci i panowie już we wieku 12. stanęli obok książąt dziedzicznych, a za nim i podniosła się drobna szlachta. Wpływ panów rósł tak szybko, że książęta polscy, siedzący na dokonanym przez Krzywoustego podziale kraju na drobnych dzielnicach, zmuszeni byli już ubiegać się o ich względy; a Łokietek, połączywszy znów pojedyńcze części Polski w jedną całość, usiłując potędze i dumie panów postawić siłę odporną, pozwolił szlachcie drobnej radzić o sprawach publicznych. To dało początek późniejszym sejmom polskim.
Były to zjazdy, urządzane na podobiznę dawnych wieców słowiańskich, na których zebrana szlachta radziła razem z królem nad ważniejszemi sprawami narodu. W miarę wzrostu Polski wzmagało się znaczenie sejmów i ścieśniało władzę monarszą. Królowi nie wolno już było teraz zaprowadzać jak dawniej samodzielnie ważnych zmian w państwie, ani czynić nowych postanowień, ale potrzebnem do tego było przyzwolenie sejmu. Na sejmach ustanawiano nowe podatki, uchwalano wypowiedzenie wojny, tworzenie nowych pułków, nadawano przywileje; - w czasach bezkrólewia sejm był najwyższą w narodzie władzą, - i na sejmach wybierano królów. Zważywszy, że uchwały sejmów zależne były jedynie od szlachty, która wyłącznie obradować miała na nich prawo, zrozumieć łatwo, jak wysokie znaczenie miał u nas stan szlachecki.
Niemniej wybitne stanowisko zajmowało w ówczesnej Polsce duchowieństwo, tak rozległością swych przywilejów, jak bogactwem i oświatą. Dostojnicy Kościoła byli naówczas nietylko pasterzami dusz, ale także gospodarzami, kolonizatorami hojnym i protektorami nauk, sztuk i przemysłu rolniczego. Stan duchowny garnął do siebie ludzi odznaczających się zdolnościami, wybierając ich ze wszystkich stanów; - przewyższał też inteligencyą wszystkie inne warstwy społeczeństwa, a oparty na wybornej organizacyi i olbrzymich zasobach materialnych, zawładnął najwyższemi w państwie urzędami, posiadł najwybitniejsze dostojeństwa i przodował w życiu politycznem magnatom i panom. Zawdzięczała też Polska stanowi duchownemu wiele swego znaczenia i wpływu, a mianowicie zaszczytny udział, jak im iaław soborze konstantyeńskim i bazylejskim, również cale prawie piśmienictwo swoje i poważny poczet znakomitych uczonych na wszystkich polach ówczesnej wiedzy.
Takim był ustrój społeczny Polski, stojącej na najwyższym szczeblu swej potęgi.
Magnaci i panowie, bogaci w znaczenie i dostatki, dzierżyli w silnym ręku ster rządów, a ożywieni gorącą miłością ojczyzny i wyuczeni sztuki rządzenia, kierowali nim z jasną świadomością wysokich celów, jakie sobie zakreślili.
Stan duchowny otwierał szerokie pole pracy inteligencyi, na którem każdy, bez różnicy pochodzenia, byle odpowiednio i dostatecznie uzdolniony, mógł dojść znaczenia i majątku.
Szlachta drobna, licznie rozsiadła po całym kraju, złączona w jedno wielkie braterstwo stanu, w którem jeden myślał jak wszyscy, a wszyscy myśleli jak jeden, waleczna i bitna, a w obronie ojczyzny i chrześcijaństwa do wszystkich gotowa poświęceń, była najsilniejszą podporą Rzeczypospolitej polskiej. Kto umiał ująć ją żelazną dłonią i umysłem bystrym, mógł utworzyć z niej potęgę tak olbrzymią, że żadne ówczesne państwo europejskie pod względem siły wojennej mierzyć się z nią nie mogło.
Obok szlachty i duchowieństwa stał samodzielnie mieszczanin, stał nawet na własnych podstawach kmieć, - i jeden i drugi niepodległy panom ani szlachcie, mieszkając w państwie tak obszernem, że wojny pograniczne nie mąciły pokoju wewnętrznego, wolny od służby wojskowej i uciążliwych podatków, znajdował czy to w handlu, czy w przemyśle i rolnictwie dostanie utrzymanie i żył swobodnie i szczęśliwie.
Ustrój ten społeczny, jednoczący ludzi najrozmaitszych stanowisk w jednej pracy około publicznego dobra, przedewszystkiem jednak ustępstwo władzy królewskiej na rzecz narodu i powołanie go do brania udziału w rządzie, stał się w Polsce podstawą wolności gminnej, fundamentem samodzielności stanów, na której rozwijała się wolność wyższa, wolność narodu, nieznana naówczas w żadnem państwie Europy. Król, którego stosunek do pojedyńczych stanów ściśle zakreślały przywileje, nie był, jak u innych narodów, panem wszystkiego i wszystkich ale stróżem równowagi i zgody między pojedyńczemi stanami, był ich najwyższym rozjemcą w sprawach spornych i obrońcą ich samorządu, i tylko w dobrach bezpośrednio jemu podległych wykonywał w całej pełni prawa książęce, i te dobra stanowiły też jedynie jego potęgę materyalną.
Na tym najwyższym stopniu swej wielkości i potęgi stanęła Polska za panowania pierwszych monarchów z domu Jagiellońskiego w wieku 15. i na początku wieku 16; przecież olbrzymia obszarem swych posiadłości, bogata płodnością ziemi, jaśniejąca naukami i oświatą, silna swem rycerstwem, a wolnością jakiej zażywał naród, przewyższała wszystkie inne państwa, kryła w organizmie swym przyczyny nieszczęść i klęsk, które na nią spaść miały, - mieściła w łonie swem zarodek przyszłego upadku. Zarodkiem tym była błędna forma rządu dozwalająca jednej warstwie wyłonić się z narodu, zdobyć sobie szerokie przywileje i wraz z niemi daleko idący wpływ na rządy i losy całego państwa. Błąd ten, niewidomy dopóki dzierżyli rządy królowie o dłoni silnej i umyśle nieugiętym, umiejący strzedz równowagi społecznej, i powściągać najpotężniejsze jednostki, jeżeli ośmielały się przekroczyć prawo, lub krnąbrnym uporem hamować politykę państwa, - okazał się natychmiast jawnie w zgubnych swych skutkach, gdy po wygaśnięciu Jagiellonów los zawistny sadzał na tronie polskim monarchów słabych i nieudolnych, nie umiejących nadać właściwego kierunku narodowi o szerokim poglądzie politycznym, którego pierś przez tyle wieków karmiła się najwznioślejszemi dążnościami. Pod mdłemi i chwiejnemi rządami słabych tych książąt szlachta polska, która na barki swe przyjęła odpowiedzialność za całość i pomyślność narodu wraz z obowiązkiem pełnienia wielkiego posłannictwa dziejowego, jakie przeznaczyła Polsce Opatrzność, - nie znajdując w nieudolnych monarchach ani dostatecznego poparcia, ani żadnej wysokiej myśli przewodniej, zamiast pełnić obowiązek podjęty, zerwała z dawnemi tradycyami swego stanu, weszła na zgubne tory dogadzania osobistym namiętnościom, co sprowadziło na cały naród najopłakańsze następstwa.
Ujemna ta strona rządów w Polsce okazała się w naj smutniejszem świetle, gdy zabrakło w narodzie siły, ku zapobieżeniu złemu. Podług zasad staro-słowiańskich, czyniących wszystkich bez różnicy obywatelami państwa, powinna była siła ta, po przeżyciu się stanu szlacheckiego, znaleźć się wreszcie narodu, t. j. w mieszczaństwie i ludzie wiejskim. Leżała ona też tam bez wątpienia, ale odpychana przez szlachtę i usuwana przez tyle wieków, ani była siebie świadomą, ani dostatecznie wykształconą, ztąd powołana nagle do ratowania chylącej się ku upadkowi, ojczyzny, zawiodła oczekiwania i nie spełniła swego zadania. Okoliczność ta tłómaczy, dlaczego omylił się w rachubach Swoich Kościuszko, gdy nadzieje oswobodzenia ojczyzny oparł przeważnie na ludzie.
Przyczyny upadku Polski dwojakiej są natury:
I. wewnętrzne: „złota wolność" szlachecka i osłabienie władzy królewskiej; miały one wspólne źródło w przywilejach, i
II. zewnętrzne: zgubny wpływ Rosyi na wewnętrzne sprawy Polski.
Przyczyny wewnętrzne.
Jak powstały w Polsce przywileje?
Jedną z najwybitniejszych cech charakteru dawnej szlachty naszej, było zamiłowanie wolności. „Wolność i niepodległość“ oto hasło, dla którego szlachcic polski żył, za które walczył, w którego obronie życie swe poświęcał. Dopóki też ideałem najwyższym stanu tego była wolność i niepodległość ojczyzny, była Polska wielką i potężną: - gdy później szlachta ponad wolność ojczyzny postawiła wolność własną, wolność i swobody stanu swego, poczęła Polska upadać, aż doszła do zupełnej utraty swej politycznej niezależności. Zamiłowanie wolności było wynikiem powołania szlachty, było następstwem jej rycerskiego zawodu. Z urodzenia żołnierz, ćwiczył się każdy szlachcic od najpierwszej młodości w robieniu bronią i w sztuce wojennej; - większą część spędzał na siodle, a gotów na każde zawołanie ojczyzny opuścić dom i rodzinę, porzucić dostatki i wygody, a pójść w rygorwojenny i na największe niebezpieczeństwa, nie dziw, że chwile, które mu los pozwolił przeżyć w spokoju, pragnął spędzić jak najswobodniej. Życie takie burzliwe, niepewne jutra, wyrobiło w szlachcie silniejszą dążność do niezawisłości, do swobód, aniżeli znaleść ją można było w ludzie wiejskim, lub mieszczaństwie, żyjącem w warunkach wręcz odmiennych; ztad zawadzały jej często ogólne prawa i przepisy, obowiązujące naród cały i usiłowała drogą przywilejów z pod nich się wyłamać. Nie trudno tez było szlachcie w życiu wojenne o sposobność położenia zasług dla ogólnego dobra, które hojni książęta i królowie wynagradzali nadawaniem majętności ziemskich, urzędów lub dostojeństw Tak przeszło posiadanie rozległych włości i wysokich urzędów w przywilej szlachty.
Ponieważ przywileje łechtały dumę i zapewniały korzyści materyalne i szersze swobody, ubiegała się za niemi szlachta od naj dawniejszych czasów a przestrzegając starych, które już posiadała, usiłowała na monarchach wymódz coraz więcej nowych Niejeden ten kroi polski okupywał powolność szlachty i rycerstwa nadawaniem nowych przywilejów, nie bacząc na to, że przyczyniały się do wzrostu ich potęgi i buty.
Przywileje władzy szlacheckiej nad mieszczaństwem i ludem wiejskim.
Dopóki przywileje szlachty nie wychodziły wprost na niekorzyść reszty narodu, nie szkodziły ogółowi i były chyba tylko monarchom samym mniej lub więcej niewygodne. Jakoż zachowywali królowie mądrzy w nadawaniu ich wielką przezorność, i odmawiali takich, które by zakłócić mogły równowagę społeczną. Widzimy też w po wyżej nakreślonym obrazie Polski, że stan szlachecki, lubo już nawówczas na mocy rozległych przywilejów wysokie miał znaczenie, nie posiadał jednak władzy ani nad ludem wiejskim, ani nad miastami i ztąd też w niczem stanowiska swego nie mógł wyzyskać na nie korzyść ogółu. Nastąpiło przecież w tym względzie przesilenie już : za rządów ostatnich Jagiellonów.
Drobna szlachta, dźwigająca, jak to już zauważyliśmy, całe : brzemię ciężarów państwa, ubożejąc coraz więcej w skutek dzielenia i ojcowizn między synów, patrzała niechętnem okiem na magnatów i panów, którzy stojąc u steru rządów, pilnowali własnych korzyści, a o nią nie dbali; spoglądała również z zazdrością na wzmgający się dobrobyt mieszczan i kmieci.
Starała się więc oddawna o przywileje, zapewniające jej ulgi, a gdy starania te me odnosiły skutków, bo tak Władysław Jagiełło, i jako i następcy jego, nadać przywilejów takich się wzbraniali? wyrobił się z drobnej szlachty żywioł niezadowolony, opozycyjny przytem ruchliwy a liczbą swą silny, skierowany niechęcią przeciw możnowładztwu, którego potęgę pragnął złamać, i przeciw ludowi i wiejskiemu i mieszczaństwu, nad którym usiłował zapanować. Czekała tylko drobna szlachta na życzliwego sobie monarchę, któryby do spełnienia tych pragnień podał jej rękę. Jakoż monarcha taki zna lazł się w osobie Jana Olbrachta (1492-1501). Król ten nie umiał dać sobie rady z butą magnatów i panów, którzy trzymani w rygorze żelaznem ramieniem poprzednika jego, Kaźmierza Jagiellończyka (1447-1492), po śmierci jego tem zuchwałej podnieśli głowy i stawiali nowemu królowi trudności na każdym kroku. Mianowicie opierali się uchwaleniu podatków i wzmocnieniu wojska. Jan Olbracht, któremu na jednem i drugiem bardzo zależało, nie widząc innej rady, oparł się na drobnej szlachcie, a chcąc ją usposobić życzliwie, nadał jej przywileje, do których od dawna wzdychała.
W sejmach odprawionych w Piotrkowie w latach 1493 i 1496, ustanowił król ten przywilej, który:
1) wykluczył nieszlachtę od wyższych urzędów duchownych,
2) zabronił mieszczanom, jako nie pełniącym służby wojennej, nabywania i posiadania dóbr ziemskich,
3) zwolnił szlachtę od ceł,
4) ograniczył prawo przenoszenia się kmieci z miejsca na miejsce i
5) zniósł służące dotąd kmieciom prawo posługiwania się własnemi sądami.
Przywilej ten, ograniczający dotychczasowe swobody mieszczan i ludu wiejskiego na korzyść szlachty, wstrząsnął po raz pierwszy równowagą społeczną w Polsce. Jan Olbracht uzyskał od szlachty, czego pragnął, ale przywilejem niebacznie nadanym otworzył jej drogę do ucisku ludu wiejskiego i miast, na której, niestety, ku ogólnemu nieszczęściu, zbyt skwapliwie dalej kroczyć nie omieszkała.
Już za panowania następnego króla, Aleksandra (1501-1506), wzmogła się przewaga szlachty do wyższego stopnia. Król ten przesiadując na Litwie, oddał rządy w Polsce w ręce magnatów i panów. Nie byli to już możnowładcy z czasów Jagiełły, Władysława III lub Kazimierza Jagiellończyka, którzy dla dobra kraju gotowi byli do wszelkich poświęceń, ale ludzie na los państwa obojętni, a dbający jedynie o własną korzyść. Rządzili też krajem tak, żeby dla siebie zdobyć jak największe majątki, drobnej szlachcie zaś, żeby nie sarkała, nadawali coraz dalej idącą władzę nad ludem i miastami i przypuszczali ją do rządów.
Krótkie panowanie króla tego ważnem jest z tego względu, że za czasów jego: oparły się rządy w Polsce na szerokiej warstwie stanu szlacheckiego. Ujemna ta strona ustroju państwa nieszczęśliwe zrodziła następstwa, bo magnaci i szlachta, uważając odtąd siebie wyłącznie za naród, usunęli na zawsze lud i mieszczaństwo od wpływu na rządy, a nie troszcząc się o dobro ogólne, używali władzy swej jedynie na zdobywanie coraz szerszych przywilejów, do pozyskania coraz większych, swobód.. Ubieganie się szlachty za tak zwaną „złotą wolnością" było. odtąd jedyną prawie jej dążnością, a potęgowało się w miarę tego, im słabszy, im powolniejszy żądaniom jej król siedział na tronie. Niestety, słabych takich monarchów sadzał los na tronie, Polski na nieszczęście nasze zbyt wielu.
Następca Aleksandra, Zygmunt Stary, (1506-1548) objąwszy rządy państwa, którego skarb ubogi nie dozwalał wzmocnić nie wystarczającej już na ówczesne stosunki siły zbrojnej, a szlachta rej wodząca, o uchwaleniu podatków, ani słuchać nie chciała, nie posiadał tyle energii, aby podjąć z upornym żywiołem możnowładztwa skuteczną walkę. Ula miłego spokoju wolał poświęcić najżywotniejsze sprawy państwa i zamknąć siebie i naród w bezwładnym pokoju. - Zerwał więc z dotychczasową polityką narodu polskiego, polegającą na czynnem występowaniu na zewnątrz i naginaniu wypadków siłą oręża na własną korzyść. - Przez to oddalił od umysłu szlachty wielkie cele, do których przez tyle wieków wszystkiemi zdążała ofiarami, a wskazał ją na gnuśną bezczynność.
Poczęła też szlachta odwykać od rzemiosła rycerskiego, a oddawać się życiu rolniczemu. Naturalnem następstwem zmiany tej było usiłowanie zupełnego zawładnienia ludem wiejskim, którego do nowego zajęcia niezbędnie potrzebowała. Umiała też na słabym królu zdobyć nowy przywilej, nadany w roku 1520 i 1521: obostrzający prawo ścigania zbiegłych kmieci. i nakładający na nich obowiązek pracowania przez jeden dzień na roli dziedzica. Tak wprowadzoną została do Polski pańszczyzna, której ciężar później znacznie jeszcze powiększono. - Na mocy tego samego przywileju nabyła jeszcze szlachta:
prawo skupywania dziedzicznych sołtystw wiejskich, przez co upadł zupełnie dawny samorząd gmin wiejskich, a włościaństwo dostało się pod sądownictwo i wyłączną władzę szlachty.
Zmieniło się też dotychczasowe położenie miast; - stoczyły one w obronie zagrożonych swobód przez ustawę Olbrachta ciężką walkę, z której wyszła szlachta zwycięzko, bo otrzymała nadzór nad handlem i przemysłem, który powierzyła ustanowionym w tym celu wojewodom.
Nowy ten przywilej wywołał zupełne przeobrażenie stosunków szlachty. Przez nabywanie gruntów sołtysich i zwiększone dochody z pańszczyzny poczęła szlachta rość w dobrobyt i butę. Zwolniona z troski o chleb powszedni starała się o wyższe .wykształcenie, przez co oddalała się coraz więcej od ludu. Upodobawszy sobie ze wszystkich ówczesnych nauk znajomość prawa, oddała mu się z zapałem.
Ztąd wyrobił się w niej pewien prawniczy zakrój, rodzaj namiętności pieniackiej, objawiającej się co chwila nawet w życiu publicznem. Ze jednak zmysł prawniczy nie jest jeszcze dojrzałością polityczną, nie umiała szlachta w kierunku tym nigdy stanąć samodzielnie, ale oddawała się wpływom magnatów, którzy jej używali do przeprowadzania swych planów według osobistych zachcianek. Tworzyły się ztąd w Polsce partye nieustanne, powstawały zaburzenia, powtarzały się zrywania sejmów - jednem słowem zakorzenił się nierząd, który niszczył nieraz najszlachetniejsze zamiary ludzi, pragnących naprawy psujących się coraz widoczniej stosunków społecznych.
Nie umiał zapanować nad nieszczęśliwym tym stanem rzeczy król następny, Zygmunt August (1548 do 1572). Przez małżeństwo zawarte z Barbarą Radziwiłłówną, bez wiedzy i pozwolenia senatu, oddał się zaraz na wstępie panowania swego na łaskę ma gnatów, od których zależało udzielenia tegoż zezwolenia. Ujmował sobie więc panów i szlachtę nadawaniem urzędów i dóbr, a na sejmach (1562 do 1567) ustanowił nowy przywilej, mocą którego: zniósł cło z towarów zagranicznych, służących do wygody i zbytku;
- był to cios śmiertelny zadany polskiemu przemysłowi, bo szlachta sprowadzała odtąd wszystkie wyroby z obcych krajów, przez co pieniądz polski szedł za granicę, a polski przemysł upadł, i ograniczył dotychczasowe swobody handlu. Wskutek przywileju tego: 1) musieli kupcy polscy pod przysięgą zobowiązać się, że nie będą nakładali na towary za wysokich cen, 2) zabroniono im jeździć po towary do obcych miast, bo szlachta, pragnąc je mieć taniej, wolała je sprowadzać z pierwszego źródła, 3) zabroniono szlachcie mieszkającej w miastach trudnić się drobnym handlem i przemysłem, przez co oba te najgłówniejsze źródła dobrobytu narodowego tem łatwiej opanowali żydzi.
Wymienione powyżej przywileje, które z biegiem czasu wymódz umiała na słabych królach szlachta, dokonały zupełnego przewrotu w społeczeństwie polskiem. Upadła dawniejsza równowaga społeczna, a szlachta zdobyła władzę nad ludem wiejskim i mieszczanami. - Przewrót ten wywołał następstwa bardzo nieszczęśliwe. Lud wiejski utracił dawne swobody, a gdy mu narzucone poddaństwo i przymusowa robocizna coraz więcej poczynała się przykrzyć, opuszczał ojczystą ziemię i uciekał w „Kozaki". - Szlachta ścigała zbiegów i znęcała się nad chłopstwem; zapragnęła również zapanować nad Kozaczyzna, która, zasilana przez uciekające chłopstwo, rosła w liczbę coraz większą. Usiłowania te szlachty polskiej obrócenia Kozaków „w chłopów“ wywoływały straszne walki i zaburzenia, które nie przynosiły Polsce ani korzyści, ani zaszczytu; ostatecznie spowodowały Kozaków do oderwania się od Polski, a przyłączenia do Rosyi. Utrata Kozaczyzny była bolesną dla Polski klęską; pozbyła się bowiem wojska bitnego, a w Rosyi, wzmocnionej Kozakami, nabyła wroga tem silniejszego.
Również szkodliwemi w skutkach swoich okazały się przywileje powyższe ze względu na miasta, którym odebrały warunki pomyślnego rozwoju. Przemysł ówczesny polski, lubo jeszcze kwitnący, nie mógł bez ochrony ceł wytrzymać konkurencyi z krajami zachodniemi, wyżej pod tym względem stojącemi, musiał więc upaść i upadł też do tego stopnia, że ostatecznie wszystkie wyroby, aż do najprostszych, sprowadzać musiano z zagranicy, przez co ubożały miasta i kraj cały. - Nie lepiej wiodło się handlowi polskiemu. Zaprowadzony nadzór nad wewnętrzną administracyą miast, a mianowicie prawo ustanawiania cen na towary, umieli wyzyskiwać wojewodowie, którym nadzór ten był powierzony, na korzyść stanu ziemiańskiego, a na szkodę kupców. Wzbronienie wyjeżdżania kupcom polskim za granicę po towary, zniesienie ceł na towary zagraniczne, sprowadzanie ich wprost z zagranicy, wszystko to były ciosy zabijające przemysł i handel polski, i podkopujące stanowisko ekonomiczne naszych miast.
Tak więc przywileje, które wyniosły stan szlachecki do dobrobytu i potęgi, rozstrzygnęły równocześnie los reszty narodu. - Tak lud wiejski, jako i żywioł mieszczański, który powinien był w życiu naszem społecznem i politycznem ważną odegrać rolę, ujarzmiony przez magnatów i szlachtę był odtąd dla Polski straconym.
Odsunięcie to ludu od spraw państwa było jedną z najważniejszych przyczyn upadku Polski.
Przywilej wybierania królów.
Wspomnieliśmy już, że przywileje powyżej wymienione wywołały zupełny przewrót w szlachcie polskiej. Uwolniona z trosk życia codziennego poczęła opływać w dobrobyt, a równocześnie odznaczać się rzutkością i niezmordowaną czynnością we wszystkich kierunkach, równie pod względem umysłowym jako i politycznym i religijnym. Ruch ten stworzył też najświetniejszy okres naszego piśmiennictwa i zjednał czasom obu Zygmuntów nazwę: „złotego wieku." Ale i w tym złotym wieku wolności i nauki kryły się niebezpieczeństwa dla przyszłości. Przywileje szlachty zwichnęły równowagę społeczną której nie umiał już podtrzymać rząd, osłabiony wpływem ambitnych i chciwych panów.
Pod uciskiem szlachty uginał się lud, i upadały miasta, - szlachtę zaś wichrzyli magnaci, zabijali w niej zdrowy rozsądek polityczny, tworzyli z niej stronnictwa i z pomocą ich wiedli rej w państwie. Swawola i zamęt religijny mnożyły występki i gwałty; miękość obyczajów, złe wychowanie domowe i szkolne osłabiało ducha rycerskiego, a podsycało żądzę używania i wzmagało namiętności.
Ztąd też ostatni Jagiellończyk, Zygmunt August, zostawił Polskę na zewnątrz potężną jeszcze, ale wewnątrz osłabioną niedomaganiami rządów i ustroju społecznego z których najważniejszemi były:
1) słabość władzy monarszej, bezsilnej w obec możnowładców,
2) zależność sejmu i najważniejszych spraw państwa od szerokiej warstwy stanu szlacheckiego,
3) brak stałego wojska i stałych podatków, ztąd ubóstwo skarbu państwowego i mniejsza gotowość wojenna w obec narodów innych, i
4) wyłączność szlachty i zawładnienie przez nią ludem wiejskim i mieszczaństwem.
Ze śmiercią ostatniego Jagiellończyka przybyło do rzędu wymienionych niedomagali, jeszcze jedno, a mianowicie:
5) brak ustalenia wyboru króla.
Ostatnia ta ujemna strona rządów polskich wywołała po śmierci Zygmunta Augusta w kraju całym zamęt nieopisany.
Polacy od dawna już, niewątpliwie od śmierci Kaźmierza Wielkiego, obierali królów, ale elekcye te były więcej zachowaniem formy, aniżeli rzeczywistym oborem. Panowie obrali króla, a lud zgromadzony na miejscu elekcyi nie miał innego udziału, jak okrzykami powitań nowego monarchę. Dopóki wreszcie starczyło Jagiellonów, naród przywiązany do dynastyi, z niej tylko brał sobie monarchę. W ten sposób tron w Polsce był istotnie dziedzicznym, a elekcye dotychczasowe nie były niczem innem, jak wyznaczeniem osoby monarchy i poddaniem się pod jego władzę.
Obecny wybór króla pojęła szlachta inaczej; uważała go za oddanie królowi najwyższej władzy, która spoczywała w jej ręku. O jakiemś bezwarunkowem poddaniu się przyszłemu monarsze już mowy być nie mogło; król sprawujący władzę swą z ramienia i woli szlachty musiał przestań być samoistnym, a mimo tytułu króla, nie miał być niczem więcej, jak tylko pierwszym urzędnikiem szlachty - narodu.
Wobec pierwszego przypadku elekcyi takiej zachodziło pytanie, kto ma króla obierać? Zwolennicy wolności nieograniczonej byli za powołaniem do głosu wszystkiej szlachty, - ostrożniejsi byli temu przeciwni. Na wniosek Jana Zamojskiego zgodzono się ostatecznie na sejmie przedwyborczym, tak zwanym konwokacyjnym, w r. 1530 na sposób pierwszy, t. j. „że każdy szlachcic ma prawo obierać króla!“
W ten sposób najważniejsza sprawa ojczyzny, jaką był obór króla, zawisła w Polsce nie już od woli zdrowego zmysłu politycznego w narodzie, do którego ówczesna szlachta nie była jeszcze dojrzałą, ale - od losu szczęścia. Sprowadził też nowy ten przywilej szlachecki następstwa na kraj jak najsmutniejsze. Otworzył bowiem przestronne pole do walk stronnictw i zabiegów magnatów; - uczynił Polskę teatrem polityki państw zagranicznych, a co najgorsza: podkopał do reszty władzę i powagę monarchy.
Szlachta polska, ujrzawszy się ze śmiercią ostatniego Jagiellończyka, po raz pierwszy nieograniczonym panem swej woli, mając stano wid samowładnie o przyszłości osieroconej Rzeczypospolitej, nie umiała się zdobyć na zgodne działanie. Magnaci i panowie, powodowani widokami własnych korzyści, wchodzili w konszachty z kandydatami zagranicznymi, w kraju zaś wichrzyli w tłumach szlachty, wzburzonych i tak już rozterką religijną i tworzyli stronnictwa, usiłując z ich pomocą przeprowadzić swe cele. Ten brak zgody i jednolitego działania powtarzał się przy każdym oborze króla, ztąd każda elekcya czyniła Polskę widownią trudnych do opisania zaburzeń, kłótni i walk stronnictw, dochodzących nieraz do krwi rozlewu i domowych wojen.
Wielkiem nieszczęściem, jakie elekcye królów sprowadziły na Polskę, było ułatwienie wpływu państw obcych na sprawy jej wewnętrzne. Każdorazowa śmierć króla polskiego stawała się dla rozmaitych kandydatów zagranicznych hasłem do ubiegania się o osierocony tron polski. Książęta Francyi, Niemiec, Austryi i Rosyi używali często wszelkich środków, aby zdobyć dla siebie koronę Chrobrego. W tym celu zawiązywali stosunki z magnatami polskimi, dawali im wysokie sumy, aby na poparcie ich kandydatury tworzyli między szlachtą partye i stronnictwa. Szerzyło się w ten sposób między panami polskimi i szlachtą przekupstwo i frymarczenie koroną królewską. Przytem przyzwyczajali się magnaci polscy do szukania punktu oparcia po za granicami kraju, na dworach cudzoziemskich i do udawania się o pomoc do państw, które tylko czychały na sposobność wmięszania się do polityki polskiej, aby ją wyzyskać na własną korzyść. - Ztąd też obory królów polskich przedstawiały nieraz w całej grozie moralny upadek szlachty - narodu, i zawisłość wyboru króla nie od przekonań politycznych większości, ani nawet od ślepych zapatrywań jakiegoś stronnictwa, ale po prostu od zręczności kandydata w kupowaniu sobie wpływu na szlachtę i od wysokości sum, jakie na cel ten przeznaczył. Smutne te stosunki doprowadziły tak daleko, że ostatni dwaj królowie polscy zasiedli na tronie nie z woli narodu, ale wskutek nacisku karabinów moskiewskich.
Najsmutniejszem następstwem, przecież wyboru królów był: upadek zupełny władzy i powagi monarszej w Polsce. Szlachta polska, oddając tron obranemu monarsze, nie czyniła tego darmo, ale stawiała przyszłemu monarsze warunki, od których przyjęcia zależało objęcie rządów. Warunki te, zwane „pacta conventa", które stawili Polacy pierwszemu obranemu przez siebie królowi, Henrykowi Walezyuszowi (1574) były następujące: utrzymanie wieczystego przymierza z Francyą, - dostarczanie Polsce na wojnę 4000 gaskońskiej piechoty, - wystawienie floty, - obracanie ze swych dochodów 40000 fl. na potrzeby kraju, - spłacenie ze swego majątku długów pozostałych po zmarłym królu i - zatwierdzenie wszystkich wolności i przywilejów przysługujących dotąd szlachcie. Ostatni warunek obejmował dla króla następujące zobowiązanie: Król zatwierdza wolną elekcyą, łez senatu nie ogłosi wojny, nie zatorze pokoju, bez sejmu nie zwoła pospolitego ruszenia, którego nie będzie dzielił, a które za granicą kraju na żołdzie utrzyma, granic bronić będzie z kwarty swoich dochodów, radę ze 16 senatorów będzie trzymał u boku, sejm co dwa lata zwoła, a gdyby te warunki złamał, naród od posłuszeństwa dla siebie uwalnia.
Takie i tym podobne warunki stawiała szlachta polska każdemu obranemu królowi. Warunki te, za których cenę oddawała tron swemu monarsze, są jaskrawym dowodem, niskiego jej upadku moralnego. Wprowadziły one do Polski nową zasadę: że król, ze swoich funduszów pokrywając potrzeby kraju i broniąc jego granic, miał wyręczać naród w dopełnianiu najświętszych powinności. Stawieniem warunków takich wyparła się szlachta poczucia obowiązku wspierania ojczyzny krwią i mieniem, a tem samem: osłabiła podstawę, na której Polska doszła swej potęgi, - na której też jedynie nadal potężną utrzymać się mogła.
Zważywszy, że władza monarsza w Polsce od dawna już, przez dopuszczenie narodu do rządów, doznała znacznego ograniczenia, że ograniczenie to rosło w miarę wzmagania się przywilejów szlachty, zrozumieć łatwo, że pacta conventa zadały tejże władzy cios śmiertelny. Król, wyprowadzający władzę swą z elekcyi, a więc z pełnomocnictwa nadanego mu przez naród - szlachtę, narażony każdej chwili na utratę tegoż pełnomocnictwa, nie mógł już występować w roli monarchów z domu Jagiellońskiego, monarchów samodzielnych, otoczonych urokiem dziedzictwa. Pacta conventa ograniczały nawet jego władzę wykonawczą, czyniły go mniej niż urzędnikiem, bo pragnęły mieć w królu tylko reprezentanta na zewnątrz, - a na wewnątrz powagę bierną, przykładem swoim narodowi świecącą, - władzę, która nagradzać mogła, ale której nie wolno już było karać. Ztąd też królowie polscy elekcyjni nie byli już owymi monarchami dawnymi o władzy nieograniczonej, kierującymi żelazną dłonią sterem państwa, których rozkazom poddawać się musiało w kraju wszystko co żyło, ale, wyjąwszy jedynego Stefana Batorego, który sam jeden zdołał skuteczny stawić opór hucie magnackiej, byli monarchowie elekcyjni powolnymi wykonawcami woli narodu - szlachty, zależnymi od kaprysów i zachcianek rozhukanych tłumów, wodzących rej w sejmach i w państwie.
Ztąd też panowanie królów elekcyjnych przedstawia obraz strasznego bezrządu i rozluźnienia związku społeczeństwa z królem. Odbywają się sejmy burzliwe, bo możnowładztwo uczyniło izbę poselską narzędziem swojej ambicyi i osobistych widoków. W skutek tego upadają na sejmach wnioski królów o podatki, o wzmocnienie wojska. Szlachta usuwa się od podatków, bo ciężarów żadnych ponosić nie chce, - opiera się również organizacyi wojska, aby król, wsparty siłą zbrojną, nie posiadł zbyt wielkiej władzy. Następstwem tego jest próżny skarb państwa, a siła zbrojna w jak najlichszym stanie. W chwilach nagłych potrzeb nie ma czem bronić granic kraju, - wojska zaciężne, niepłatne, rozchodzą, się do domów, po drodze grabiąc i łupiąc dobra panów i majątki koronne; pospolite ruszenia zawodzą, bo z braku należytej organizacyi działają wolno i bez pomyślnych skutków.
Szlachta i magnaci tymczasem, zasklepieni w ciasnem kole dogadzania swym namiętnościom, dążą do zdobycia jak największej władzy, - do zniesienia i zupełnego pogrzebania ostatnich resztek samodzielności monarszej. Historya królów podaje mnóstwo przykładów upokorzenia władzy królewskiej przez zuchwałą szlachtę. Przeciw Zygmuntowi III. (1587 do 1632) podnosi szlachta bunt pod przewodnictwem Mikołaja Zebrzydowskiego, wojewody krakowskiego. Zygmunt III. zamiast zgnieść rokoszan w imię prawa i porządku, wchodzi z nimi w układy, zatwierdza wszystkie ustawy, zapewniając, że o ich pogwałceniu ani myślał, i przyrzeka, że dotrzymując wiernie warunków elekcyjnych, we wszystkiem do zdania senatorów stósować się będzie.
Uroczyste to potwierdzenie przywilejów i warunków elekcyjnych przyczyniło się wielce do wzmocnienia wpływu szlachty. Wszystkie bo wiem przysługujące jej dotąd przywileje, lubo krępowały władzę monarszą i paraliżowały sprawowanie rządów, to przecież nie były ani tak wyraźne, ani tak obowięzujące, aby miały stawiać rzeczywistą zaporę jakiejś zmianie na lepsze. Umiał je też każdy dotychczasowy monarcha, byle posiadał do tego odpowiednią siłę charakteru, ograniczać wedle potrzeby, a Batory był nawet bliskim zupełnego ich zniesienia. Zatwierdzenie przywilejów tych przez Zygmunta III. nadało im dopiero rzeczywistego znaczenia i wyniosło je do rzędu praw, przeciw którym nikomu odtąd w narodzie protestować nie było wolno.
Podobne zajście widzimy za panowania następnego króla, Władysława IV. (1632 do 1648). Magnaci i panowie zmuszają monarchę tego do rozpuszczenia wojsk zaciężnych, i zmniejszenia swej gwardyi narodowej; zakazują mu bez pozwolenia izby poselskiej zaciągać długi na, potrzeby Rzeczypospolitej, wyjeżdżać bez zezwolenia sejmu z kraju i zmuszają go do powiększenia liczby senatorów, bawiących bezustannie przy jego boku.
Większego poniżenia jeszcze doznała władza monarsza za panowania Jana Kaźmierza (1648-1788). W owym czasie poraź pierwszy począł się objawiać zgubny wpływ owej zasady jednomyślności, tak zwanej ”Liberum veto“, na mocy której każdy z posłów wypowiedzeniem jednego słowa: ,,nie pozwalam!“ mógł zerwać wszelkie obrady sejmowe, i obalić każdy najzbawienniejszy wniosek, choćby wszyscy inni posłowie byli za nim. Ustawa ta, wprowadzona do obradów sejmowych za panowania Zygmunta III. stała się najsilniejszą podporą bezrządu w Polsce, a zarazem i jedną z najważniejszych przy czyn jej upadku. W r. 1652 poseł upitski Siciński, zerwał po raz pierwszy sejm polski, zawoławszy, z namowy Janusza Radziwiłła „nie pozwalam!" Odtąd „Liberum vetou niestety zbyt często zrywało sejmy i przyczyniało się do wzrostu anarchii w państwie.
Brak poszanowania władzy królewskiej doszedł w owym już czasie do tego stopnia, że gdy Szwedzi najechali Polskę, uważała szlachta najazd ten jako skierowany jedynie przeciw królowi, a nie przeciw narodowi. Zebrane też ku odparciu wroga rycerstwo polskie, straciwszy wszelkie poczucie godności narodowej i miłości ojczyzny, podburzone przez niechętnych królowi magnatów, złożyło broń i przeszło pod opiekę Karola Gustawa, zawarłszy z nim ugodę w Ujściu i w Kiejdanach. Obłęd ten doszedł tak daleko, że szlachta polska spodziewała się znaleść w królu szwedzkim dobrodzieja, który powolny jej zachciankom, ponosić będzie dla niej wszystkie ciężary, że jej bronić będzie na zewnątrz i pozwoli jej w spokoju i dobrobycie używać „złotej wolności." Dla obłędu tego wielka część szlachty wielkopolskiej i małopolskiej opuściła Jana Kazimierza, a oddawała adresy wiernopoddańcze najezdnikowi, przez co mu ułatwili zajęcie całej niemal Polski. Dopiero barbarzyńskie postępowanie wojsk szwedzkich i ucisk ogólny narodu przez jenerałów szwedzkich rozwiały złudne nadzieje szlachty, nawróciły ją do Jana Kaźmierza i pobudziły ją do wypędzania najezdników z kraju.
Poniżenie, jakiego doznała Polska w wojnie ze Szwecyą, zniewoliło niektóre umysły światlejsze w narodzie do przeprowadzenia zmian, mających naprawić opłakane stosunki i zapobiedz ogólnemu bezrządowi. Zgodził się na projekt ten i król Jan Kaźmierz, i wielka część magnatów i szlachty, ale mimo to upadł on, bo mu się sprzeciwił obrażony w swej dumie magnat, Jerzy Lubomirski, marszałek i hetman polski. Nie mogąc znieść tego, że plany reformacyi po wzięte zostały bez jego współudziału, kierowany jedynie obrażoną ambicyą, zawiązał stosunki z Austryą i Brandenburgią na szkodę sprawy kraju. Osądzony wskutek tego na utratę mienia, urzędu i czci, podburzył tłumy szlachty, zrywał sejm po sejmie, stanął do otwartej z królem walki, pobił wojska jego w dwóch bitwach i zmusił króla, że wszedł z nim w układy i udzielił mu ułaskawienia, a od planu zreformowania stosunków musiał odstąpić. Jasny to dowód, jak nisko upadła w ówczesnej Polsce władza i godnośćkróla, gdy i monarcha i wielka część narodu wraz z wojskiem ustąpić musieli w sprawie najlepszej hucie jednego magnata.
Że upadek władzy królewskiej w połączeniu z wzrostem swawoli szlacheckiej i ogólnego bezrządu wywołać musiał osłabienie znaczenia Polski na zewnątrz, łatwo zrozumieć. Doznała też Polska za panowania następnego króla, Michała Wiśniowieckiego (1669 do 1673), upokorzenia, jakie nie spotkało ją nigdy przed tem. Podczas gdy szlachta bawiła się jak zwykle zrywaniem hałaśliwych sejmów, wydała Turcya w połączeniu z Tatarami Polsce wojnę. Zebrała się szlachta pod Goląbiem, ale zamiast uderzyć na wroga, spędzała czas I na krzykach i konfederacyach; tymczasem zajęli prawie bez oporu Turcy jedyną twierdzę polską Kamieniec, posunęli się pod Lwów i w r. 1672 zmusili króla do zawarcia haniebnego pokoju w Buczaczu, w którym odstąpić musiała Polska Turcyi niektóre ziemie swoje, a prócz tego zobowiązała się do płacenia sułtanowi rocznego haraczu.
Hańbę tę zmył wprawdzie następny król, Jan III. Sobieski (1674 do 1696), bo odniósłszy świetne zwycięztwa nad Turkami, zniósł ugodę zawartą w Buczaczu i przywrócił dawniejsze honorowe stosunki między Polską a Turcyą, ale nie zdołał zwalczyć bezrządu i wewnętrznego i podnieść znaczenia władzy królewskiej do dawniejszego znaczenia. Bohaterski król ten, który głośnem zwycięstwem odniesionem nad Turkami pod Wiedniem (r. 1683) zadał śmiertelny cios i potędze tureckiej, zyskał w nagrodę czarną niewdzięczność narodu - szlachty; u wielu z nich bowiem posunęła się zuchwałość do tego stopnia, że pod protekcyą obcych państw uknuli spisek, mający na celu pozbawienie go tronu.
Tak więc pod rządami królów obieralnych, skrępowanych warunkami elekcyjnemi upadała władza królewska w Polsce, aż znikła zupełnie w odmęcie rozszalałego żywiołu magnatów i szlachty. Ta zaś zdobywszy na mocy szerokich przywilejów potężny wpływ na losy państwa, poświęcała najżywotniejsze jego sprawy na korzyść osobistych swobód, które nazywała: „złotą wolnością.“ - Z upadkiem władzy królewskiej słabła potęga. Polski, ztąd obieralność królów przyczyniła się w wysokim stopniu do utraty jej niepodległości.
„Złota wolność“ szlachecka.
Jak to już wspomnieliśmy powyżej nie posiadały przez długi czas przywileje i swobody, jakie umiała sobie z biegiem czasu na monarchach słabych pozyskać szlachta, ani wyraźnych kształtów, ani znaczenia ściśle obowięzującego; były one czemś w rodzaju umowy prywatnej między odnośnym królem a stanem szlacheckim, a znaczenie ich podlegało zmianom, i zależne było od sposobu zapatrywania się na nie każdorazowego monarchy; ztąd królowie słabi rozprzestrzeniali je, a silni duchem i energiczni, jak Kazimierz Jagiellończyk, albo Batory ścieśniali je i skracali.
Dopiero w „pactach conventach“ nadała szlachta przywilejom swym formy stałe i wyraźne, a Zygmunt III, zatwierdziwszy je po rokoszu Zebrzydowskiego, nadał im znaczenia obowiązującego. Od chwili tej stały się wszystkie te przywileje swobody i korzyści, szlachcie przysługujące, prawem i stworzyły tak zwaną „złotą wolność" szlachecką.
„Złota wolność", opierała się na przywilejach szlachcie przysługujących, z których najważniejszemi były następujące:
1) przywilej brania udziału w rządzie przez wysyłanie posłów swych na sejmy.
2) przywilej piastowania urzędów duchownych,
3) przywilej posiadania majętności ziemskich,
4) przywilej nadzoru nad handlem i przemysłem, i zwolnienie od ceł,
5) przywilej władzy nad ludem wieśniaczym,
6) przywilej obierania królów, i
7) swobody wyrażone w "pactach conventach."
Trudno sobie wyobrazić ustawię więcej niedorzeczną od owej „złotej wolności,“ która niestety przez dwieście lat była w Polsce jedynem obowięzującem prawem w Polsce, której całości i rzecby można, świętości przestrzegała szlachta, jak oka w głowie. „Złota wolność" piękna i schlebiająca umysłom szlacheckim w teoryi, była w rzeeczywistości ustawą potworną, bo mając być prawem, była istotnie bezprawiem, - mając być wolnością, była w praktyce najsroższą niewolą. „Złota wolność" szlachecka zgubiła też Polskę. -
Przedstawiała się ona w głównych zarysach jak następuje:
Każde województwo było dla siebie państwem. Wszystkie wojowództwo razem tworzyły Rzeczpospolitą i posiadały najwyższą zjednoczoną władzę w sejmie. Na sejm wysyłały wszystkie województwa posłów swoich zaopatrzonych w instrukcye; na zasadzie ustawy jednomyślności, tak zwanej „liberum veto" każda uchwała sejmowa mogła przejść jedynie za zgodą wszystkich posłów. Każdy z posłów miał prawo i moc, wypowiedzeniem: „niepozwalam,“ zaprotestować przeciw każdemu stawionemu pod obrady sejmowe wnioskowi i zerwać dalsze narady. Zakres działania sejmu był w kierunku ustawodawstwa, sądu i administracyi niczem nieograniczony, - nie posiadał przecież sejm władzy wykonawczej do przeprowadzenia zapadłych uchwał, aby władza taka nie naruszyła snąć w czemkolwiek „złotej wolności."
Władzę wykonawczą posiadał król; na niego też spadała odpowiedzialność za bieg spraw publicznych. Król, na mocy dawnego zwyczaju i obowiązków wyłuszczonych w warunkach elekcyjnych winien był o wszystkiem pamiętać, a mianowicie z dochodów dóbr koronnych i prywatnego swego majątku pokrywać publiczne potrzeby państwa, a tylko w nadzwyczajnych razach wolno mu było, za zgodą sejmu, nałożyć podatek. Król posiadał w zasadzie władzę wykonawczą, ale rada senatorów czuwała nad nią, aby jej nie nad użył do stworzenia monarszego samorządu. Bez zezwolenia tejże rady nie wolno mu było również przedsięwziąść nic ważnego w sprawach dyplomatycznych. Wprawdzie bez pozwolenia królewskiego nie mogli i urzędnicy państwowi działać na swoją rękę, ale każdy z nich miał prawo odmówienia królowi posłuszeństwa, jeżeli mu się zdawało, że tenże podejmuje cośkolwiek, co się sprzeciwia prawu, a raczej „złotej wolności."
Tego rodzaju forma rządu, oparta na zasadach tak sobie sprzecznych, ubezwładniała nawzajem obie władze: króla i sejm, a to co miało być rządem, było w rzeczywistości bezrządem. Przez to bowiem, że każdy szlachcic mógł na zasadzie „liberum veto" zerwać każdy sejm, pozwalała „złota wolność" usuwać się szlachcie i magnatom od najważniejszych wobec ojczyzny obowiązków; a co najgorsza, że „liberum veto" nie dopuszczało przeprowadzenia żadnej ważniejszej zmiany w celu naprawienia niedostatecznych stosunków. Każda bowiem głębiej sięgająca zmiana na lepsze, musiała z natury rzeczy naruszyć interes prywatny tego lub owego, musiała więc wywołać opór czyjśkolwiek, a nie było w państwie władzy, któraby opór taki jedynego szlachcica, stawiony na zasadzie „liberum veto", złamać zdołała. Ztąd też „złota wolność" udaremniała wszelkie usiłowania tak królów, jako i innych dobrze myślących osób, dążących do naprawy rządów i zmiany szkodliwych ustaw i przywilejów; “złota wolność" nie dopuszczała nałożenia na magnatów i szlachtę podatków lub jakichbądź ciężarów publicznych, nie dopuszczała organizacyi siły zbrojnej, nie dopuszczała polepszenia losu mieszczan i ludu wiejskiego. „Złota wolność" strącała każdego z wyżyny, któryby wyższemi dążnościami stanąć chciał po nad tłumy szlacheckie, - niszczyła wszelkie cele idealne, a na ich miejsce rozwinęła materyalizm, wypotęgowała namiętność ubiegania się za korzyścią prywatną. Tak więc „złota wolność" paraliżowała pomysły i czyny wszystkich ludzi lepiej myślących, a każdy z nich, któryby pragnął uczynić cośkolwiek dla wolności rzeczywistej narodu całego stawał się, na mocy praw istniejących wrogiem „złotej wolności", a zatem stawał się nieprzyjacielem praw i rządu,Tak więc przeciw konfederacyi zawiązanej w celu najszlachetniejszym mogła była pod przewodnictwem, choćby jawnego zdrajcy, - byle umiejącego zapanować nad umysłami wiernych sobie stronników - stanąć konfederacya przeciwna i dążenia tamtej paraliżować. Taka też konfederacya zdrajców, znana pod nazwą „targowickiej" zniszczyła błogą pracę sejmu czteroletniego i wykopała grób naszej niepodległości politycznej.
Powolny upadek potęgi Polski i jej znaczenia na zewnątrz.
Osłabienie władzy i powagi majestatu, tudzież ogólny nierząd i rozprężenie społeczeństwa odbiły się wcześnie już smutnie na stanowisku politycznem, jakie zajmowała Polska i na jej znaczeniu wobec sąsiednich narodów. Pierwsze widoczne objawy zaczynającej się okazywać niemocy wewnętrznej i zewnętrznej widzimy w Polsce już za panowania ostatnich dwóch Jagiellonów. Zygmunt I, Stary, daremnie walczy z uporem możnowładztwa o uregulowanie podatków i wzmocnienie wojska; - straciwszy też zaufanie do sil narodu, z obawy przed Rosyą, zrzeka się prawnych pretensyi dynastycznych, jakie posiadała Polska do Czech i Węgier, na korzyść domu austriackiego; oddaje Smoleńsk i Połock Rosyi; zezwala na sekularyzacyą Prus, których pozyskanie tyle krwi polskiej kosztowało; unika wojny z Turcyą; jednem słowem, pozwala na ubytek ziemi, byle utrzymać pokój, a nie narażać, się na wojny, których wynik mógł być wątpliwym. Nie był to pokój imponujący nieprzyjaciołom, ale spoczynek wynikły z niemocy, świadczący, że potężne państwo Jagiellonów, osłabione wewnętrznym nierządem, przestało być sąsiadom groźnem.
Nie umiał też do podniesienia chylącej się potęgi Rzeczypospolitej uczynić nic król następny, Zygmunt August; ztąd poszło, że gdy w całej Europie wszystkie nieomal narody w krwawych zapasach budowały sobie fundamenta przyszłej potęgi, Polska sama spoczywała w pokoju bezczynnym, a naród - szlachta, prowadził wojny „kokosze" celu osłabienia resztek powagi monarszej.
Była za Zygmuntów Polska wielką; jeszcze, ale już nie organizacyą, lecz zaletami pojedyńczych wielkich ludzi, którzy daremnie rozszalały naród na drogę lepszą wprowadzić usiłowali.
Podnoszą na chwilę znaczenie Polski bohaterskie i zwycięzkie wojny Batorego, tego ostatniego wielkiego króla Polski, i świadczą, że Polacy mogli się jeszcze byli odrodzić i zdobyć sobie pierwszorzędne stanowisko w Europie, gdyby byli mieli więcej królów takich; niestety, wczesna śmierć Batorego wzięła im wielkiego przewodnika, a Polska, po ostatniem okazaniu światu olbrzymiej jeszcze swej siły, poczęła się znów staczać ze swej wysokości zwolna ale stanowczo na pochyłej drodze ku zupełnemu upadkowi.
Za panowania następnych dwóch monarchów, Zygmunta III i Władysława IV, odnosi wprawdzie oręż polski świetne zwycięztwa, a imiona wodzów takich, jak: Zamojski, Żółkiewski, Chodkiewicz, okrywają się niespożytą sławą, wszakże dla braku dostatecznej siły zbrojnej i należytej organizacyi nietylko, że Polska nie odnosi takich korzyści, jakie odnieść powinna była, ale nawet dla nieszczęsnej polityki „szwedzkiej“ obu monarchów ponosi dotkliwe straty. Pod rządami obu tych królów przyczyniają się znacznie do osłabienia Polski straszne zaburzenia kozackie, które sprowadziły długoletnie krwawe walki, a skończyły się ostatecznie zupełnem odpadnięciem Kozaczyzny. Za Władysława IV odebrała Polska Rosyi 400 mil kwadratowych; było to ostatnie powiększenie obszaru Rzeczypospolitej.
Niemoc Polski była za panowania następnego króla, Jana Kaźmierza, tak już wielką, że wojska polskie nie zdołały stłumić buntu Kozaków i Polska musiała się z nimi układać. Za najazdu szwedzkiego dokazywali wprawdzie pojedynczy mężowie, jak: Stefan Czarniecki, Piotr Sapieha i inni cudów męztwa i waleczności, ale wysiłki ich rozbijały się o nierząd w kraju, - o brak karności, organizacyi i ubóstwo skarbu, o wzajemną zawiść między panami; nie mogła więc Polska wskutek nieładu tego podnieść się o własnych siłach, i dopiero za wpływem Francyi przyszło do zawarcia pokoju w Oliwie pod Gdańskiem, roku 1660. Nad wszelki wyraz smutnym objawem słabości Rzeczypospolitej ówczesnej było przecież zwycięzko nad królem, wojskiem jego i wielką częścią szlachty butnego magnata, Jerzego Lubomirskiego, o którym wspomnieliśmy już powyżej.
Do ostatecznego niemal upadku doszło już było znaczenie Polski za panowania następnego króla, Michała Wiśniowieckiego, a zawarty pokój w Buczaczu, nakładający na Polskę haniebny obowiązek płacenia haraczu Turcyi i utrata Kamieńca, owe smutne rezultaty nie rządu w kraju, strasznym były znakiem upadającej Polski.
Podniósł na chwilę powagę honoru i oręża polskiego Jan III, Sobieski, ale i z tych tryumfów nie odnosi Polska. takich korzyści, żeby dawniejsze jej znaczenie przywrócić mogły. Świetne zwycięztwa Sobieskiego przynoszą pożytki nieobliczonej wartości na rodom obcym, zwłaszcza Austryi, - Polska natomiast odnosi z nich upokorzenia, stratę najlepszego rycerstwa, szkody materyalne i ubytek ziemi.
W ten sposób objawiał się powolny upadek potęgi Polski i jej zewnętrznego znaczenia. Świetnem zwycięztwem Sobieskiego pod Wiedniem zajaśniało ostatniemi promieniami schodzące słońce czypospolitej; - odtąd zapadł gruby mrok na jej dzieje, a naród polski dąży z przerażającą hyżością pod panowaniem następnych królów do zupełnego upadku. Upadek ten przygotowały podane powyżej przyczyny wewnętrzne, a przyspieszyły go
Przyczyny zewnętrzne,
t. j. wpływy na wewnętrzną politykę Polski państw sąsiednich, które postanowiły rozebrać ją pomiędzy siebie.
Ułatwił Rosyi wmięszanie się do spraw polskich następca Sobieskiego, August II (1697 do 1733.) Byłto król najnieszczęśliwszy dla przyszłości Polski. Pozyskawszy za pieniądze tron, nie dbał o dobro narodu, ale wyzyskiwał swe stanowisko jedynie dla osiągnienia osobistych celów. Połączył się bez wiedzy narodu z carem rosyjskim, Piotrem Wielkim i wydał Szwedom wojnę. Sprowadziła ona na Polskę zamęt niesłychany i rozdwoiła naród na dwa obozy, saski i szwedzki Leszczyńskiego; - najsmutniejszem przecież było, że przez zawarcie przymierza z carem August II otworzył Rosyi wstęp do Polski. Nieszczęsna bowiem wojna ze Szwedami, a później srogi ucisk, jakiego dopuszczały się wprowadzone przez Augusta II do Polski wojska saskie, oburzyły naród. Szlachta zawiązała konfederacyą w Tarnogrodzie (1715) i wystąpiła przeciw królowi do walki. August II oparty na wojsku swojem saskiem utrzymywał się początkowo w przewadze, gdy wmięszanie się Piotra Wielkiego nadało całej sprawie inny obrót. Umiał on tak wpłynąć na Konfederatów, że go wezwali na pośrednika zgody między królem a narodem. Piotr Wielki, któremu z politycznych względów zależało wielce tak na słabości władzy królewskiej w Polsce, jako i na utrzymaniu dalszego bezrządu, stanął w obronie niby to zagrożonej „złotej wolności“ szlacheckiej i na sejmie w r. 1717 pogodził rzeczywiście króla z narodem, ale zawarty ten pokój stał się zarazem dla Polski wyrokiem jej upadku. Car oparł bowiem zawartą zgodę na następnych warunkach: August II przyrzekł cofnąć wojska saskie z Polski, a Polacy musieli się zobowiązać do zmniejszenia wojska swego do liczby 24000.
Chytry pośrednik dopiął celu, bo August II, pozbywszy się swego wojska, utracił podstawę władzy, do której dążył, a Polska, obniżywszy wojska swe do śmiesznie małej liczby, ubezwładniła się na zewnątrz zupełnie. Nie mógł cios fatalniejszy spaść na skołataną i tak już wewnętrznym nieładem Polskę, jak to podcięcie ostatniego na zewnątrz znaczenia, i to w czasie, w którym Prusy dobijały się do zdobycia sobie w Niemczech stanowiska wybitnego, a Rosya dążąc do opanowania całego wschodu, torowała sobie drogę do czynnego udziału w sprawach środkowej Europy.
Wskutek podyktowanej przez Rosyą, a pod grozą bagnetów jej przyjętej przez sejm w r. 1717 ustawy tej: stanęła Polska bez dostatecznej obrony przeciw silnym naokół sąsiadom; zwiększała zaś niebezpieczeństwo ta okoliczność, że Moskwa, korzystając z zaślepienia i zdemoralizowania narodu, zdobyła sobie wpływ silny na sprawy wewnętrzne Polski i odtąd nieustannie do nich się mięszała.
Szlachta, zmożona długoletniemi wojnami i uciskiem wojsk szwedzkich, saskich i rosyjskich, powitała zawarty pokój z zapałem, a nie pojmując rozpaczliwego położenia kraju, ani myślała o potrzebie zapobiegania złemu. Przeciwnie, oddała się bezmyślnej swawoli. Zaczęły się w Polsce głośne, tak zwane „saskie czasy.“ Król świecił przykładem: wyprawiał bankiety, otaczał się pięknemi kobietami i oddawał się pijaństwu; - w ślad za nim postępowała szlachta. Niebawem poczęły się szerzyć zbytki, zepsucie obyczajów i pijaństwo. Polska wrzała na całej przestrzeni ucztami, wiwatami, biesiadami, - a naród wesoły, szczęśliwy upajał się teraźniejszością, nie dbając o przyszłość.
Wśród ogólnego szału wzmagał się bezrząd w sposób przerażający. Z armii, i tak już do szczupłej liczby ograniczonej, w skutek nadużyć niesłychanych i zupełnego braku organizacyi, stała ledwie połowa pod bronią. Za to każdy z magnatów otaczał się wojskiem własnem i trząsł tłumem szlachty drobnej, która wiodąc życie próżniacze, trzymała się magnackich klamek. Pojona i żywiona przez panów służyła im na każde skinienie. Ztąd ilu było magnatów w Polsce, tyle było królików, a każdy z nich tworzył osobny dla siebie obóz, wiódł z innymi zacięte boje, o cóż tóż: o znaczenie swego domu, o urzędy, o starostwa i t. p. Znaczna ich część zawięzywała stosunki z dworami obcemi, przeważnie z Rosyą i pobierała pieniądze za świadczone im usługi. Cała Rzeczpospolita rozbiła się na liczne partye możnowładcze, a sprawy kraju ginęły w odmęcie interesów prywatnych. Na korzyść tychże interesów wyzyskiwano bez umiarkowania zasadę „liberum veto." Z 18 sejmów, odbytych zaAugusta II, tylko 5 przeprowadzono szczęśliwie do końca. W skutek zrywania sejmów i braku władzy nie płacił nikt podatków, - nie troszczył się nikt o ubezpieczenie granic, - skarb był pusty, - kraj był bez obrony!
August II. zostawił Polskę: zrujnowaną biedą wewnętrzną i zewnętrzną; - wyludnioną wojną, - otwartą jak gospoda na wszelkie przechody wojsk obcych, - bezsilną, bez opieki, bez energii, - stojącą już pod silnym wpływem Rosyi.
Krótko przed śmiercią Augusta II. zawarły: Rosya, Austrya i Prusy (w r. 1732) w punktacyi berlińskiej pierwszy związek we wspólnym interesie swoim względem Polski; następne wypadki na dały mu większej wagi i trwałości.
Następca Augusta II., syn jego, August III. (1733 do 1763), osadzony na tronie polskim za wpływem Rosyi, prowadził, zaczęte przez ojca rządy, tyna samym torem dalej, z tą chyba różnicą, że pijaństwo, rozluźnienie obyczajów i nierząd więcej jeszcze się rozszerzyły w narodzie. Ze wszystkich sejmów, za króla tego odprawionych, jeden tylko skończył się szczęśliwie, - wszystkie inne zerwano! Wojska posiadała Polska ówczesna 12 000 zaledwie i to nie karnego i niećwiczonego; armat polowych 10, do których zaprzęgano woły! Skarb państwa był tak pusty, że nie było za co wystawie szopy do wyboru króla. - Za monarchy tego doszła Polska do największego moralnego i politycznego upadku; objawiał on się we wszystkich kierunkach życia narodu. Znikło w Polsce wszelkie poczucie prawa, władzy, sprawiedliwości, - naród-szlachta zobojętniał na poczciwość i wstyd publiczny.
Król zdał rządy na ministra i ulubieńca swego Brühla, - sam o nic nie dbał, tylko się bawił. Brühl, człowiek umysłowo ograniczony i niesumienny, nie robił nic więcej, jak tylko ciągnął możliwe dla siebie z kraju korzyści. - Rządy, a raczej bezrząd, spoczywał w ręku magnatów, wodzących rej w tłumach ciemnej, rozhulanej szlachty. Samowoli magnackiej nie było granic: książę chorąży litewski wzbraniał się płacić podatków, tłumacząc się tem, że trzymając wojsko swe, czyni już wiele dobrego dla Rzeczypospolitej; stawiał się więc wobec króla na stanowisku sąsiada, a nie poddanego. Starosta Kaniowski był postrachem Ukrainy, - młody Lubomirski niepokoił okolicę koło Kamieńca; - Radziwiłł, krajczy litewski, borykał się z żydami.
Wśród ogólnego bezrządu kwitło obżarstwo i opilstwo! Na sejmikach toczyły się obrady wśród stołów, na których przyszły zwycięzca zastawiał miski, flaszki i dzbany. Z onych czasów pozostało w narodzie naszym do dziś przysłowie: „Za króla Sasa, jedz, pij i popuszczaj pasa!“
Ale i król nie robił inaczej; jadł, pił i bawił się! Wszystkie sprawy polityczne odsuwał od siebie i pozostawiał je swym faworytom. Posadzony przez Rosyą i Austryą na tronie polskim, trzymał się na nim ich poparciem. Przeszedł też zupełnie pod ich zależność, a wraz z królem poszła pod tę zależność i Polska. Nie mając ani rządów, ani odpowiedniego wojska, rozrywana zwaśnionemi stronnictwami magnatów, nie mogła z niczem wystąpić samodzielnie.
W czasie, w którym państwa ościenne krwawe ze sobą toczyły walki, stała Polska pośród nieb bezczynna, bo słaba i upadła. - Każdy z sąsiadów kto chciał, zajeżdżał do niej, jak do karczmy, i brał z niej co chciał. Wojska obce przechodziły przez nią we wszystkich kierunkach zupełnie dowolnie, a nawet staczały w jej granicach ze sobą bitwy. Rząd pruski werbował na ziemiach polskich rekrutów do swego wojska, uciskał panów i szlachtę, wybierał po datki i zalewał Polskę pieniędzmi bez wartości.
Ten stan niemocy pożądany był Rosyi, która pożądliwem patrząc okiem na żyzne łany Polski, czekała odpowiedniej pory, aby je do granic swych wcielić. Czyniła też wszystko, cokolwiek bezrząd i nieład w Polsce podnosić mogło, a przeszkadzała zmianom na lepsze i nie dopuszczała reform, któreby się przyczynie mogły do jej wzmocnienia i odrodzienia.
W rozszalałem narodzie znajdowali się bowiem i ludzie prawi, którzy widząc okropne stosunki, przemyśliwali nad ich naprawą. Odznaczyły się w tym kierunku mianowicie rodziny Potockich i Czartoryskich. - Obie usiłowały położyć tamę bezrządowi i nieładowi, i w tym celu zawierały stosunki z dworami zagranicznemi: Potoccy z Francyą, Czartoryscy z Prusami, a później z Rosyą. Szlachetne te usiłowania nie odniosły pożądanych skutków. Czartoryscy zwłaszcza pozwolili się oszukać przebiegłej carowej, Katarzynie II., która z jednej strony obiecując im pomoc w przeprowadzeniu naprawy Rzeczypospolitej, z drugiej strony zawarła przymierze z królem pruskim, Fryderykiem II., w celu niedopuszczenia zmian w Polsce takich, któreby ją rzeczywiście wzmocnić mogły. Pragnąc sobie zapewnić wpływ na Polskę, usiłowała po śmierci Augusta III. posadzić na jej tronie swego ulubieńca, Stanisława Augusta Poniatowskiego; dozwoliła więc na sejmie konwokacyjnym w r. 1764 odbytym pod osłoną wojsk rosyjskich, przeprowadzić niektóre mniej ważne zmiany, jak: zreformowanie sejmów, zniesienie ceł prywatnych i t. p., a Czartoryscy w zamian za to przyczynili się do obora Stanisława Poniatowskiego na króla polskiego. - Zamierzali Czartoryscy przeprowadzić zmianę rządów gruntowną, przedewszystkiem chcieli usunąć zgubne „Liberum veto", które ciągle jeszcze było najsilniejszą zaporą w przeprowadzeniu jakichbądź reform na sejmach; - usiłowaniu temu oparła się przecież stanowczo Katarzyna II. „Liberum veto“, główna podstawa „złotej wolności" i nierządu, było najsilniejszym jej sprzymierzeńcem w przeprowadzeniu zamiarów, jakie miała wobec Polski; - sprzymierzeńca takiego samochcąc pozbyć się nie chciała.
Polska, doprowadzona nierządem wewnętrznym do ostatecznej niemocy, mogła jeszcze była podnieść się i powoli wrócić do dawniejszej potęgi, gdyby na tronie jej był zasiadł monarcha o wielkim talencie, i żelaznej dłoni; - Katarzyna sadzając na tron polski Stanisława Poniatowskiego (1764-1795) wiedziała, że nie będzie jej niebezpiecznym.
Żeby teraz jeszcze uratować Polskę, trzeba było stoczyć z nią zwycięzką walkę; Stanisław Poniatowski, zależny od niej sercem i względami politycznemi, ani o walce takiej myślał, ani do podjęcia jej nie posiadał odpowiednich warunków. Odznaczał się wielką dobrocią serca, rzadką pracowitością, wstrętem do życia hulaszczego, wysokiem wykształceniem i zamiłowaniem do nauk i sztuk pięknych, - ale nie dostawało mu silnego hartu woli, odwagi i stałości w postanowieniach, nie umiał więc ani męstwem, ani poświęceniem porwać narodu do wysokich celów; - nie umiał nawet zdobyć się na tyle ofiary, aby razem z narodem walczyć w obronie najświętszych praw, - aby z nim z chwałą zginąć; wolał raczej haniebnem płaszczeniem się przed Katarzyną w chwilach stanowczych porzucać sprawę ojczyzny i zdradzić zaufanie, jakie w nim naród pokładał.
Zabiegi około polepszenia rządu i zaprowadzenia ładu w stosunkach społecznych, podejmowane przez Potockich i Czartoryskich poczęły zbawienne odnosić skutki; w życiu szlachty począł się objawiać widoczny zwrot ku lepszemu, a król, pod wpływem wujów swych, książąt Czartoryskich, przykładał czynnie ręki około dobra narodu. Przestraszyła się zwrotu tego Katarzyna; - z obawy, aby Polska nie weszła rzeczywiście na drogę porządku, którąby dojść mogła do odzyskania dawniejszej potęgi, poczęła wichrzyć między szlachtą, wśród której nie brak jeszcze było ludzi ciemnych i zmianom na lepsze nieprzychylnych, a mianowicie poczęła burzyć magnatów królowi niechętnych, na których czele stał Karól Radziwiłł, Branicki, Potoccy i mm. Stanąwszy niby to w obronie uciskanych mowierców, umiała Katarzyna II. tak zręcznie wziąść się do rzeczy ze magnaci zawiązali w Radomiu r. 1767 konfederacyą przeciw królowi i wezwali ją do pomocy. Chytra caryca nastraszyła króla złożeniem z tronu i uczyniła go posłusznem narzędziem swej woli; potem rozkazała wojskiem swem otoczyć konfederatów, zmusić ich do za pewnienia królowi wierności i do uznania na przyszłość opieki Rosyi nad wszelkiemi politycznemi sprawami Polski. Kilku opierających się temu konfederatów, jak: Kajetana Sołtyka, biskupa krakowskiego hetmana Wacława Rzewuskiego i syna jego Seweryna niemniej biskupa Józefa Załuskiego kazała porwać w nocy i wywieść w głąb Rosyi. Posłuszny każdemu skinieniu carycy, Stanisław August, zwołał pod naciskiem posła jej, Repnina, sejm do Warszawy, który zatwierdził urzędowo uchwały konfederacyi radomskiej.
W ten sposób przeprowadziła Katarzyna wszystko co chciała; zniszczyła powzięte zamiary reformy, zatwierdziła „liberum veto" a z niem „złotą wolność" i nierząd, i narzuciła narodowi polskiemu na przyszłość swą opiekę. Polska, osłabiona brakiem wojska i wewnętrzną niezgodą stronnictw, przyjąć musiała żelazne kajdany opieki moskiewskiej, a wszystkie wysilenia narodu, aby je skruszyć, upadały wskutek nierządu, braku jedności i niewystarczającej siły zbrojnej.
Gwałt popełniony na wywiezionych konfederatach i narzucona opieka Rosyi wywołały oburzenie w całym kraju. Grono gorliwych patryotów zawiązało Konfederacyą w Barze r. 1768, na której czele stanął Józef Pułaski ze swymi synami i Michał Krasiński. Celem konfederacyi było wypędzenie Moskali z kraju i odzyskanie dawnych praw i swobód. W krótkim czasie objęła konfederacya barska niemal całą Polskę; tysiące szlachty przyłączyło się do niej, ale zapał ten najszlachetniejszy nie mógł zastąpić braku wojska karnego i musiał uledz wobec dobrze zorganizowanej siły zbrojnej rosyjskiej, tem więcej, że Katarzyna II do łatwiejszego stłumienia powstania użyła środka prawdziwie szatańskiego. Wywołała na Ukrainie bunt między chłopstwem i kozakami, dała im noże w rękę i skierowała rozpasane tłumy przeciw szlachcie polskiej i księżom katolickim. Przez trzy miesiące wyrzynała i paliła rozbestwiona czerń, a na obszarze 60 mil długim i 40 mil szerokim lała się krew polska strumieniami, a wsie i miasta uległy rabunkowi i pożodze. W samem miasteczku Humaniu wyrżnięto w jednym dniu 20,000 ludności, nie szczędząc ani starców, ani niewiast, ani dzieci.
Cztery lata prowadzili konfederaci Barscy bohaterską walkę, z Katarzyną II, a gdy po rozpaczliwej obronie poddały się ostatnie ich warownie, rozstrzygnął się los Polski. Trzy państwa sąsiednie, Prusy, Rosya i Austrya, porozumiawszy się poprzednio, (r. 1772, 5 sierpnia) dokonały pierwszego rozbioru Polski. Fryderyk Wielki, król pruski zajął: Warmią i Prusy królewskie pod Noteć; Austrya część Małopolski i Rusi Czerwonej, a Rosya zabrała województwo inflanckie i Białą Ruś aż pod Dźwinę, Drucz i Dniepr.
Gdy wojska państw zaborczych wkraczały w granice Polski, naród wysilony kilkoletnią wojną poprzednią, ani myśleć nie mógł o stawieniu oporu; - w ten sposób Polska zepchnięta własnym nierządem ze szczytu potęgi swej i wielkości, dobiegła pierwszego kresu swego upadku.
Usiłowały państwa zaborcze popełnionemu gwałtowi nadać pozór prawa i przedstawić go światu w świetle jak najlepszem. Za wpływem ich zwołał Stanisław August sejm do Warszawy, na który wy brano pod naciskiem bagnetów rosyjskich na posłów przeważnie ludzi najgorszych. Na sejmie tym, któremu marszałkował Adam Poniński, zatwierdzono, mimo protestu prawych patryotów, jak Tadeusza Rejtana i Korsaka, ale ze zgodą króla, dokonany rozbiór, i nadano Polsce nową formę rządów: zatrzymano obieralność królów zatwierdzono ustawę „liberum veto", liczbę wojska podwyższono na 30,000 i obok władzy króla postanowiono władzę nową, tak zwaną: „Radę nieustającą , złożoną z osób Rosyi przychylnych, której celem było zupełne ograniczenie wpływu monarchy na sprawy państwa. - Wszystkie te prawa oddano na nowo pod gwarancyą Katarzyny II.
Po pierwszym rozbiorze posiadała Polska jeszcze 9438 mil kwadratowych, a mieszkańców przeszło 7 milionów. Tak obszarem ziemi, jak ilością ludności mogła się przeto mierzyć jeszcze w każdem ówczesnem pierwszorzędnem państwem Europy. Gdyby licząc się rozsądnie z warunkami, zechciał był naród pracować nad zjednoczeniem się i wzmocnieniem wewnętrznem, mogli jeszcze byli Polacy odzyskać zupełną niezależność polityczną.
Ale trudno, było szlachcie pozbyć się od razu zakorzenionego od wieków ducha anarchii, ztąd też wszystkie szlachetne usiłowania pojedyńczych osób około podźwignienia kraju z upadku, do czego koniecznie potrzeba było i skarbu zamożnego i dobrego wojska, rozbijały się o stare przesądy. Szlachta i magnaci nie umieli przezwyciężyć wstrętu dawnego do płacenia podatków, a sejmy odrzucały wszystkie w tym celu stawiane wnioski. Lubo traktat gwarancyjny dozwalał Polsce trzymać wojska 30,000, to przecież zaślepienie narodu było tak silne, że w ciągu trzynastu lat zdołano zorganizować zaledwie 20,000 żołnierza. Mógł był w tym kierunku wiele dobrego uczynić Stanisław August, ale nie umiał zająć silnego stanowiska i uległ ogólnemu przesądowi. Nie umiało też możnowładztwo pozbyć się dawnego nałogu spiskowania przeciw własnemu królowi; magnaci jak: Ksawery Branicki, Seweryn Rzewuski i Szczęsny Potocki stawiali mu opór na każdym kroku i uciekali się po dawnemu po pomoc za granicę.
We wszystkich innych kierunkach nastąpił w Polsce po pierwszym rozbiorze stanowczy zwrot ku lepszemu; podnosiła się oświata i przemysł; - staraniem króla i magnatów powstawały fabryki, odbudowywały się miasta, a dola ludu wiejskiego, za czasów Augustów okropna, zwolna się polepszała. Liczni panowie nadawali z własnej woli wolność włościanom, - inni zmniejszali dni pańszczyzny.
Najpiękniej objawiła się dążność narodu do otrząśnienia się z dawnych błędów, do naprawy stosunków społecznych i zapobieżenia nierządowi na Sejmie czteroletnim (1788-1792). Miał on być początkiem nowej ery, i fundamentem odrodzenia się narodu. Złożony z posłów najzacniejszych, pod przewodnictwem marszałka, Stanisława Małachowskiego, przeprowadził sejm ten, uchyliwszy poprzednio znaczenie „liberum veto“ nader ważne reformy w rządach, a mianowicie: podniesiono na nim liczbę wojska do 100,000, - uchwalono zniesienie opieki Rosyi i rozwiązanie Rady nieustającej, - zawarto ścisłe przymierze z Prusami, - uregulowano prawo o sejmikach, ograniczające wpływ magnatów i przeprowadzono prawo o mieszczanach, mające na celu zupełne z czasem zrównanie ich ze szlachtą. - Koroną przecież uchwał sejmu czteroletniego było ogłoszenie Konstytucyi 3 maja. Najważniejszą treścią jej było: zatwierdzenie uchwalonego prawa dotyczącego mieszczan, wzięcie w opiekę ludu wiejskiego, ścisłe zakreślenie władzy monarszej i sejmów, zniesienie „liberum veto''', reformacya sądów, ustanowienie dziedziczności tronu i powołanie wszystkich obywateli do obrony całości Rzeczypospolitej i swobód narodowych.
Konstytucya 3 maja zniosła najgłówniejsze przyczyny bezrządu, t. j. obieralność królów, „liberum veto“, konfederacye i ucisk ludu i mieszczan. Przyjął ją z uniesieniem niemal naród cały; król, senat, sejm i lud złożyli na nią przysięgę w kościele. Byłaby też bezwątpienia spełniła swe zadanie, t. j. byłaby utrwaliła porządek społeczny i mogła zapewnić Polsce szczęśliwą przyszłość, gdyby się szlachetnym tym dążnościom nie była oparła Katarzyna II. Wierna swej zasadzie: nie dopuścić w Polsce do jakiegobądź porządku, postanowiła zniszczyć dzieło sejmu czteroletniego, zanimby Polska stanąć mogła silną. Pożądaną sposobność do przeprowadzenia planu tego podało jej kilku magnatów, którzy upatrzywszy w Konstytucyi 3 maja zamach na „złotą wolność“, niechętni wszelkim zmianom, zawiązali w Targowicy na dniu 14 maja 1792 r. Konfederacyą w celu jej wywrócenia i wezwali Rosyą o pomoc. Na czele tego spisku zdrajców stanęli: Szczęsny Potocki, Ksawery Branicki i Seweryn Rzewuski. - Katarzyna ze skwapliwością przychyliła się do ich żądania, i wysłała w granice Polski 100,000 wojska.
Polacy popełnili ten błąd, że postanowiwszy na sejmie czteroletnim podnieść liczbę siły zbrojnej do 100,000 nie zajęli się natychmiast energicznie przeprowadzeniem uchwały. Trwonili czas na rozmaitych błahych dysputach, a nie dbali o reformę wojska; gdy przyszło do wojny z Rosyą, wystawiła Polska do boju zaledwie 45,000 żołnierza i to jeszcze w najgorszym stanie. Podług uchwały sejmu ostatniego oddane było naczelne dowództwo siły zbrojnej królowi; Stanisław August winien więc był wyjechać w pole i stanąć na czele armii. Byłoby to bezwątpienia zagrzało ducha wojska i wywołało pospolite ruszenie szlachty. Gdyby się cały naród był zerwał do rozpaczliwej walki, mogła Polska wyjść z zapasów tych zwycięzko, ale Stanisław August zawiódł zaufanie narodu. Oddał naczelne dowództwo nad armią, swemu bratankowi, księciu Józefowi Poniatowskiemu, a sam pozostał w Warszawie, lubo co dzień wybierał się do obozu. Paraliżowała go w dobrych postanowieniach Katarzyna, wpływając na niego przez piękne panie, których urokowi król chętnie ulegał.
Tymczasem Targowiczanie pod opieką wojsk moskiewskich szerzyli spisek, włączając do niego przemocą szlachty coraz więcej, tak chętnych jako i niechętnych. Przyszło do walki obu wojsk. Polacy bili się jak lwy; oręż polski okrył się chwałą pod Połonnem, pod Zieleńcami i pod Dubienką, gdzie po raz pierwszy odznaczył się zaszczytnie jako wódz Kościuszko. Mimo swej dzielności nie mogła się garstka wojska polskiego dla braku dzielnego dowództwa i należytej organizacyi, oprzeć nawale Moskali i musiała się przed nimi cofać. Stanisław August zwątpił o możności zwycięztwa i udał się do carycy z prośbą o zawarcie pokoju. Katarzyna II postawiła mu za warunek przystąpienie do Targowicy. Wachał się król czas niejakiś z uczynieniem kroku haniebnego, żeby przyłożyć ręki do wywrócenia Konstytucyi, na którą niedawno przysięgę złożył; przecież przemógł w nim wpływ Katarzyny, złamał ostatnie skrupuły i przyłączył się do spisku zdrajców. Równocześnie zakazał wojskom polskim dalszej walki.
Nieszczęsny ten krok Stanisława Augusta podciął ostatnią podporę niepodległości naszej i stoczył Polskę tu ostateczną przepaść. Wywołał też w narodzie ogólny zamęt i przerażenie. Gorliwi patryoci, stronnicy konstytucyi i członkowie senatu, przewidując wzmożenie się władzy targowickiej, opuścili swe stanowiska i udawali się za granicę. Uczynił to samo Kościuszko i wielu innych oficerów. - Niebawem zaczęły się okazywać smutne objawy rządów Targowiczan, a odgłos pełnionych przez nich gwałtów i nadużyć głuchem odbijał się po kraju echem. Szajka zdrajców targowickich, ośmielona zbrojną pomocą Katarzyny, trzęsła wszystkiemi urządzeniami państwowymi i wszystko zmieniała według swej woli. Królowi odebrała komendę nad wojskiem, które zmniejszywszy, rozlokowała małemi oddziałami po Ukrainie i na Wołyniu, oddając je pod straż silnym komendom moskiewskim tamże załogującym. Załogi wysłanych wojsk polskich zajęły wojska rosyjskie. Do Warszawy przybył ambasador moskiewski Siewers i wpływał w myśl Katarzyny na postanowienia Rady nieustającej. Cały kraj przechodził zwolna w ręce wrogów i dostawał się pod władzę Targowiczan, którzy prześladując gorliwych patryotów, dopuszczali się brzydkich zdzierstw i różnych wybryków. Niestety, nie brak było polskich magnatów i panów, którzy przeszedłszy w płatną służbę Katarzyny, przykładali rękę do ostatecznej zguby własnego narodu. Smutną pamięć pozostawili w kierunku tym przed wszystkimi innymi hetman i biskup Kossakowscy. Tymczasem po za plecami Targowiczan porozumiewała się Katarzyna z Prusami o drugi rozbiór Polski, a gdy układ wzajemny potajemnie podpisany został, wkroczyło w roku 1793 wojsko pruskie w granice polskie i zajęło Gdańsk, Toruń i całą Wielkopolskę aż pod Częstochowę.
Teraz dopiero otworzyły się oczy nikczemnym zdrajcom targowickim i ujrzeli czyn swój w całej ohydzie. Chcieli naprawić złe, - zwoływali pospolite ruszenie przeciw Prusom, jeździli do Petersburga z przedstawieniami do swej opiekunki, ale wszystko to nic już nie pomogło. W odpowiedzi na ich protest zabrała Katarzyna połowę Litwy i Małopolski i wcieliła do Rosyi.
I tym razem usiłowali zaborcy przywłaszczając sobie części Polski, zachować pozory prawnego postępowania. Spędziwszy do Grodna posłów, po większej części sobie zaprzedanych, urządzili sejm, sądząc, że z łatwością wymogą na nim zatwierdzenie nowego podziału. Pod naciskiem posła rosyjskiego, Siewersa, pojechał na sejm ten i Stanisław August. Płakał, chciał złożyć koronę, ale na wspomnienie ogromnych swych długów i usłyszawszy, że na podróż odbierze 20,000 dukatów, uległ i wyruszył do Grodna.
Wbrew oczekiwaniu zaborców stawili Targowiczanie na sejmie silny opór: obudziły się w nich wyrzuty sumienia i hańby, jaką się av pamięci narodu okryć mieli. Kilkunastu z nich powstało z krzeseł i oświadczyło gotowość poniesienia raczej śmierci, albo pójścia na Sybir, aniżeli podpisania aktu rozbioru ojczyzny. Siewers jednych uwięził, drugim majątki zabrał, innym zagroził gniewem carycy, nakoniec obstawiwszy wojskiem i działami izbę sejmową, trzy dni i trzy noce trzymał sejmujących o głodzie. - Izba na podany projekt podziału odpowiadała milczeniem. Skorzystał z tego nikczemnik, Ankwicz, kasztelan Sandecki, a odniósłszy się do przysłowia, że kto milczy, ten zezwala, poradził marszałkowi sejmu uważać milczenie posłów za jednomyślną zgodę na przedłożony projekt podziału. Uczynił tak marszałek i zakonstatował zgodę posłów, - a jenerał moskiewski, pilnujący króla, włożył mu ołówek w rękę. - Stanisław August shańbił się ponownie i podpisał traktat drugiego rozbioru Polski. - Równocześnie zniósł sejm; grodzieński, konfederacyą targowicką, obalił konstytucyą 3 maja, a w jej miejsce zatwierdził konstytucyą ustanowioną przez Katarzynę i obniżył liczbę wojska polskiego do 15,000. Stało się to na dniu 22 lipca r. 1793.
Tak dopełnił się drugi smutny epizod upadku niepodległości narodu polskiego.
Przygotowania do powstania Kościuszkowskiego.
Po drugim rozbiorze pozostał z Polski maleńki tylko kraik, nad którym sprawował rządy ambasador rosyjski, jenerał Igelstrom, mieszkający stale w Warszawie. Trudno opisać, jak smutne wrażenie wywarł na narodzie polskim gwałt świeżo dokonany. Wszystkie warstwy ludności opanowała rozpacz; nawet lepszego serca Targowiczanie złorzeczyli własnej ślepocie, tylko umysły zupełnie upadłe, stojące na żołdzie Rosyi, obojętnie patrzały na nieszczęsną dolę narodu, a dbając jedynie o korzyść osobistą, pozostały nadal wiernemi narzędziami dumnej carycy, która im za usługi te hojnie płaciła.
Do ogólnego rozgoryczenia przyczyniały się surowe rządy Igelstroma, ucisk doznawany od wojsk rosyjskich i nikczemne postępowanie osób zaprzedanych Katarzynie. Targowiczanie począwszy od sejmu czteroletniego, od konstytucyi 3 maja, mianowicie jednak od sejmu grodzieńskiego, poczuwając się do zbrodni popełnionej, poczęli się lękać zemsty narodu i obawiać się rewolucyi. Jak tylko więc Igelstrom objął rządy, rozpoczęły się denuncyacye i prześladowania, policyjne nadzory, samowolne aresztowania. Prześladowano i więziono najcnotliwszych obywateli i wyszydzano nieszczęśliwy naród polski w czasopismach, nie szczędząc mu szyderczych i obelżywych nazw i uwag. Ci, którzy słusznie obawiali się zemsty narodu, nalegali w myśl uchwały sejmu grodzieńskiego na zmniejszenie wojska, aby uczynić Polskę jak naj bezsilniejszą.
Ucisk ten, doznawane upokorzenia, boleść ze strat niepowetowanych, mianowicie jednak przeświadczenie, że ufność w niedołężnym królu ułatwiła Katarzynie ujarzmienie narodu, drażniły uczucia gorących patryotów. Jedni opłakiwali w zaciszu nieszczęście ojczyzny, inni szukali za jej granicami pociechy; - u wszystkich przecież odzywało się jedno pragnienie: orężem zmazać zadane narodowi krzywdy. Poznał też niebawem ogół patryotycznie usposobionych osób, że me było innego ratunku, tylko: albo stargać hańbiące więzy, które nałożyła przemoc, albo pokazawszy ostatni znak życia narodowego, zginąć w sposób godnywielkiej przeszłości. Pragnienie to zemsty wzmagały wspomnienia sejmu czteroletniego i uchwalonych na nim swobód, które ledwie ogłoszone, przez obcą przemoc zniesione zostały. Ztąd też lubo zaległa Polskę grobowa cisza, lubo się zdawało, że pod wrażeniem ostatnich wypadków nieszczęśliwych wszelka działalność narodu obumarła, to jednak miały się rzeczy zupełnie inaczej.
Wśród klęsk sejmu stojącego pod wpływem Rosyi, - pod strażą moskiewskich bagnetów i policyi począł się w narodzie rozlewać prąd rewolucyjny, przenikający wszystkie strony kraju i wszystkie warstwy społeczeństwa. Cywilni i wojskowi, duchowni, szlachta i mieszczanie, którym odebrano prawa zaledwie im przyznane, woleli raczej zginąć, aniżeli żyd dalej pod ohydnem jarzmem. Nawet lud wiejski umiał zdrowym instynktem przewidzieć, kto mu zdolen przynieść ulgi i polepszenie losu, a kto ucisk i niewolę. Stojąc na uboczu, obrany z praw, które mu obmyśliła konstytucya 3 maja, przychylnie patrzał na wzmagającą się agitacyą rewolucyjną. Historya ówczesna podaje przykłady, że wieśniacy użyci do przewiezienia listu tajnego, do przechowania broni lub przeprowadzenia osoby jakiej, ukrywad się zniewolonej, wypełniali chętnie i sumiennie dane sobie zlecenia; popadłszy zaś w ręce Moskali, ponosili śmierć pod pałkami, albo szli w sołdaty, lub do Syberyi, a dochowali tajemnicy.
Gorliwi patryoci poczęli się więc kupie w związki, a głównemi ogniskami narad były resztki wojska, którym lada dzień groziło niebezpieczeństwo rozpuszczenia. Związki takie powstawały nietylko w Warszawie, w Wilnie, w Krakowie i w wielu innych miejscach Polski, ale też i po za jej granicami, jako to: w Wiedniu, w Dreźnie i Lipsku, gdzie przebywali wychodźcy polscy, którzy po przystąpieniu króla do Targowiczan, opuścili ojczyznę, jako to: Kościuszko, Ignacy Potocki, Kołłątaj, Zajączek, Niemcewicz, Małachowski i wielu innych. W Lipsku i Dreźnie odbywały się narady kółka związkowych u Ignacego Potockiego i Kołłątaja, którzy przygotowali Kościuszkę do objęcia władzy rewolucyjnej. W Warszawie agitował szef regimentu, Działyński jenerał, bankier Kapostas i szewc Kiliński; w Krakowie jenerał Wodzicki; - Niemcewicz wyjechał w tym celu do Włoch, gdzie przebywał marszałek sejmu czteroletniego, Małachowski. W krótkim czasie cała patryotyczna Polska należała do związku, który się ciągle szerzył i czynności swe rozwijał.
Wszyscy zgadzali się w zasadzie na konieczną potrzebę powstania; zachodziły tylko różnice zdania co do chwili jego wybuchu i sposobu przeprowadzenia. Gorętsi patryoci pragnęli wyzyskać ogólny zapał i przemawiali za jak najwcześniejszem podniesieniem sztandaru walki; przemawiała za ich zdaniem obawa, aby w skutek zbyt długiego przeciągania przygotowań nie odkryli spisku Moskale. Chłodniejsze umysły były za rozważnem i gruntownem przystąpieniem do dzieła. Kościuszko, który i sam jeździł po kraju badać naocznie poczynione przygotowania i znał stan ich ze sprawozdań innych, był stanowczo przeciwnym zbytniemu pospiechowi. Do prowadzenia olbrzymiej walki, jaki naród polski czekała, brak było wszelkich niemal środków: pieniędzy, broni i organizacyi. Ale do szybkiego rozpoczęcia powstania nagliło wojsko, którego termin rozpuszczenia zbliżał się coraz więcej; kompanije miały liczyć tylko 75 głów, ja armaty mieli zabrać Moskale. Gdyby to nastąpić miało, nie możnaby bez pomocy wojsk regularnych o powstaniu ani myśleć. Niektóre regimenta piesze jak: Działyńskiego, Wodzickiego i Grochowskiego odebrały już nawet były nakaz rozpuszczenia pewnej ilości żołnierza i musiały się do niego zastosować. Umieli przecież szefowie ich złemu zaradzić w ten sposób, że rozpuszczonych wojskowych utrzymywali na własny koszt w pobliżu załogi, każąc im być gotowymi na każde powołanie.
Taki stan rzeczy przecież długo utrzymać się nie mógł; porozumiewania się związkowych utrudniała czujność policyi rosyjskiej; lada przypadek, mała nieostrożność lub zła wola mogły były wszystko . wyjawić przed czasem; gdzie takie mnóstwo osób przypuszczone było do tajemnicy, łatwo to mogło było nastąpić. Obawą podszyci Targowiczanie domyśliwali się też, że się coś knuje; szczęściem, że domysły ich nie znajdowały wiary u Igelstroma, który je uważał za wybryki rozbudzonej fantazyi. Nie omieszkał wprawdzie wskutek za szłych denuneyacyi aresztować mnóstwa osób, ale najściślejsze śledztwa nie zaprowadziły go przecież na najmniejszy ślad spisku.
Temu położeniu, pełnemu obaw, wyczekiwania, niepokoju i niecierpliwiącego się zapału położył ostatecznie kres brygadyer, Antoni Madaliński, Wielkopolanin. Stal on z komendą swoją, licząca 700 ułanów, załogą w Pułtusku i okolicy Ostrołęki, i odebrał rozkaz, aby ją rozpuścił. Wtajemniczony w spisek nie wypełnił polecenia, ale nie czekając rozkazów Kościuszki, zgromadził swoją brygadę, opuścił Pułtusk, uderzył na drobne komendy pruskie, odebrał im kasy wojskowe, powywracał słupy z orłami pruskiemi i udał się ku Krakowu. W ślad za nim poszli: Zawadzki na czele oddziału konnego i uzbrojonych Kurpiów i rotmistrz Zaborowski.
Krok ten Madalińskiego był pierwszem hasłem powstania; ośmielona niem szlachta sandomierska poczęła tworzyć zbrojne oddziały. Widząc patryoci, że niepodobieństwem byłoby jeszcze z wybuchem powstania dalej się ociągać, zawiadomili o tem co zaszło Kościuszkę, który też na dniu 23 marca 1794 r. przybył do Krakowa, gdzie nazajutrz nastąpiło uroczyste ogłoszenie aktu powstania.
Powstanie Kościuszkowskie.
Śmiały ruch Madalińskiego wywołał poruszenie wojsk moskiewskich na całej prawie przestrzeni polskiego kraju. Igelstrom obawiając się rewolucyi w Warszawie, ściągnął do niej wszystkie wojska z okolicy, a zabezpieczywszy ją w ten sposób wysłał za Madalińskim w pogoń jenerała Tormassowa. Równocześnie rozkazał oddziałowi lubelskiemu, pod dowództwem jenerała Rachmanowa, przejść Wisłę pod Kaźmierzem i zastąpić drogę Madalińskiemu, dążącemu ku Krakowu. W miejsce wysłanych tych oddziałów sprowadził załogi nowe z Grodna i Brześcia litewskiego. Podobny rozkaz . zajścia drogi Madalińskiemu odebrał również komendant załogi rosyjskiej w Krakowie, Łykoszyn, który też, stosując się do niego, opuścił Kraków na dniu 23 marca. Tegoż dnia przybył do Krakowa Kościuszko w towarzystwie Ks. Dmochowskiego, Zajączka i Aleksandra Linowskiego; przyjął go jenerał Wodzicki i umieścił w pałacyku swym, położonym za Szewską bramą.
Nazajutrz udał się Kościuszko z Wodzickim od rana do kościoła OO. Kapucynów, gdzie w kaplicy Loretańskiej poświęcił im zakonnik szable. Około godziny 10. zebrała się na rynku krakowskim załoga wojska polskiego, obejmująca około 1000 głów i liczny tłum mieszczan, oraz szlachty okolicznej i ludu. Tu odebrał Kościuszko od wojska przysięgę wierności i sam złożył przysięgę, że oddanej sobie władzy nie nadużyje; poczem udał się z oficerami i radnymi miasta na ratusz, gdzie wśród oznaków najwyższego uniesienia odczytano „Akt powstania narodowego" na mocy którego naród oddał Kościuszce naczelnictwo najwyższe nad siłą zbrojną. Tego samego dnia wydał Kościuszko następujące odezwy: 1) do wszystkich wojsk, polskich i litewskich, w której je wzywa, aby się przyłączyły do walki o niepodległość Ojczyzny, 2) do obywateli, 3) do duchowieństwa, 4) do Polek i 5) do komendanta wojsk austryackich, w której oświadcza zapewnienie poszanowania granic cesarstwa. - Zwrócił potem Naczelnik baczność swą na uporządkowanie zarządu województwa krakowskiego i zaopatrzenia magazynów w żywność dla wojska, w czem ofiarność obywatelska przyszła mu z pomocą.
Najważniejszą przecież sprawą dla Kościuszki było utworzenie jak największej siły zbrojnej i jej organizacya. Wydając wojnę Rosyi, posiadał szczupłą tylko garstkę wojska, bo tylko 1000 żołnierzy z załogi krakowskiej; wiedział przecież, że choćby i wszystko wojsko ówczesne regularne przyłączyło się do powstania, to jeszcze za słabą byłoby siłą do pokonania tak potężnego wroga; powołał więc do broni lud wiejski, a brak jednolitego oręża zastąpił pikami i kosami. - Nazwisko Kościuszki, wsławione w narodzie odniesionem zwycięztwem pod Dubienką, - zdobyło sobie takie zaufanie u ludu, że zaraz po ogłoszeniu powstania poczęły się garnąć do niego oddziały kosynierów i pikinierów, złożone z Krakowian i Górali. Kościuszko zajął się pilnie ćwiczeniem ich w obrotach wojskowych i 1 kwietnia wyruszył z Krakowa na czele, choć nie zbyt licznego oddziału zbrojnego, ale ożywionego duchem jak najlepszym. Odebrał bowiem wiadomość, że Moskale ścigają Madalińskiego, wyszedł mu więc z pomocą. Tego samego dnia stanął obozem pod Luborzycą; tu połączył się z nim Madaliński, który nie tylko, że uszedł szczęśliwie pogoni moskiewskiej, ale wzmocnił nawet swoją brygadę oddziałami Zaborowskiego, Zawadzkiego i Mangeta. - Nazajutrz stanął Kościuszko pod Koniuszą, gdzie mu przybyło 300 świeżo uzbrojonych kosynierów, a później kilka jeszcze oddziałów pomniejszych. W te dwa dni pochodu wzrosła siła zbrojna Kościuszki do 4000 głów; oddział ten obejmował 2000 wojska regularnego dobrze uzbrojonego i 2000 włościan, uzbrojonych w kosy i piki.
Trzeciego dnia posunął się Kościuszko z armią swoją ku Szkalmierzowi; a następnego dnia, t. j. 4 kwietnia, stanął w okolicy Racławic, naprzeciw oddziału rosyjskiego, wysłanego pod dowództwem Tormassowa w pogoń za Madalińskim. Oddział ten obejmował 6000 wojska różnej broni i 20 dział; Kościuszko liczył 2440 wojska regularnego, 2000 kosynierów i pikinierów i 11 drobnych armat krakowskich. razem 4440 ludzi. Oba wojska przedzielał głęboki wąwóz, porosły głębi młodym lasem, podszyty gęstą krzewiną; z obu stron poczęto przygotowywać się do bitwy. Jenerał moskiewski, szukając korzystniejszego dla siebie stanowiska, posunął się wzdłuż wąwozu ku wsi zwanej Kościejowska Górka; Kościuszko poszedł za nim po lewej stronie wąwozu, aż do miejsca, gdzie go łatwiej przejść było można. Tu rozegrała się głośna w dziejach powstania Kościuszkowskiego.
Po zajęciu pozycyi stały oba wojska parę godzin bezczynnie, nareszcie Tormassow, uszykowawszy swe oddziały, posunął się naprzód, tymczasem armaty polskie, w lesie ukryte, ubiły mnóstwo Moskali. Ogień dział polskich zmiatał ich tak skutecznie, że się cofać musieli. Teraz pokazała się kolumna rosyjska na lewem skrzydle polskiem, a strzelcy moskiewscy wraz z armatami poczęli się szykować do ataku. Odezwały się armaty nieprzyjacielskie, których pociski przerzedzały mocno szeregi polskie. Zajączek i Madaliński po trzykroć przypuszczali do nich atak, ale przełamać ich nie mogli.
Wtenczas Kościuszko stanął na czele dniem poprzednio do obozu przybyłych kosynierów, zagrzał ich krótkiem przemówieniem, a wziąwszy do pomocy dwie kompanije regimentu trzeciego i dwie kompanije regimentu szóstego, natarł odważnie na kolumnę moskiewską, starając się przedewszystkiem o zdobycie dział nieprzyjacielskich, które wojsku jego bardzo szkodziły. Atak ten odniósł świetny skutek; dzielni Krakowianie okazali niezwyczajne męstwo i pogardę śmierci, godną posiwiałego w boju żołnierza. Z nieustraszoną odwagą rzucili się ku bateryom moskiewskim, których działa zaledwie dwa razy wystrzelić zdołały. Dwaj kosynierzy: Głowacki i Świstacki wyprzedzili swych towarzyszów i dopadli armat; - jedną ręką zmiatają kosami kanonierów moskiewskich, drugą ręką zakrywają czapkami zapały, do których Moskale co tylko ogień przyłożyć mieli. - Nieprzyjaciel przerażony tą olbrzymią odwagą, stanął struchlały; w tej chwili uderzyła reszta kosynierów na bateryą; kosy ich, jak miecze pałające dosięgają wrogów szeregi iw jednej chwili zmiotły całą załogę bateryi. Nowość broni, odwaga wieśniaków mięszają nieprzyjaciela i nie dają mu nawet czasu do rozwagi, lub do zmienienia szyku. Krakowianie zabierają działa, uciekających ścinają, opierających się w sztuki płatają, rzucają popłoch na całą armią nieprzyjacielską i zmuszają ją do ucieczki. Z równem powodzeniem walczyło wojsko polskie na wszystkich innych punktach; - Kościuszko odniósł nad Moskalami świetne zwycięztwo. Bitwa trwała od godziny 3 z południa do 8 wieczorem; Polaków padło w niej do 500, - Moskali 2500; - zdobyli w niej Polacy oprócz placu boju: jedenaście armat z zaprzęgami i amunicyą i chorągiew jazdy, do niewoli wzięli: pułkownika, kapitana, porucznika i mnóstwo szeregowych. Wieczór już był, gdy ucichły działa, a na placu boju odezwały się wesołe okrzyki: Wiwat naród! wiwat wolność! wiwat Kościuszko!
W bitwie tej zajaśniała odwaga i waleczność ludu wiejskiego w świetle najpiękniejszem; Kościuszko pragnąc zaszczycić zasługi oddane, i zapalić lud do nowych czynów, mianował Głowackiego chorążym w regimencie Grenadyerów Krakowskich, a nazajutrz po bitwie racławickiej przywdział na się sukmanę wieśniaka krakowskiego, którą nosił przez cały czas powstania, iw której, krwią zbroczony od ran pod Maciejowicami odebranych, dostał się do niewoli. Prócz tego wydał ważne odezwy i rozporządzenia, nadające różne swobody rodzinom tych włościan, którzy pospieszyli do jego obozu.
***
W skutek braku dostatecznej karności oddziałów świeżo uzbrojonych z trudnością tylko zdołał Kościuszko armią swą, upojoną szczęściem odniesionego zwycięztwa, należycie uporządkować; obawiając się przecież, aby nieprzyjaciel, rozporządzający lepiej zorganizowaną siłą, o świcie nie powtórzył ataku, puścił się o północy w marsz wsteczny i rozłożył się obozem w Bossutowie, w pobliżu Krakowa. Wiadomość o zwycięstwie racławickiem wywołała w Krakowie radość trudną do opisania; ludność z wielkiem uniesieniem witała wjeżdżające do miasta zdobyte armaty rosyjskie, a duchowieństwo śpiewało po kościołach na podziękowanie Bogu „Te Deum.“
Kościuszko nie posiadał dostatecznej siły zbrojnej do dalszego występowania czynnego i zaczepienia nieprzyjaciela silniejszego i liczbą i doborem żołnierza, okopał się przeto pod Bossutowem i starał się wzmocnić nowemi zaciągami. W obec nie zbyt wysokiej liczby wojsk regularnych, jakie ówczesna Polska posiadała, liczył Kościuszko na pospolite ruszenie włościan; usiłował też poruszyć całe masy ludu, powołać je do czynnej obrony kraju i utworzyć z nich siłę jak najpoważniejszą. Moskale, którzy w owej chwili mieli w Polsce zaledwie 20.000 wojska, z których 10,000 pilnowało spokoju w Warszawie, 3,000 stało na straży wojska polskiego w Lublinie i tylko 7,000, z których jeszcze pewna część poniosła klęskę pod Racławicami, mogły były być użytemi przeciw Kościuszce, byliby w nader przykrem położeniu gdyby, jak się tego Kościuszko spodziewał, zapał patryotyzmu był ożywił cały ogół narodu. Polacy mogli byli z łatwością wybić się z jarzma moskiewskiego, gdyby każdy powiat, nie czekając wyraźnych rozkazow Kościuszki, był wystawił ludzi zbrojnych, gdyby każdy właściciel ruszył był na czele swych włościan, ale niestety, nie umieli Polacy wyzyskać chwili korzystnej. Długo trwający pokój, a więcej jeszcze długoletni bezrząd, w jakim spoczywała Rzeczpospolita, zaraził gnuśnością ich umysły, a duch narodu odwykłszy od celów wysokich, nie umiał się zdobyć na wielkie przedsiębiorstwa. Nie zbywało tu i owdzie Polakom na osobistej odwadze, ale nie dostawało świętego zapału ogółu, rzeczywistego zamiłowania wolności i honoru narodowego i przywyknienia do życia wojennego. Wielka część szlachty, lubo sprzyjała rewolucyi, to przecież niechętnie ponosiła dla niej ofiary; z wielką trudnością dostawiała rekrutów, uważając włościan za część swego majątku; uchylała się od płacenia podatków, a z każdą dostawioną miarką zboża mnożyły się pokątne szemrania. Gorzej jeszcze postąpiło sobie wielu magnatów i panów bogatych; opuszczali oni z niechęci ku powstaniu kraj własny i uchodzili z majątkami za granicę.
Na podobne trudności natrafił Kościuszko w usposobieniu ludu wiejskiego. Włościanie, przez długie wieki uciskani przez szlachtę i odsuwani od spraw ogólnych narodu, obojętni na los ojczyzny, nie umieli od razu zapalić się ofiarnością, ani obudzić w sobie pojęcia obowiązków obywatelskich, do których pełnienia nigdy dotąd powoływanymi nie byli. Chociaż więc Kościuszko, przebrany w sukmanę, zyskiwał łatwo serca pojedynczych ludzi, to przecież nie podobnem mu było rozbudzić miłości kraju tu tłumach, które nie miały ani sposobności, ani powodu rozmiłować się w wolności, a nie znając jej, trudno im było uwierzyć? w swobody, które mu obiecywał Naczelnik.
Tak więc przeprowadzenie pospolitego ruszenia, jedynego środka, z pomocą którego zamyślał Kościuszko wyratować z ostatniej toni ojczyznę, natrafiało na wielkie trudności; z jednej strony szlachta usuwała się od ofiar, z drugiej lud wiejski, onieczulony długą niewolą na dolę kraju, pełen nieufności do szlachty, która go uciskała, obojętnie patrzał na rozpoczętą walkę.
Najwięcej gorliwości okazała szlachta i lud w okolicy Krakowa, a przecież i tu nie szła jeszcze sprawa po myśli Kościuszki, który odcięty oddziałami rosyjskiemi od reszty kraju, zamknięty w obozie i w skazany dla braku sił na bezczynność, martwił się i niecierpliwił. Czekając daremnie na ochotników, zmuszonym był wydać rozporządzenie uzbrojenia piątej części ludności. Według rozkazu tego powinno było województwo krakowskie dostawić 16,000 ludzi; Kościuszko dokładał w tym celu wszelkich starań; zachęcał, prosił, ponawiał rozkazy, ale wszystko to nie odniosło pożądanego skutku; szlachta ociągała się z niedbalstwa i niechęci, - wieśniak szedł do obozu ociążale i bez poczucia obowiązku. Z wielkim wysiłkiem zdołał wreszcie Kościuszko powiększyć armią swą do 9,000, z którą 25 kwietnia wyruszył ku Szkalmierzowi. Poprzednio rozkazał jeszcze wzmocnić Kraków nowemi okopami, a zostawiwszy w nim załogę liczącą 1,400 ludzi i 6 małych dział polowych, oddał go pod komendę jenerałow i Wodzickiemu.
W Szkalmierzu stal załogą jenerał rosyjski Denissow, który po klęsce racławickiej odebrał od Igelstroma rozkaz, aby unikając bitwy z Kościuszką, uważał na jego ruchy i usiłował przeciąć mu komunikacyą z Warszawą, a przynajmniej żeby utrudniał pochód jego ku stolicy. Na wiadomość o zbliżaniu się Kościuszki opuścił Denissow spiesznie Szkałmierz i cofnął się ku Staszowu, w pochodzie rabując i paląc miejscowości, przez które przechodził. Kościuszko puścił się za nim w pogoń, a po drodze dochodziły go pocieszające wieści o objawiającym się ruchu w różnych okolicach Polski i tworzeniu się nowych oddziałów. Były to od bitwy racławickiej pierwsze krople pociechy dla zmartwionej duszy Naczelnika; z wiadomościami temi wstąpiła do serca jego nowa otucha.
W czasie bowiem, gdy Kościuszko w obozie pod Bossutowem, odcięty przez Rosyan od reszty Polski, nie odbierał z pojedyńczych ich stron żadnych wiadomości, poczęły pojedyncze komendy regularnych wojsk polskich, na szerzącą się po kraju wieść o zwycięztwie racławickiem, ogłaszać powstanie i przybywać w pomoc szlachcie i ludowi rwącemu się do broni. I tak podpułkownik pułku 3., Michał Zagurski, załogujący w Kowlu, zabrał pułk swój i brygadę Biernackiego i wyruszył na dniu 6 kwietnia w stronę ku Lublinowi, aby tam wesprzeć działami piechotę. W tym celu udał się na Lubomi, przyłączył do swego oddziału regiment buławy wielkiej i artyleryą tamże załogującą, oraz dwie chorągwie Węgierskie.
W tym samym czasie podpułkownik Grochowski, uwiadomiony z Krakowa o zaczętem powstaniu, opuścił z częścią swego regimentu załogę w Parczewie i podążył ku Chełmu, aby tam pobudzić oddziały wojska polskiego do powstania i objąć nad niemi komendę.
W kilka dni później, bo na dniu 16 kwietnia, zebrały się też pojedyncze oddziały wojska polskiego, przebywające w Lubelskiem, do Chełma, złożyły przysięgę wierności Kościuszce i uznały go najwyższym Naczelnikiem siły zbrojnej; - komendantem swoim obrały sobie podpułkownika Grochowskiego, którego Kościuszko później zamianował jenerał-majorem. Równocześnie zebrali się obywatele powiatów chełmskiego i lubelskiego i ogłosili akt powstania.
W tym samym dniu wybuchło także powstanie na Żmudzi. Na dniu 16 kwietnia przybyli do Szawli, miasteczka zjazdowego na Żmudzi: Niesiołowski, szef pułku 6-go, - Romuald Giedroyć, jenerał-małor, - Antoni Prozor, wojewodzie witebski i Piotr Zawisza, sędzia ziemski kowieński i ogłosili powstanie; przyłączył się do nich brygadyer Sulistrowski i jenerał-major Chlewiński.
Następnego dnia, t. j. 17 kwietnia, wybuchła
Rewolucja w Warszawie.
Wiadomości dochodzące do stolicy o odważnym kroku Madalińskiego, o powstaniu Kościuszki i wypadkach zaszłych w Krakowie wpłynęły silnie na mieszczan warszawskich i poczęły w nich budzić ducha rewolucyjnego; - zaniepokoiły przecież także równocześnie w wysokim stopniu Igelstroma, który obawiając się wybuchu w mieście, podwoił baczność i czujność swej policyi. Dowiedział się też przez szpiegów swoich o tajnym związku patryotów warszawskich i kazał uwięzić z nich kilku, a mianowicie: Działyńskiego, Węgierskiego i młodego Stanisława Potockiego. Bankier Kapostas, jeden z najgorliwszych związkowych, zdołał ujść więzienia spieszną ucieczką. Zaprowadziwszy najsurowsze środki ostrożności sądził Igelstrom, że mieszczanie nie ośmielą się podnieść buntu, i że tymczasem wysłani za Madalińskim jenerałowie Denissow i Tormansow z łatwością dadzą sobie radę z Kościuszką. Wszakże wiadomość o klęsce pod Racławicami przekonała go, że powstanie grozi większem niebezpieczeństwem, aniżeli początkowo sądził. Przedewszystkiem postanowił zapobiedz temu, aby wieść o bitwie racławickiej nie rozeszła się po mieście, ale i to mu się nie udało. Już 12 kwietnia rozeszła się pogłoska o niej po Warszawie i ogólny zapał ogarnął umysły patryotów.
W rozmaitych domach, a między niemi w pomieszkaniu szewca Jana Kilińskiego, mieszkającego przy ulicy Dunaju, poczęły się od bywać tajne posiedzenia związkowych, na których zgodzono się na zrobienie rewolucyi, ale brak dowódzcy, a z nim jednolitego planu, opóźniał uczynienie stanowczego kroku. W tem położeniu rzeczy oznajmił na jednem z posiedzeń związkowych Kiliński, że Moskale zamierzają opanować zbrojownią i koszary polskie w nadchodzącą Wielką Sobotę, w który to dzień wystrzał armatni, oznajmujący corocznie Zmartwychwstanie Pańskie, ma być znakiem ogólnego ataku. Dla łatwiejszego przeprowadzenia powziętego zamiaru mają Moskale, przebrani w mundury polskie, pełnić straż, w dniu tym podług starego zwyczaju przy nabożeństwie asystującą, a w stanowczej chwili chcą pozamykać drzwi kościołów i lud w nich zgromadzony trzymać uwięziony tak długo, dopóki zbrojownia i koszary nie będą wziętemi. Oznajmił również Kiliński, że krawiec obok niego mieszkający, szyje już mundury, mające służyć Moskalom do przebrania się.
Blizkie to niebezpieczeństwo skłoniło wąchających się patryotów do powzięcia stanowczego kroku. Oficerowie artyleryi, należący do związku na czele ich Roch Banaszkiewicz, obmyślają plan wybuchu powstania; w tym celu porozumieli się z oficerami obu gwardyi koronnych, pułku Działyńskiego i wciągają do zmowy Wojciechowskiego, komendanta oddziału ułanów królewskich. Udali się również do jenerała Mokronowskiego, aby mu oddać naczelne dowództwo nad mającą się odbyć czynnością; szlachetny ten patryota, lubo mocno cierpiący, nie zawiódł zaufania związkowych i naczelnictwo przyjął.
Nadszedł 17 kwiecień i godzina 12 w nocy, - naznaczona chwila wybuchu powstania. Wszystko stoi przygotowane, - armaty uszykowane, - ładunki porobione i na wozy ułożone, - każdy z członków związku, wszyscy oficerowie, w spisek wtajemniczeni, czuwają na swych posterunkach. Oczekują jeszcze tylko mieszczan, których w liczbie 500 zobowiązał się dostawić Kiliński, a którzy pod dowództwem przebranych oficerów mieli zacząć akcyą szturmem na pałac Igelstroma. Wszystko czeka na nich niecierpliwie; - wtem pędzi konno w największym pospiechu oficer moskiewski, a komendant patrolu ułanów polskich strzela do niego z karabinu. Strzał ten uważają związkowi za znak umówiony. Oficerowie gwardyi i pułku Działyńskiego komenderują kompanije swe pod broń i ustawiają je na przeznaczone stanowiska. Oficerowie artyleryi zataczają działa na celniejsze przechody ulic i poczynają strzelać do ukazują cych się Moskali.
Straż pałacu Igelstroma, składająca się z jednego batalionu piechoty i czterech dział, skierowanych ku wrotom dziedzińca, pra żona ogniem armat polskich, cofa się z ulicy do wnętrza pałacu. Ze wszystkich stron zaczyna się straszliwa kanonada; - armaty moskiewskie krzyżowym ogniem bronią -uparcie domu Igelstroma. Po całem mieście wszczyna się ogólne poruszenie; jedni tarasują drzwi i okna domów, inni biegną do zbrojowni, zaopatrują się w broń i biorą udział w walce. Tu zarzynają śpiących jeszcze Moskali, tam rozbrajają ich i zamykają do sklepów i piwnic. Ktokolwiek ukaże się z domu Igelstroma, pada trupem; - straż przyboczna króla, pod dowództwem kapitana Strzałkowskiego, opuszcza posterunek i łączy się z powstańcami.
Na pułk Działyńskiego, będącego pod komendą pułkownika Haumana, nacierają cztery bataliony piechoty moskiewskiej, które prowadził książę Gagaryn. Odzywają się z obu stron armaty i w jednej chwili pokrywa się ulica stosami trupów. Nie kontent z walki takiej adjutant z pułku Działyńskiego, Lipnicki, komenderuje: „na bagnety!“ uderza na Rosyan i łamie ich szyki. Gagaryn pada trupem, a wojsko jego Polacy w pień wycinają.
Oswojeni z hukiem armat i widokiem lejącej się strumieniami krwi, przybywają Warszawianie znużonemu wojsku z dzielną pomocą. Wszędzie po ulicach i miastach wre zacięta walka: jedni z okien strzelają do Moskali, a biorąc na cel głównie oficerów i dowódzców, zadają im straszną klęskę. Pewna Warszawianka zastrzeliła ich kilkunastu własną ręką; armaty obsługują niedorostki i chłopcy; przed wszystkiemi odznacza się odwagą i dzielnością cech rzeźniczy. Ogromne tłumy biegną zdobyć pałac znienawidzonego Igelstroma, gdzie z nich wielka liczba ginie. Tymczasem nadchodzi noc i prze rywa zapalczywość walki.
Uradowany lud warszawski widokiem pewnego zwycięztwa i pozbycia się Moskali, gromadzi się na ratuszu i ogłasza, jeszcze wśród ogólnej wrzawy, Ignacego Zakrzewskiego prezydentem miasta, a Mokronowski obejmuje główne naczelnictwo nad siłą zbrojną warszawską.
Nazajutrz o świcie już odezwały się znów armaty; z domu Igelstroma sypią działa ogień bezustanny, ale po ulicach Moskali już nie widać; jedni zginęli w walce wczorajszej, innych zabrano do niewoli, a mała tylko garstka zdołała wysunąć się z miasta. Na reszcie przed wieczorem zdobywają Warszawianie dom Igelstroma; on sam uchodzi do pałacu Krasińskich, zamyka się w nim i żąda kapitulacyi. Zyskawszy fortelem tym nieco czasu, ucieka spiesznie w towarzystwie jenerałów: Apraksyna, Zubowa, Pistora i 900 szeregowców, dąży ogrodami i opłotkami do murów miasta i uchodzi do obozu pruskiego, stojącego w pobliżu miasta. Czterdzieści i dwie armaty rosyjskie z amunicyą, - bagaże wojskowe, - pałac Igelstroma wraz z kancelaryą, wszystkiemi papierami, sprzętami i bogactwami dostały się w ręce zwycięzkich Polaków. - Oskarżonych o zdradę sprawy narodowej i o pobieranie .od Rosyi pensyi, za pełnione dla niej usługi, osadza lud w więzieniu; należą do nich: hetman Ożarowski i hetman Zabiełło, prezes Rady Nieustającej, Ankwicz i biskup Kossakowski; natomiast uwalnia z więzień patryotów, których Igelstrom uwięzić rozkazał.
Po wyjściu ostatnich Moskali z Warszawy wydaje Mokronowski rozkaz zamknięcia bram, sprowadzenia dział nad Wisłę, obwarowania, rynków i ulic i naprawienia uszkodzonych murów miasta. Lud, upojony radością pozbycia się wrogów, wydaje nieustanne okrzyki: „Mech żyje naród!“ „Niech żyje wolność!“ „Niech żyje Kościuszko!“ Zwolna ustaje szał walki; ludność niesie pomoc rannym tak swoim, jako i nieprzyjaciołom; chowa pobitych trupów, - gasi ogień gorejących jeszcze domów, tylko na palący się dom nienawistnego Igelstroma patrzy obojętnie i pozwala mu się obrócić w popiół i perzynę.
Cała walka trwała jedenaście godzin; 2000 wojska polskiego walczyło z pomocą Warszawian przeciw 8000 Moskali; Polaków padło 320 mężczyzn i 6 kobiet; rannych było 174 mężczyzn i 5 kobiet; - Moskali padło 2265 żołnierzy, rannych było 122. - Do niewoli wzięli Polacy: oficerów 161 i żołnierzy 1764.
Powołana do kierowania sprawami publicznemi Rada Zastępcza wysyła do króla poselstwo z oświadczeniem, że. zachowuje dla niego poszanowanie i miłość, ale posłuszeństwo zupełne dla Kościuszki; król odpowiedział na to, że pragnie przyłożyć się do uszczęśliwienia narodu. Równocześnie wysyła Rada posła do Kościuszki z oznajmieniem o szczęśliwie odniesionem zwycięztwie nad Moskalami.
***
W kilka dni później wybuchło powstanie w mieście stołecznem litewskiem, Wilnie. Od kilku tygodni już przygotowywali się do niego Polacy, których pragnienie zemsty podsycały gwałty, jakich się dopuszczali Moskale. Przyspieszenie wybuchu spowodowało aresztowanie kilku wybitnych Polaków, jak: starostę Brzozowskiego, chorążego Radziszewskiego, prałata ks. Bohusza, adwokata jeneralnego Grabowskiego i wywiezienie ich w głąb Rosyi. Gdy podobny los spotkać miał także kilku oficerów polskich ze sztabu, postanowili Polacy dłużej z powstaniem nie czekać. Jakub Jasiński, pułkownik inżynierów, należący również do liczby mających być uwięzionymi oficerów, zdołał ujść aresztowania, przybył do Wilna, porozumiał się z załogującymi tu oficerami pułku 4, pułku 7 i z pułku artyleryi, i w nocy z dnia 22 na 23 kwietnia uderzono na załogę rosyjską podług planu tak dobrze obmyślanego, że po krótkiej walce zdobyto główny odwach, dwie armaty stojące na rynku, zabrano do niewoli straże jeneralskie i samego jenerała moskiewskiego, Arseniewa. Atak cały, w którym brało udział 380 Polaków przeciw 3000 Mo skali trwał ze wszystkiem dwie godziny. Polacy zabrali do niewoli także hetmana Kossakowskiego, kilkunastu oficerów i 964 podoficerów i szeregowców; zdobyli przytem kilka armat, chorągwi, sztandarów, amunicyą, magazyny i kasę rosyjską.
Na dniu 24 kwietnia ogłoszono na rynku akt powstania; Jakuba Jasińskiego okrzyknięto jednomyślnie naczelnikiem siły zbrojnej litewskiej, poczem przystąpiono do wymierzenia kary na hetmanie Kossakowskim, zuchwałym stronniku konfederacyi targowickiej i gorliwym słudze Rosyi. Nazajutrz zebrał się sąd wojenny i skazał zdrajcę na śmierć przez powieszenie i natychmiast wykonano wyrok.
W krótkim czasie po wypadkach tych wybuchło powstanie w kilku innych miejscach. Na dniu 4 maja ogłosił Kajetan Wojczyński powstanie w województwie Rawskiem, a utworzywszy oddział ochotników, począł niepokoić Moskali. 9 maja ogłosili powstanie obywatele województwa Brześcia Litewskiego pod przewodnictwem księcia Kaźmierza Sapiehy; w tym samym dniu ogłosili również akt powstania obywatele powiatu Grodzieńskiego w Sokółce, pod przewodnictwem Franciszka Bouffała. Na dniu 11 maja wybuchło powstanie w powiecie Radomskim; 27 czerwca w ziemi Wizkiej; 28 czerwca powitała Kurlandya pod przewodnictwem Mirbacha. Tym czasem doszła też wiadomość o powstaniu Kościuszki do wojsk polskich, rozlokowanych po sejmie grodzieńskim w Ukrainie i na Podolu, a dowódzcy ich postanowili natychmiast połączyć się z szeregami powstańczemi. Zadanie to nie było łatwem do spełnienia; zewsząd otoczone liczebnie znacznie przewyższającemu komendami rosyjskiemi, zażywać musiały pojedyńcze oddziały często podstępu, aby omylić czujność wroga i opuścić niepostrzeżenie miejsce załogi. W pochodzie samym, utrudnionym lasami, bagnami i moczarami poleskiemi, niejedne bez broni i chleba, wymykać się musiały krążącym i o kraju oddziałom nieprzyjacielskim; często przychodziło i do krawej walki. Kilka oddziałów takich, a mianowicie brygada Kopcia, tak zwana Pińska, brygada Dzierzka pod dowództwem Wyszkowskiego, oddział Łaźnińskiego i kilka innych, bohaterskiem poświęceniem się zwalczyły wszystkie przeciwności, przedarły się szczęśliwie do Polski i wzięły czynny udział w powstaniu.
Kościuszko, przebywając w obozie pod Bossutowem, odcięty od działami wojsk rosyjskich od reszty kraju, nie wiedział nic o wzmagającym się ruchu narodowym w Polsce, na Litwie, Żmudzi i w Kurlandyi. Opuszczając Bossutow dnia 25 kwietnia, zamierzał wysłać do Warszawy księcia Adama Ponińskiego, aby pobudzić oby wateli do czynnego wystąpienia, ależ tego samego dnia stanąwszy obozem pod Igołomią, odebrał od wysianego z Warszawy pułkow nika Sokolnickiego wiadomość o dokonanej szczęśliwie rewolucyi. Lotem błyskawicy rozeszła się wieść ta wesoła po obozie, a Ko ściuszko tego samego dnia jeszcze przesłał przez tegoż kury era do Warszawy wyrazy najwyższego zadowolenia, oraz zatwierdził osoby wybrane do „Rady Zastępczej“, - nadał Mokronowskiemu stopień jenerał-lejtnanta i mianował go komendantem siły zbrojnej na Warszawę i całe księstwo mazowieckie. Udając się w dalszy pochód, opuścił Kościuszko 26 kwietnia Igołomią i stanął pod Starem Brzeskiem; tu wydał na dniu 28 kwietnia rozporządzenie, mocą którego ustanowił Najwyższy Sąd Kryminalny na województwo krakowskie, poczem udał się przez Witowo i Koszyce pod Winiary, gdzie na dniu 29 kwietnia rozłożył się obozem w Opatówcu. Na wieść o zbliżającym się Kościuszce opuścili Moskale spiesznie Szkalmierz i cofnęli się ku Staszowu.
Kościuszko, przeszedłszy granicę województwa sandomierskiego, rozpuścił z Opatówca włościan z okolic Krakowa, dostawionych na mocy przymusowego poboru do obozu, gdyż pomógłszy wypędzić wroga ze swej ziemi, spełnili swój obowiązek. W miejsce ich usiłował uzbroić włościan sandomierskich, co przecież wielkie wywołało trudności. Na dniu 1. maja wydał tu ztąd Kościuszko odezwę do obywatelów Ks. Mazowieckiego i do Podlasian, w której ich wezwał do pospolitego ruszenia, nazajutrz wydał odezwę do ludu wiejskiego, w której go przestrzega, aby się nie dozwolił Moskalom podburzać przeciw panom. Wzmocniwszy swą armią do 9000 wojska, opuścił Kościuszko 3 maja obóz pod Winiarami i stanął pod Wiślicą, zkąd polecił Kadzie Zastępczej w Warszawie ustanowić zarząd menniczy, aby zapobiedz uszczerbkom Rzeczypospolitej w ofiarach składanych licznie przez obywateli. Poczem udał się w pochód przez Nowe Miasto, Korczyn, przez okolicę Wojczy, przez Pacanów i stanął 5 maja w Połańcu, o trzy mile od Moskali, obozujących pod Staszowem. Ponieważ nie przyjaciel odebrał w ostatnim czasie znaczne posiłki, nie czuł się Kościuszko dość silnym, aby na niego uderzyć, ale wezwał jenerała Grochowskiego, operującego nad Bugiem, aby się z nim połączył, tymczasem zaś postanowił zająć silne stanowisko w okolicy Połańca. W tym celu wybrał wzgórek przyległy do Wisły, którego prawe skrzydło opierało się o głęboką rzeczkę, wpadającą do Wisły; - lewe zaś zasłaniał las. Przy zbiegu obu rzek wznosił się stary okop obozowy ponad równinę. Stanowisko to z natury już obronne, umocnił jeszcze Kościuszko trzema rzędami bateryi i redut, obwarowanych palisadami, które zasłaniały cały przód obozu.
Zaledwie Kościuszko prace te ukończył, nadciągnął jenerał rosyjski Denissow z silnym korpusem, rozłożył się w pobliżu obozem i rozpoczął ataki, które ponawiał codziennie. Wszystkie jednak wysiłki Moskali około zdobycia obozu polskiego, okazały się bezskutecznemi; Kościuszko wytrwał w silnem tem stanowisku do 20 maja. W czasie tym nieustannie zajmował się to powiększeniem armii, to załatwieniem najróżniejszych spraw i potrzeb bieżących. Już na dniu 7 maja wydał odezwę, w której ustanawia powinności gruntowe włościan, zabezpiecza im opiekę rządową oraz bezpieczeństwo własności i sprawiedliwość. Następnego dnia wydał odezwę do obywateli Warszawy, w której ich zagrzewa do wytrwania w gorliwości około sprawy narodowej. Dnia 10 maja podpisał ustawę odnoszącą się do organizacji Najwyższej Rady Narodowej dla Polski i Litwy.
Gdy tak Kościuszko z jednej strony staczając walki z nieprzyjacielem, z drugiej strony załatwiając nawał spraw bieżących, dźwigał ciężar odpowiedzialności, jaki złożył na barki jego naród, przygotowywały się w Warszawie smutne zajścia, które serce jego zaprawić miały goryczą. Powodem do nich było niezaufanie, z jakiem patrzał lud warszawski na Stanisława Augusta, który uległością swoją wobec Katarzyny, chwiejnością swą w polityce, najbardziej przecież przystąpieniem swem do Targowicy wzbudzał podejrzenie, jakoby wobec powstania narodu wrogie zajmował stanowisko. Gdy na mocy zdobytych w rewolucyą papierów w biurze Igelstroma wy kazało się oczywiste utrzymywanie stosunków z Moskwą niektórych wysoko postawionych osób, które też wskutek tego uwięzionemi zostały, wzmagało się oburzenie ludu przeciw zdrajcom; nadeszła zaś z Wilna wiadomość o ukaraniu zdrajcy, hetmana Kossakowskiego, poburzyła niecierpliwość kilkudziesięciu zagorzałych patryotów war szawskich, do tego stopnia, że poczęli domagać się głośno ukarania uwięzionych winowajców. Rozsądne przełożenia i upomnienia szanowanego ogólnie prezesa Rady, Zakrzewskiego, zdołały wprawdzie na razie głosy te niecierpliwych stłumić i nie dopuścić groźniejszym zaburzeniom i rozgorączkowanie ludu przycichło nieco, ale nie ostygło; potrzeba było tylko jakiejkolwiek sposobności, aby, gwałtownym wybuchło płomieniem. - Sposobność taka nadarzyła się niebawem; dnia 8 maja o godzinie 6 przed wieczorem wyjechał król na Pragę w celu obejrzenia mostu i nowo sypanych okopów. Tymczasem wszczął się w mieście gwałtowny rozruch i niepokój między ludem, który uderzywszy na alarm, chwyciwszy broń i otoczywszy arsenał, począł wołać: broni! broni! Zbiegają się tłumy coraz większe z krzykiem: Moskale idą ku miastu! Prusacy idą na Warszawę! inni wołali: „król ucieka!" Lud gromadnie biegnie na Pragę, gdzie król usłyszawszy wrzawę, wsiada do powozu i blady, przelękniony każe wracać do miasta. Tłumy otaczają jego powóz, powstaje ścisk wielki, z którego słychać okrzyki: „Niech żyje król! ale niech nie ucieka!“
W tem rozchodzi się między tłumami wieść, ze oskarżeni o zdradę więźniowie kazali swym zaufanym wywołać ten fałszywy alarm w tym celu, aby wśród zamięszania mogli tem łatwiej ujść niepostrzeżenie z więzienia i opuścić Warszawę. Poczynają się po ulicach rozlegać wołania: „Niech giną zdrajcy!“ Wieczorem wysyła komendant miasta, Mokronowski, adjutantów po mieście, aby uspokajali lud, ale tłumy rozchodzą się leniwo i przez całą noc trwa niepokój po ulicach.
Nazajutrz o świcie ukazują się gotowe szubienice, w nocy zbudowane: trzy na rynku, jedna wprost drzwi ratuszowych, dwie przy Bernardynach, trzy na Krakowskiem przedmieściu z napisami: „Kara na zdrajców Ojczyzny!" Wzburzony od dnia poprzedniego lud gromadzi się tłumnie przed ratusz i woła o ukaranie przestępców. Daremnie usiłuje Zakrzewski uspokoić wzburzone pospólstwo; nie widząc innego środka zaspokojenia roznamiętnionego ludu, zwołuje listem Radę, która wybrawszy z pomiędzy uwięzionych najwierniejszych: hetmanów Ożarowskiego i Zabiełłę, biskupa Kossakowskiego i prezesa Ankwicza, stawia ich przed sąd naprędce zwołany i na śmierć ich wskazuje. O godzinie 4 po południu dokonał kat wyroku.
Zdołała tym razem Rada uratować pozór prawa w wymierzeniu sprawiedliwości; smutne to zajście, było przecież zapowiedzią ciągłych walk stronnictw i groźnych zaburzeń ludu, które odtąd bez ustannie niemal się powtarzały. Niepokoje te dotykały boleśnie Kościuszkę; zwłaszcza późniejsze gwałty, jakich się dopuścił lud warszawski, wielce go zmartwiły. Jeszcze w obozie pod Połańcem doszły go wiadomości o knujących się, tak w stolicy jak i na prowincyi, intrygach i spiskach przeciw sprawie narodowej. Donoszono mu, że król" stanął na czele niechętnych powstaniu i usiłuje uśpić i stłumić ducha patryotycznego w Polakach, że stronnicy króla rozsiewają tysiączne baśnie o nim samym (Kościuszce), że panuje ogólna niechęć przeciw obu Radom Zastępczym w Warszawie i w Wilnie z powodu, jakoby opieszale postępowały w staraniu się o powiększenie sil zbrojnych, gromadzeniu żywności i karaniu zdrajców; że nareszcie patryoci niezadowoleni są z panujących niesnasek między królem a komendantem Warszawy, Mokronowskim.
Wszystkie te nowiny martwiły Kościuszkę nie mało; pragnąc zapobiedz temu o ile się da, postanowił ogłosić nową ustawę, którą już był podpisał na dniu 10. maja, mocą której zniesione być miały obie Rady Zastępcze, a ustanowioną jedna Bada Najwyższa na Polskę i Litwę. Równocześnie polecił Mokronowskiemu objąć dowództwo nad obozem rozłożonym na Bielanach, a komendantem Warszawy zamianował jenerała Orłowskiego.
Tymczasem nadciągnął z korpusem swym jenerał Grochowski, którego zawezwał do siebie Kościuszko, i na dniu 18 maja przeprawił się przez Wisłę pomiędzy Szydłowcem a Pińczowem w pobliżu Zawichostu. Przyprowadził ze sobą 5,000 wojska regularnego, przez co wzrosła armia Kościuszki do liczby 14,000, w której było 6,000 kosynierów i 28 armat. Posłyszawszy o tem jenerał rosyjski Denysów, oblegujący Kościuszkę, zwinął natychmiast obóz i uszedł spiesznie w nocy z dnia 19 na 20 maja. Kościuszko, dowiedziawszy się nazajutrz o ucieczce Moskali, rozkazał natychmiast armii swojej wystąpić pod broń, aby za nimi pójść w pogoń; wojsko jednak polskie, niedostatecznie jeszcze do służby wojennej przywykłe, wpadło w tak wielkie zamięszanie, że zeszedł dzień cały, zanim się należycie uporządkowało. Opuścił jeszcze na dniu 20 maja Kościuszko stanowisko pod Połańcem i tego samego dnia wieczorem stanął obozem w Sieczkowie. Tu ogłosił nazajutrz nową ustawę Najwyższej Bady Narodowej i wysłał z nią Ignacego Potockiego i Hugona Kołłątaja do Warszawy, aby ją wprowadzili w życie.
Wywołało to w Warszawie nowe zaburzenia. Kołłątaj, jeden z naj czynniej szych organizatorów powstania, towarzysz Kościuszki w obozie, gorący rewolucyonista, człowiek chciwy władzy, przytem mściwy i gotów użyć wszystkich środków, byle dojść do celu, pragnął drogą gwałtów popędzić śmielej i prędzej sprawę narodową. Zdawało mu się, że sposób postępowania Kościuszki za powolnym był i za łagodnym i sądził, że korzystniej będzie dla sprawy, gdy się nada powstaniu charakteru krwawej rewolucyi francuskiej. Wielką mianowicie nienawiścią pałał przeciw królowi, do którego miał z dawna urazę, nienawidził równocześnie wszystkich, którzy należeli do partyi króla. Aby módz działać według swego upodobania, umiał wymódz na Kościuszce, że mu dał papier czysty, opatrzony swoim podpisem, na którym, za przybyciem do Warszawy, umieścił nazwiska osób, mających utworzyć przyszłą Radę Najwyższą Narodową. Do składu osób tych, pomiędzy któremi i siebie umieścił, umiał dobrać ludzi takich, któremi łatwo mógł kierować. Niektóre z nich nie zasługiwały na zaufanie ludu, ztąd powstało w mieszczaństwie niezadowo lenie; wybrano tedy czterech obywateli warszawskich i wysłano ich do obozu do Kościuszki z reklamacyą i żądaniem, aby połowa członków Rady Najwyższej powołaną była z mieszczan. Kościuszko, nie chcąc osłabić powagi Rady wobec ludu, dał im odmówną odpowiedź.
Nowa Rada zorganizowała się na dniu 29 maja i zaczęła niebawem swe urzędowanie. Nakazała odezwę Kościuszki, zapewniającą ludowi wiejskiemu opiekę i swobodę, odczytać po wszystkich wsiach i parafiach. - Wezwała mieszczan warszawskich do wykończenia okopów na około stolicy, które zaczęto już sypać na dniu 28 kwietnia. Do pracy tej szła ochotnie cała ludność Warszawy, bez różnicy płci i wieku. Widywano nawet króla z łopatą w ręku; nie usuwało się od pracy tej i duchowieństwo świeckie i zakonne. Spieszono się z wykończeniem okopów, bo lada chwili spodziewano się nadejścia wroga. Wszyscy mężczyźni do boju zdatni, zorganizowali się w wojsko, zwane gwardyą municypalną; służyli w niej bogaci kupcy, wysocy urzędnicy, ale też i czeladź i majstrowie rzemieślniczy. Gwardya ta ćwiczyła się w służbie wojskowej i odprawiała straż na ratuszu i na zamku królewskim.
Gdy się to działo w Warszawie, nie obyło się i na Litwie bez zaburzeń. Jasiński, dawszy dowody męztwa i poświęcenia przy oswobodzeniu Wilna, nie zdołał się utrzymać na stanowisku naczelnika siły zbrojnej. Energiczny jego sposób postępowania, a mianowicie odezwa, wydana na dniu 1 czerwca do narodu litewskiego, powołująca go do brania udziału w walce z Rosyą, wywołała przeciw niemu niezadowolenie dowódzców i szlachty. Posypały się skargi i zażalenia do Kościuszki, który pragnąc zapobiedz dalszemu złemu, oddał naczelne dowództwo na Litwę jenerałowi Michałowi Wielhorskiemu i postawił pod jego rozkazy jenerała Wawrzeckiego, działającego na Żmudzi i jenerała Chlewińskiego, załogującego pod Słonimem.
Te i tym podobne nieporozumienia, intrygi i walki stronnictw zatruwały Kościuszce spokój i utrudniały mu pracę około dopełnienia obowiązku, jaki przyjął na siebie. Opuściwszy na dniu 21 maja obóz pod Sieczkowem, udał się w dalszy pochód za jenerałem Denysowem i stanął tego samego dnia pod Borkowem; na dniu 25 maja przybył przez Wodzisław i Konary do Przyłęki, 26 maja stanął pod Jędrzejowem, 29 maja pod Krzęcicami, zkąd wydał odezwę do obywateli litewskich i komisarzy porządkowych na księstwo litewskie, w której ich wzywa, aby usiłowali zorganizować pospolite ruszenie. Dnia 5 czerwca stanął pod Rawką; tu przybył do obozu jego Julian Ursyn Niemcewicz z Rzymu, objął obowiązki sekretarza i pozostał odtąd nieoddzielnym jego towarzyszem. W dalszym pochodzie do wiedział się Kościuszko od pojmanych jeńców, że Moskale zatrzymali się w odległości czterech mil pod Szczekocinami; obrał więc natychmiast odpowiednie stanowisko, oczekując bitwy. Przed sobą miał oddział jenerała Denysowa, z lewej strony stał korpus Rachmanowa, na prawo zaś zajął stanowisko jenerał rosyjski Chruszczew, a za nim stanęło pod dowództwem króla wojsko pruskie, o którem Kościuszko czy nie wiedział, czyli też nie przypuszczał, że weźmie udział w bitwie, ponieważ Polacy, ogłaszając akt powstania krakowskiego, wydali wojnę jedynie tylko Rosyi.
Dnia 6 czerwca nastąpiło spotkanie się armii nieprzyjacielskich i odbyła się
Bitwa pod Szczekocinami.
Ze świtem już stanęły oba wojska gotowe do boju; o 10 z rana rozwinęli się Moskale na lewo i prawo, a odkrywszy liczne baterye, rzęsistym ogniem z dział wielkich rozpoczęli bitwę.
Teraz dopiero spostrzegł Kościuszko wojsko pruskie. Strzały armatnie mało co szkodziły szeregom polskim, bo pociski padały albo przed, albo po za linią, - natomiast celnie kierowane armaty polskie zadały nieprzyjacielowi dotkliwe straty. Po wytrzymaniu dwugodzinnego ognia rzucili się Polacy do ataku. Regiment 2 uderzył z taką odwagą, że zmięszał piechotę pruską, wpadł na armaty, kilka z nich zagwoździł, a inne piaskiem zasypał. W tem poległ jenerał Grochowski, a po nim padł jenerał Wodzicki; równocześnie straszliwy ogień środka i lewego skrzydła nieprzyjacielskiego przeraził bataliony polskie i zmięszał ich szyki. - Kościuszko daremnie silił się przywrócić w batalionach swoich porządek; otrzymał ranę w nogę, padł pod nim koń jeden i drugi, - nareszcie z obawy, aby liczbą tak znacznie przewyższający nieprzyjaciel nie zniósł zupełnie oddziałów polskich, nakazał odwrót. - Pod zasłoną lasku i nieustraszoną odwagą Eustachego księcia Sanguszki, który dywizję swoją w najlepszym trzymając porządku, odpierał skutecznie nacierającego wroga, dokonało wojsko polskie zwrotu spokojnie i groźnie.
W bitwie tej, w której 14,000 Polaków walczyło przeciw blisko 24,000 Moskalom i Prusakom, straciło wojsko polskie około 1000 poległych, między nimi 2 jenerałów i 20 oficerów, stracili również Polacy 8 armat. - Straty nieprzyjacielskie były znacznie większe; król pruski, donosząc o bitwie tej swemu synowi, pisze, że wygranych takich nie życzy sobie mieć więcej.
***
Kościuszko, opuściwszy plac boju, udał się przez Okszę pod Małogoszcz, potem przez Chęciny do Kielec, gdzie stanął obozem 9 czerwca.
Bitwa pod Szczekocinami była jakoby wstępem szeregu niepowodzeń, które poczęły zagrażać sprawie narodowej. - W okolicy Dubienki rozłożone oddziały polskie broniły od połowy maja przejścia Moskalom przez Bug.
Połączyły się tu oddziały polskie nadeszłe z Ukrainy, jak: brygada Wyszkowskiego i Kopcia, pułk przedniej straży pułkownika Zagórskiego i resztki wojsk regularnych z okolicy. Na rozkaz Kościuszki objął nad pojedyńczemi oddziałami temi naczelną komendę brygadyer Wyszkowski. Codziennie niemal zachodziły tu utarczki z Moskalami, usiłującymi koniecznie przeprawić się przez rzekę, z których oddziały polskie pod dzielnem dowództwem Wyszkowskiego wychodziły zwycięzko. - Zagroziło przecież wojsku polskiemu większe niebezpieczeństwo, gdy znaczny korpus moskiewski pod dowództwem jenerała Zagrajskiego wkroczył na Wołyń i skierował się ku Chełmowi. Dowiedziawszy się o tem Kościuszko, wysłał pod koniec maja Wyszkowskiemu w pomoc regiment Działyńskiego pod komendą Haumana i jenerała Wedelsztedta na czele zbrojnego oddziału. Równocześnie rozkazał pułkownikowi Chomentowskiemu udać się w Chełmskie i Lubelskie celem uzbrojenia włościan; gdy jednak wykonanie rozkazu ostatniego na wielkie natrafiło trudności, a nie bezpieczeństwo w skutek napływu Moskali nad Bug coraz bardziej się zwiększało, wysłał Kościuszko na dniu 1 czerwca jenerała Zajączka w okolicę Chełma, aby objął naczelne dowództwo nad nagromadzonemi tamże siłami zbrojnemi i starał się niebezpieczeństwu grożącemu zapobiedz. Zanim jednak stanął Zajączek na miejscu przeznaczonem, połączyły się świeżo z Wołynia nadeszłe wojska rosyjskie z oddziałami, które od kilku tygodni już utarczki z wojskiem polskiem staczały, i tak wzmocniona armia nieprzyjacielska, wynosząca 5000 żołnierza przeprawiła się na lewy brzeg Bugu, czemu ani Wedelsztedt, ani Bauman, nie poparci jakby należało przez miejscowych obywateli, przeszkodzić nie mogli. Armii tej moskiewskiej szła druga również 5000 wynosząca z pomocą, pod dowództwem Derfeldena. Gdy Zajączek na dniu 3 czerwca objął komendę, stały obiedwie armie nieprzyjacielskie o cztery mile od siebie odległe. Po wzajemnem naradzeniu się, uchwalili dowódzcy polscy przeszkodzić połączeniu się nieprzyjaciół; obmyślono plan ataku, który nastąpić miał 6 czerwca; nie można go jednakże było wykonać, gdyż trudności w przebyciu rzeki stanęły na przeszkodzie. Dnia 7 czerwca połączyły się obie armie nieprzyjacielskie, a wojska polskie, oczekując bitwy, zajęły silne stanowisko.
Nazajutrz o godzinie 10 z rana zaatakowali Moskale obóz polski, poczęli strzelać z armat i sypali ogień nieustanny przez pięć godzin z 22 armat 12 funtowych i 38 dział polowych; Polacy, mieli ze wszystkiem 7 armatek śpiżowych i jedenaście żelaznych, z których ostatnie całkiem prawie były popsute. - Mimo to odpowiadała artylerya polska tak dzielnie, że przez dłuższy czas nie przeważył się los bitwy ani na jednę stronę, ani na drugą. W tem urwała kula działowa głowę pułkownikowa Chomentowskiemu. Wypadek ten rzucił postrach na wojsko ochotnicze, które poczęło pierzchać i ucieczką swą inne oddziały za sobą pociągnęło. Z powstałego popłochu tego, usiłował skorzystać nieprzyjaciel, przecież część brygady Wyszkowskiego i batalion Zaydlica z regimentu Działyńskiego stawiły natarciu nieprzyjacielskiemu tak dzielny opór, że jenerał Zajączek zdołał pod zasłoną obu tych oddziałów i armaty uratować i wykonać stosunkowo dość szczęśliwy odwrót gościńcem Krasnostawskim za Chełm.
Opinia publiczna zarzuciła jenerałowi Zajączkowi w skutek bitwy tej niefortunnej zdradę; zarzut ten był niesłuszny; do takiego rezultatu przyczyniła się raczej nieudatność jego, jako też brak zgody między dowódzcami pojedyńczych oddziałów.
Widoczną zdradą, bo udowodnioną urzędowem zeznaniem świadków, był wypadek, który nastąpił w kilka dni później, t. j. od danie wojskom pruskim Krakowa przez Wieniawskiego. Jak to już wyżej zauważyliśmy, powierzył Kościuszko komendę nad Krakowem Wodzickiemu, ten oddał ją później młodemu jenerałowi, Wieniawskiemu. Początkowo okazywał młody komendant w pełnieniu obowiązków swych wielką gorliwość; czuwał nad ogólnym porządkiem, zachęcał mieszczan do ukończenia okopów na około miasta i starał się o pomnożenie siły zbrojnej przez nowe zaciągi ochotników. Prawdziwą niespodzianką stała się dla Krakowian zmiana w usposobieniu jego, gdy po bitwie pod Szczekocinami wojska pruskie, w pewnej części opuściwszy plac boju, udały się pod Kraków. Kiedy na dniu 14 czerwca stanęły na pół mili od miasta, począł Wieniawski trwożyć mieszczan i załogę zagrażąjcem niebezpieczeństwem, przedstawiając siłę wroga większą, aniżeli w rzeczywistości była. Ostatecznie oznajmił komisyi porządkowej, że obrona miasta byłaby rzeczą niepodobną. Wieczorem udał się na Podgórze, do oficerów austryackich, zkąd przysłał komisyi oświadczenie, że składa komendę w ręce podpułkownika Kalka. Powróciwszy w nocy do Krakowa, nie przestał szerzyć popłochu, wystawiając grożące niebezpieczeństwo w razie stawienia wrogowi oporu. - Wskutek tego ogarnął wszystkich przestrach; ochotnicy porzuciwszy broń, porozchodziłi się; wielka część mieszczan i kilka oddziałów wojska opuściły miasta i przeprawiły się za Wisłę. Popłoch ogólny trwał ku południowi, 15 czerwca; w tym czasie wysłali Prusacy trębacza do magistratu z wezwaniem, aby się miasto niezwłocznie poddało, jeżeli nie chce narazić się na smutne następstwa szturmu.
Gdy wojsko pruskie poczęło się zbliżać ku miastu, mała garstka mieszczan udała się na zamek i poczęła strzelać z armat na nieprzyjaciela. Prusacy ustawili dwa działa i ostrzeliwali na odwrót zamek; kanonada taka trwała przez półtorej godziny, poczem wojska pruskie weszły spokojnie do miasta. Teraz spostrzegli dopiero mieszczanie, że liczba ich nie wynosiła nad 3000 żołnierza, podczas gdy Kraków liczył siły zbrojnej jeszcze raz tyle. Poznano teraz po nieczasie, że gdyby Wieniawski nie był wy wołał popłochu, mógł Kraków stawić nieprzyjacielowi skuteczny opór.
Wieniawskiego osądzono później za zdradę na śmierć, a że był nieobecnym, zawieszono jego obraz na szubienicy.
Nadchodzące jedne po drugiej niekorzystne wiadomości: o bitwie pod Szczekocinami, o porażce doznanej pod Chełmem i o zajęciu Krakowa, wywoływały wielkie wrażenie w ludzie warszawskim, który od bitwy Racławickiej trwał w przekonaniu, że wojsko polskie jest niezwyciężonem. Poczęło się objawiać ogólne niezadowolenie; znaleźli się niebawem podżegacze, którzy niekontenci z łagodnego postępowania Rady Najwyższej, rozsiewali między ludem podburzające wieści, że tylko niedbalstwo i opieszałość w karaniu winowajców ośmiela coraz więcej zdrajców od popełniania nowych zbrodni. Podżegania, do których przyczyniał się głównie niejakiś Konopka, sługa Kołłątaja, odniosły w krótkim już czasie smutne następstwa. Na dniu 25 czerwca począł się lud domagać głośno u Rady natychmiastowego ukarania więźniów. Odnośna odpowiedź Rady rozjątrzyła lud jeszcze więcej. Przez dwa dni następne wzmagała się niechęć ogólna; Konopka i kilku towarzyszy jego podsycali ją przemowami do tłumów, pełnemi skarg i sarkań na powolność i niedołęztwo rządu, na zuchwalstwo zdrajców; - wieczorem 27 czerwca zaczęto na ulicach stawiać szubienice. Nazajutrz t. j. 28 czerwca z rana, dowiedziawszy się o tem prezydent miasta, kazał je powywracać, a drzewo pochować; rozjątrzony lud odszukuje drzewo i buduje szubienice na nowo.
Około godziny 8 z rana oblegają tłumy ludu mieszkanie prezydenta i krzycząc i hałasując, domagają się kary na winowajcach. Prezydent po naradzeniu się z Radą odmawia żądaniu temu, tłomacząc się, że proces wytoczony obwinionym potrwać musi dni kilka. - Zebrane tłumy zdają się odpowiedzią tą zadawalniać, gdy kilkunastu podżegaczy, zgromadziwszy naprędce liczną zgraję, napadają więzienia, wyprowadzają z nich podejrzanych o zdradę i stawiają ich przed ratusz, z żądaniem, aby sąd wyrok na nich natychmiast ogłosił. Rada wzbrania się jeszcze; wtenczas ogarnia tłumy szał wściekłości; prowadzą obwinionych pod szubienicę i obwieszają: księcia Massalskiego, biskupa wileńskiego, przed bramą pałacu Brühlowskiego, - księcia Czertwetyńskiego, kasztelana przemyskiego, przed pałacem Branickich, - Wulfersa, którego niewinność właśnie tego dnia ogłoszoną być miała, na Krakowskiem, przedmieściu; czterech innych na trzech - szubienicach przed ratuszem, i Majewskiego, instygatora dawniejszych sądów marszałkowskich, którego powieszono najniewinniej, za to jedynie, że nie chciał wydać Indowi wykazu więźniów, który właśnie miał przy sobie.
Po dokonaniu strasznej tej egzekucyi wraca lud do pałacu Brühlowskiego po więcej więźniów; w tej chwili nadbiegł prezydent miasta Zakrzewski, ogólnie szanowany i kochany, i temu udaje się zaklinaniami, prośbami i przyrzeczeniem wczesnego wymiaru sprawiedliwości wstrzymać lud od dalszych gwałtów. Tłumy biorą go na ręce i niosą wśród okrzyków na ratusz; - wtem zaczyna padać ulewny deszcz, wśród którego lud, śpiewając pieśni rewolucyjne, rozchodzi się ostatecznie do domów.
Dokonane te przez pospólstwo warszawskie gwałty przejęły Kościuszkę bólem i oburzeniem; następnego dnia zaraz wydał z obozu pod Gołkowem odezwę, w której karci surowo popełnione wybryki, i zaklina lud warszawski, aby szanował prawo i niedopuszczał się na przyszłość gwałtów. Odezwa ta zaczyna się od słów: „To, co się stało na dniu wczorajszym w Warszawie, napełniło serce moje go ryczą i smutkiem.“ - Zalecił też Kościuszko Kadzie Najwyższej, aby w sprawie tej wytoczyła śledztwo i ukarała winnych. W końcu lipca zapadł dopiero wyrok, na mocy którego skazano siedmiu z obwinionych na śmierć, kilku innych na więzienie, a Konopkę, który główny brał udział w podburzaniu ludu i dowodził wieszaniem, na wygnanie z kraju. Łagodna ta kara, jaka spotkała najwinniejszego, wywołała ogólne zdziwienie, a u niektórych oburzenie; utwierdziła ona ogólne mniemanie, że Konopka wywołał rozruchy z polecenia swego pana, Kołłątaja, i że pan też jego wpływem swym przyczynił się do złagodzenia wyroku.
W czasie tych powyżej opisanych wydarzeń, posuwał się Kościuszko zwolna ku Warszawie. Połączenie się Prusaków z Moskalami pogorszyło położenie sprawy narodowej. Opuściwszy pole bitwy pod Szczekocinami odgadł, że po przejściu armii rosyjskiej przez Bug, pokusi się nieprzyjaciel o zajęcie Warszawy i postanowił spiesznemi marszami zbliżyć się do stolicy i pokrzyżować zamiary wroga. Pragnąc tamże skoncentrować jak najwięcej sił zbrojnych, rozkazał i Zajączkowi udać się z korpusem swym pod Warszawę; w jego miejsce wysłał jenerała Sierakowskiego, który dotąd stał pod Błoniem, aby połączył rozproszone oddziały powstańcze w Chełmskiem i Lubelskiem i udał się ku Brześciowi Litewskiemu celem zasłonienia Warszawy od prawego brzegu Wisły. Na Bielanach zaś rozkazał rozłożyć obóz Mokronowskiemu. Bitwa pod Szczekocinami dała się tak Moskalom jak Prusakom do tego stopnia we znaki, że lubo zwycięzko z niej wyszli, nie śmieli przecież uderzyć na wojska polskie w pochodzie, ale zwolna posuwali się za niemi.
Opuściliśmy Kościuszkę pod Kielcami, gdzie się rozłożył obozem 9 czerwca; nazajutrz wydał tu ztąd rozporządzenie, w którem wydał wojnę nietylko Rosyi, ale i Prusom i wezwał wszystkich komendantów korpusów wojsk polskich, aby, o ile pozycye ich na to zezwolą, wkraczali w terytorya obu tych państw i ogłaszali wolność i powstanie Polakom, a powstańcom, żeby nieśli pomoc. W dalszym pochodzie stanął Kościuszko 11 czerwca pod Lipowem Polem, 13 czerwca udał się przez Szydłowiec pod Wysocko, 14 czerwca przez Radom pod Kozłowo, 16 czerwca posunął się pod Jedlińsko, 19 czerwca stanął pod Warką, 22 pod Przybyszewem, 23 przeszedł przez Grójec i rozłożył obóz pod Gołkowem, 30 czerwca stanął pod Pracką Wólką. Tymczasem zbliżył się również Zajączek i stanął w okolicy Warki, po lewem skrzydle Kościuszki, a Mokronowski stojący na Błoniu, zasłonił skrzydło prawe.
Gdy się tak Kościuszko zbliżał pod Warszawę, sprzymierzone wojska pruskie i moskiewskie usiłowały go odciąć od stolicy. Nie narażając się nigdzie na bitwę większą, nacierały w podjazdach ostrożnych, usiłując upatrzeć gdzieśkolwiek słabą stronę w kolumnach polskich, aby módz którą z nich od reszty wojska oderwać, a przez to ułatwić sobie przystęp do Warszawy. Z końcem czerwca zaczęły się też codzienne niemal utarczki, zwłaszcza od strony Łowicza. Wszystkie przecież wypadały na korzyść wojsk polskich. Na dniu 29 czerwca uderzyli Moskale pod Gołkowem na korpus Zajączka; bitwa trwała 6 godzin i skończyła się klęską dla wojsk rosyjskich. Pod Błoniem stoczył dnia 6 lipca Mokronowski całodzienną bitwę z wojskami pruskiemi, z której również wyszedł zwycięzko; nazajutrz natarł brygadyer Kołysko z korpusu Mokronowskiego na oddział pruski, i zmyślonym odwrotem wprowadził go na ukryte baterye polskie, które dawszy ognia, ubiły przeszło 60 nieprzyjaciela. Na dniu 9 lipca uderzyli ponownie Moskale na obóz Zajączka pod Gołkowem, ale odparci mężnie ze znacznemi stratami ustąpić musieli. W tymże dniu uderzył Mokronowski pod Błoniem na wojska pruskie, będące pod komendą jenerała Elsnera i zmusił je do cofnięcia się o milę od Błoni. Nazajutrz, 10 lipca uderzył nieprzyjaciel na wojska polskie na całej linii bojowej; Moskale powtórzyli atak wczorajszy na korpus Zajączka, - a pod Raszynem uderzyli Prusacy z Moskalami na armią Kościuszki, ale tak w jednem miejscu jako i w drugiem nieprzyjaciel odparty został i dotkliwe poniósł straty.
Wśród codziennych tych utarczek zbliżały się wojska polskie coraz bardziej pod Warszawę. Kościuszko opuścił 8 lipca Pracką Wólkę, a przeszedłszy Piaseczno i Służewiec, stanął tego samego dnia pod Raszynem; tu stoczył 10 lipca zwycięzką walkę, po której opuścił Raszyn i stanął wieczorem pod Królikarnią. Równocześnie stawiły się pod Warszawą korpusy Zajączka i Mokronowskiego. Zjednoczona armia polska zajęła następujące stanowisko:
pierwszy obóz, pod komendą Mokronowskiego, stanął pod Morymontem, obejmował 8 batalionów piechoty i 18 szwadronów jazdy; - zasłaniał: wieś Młociny z poblizkim laskiem, - las pod Bielanami, wieś Warszawę i Powązki,
drugi obóz, pod dowództwem Zajączka, rozłożył się pod Czystem; liczył 6 batalionów piechoty i 9 szwadronów jazdy; - bronił: Czystego i przestrzeń z lewej strony ku wiosce Jeruzalem, gdzie poczynał się prawem skrzydłem
trzeci obóz, Kościuszki, pod Mokotowem; składał się z 20 batalionów piechoty i 30 szwadronów jazdy; - zasłaniał: Królikarnią, Czerniaków i resztę okolicy aż do Wisły. Na prawem skrzydle miał później Kościuszko Ponińskiego w Rakowcu, na lewem Dąbrowskiego w Czerniakowie. Książę Józef Poniatowski strzegł linii od Powązek do Młocin.
Ogółem liczyły wszystkie trzy armie 18,000 wojska, z których starego żołnierza była połowu, a reszta sami ludzie nowo zaciężni. Artylerya polska posiadała razem 90 do 100 dział. - Oprócz armii tej strzegło 3000 wojska pod dowództwem Cichockiego lewego brzegu Narwi, a 4000 wojska pod komendą Sierakowskiego zasłaniało Warszawę od strony Litwy.
W ślad za wojskami polskiemi zbliżał się ku stolicy nieprzyjaciel. Na dniu 13 lipca ukazały się pod Warszawą wojska pruskie; przeszedłszy wzdłuż frontu wojsk polskich w paradzie, zajęły obóz pod Opalinem przed Babią Górą naprzeciw obozu Mokronowskiego. Nadciągnęli równocześnie i Moskale i rozłożyli się pod Służewem naprzeciw stanowiska Kościuszki. Wojska pruskie liczyły 21,000 żołnierza i 40 dział, rosyjskie: 15,000 i 67 dział; liczył więc nie przyjaciel razem 36,000 wojska i 107 armat. Król pruski kazał jeszcze prócz tego nadesłać z Grudziądza do swego obozu 40 wielkich dział. Cała armia ta nieprzyjacielska rozciągnąwszy się, jedni w prawą, drudzy w lewą stronę, zamknęła wszystkie trzy obozy polskie na lewym brzegu Wisły półkolem, którego cięciwę tworzyła rzeka. - Pozostała przecież tak wojskom polskim, jako i miastu wolna przeprawa przez rzekę i cała przestrzeń po prawym brzegu leżąca, zkąd dochodziła oblężonym żywność.
Obwarowania Warszawy, nad którem pod kierownictwem pułkownika inżynieryi, Sierakowskiego, pracowano od maja, dokonano w następujący sposób: niski wał, pochodzący jeszcze z wojen szwedzkich z czasów Jana Kazimierza, otaczał całe miasto. Oszańcowanie, poczynające się od Czerniakowa nad Wisłą okopem z wilczemi dołami, opasywało wsie: Czerniaków, Sielce, Królikarnią, Mokotów, Wyględów i Czyste. - Rakówiec, położony o 500 kroków od szańców, otrzymać dopiero miał okop i załogę wojskową. Miejscowość ta obwarowana, stała się później głównem ogniskiem obrony na linii, do której należała. Północna część od Powązek do Wisły nie miała wcale okopów; osłaniała ją tylko mało znaczna rzeczka, płynąca do Wisły przez Powązki, Buraków i Marymont.
Po otoczeniu wojsk polskich przez armią pruską i rosyjską na dniu 13 lipca zaczęło się
Oblężenie Warszawy.
Król pruski ciągnąc pod Warszawę, sądził, że zdobędzie ją małym wysiłkiem; liczył też na to, że Polacy z obawy przed gwałtami moskiewskiego wojska, będą woleli jemu się poddać. Do tego stopnia był pewnym wzięcia Warszawy, że żołnierzom swoim kazał pilnie uważać, rychło Polacy wywieszą białą chorągiew i obiecał temu, kto ją pierwszy ujrzy, sowitą nagrodę. - Tymczasem przekonał się z przebiegu dalszego oblężenia, jak grubo się w nadziejach swych mylił.
W pierwszych tygodniach stały wojska z obu stron prawie bez czynne; zachodziły tylko mało znaczne utarczki między strażami przedniemi. Czasu tego użył Kościuszko do wykończenia okopów i wzmocnienia słabych miejsc. Jeżdżąc na koniu, wymierzał krokami swego wierzchowca przestrzenie, gdzie miano sypać szańce, a wymiary te były przecież tak ścisłe, że wprawiały w podziw ludzi fachowych. Założone pod kierownictwem jego szańce i stanowiska bateryi okazały się też później tak praktycznemi, że kule z dział nieprzyjacielskich prawie wcale miastu nie szkodziły, bo zrujnowały tylko dwa domy poprzednio przez mieszkańców opuszczone, podczas gdy ogień bateryi polskich raził skutecznie nieprzyjaciela i czynił w szeregach jego wielkie spustoszenie.
Energiczniejsza walka zaczęła się dopiero z końcem lipca. Ze świtem dnia 27 lipca uderzyły wojska pruskie na Wolą, której strzegł tylko oddział strzelców z obozu Zajączka. Natarcie było tak silne i nagłe, że strzelcy polscy cofnąć się musieli. Prusacy zapędzili się aż ku bateryom polskim, ale przyjęci rzęsistym ogniem armatnim, znaleźli silny opór. Wielu zostało ranionych, a kilku dostało się do niewoli. Walka trwała do godziny 9 wieczorem bez przerwy, w której naprzemian raz Prusacy raz Polacy zdobywali Wolą. Ostatecznie utrzymało się przy niej wojsko pruskie.
W czasie tej bitwy zaatakowali Moskale obóz Kościuszki, ale po kilkunastu wystrzałach, danych z bateryi polskich, cofnęli się. Po południu posunęli się strzelcy moskiewscy z armatami i Kozactwem ku Czerwonej Karczmie. Kościuszko posłał przeciwko nim batalion strzelców Dybowskiego pod komendą Krzuckiego i kilka armat, przez co zmusił strzelców rosyjskich do odwrotu. - W tym samym czasie uderzył Mokronowski na wojsko pruskie, opanował wzgórze, na którem stał obóz nieprzyjacielski, zabrał do niewoli dwudziestu i kilku żołnierzy i zdobył nieco żywności. Przed wieczorem wdarli się Prusacy do wsi Szczęśliwie i rozłożyli w niej piechotę, strzelców i armaty.
Bitwy te były początkiem krwawych zapasów, które powtarzały się pod Warszawą z dniem każdym. Z obu stron usiłowano opanować Wolą; wojsko pruskie próbowało usypać obok niej okop i ustawić baterye, w czem im jednak armaty polskie skutecznie przeszkadzały. W nader celnem strzelaniu z dział odznaczył się przed wszystkimi porucznik artyleryi Wroński, rodem z Poznania, późniejszy autor kilku znakomitych dzieł filozoficznych. Na dniu 29 lipca strzaskały armaty polskie krzyż i kopułę na kościele w Woli, z której Prusacy śledzili obroty wojsk polskich. Wieczorem zapalił Wroński celnemi strzałami wieś Szczęśliwce, w której się rozłożyli Prusacy; niebawem stanęły budynki w ogniu, a wojsko pruskie mu siało się cofnąć. - W nocy 30 lipca udało się Prusakom, ustawić pod Wolą bateryą; zaczęli też nazajutrz ostrzeliwać Warszawę ognistemi kulami, które przecież dla złego położenia bateryi miastu szkodzić nie mogły. Natomiast ogniste kule z armat polskich, które ustawiali Wroński i kapitan Laskowski, zapaliły Wolę, a Prusacy z wielkim tylko wysiłkiem zdołali ugasić pożar. Dnia następnego rozpoczęli znów Prusacy straszliwą kanonadę, ostrzeliwując miasto i obozy polskie; zdaje się, że usiłowali wzniecić pożary, a przez to przerazić wojsko i mieszkańców, ale nie udało im się ani jedno, ani drugie. Żołnierze polscy stali wśród najsilniejszego ognia armatniego spokojnie pod bronią, a lud przyglądał się obojętnie pa dającym kulom, albo gasił tu i owdzie wszczęty ogień, nie pozwalając mu się dalej rozszerzyć. Tegoż samego dnia obchodził jenerał Kamieński swoje imieniny. Pragnąc uczcić dzień ten czynem okolicznościom odpowiednim, umówił się z kiku przyjaciółmi i na czele 350 jazdy uderzyli na bateryę moskiewską, nieco od obozu odległą. Wpadłszy na armaty, wycięli 50 ludzi, strzelców i artyleryi, a zagwoździwszy kilka dział, wrócili szczęśliwie do swego obozu. Kościuszko w dziennem obwieszczeniu podał wypadek ten do ogólnej wiadomości wojska, a najzasłużeńszych obdarzył upominkami.
Podobne walki odbywały się na całej przestrzeni linii oblężniczej. Co noc niepokoiły oddziały polskie nieprzyjaciela licznemi wycieczkami, a wszystkie odznaczały się nadzwyczajną odwagą. Mianowicie wyróżniały się męztwem przed innemi brygady: Kołyski, Kopcia i Wyszkowskiego, pułk konny Henryka Dąbrowskiego i strzelcy Dybowskiego. Walecznie stawali również do walki w kilku bitwach kosynierzy i pikinierzy, a mieszczanie warszawscy, tworzący milicyą miejską, dali po kilkakroć, zwłaszcza przecież w bitwie pod Wolą, na dniu 28 lipca dowody nieustraszonego męztwa. Sławą przecież europejską, którą przyznali nawet Prusacy, okryła się artylerya polska. Jeden z wojskowych pruskich pisze w dziełku swem: „Der polnische Insurrectionskrieg“ str. 176. o niej co następuje: „Artyleryą polską udoskonalił jenerał artyleryi koronnej, hrabia Brühl, i znaną jest rzeczą, że należała do najlepszych w Europie. Doskonałość swą okazała pod Warszawą, i trzeba jej przyznać tę zasługę, że przyczyniła się znakomicie do obrony miasta tego.“
Król pruski, któremu zdobywanie Warszawy widocznie przykrzyć się zaczynało, wysłał na dniu 2 sierpnia wezwanie do króla Poniatowskiego, aby się miasto poddało: takie samo wezwanie prze słał jenerał Szwerin komendantowi Warszawy, Orłowskiemu. Stanisław August odpowiedział królowi pruskiemu, że Warszawa mając tyle walecznego wojska pod przewodnictwem Naczelnika, nie widzi jeszcze potrzeby kapitulacyi. Nazajutrz kazał król pruski burzyć wiatraki, pragnąc przez to ogłodzić miasto. Tymczasem nadeszły w nocy z 19 na 20 sierpnia 20 wielkich armat z Wrocławia. Niebawem wzięli się Prusacy do usypania nowych bateryi i gwałtownego ostrzeliwania miasta. Na dniu 23 sierpnia rozpoczęli silną kanonadę na obóz Mokronowskiego, nad którym objął komendę ks. Józef Poniatowski; nazajutrz przypuścili do niego szturm, przecież ze znacznemi stratami odparci zostali. Dnia 26 sierpnia ponowili atak jeszcze silniejszy; książę Poniatowski opadnięty przez przeważające siły, nie mógł wstrzymać szturmu, i musiał się cofnąć; Prusacy opanowali w skutek tego tak zwane „Szwedzkie Okopy" i reduty w Wawrzyszewie. Książę Poniatowski odebrawszy ranę, złożył dowództwo, które Kościuszko oddał Henrykowi Dąbrowskiemu. W nocy z dnia 27 na 28 sierpnia zdobyli jeszcze Prusacy o świcie wysokie baterye i szańce, które natychmiast osadzili; poczem rozegrała się bitwa najkrwawsza i najważniejsza z całego oblężenia. Prusacy ośmieleni łatwością zajęcia przed dwoma dniami kilku mniej zna cznych pozycyi, ponowili atak na obóz Dąbrowskiego pod Wawrzyszewem. Bitwa rozpoczęła się o 4 godzinie z rana i rozszerzyła się na całą przestrzeń prawego skrzydła od Woli do Wisły. Wojska polskie poczęły się po kilku odpartych atakach z umysłu cofać, a Prusacy zapędziwszy się za niemi, doszli aż do Powązek. Tu oczekiwał na nich Kościuszko ze swym korpusem; na przedzie stało wojsko obywatelskie warszawskie i dzielnie odparło natarcie wroga, poczem nadciągnął bata lion pieszy pod komendą Dąbrowskiego, - równocześnie ozwały się działa polskie. Przyszło do nader krwawego starcia. Wojska pruskie, poniósłszy ciężkie straty w rannych i zabitych, musiały się cofnąć. Bitwa trwała do 9 godziny wieczorem. Kościuszko trzymając w ręku pomerańczę, której sokiem chłodził sobie spieczone usta, śledził przebieg bitwy z największym spokojem, w którym przebijała się pewność zwycięztwa. Straty pruskie wynosiły w rannych i zabitych do 3,000 ludzi; dwa pruskie regimenta piesze wyginęły prawie do szczętu, i musiały być z dalszej akcyi wycofane. Wielkiem męztwem odznaczyła się milicya warszawska i brygada Kołyski; - jenerał Dąbrowski za dowody dzielności i nieustraszonej odwagi odebrał w nagrodę od Naczelnika złotą obrączkę z napisem: „Ojczyzna swemu Obrońcy!“
Nie był to jeszcze koniec niepowodzeń wojsk pruskich. Dnia 30 sierpnia o godzinie 1 z północy wysunęli się Polacy z okopów pod Czystem, a podszedłszy cichaczem pod pruskie baterye, wykłuli załogę i zagwoździli 9 armat. Nazajutrz napadł oddział polski na pruski batalion fizyljerów i wyciął go w pień.
Król pruski postanowił na 1 września przypuścić ogólny szturm na Warszawę; czekał tylko na armaty wielkiego kalibru i amunicyą, które miały nadejść Wisłą z Grudziądza. Tymczasem wybuchło w Wielkopolsce powstanie; Kasztelan Mniewski, jenerał powstania Kujawskiego, uderzył z garstką powstańców dnia 22 sierpnia na jedenaście galarów płynących Wisłą i wiozących amunicyę, mającą służyć do szturmowania Warszawy; po krótkiej utarczce zdobyli powstańcy wielkopolscy galary, co mogli zabrali z nich, a resztę zatopili.
Liczne klęski, a zwłaszcza szerzące się w obozie choroby wojska, zniechęciły króla pruskiego do dalszego oblegania; nietylko więc, że zaniechał zamierzonego szturmu na Warszawę, ale zaprzestał dalszej walki. W nocy z dnia 5 na 6 września pościągali Prusacy cichaczem wszystkie działa z wałów, a nad ranem ujrzeli Polacy wojska pruskie i rosyjskie odciągające od stolicy. Nie chciano oczom swoim uwierzyć! Na wieść o odstąpieniu nieprzyjaciela radość wielka poruszyła obozy i miasto całe. Nie śmiano uderzyć na wroga, z obawy,, aby w pozorowym odwrocie nie kryła się zasadzka. Zagrzmiały tylko rozliczne działa na bateryach polskich odgłosem tryumfu i pożegnania! Tak skończyło się dwumiesięczne blisko oblężenie Warszawy, a obrona jej należy do najdzielniejszych czynów Kościuszki.
***
Podczas gdy naokół Warszawy krwawe odbywały się zapasy, wrzała w mieście samem walka innego rodzaju, w której toczyły bój namiętności pojedyńczych osób i wrogich sobie stronnictw. Po tworzyły się rozliczne partye; - stronnicy króla, niechętni powstaniu, podburzali opinią przeciw Radzie Najwyższej i Kościuszce; lataj, gorący rewolucyonista, a przy tom zacięty wróg króla, otaczał się osobami dworowi i partyi jego nieprzychylnymi; nie oszczędza przecież i Kościuszki, którego łagodne postępowanie nie trafiało do jego przekonania. Osobne jeszcze stronnictwo tworzył lud,; zwykł był wszelkie niepowodzenia przypisywać zdradzie; śledził więc bacznem okiem każdy krok osób podejrzanych, a przy najsłabszych choćby objawach spiskowania z wrogiem domagał się kary śmierci. Powieszano też na Piaskach od czasu do czasu osoby, którym winę udowodniono, między niemi kilku żydów, - na postrach zdrajcom.
Niełatwe do spełnienia zadanie miał Kościuszko, walcząc z jednej strony z wrogiem zewnętrznym, z drugiej strony usiłując panować nad niespokojnym żywiołem roznamiętnionych umysłów mieszkańców stolicy. Przecież wielkością ducha, czystością charakteru i tą wysoka moralną przewagą, jaką przewyższał cały ogół, umiał dopełnić trudnego zadania tego; - umiał stawić czoło wrogowi na polu bitwy, zdołał utrzymać na wodzy umysły niesforne, i pokonywać tych, którzy, zapatrywaniom jego przeciwni, niechęć swą ku niemu posuwali nawet do knucia zamachów przeciw jego osobie.
Po zniesieniu oblężenia zajęły Kościuszkę dwie sprawy najważniejsze: wysianie pomocy powstaniu wielkopolskiemu i obmyślenie sposobu stawienia przeszkody w połączeniu się Moskali, wracających z pod Warszawy, z Moskalami działającymi na Litwie i Ukrainie. - W samą porę wybuchło powstanie wielkopolskie w pruskim zaborze. Przygotowywał je kasztelan kujawski, Mniewski. - Dnia 21 sierpnia ogłosili akt powstania obywatele województwa poznańskiego; nazajutrz wybuchło powstanie w województwie kaliskiem i brzesko-kujawskiem. Tegoż dnia uderzył Mniewski na czele garstki powstańców na załogę pruską w Brześciu, a zniósłszy ją, pociągnął na Włocławek, gdzie z pomocą sług z kollegiaty odniósł podobne zwycięztwo; poczem zdobył na Wiśle galary pruskie, o czem wspomnieliśmy już powyżej. W tymże samym dniu wybuchło także po wstanie w Gnieźnie; nieco później: w Kaliszu, w Łęczyckiem, Sieradzkiem, Gostyńskiem i Wieluńskiem. W krótkim czasie rozszerzyło się powstanie po całej Wielkopolsce, a Mniewski opanował Nieszawę i spędził Prusaków z prawego brzegu Wisły. Wiadomości o wzmagającym się z dniem każdym ruchu wielkopolskim zaniepokoiły króla pruskiego, pod Warszawą będącego, i przyczyniły się głównie do tego, że zaniechał dalszego oblężenia. - Powstanie wielkopolskie me posiadało wojska regularnego i domagało się u Naczelnika pomocy. Kościuszko wysłał też na dniu 9 września jenerała Henryka Dąbrowskiego na czele 1000 jazdy, 1000 piechoty, 100 strzelców i 10 dział do Wielkopolski i dodał mu do towarzystwa Madalińskiego z oddziałem obejmującym 600 koni; na komisarza wojennego przeznaczył Józefa Wybickiego. Po czterech dniach zniósł już Dąbrowski posterunki pruskie w Kamionnie, zabrał 80 ludzi do niewoli i wzmocnił oddział swój 400 piechoty z regimentu pierwszego. Był to początek nadzwyczaj pomyślnego przebiegu dalszej wyprawy. Na dniu 20 września połączył się Dąbrowski z kilkoma oddziałami powstania wielkopolskiego pod Kołem, i stanął 24 września obozem pod Słupcą. Tu przybyła do niego reszta oddziałów wielkopolskich, tak że cała armia jego wynosiła 4000 ludzi. Zorganizowawszy nieco swój korpus, wyruszył Dąbrowski 26 września trzema kolumnami ku Gnieznu. - W Inowrocławiu stał ze silnym oddziałem pułkownik pruski Szekuli; Dąbrowskiemu wypadało uderzyć na niego, aby oczyścić sobie prawe skrzydło i otworzyć komunikacyą z Warszawą. Ułatwił mu wykonanie zadania tego Szekuli sam; dowiedziawszy się bowiem, że Dąbrowski nadciąga ku Gnieznu, opuścił Inowrocław i wyszedł mu naprzeciw. W Gnieźnie stanął Dąbrowski 27 września, ztąd wyruszył w dalszy pochód i przybył 29 do Łabiszyna dokąd zbliżył się również i Szekuli. Nazajutrz przyszło do usilnej utarczki. O północy zaatakowały wojska pruskie obóz Dąbrowskiego; po żwawej potyczce musiały się przecież cofnąć, z dość znacznemi stratami. Szekuli nie wrócił już do Inowrocławia, ale udał się do Bydgoszcz. Przez dwa dni odpoczywał Dąbrowski w Łabiszynie, przeznaczywszy czas ten na organizacyą swej armii, poczem na dniu 1 października o 8 wieczorem udał się za Szekulim do Bydgoszczy, gdzie staną nazajutrz rano.
Ustawiwszy tu wojsko swe do boju i wystrzeliwszy kilka razy z armat, wysłał Dąbrowski adjutanta swego, Zabłockiego, do Szekulego z wezwaniem, aby się z wojskiem swem i z miastem poddał Pułkownik pruski przyjął posła nader cierpko; Dąbrowski przypuścił w skutek tego szturm do miasta. Po krótkiej ale zaciętej o ironu poddało się miasto; Szekuli raniony kulą armatnią upadł i leżął na bruku ulicy, gdy wojsko polskie wchodziło do miasta, W takim stanie wzięto go do niewoli; Dąbrowski przebaczył mu szorstkie obejście się z jego adjutantem, otoczył go najstaranniejszą opieką, mimo to umarł pułkownik z odniesionej rany czwartego dnia.
Tego samego dnia wysłał Dąbrowski majora Molskiego z raportem do Kościuszki, w którym doniósł mu o wzięciu Bydgoszczy i prosił go zarazem o nadesłanie posiłków w piechocie i kilku armatach. Zaopatrzywszy się w Bydgoszczy w broń zdobytą, udał się Dąbrowski pod Toruń, aby go zdobyć; zastał tu przecież świeżo nadeszłe posiłki pruskie, wskutek czego od zamiaru swego minia odstąpić. Dąbrowski cofnął się napowrót do Bydgoszczy, tymczasem nadeszłe po drodze smutne wiadomości z Warszawy odebrały mu wszelką nadzieję otrzymania upragnionych posiłków. Ponieważ tak jenerał pruski Szweryn, jako i garnizon toruński, wzmocniony korpusem jenerała Ledywarego, zagrażali jego korpusowi, uznał Dąbrowski odwrót spieszny za konieczny, zanimby jeszcze nieprzyjaciel zdołał połączyć rozproszone siły. - Cofały się więc wojska polskie na Kaczkowo i Gniewkowo, gdzie w pochodzie tym doszła je smutna wieść o klęsce pod Maciejowicami.
Wspomnieliśmy powyżej, że drugą ważną sprawą było dla Kościuszki, po zniesieniu oblężenia Warszawy, niedopuszczenie połączenia się wojsk rosyjskich, wracających z pod stolicy, z wojskami rosyjskiemi załogującemi na Litwie. Sprawa ta była tem ważniejszą, że z Litwy dochodziły go niepomyślne wiadomości. Po odebraniu naczelnej komendy nad siłą zbrojną litewską Jasińskiemu, a oddaniu jej Michałowi Wielhorskiemu, poczęły się na Litwie niepowodzenia. Wielhorski zastał wojsko litewskie w stanie opłakanym; nie posiadając odpowiedniej energii, nie umiał na zapobieżenie złego nic uczynić; - w raportach swych przesyłanych Naczelnikowi skarżył się tylko bezustannie. Był to żołnierz dobry, ale na wojnę regularną, w stosunkach, w jakie wszedł, okazał się wodzem niedołężnym. Gdy Moskale na dniu 19 lipca przypuścili szturm do Wilna, była w niem garstka wojsk polskich pod dowództwem jenerała Grabowskiego i majora Mejera. Tak wojsko jako i mieszczanie bronili się zacięcie, - walka z przeważającemi siłami rosyjskiemi była olbrzymią, trwa a przez dwa dni. - Wielhorski, w pobliżu znajdując się ze swym korpusem, podążał leniwo z odsieczą, i tylko na silne nalegania oficerów zdecydował się do wysłania oblężonym pomocy, która w ostatecznej już nadeszła chwili.
Sam widząc, że do spełnienia powierzonego mu zadania jest za słabym, zażądał Wielhorski po krótkim czasie zwolnienia z nałożonych nań obowiązków. Kościuszko uczynił prośbie jego zadość i posłał w miejsce jego Mokronowskiego, a do czasu przybycia jego oddał komendę Chlewińskiemu. Mokronowski me dojechał do Wilna, gdyż już poprzednio zdobyli je Moskale. Dnia 9 sierpnia objął naczelne dowództwo Chlewiński, a 11 z rana opanowali Mo skale góry otaczające Wilno i rozpoczęli straszliwą kanonadę, nazajutrz otworzyło miasto nieprzyjacielowi bramy.
Wiadomość o klęsce tej zaniepokoiła wielce Kościuszkę Moskale bowiem, mając w ręku Wilno, mogli skupić swe siły, a znosząc jeden po drugim oddziały powstańcze, łatwą było dla nich rzeczą zapanować nad prawym brzegiem Wisły. Od chwili też wzięcia Wilna pokazuje się nieład i brak jednolitego planu w działaniach oddziałów polskich litewskich. Sierakowski, którego Kościuszko wysłał był na Litwę z początkiem oblężenia Warszawy, obozował pod Brześciem, obserwując jenerała moskiewskiego Derfeldena; doniósł on Naczelnikowi, że przemagającej sile oprzeć się nie zdoła; wysłano mu z pomocą Kniaziewicza. - Jeden oddział litewski stał na Żmudzi i docierał aż do Kurlandyi, ale gdy po wzięciu Wilna Chlewiński cofnął się ku Kownu, poczęły się cofać za nim wszystkie korpusy. Stefan Grabowski zapędził się nad Berezynę, aby tam wywołać powstanie na tyłach Moskali, ale obskoczony wojskiem rosyjskiem musiał się poddać. Również nie udała się Michałowi Ogińskiemu wyprawa do Inflant. Reszta wojsk litewskich, rozdrobniona na małe oddziały, zajmowała takie stanowiska, w których nie było wroga.
Zrozumieć łatwo, że w takiem położeniu rzeczy chodziło Kościuszce bardzo o to, aby Moskale, cofający się z pod Warszawy, nie dotarli do Litwy, co przyczyniłoby jeszcze bardziej niebezpieczeństwa. Wysłał więc korpus czterotysięczny pod komendą księcia Adama Ponińskiego nad Wisłę, aby bronił przeprawy jenerałowi rosyjskiemu, Fersenowi. - Pragnąc zaś naocznie przekonać się o stanie korpusu Sierakowskiego, oddał zastępstwo naczelnego dowództwa Zajączkowi i wyruszył ku Brześciowi. Zaledwie jednak wyjechał z Warszawy, doszła go smutna wiadomość: że Sierakowski stoczył na dniu 17 września nieszczęśliwą bitwę z Derfeldenem pod Krupczycami i że poniósłszy znaczne straty, cofnąć się musiał ku Brześciowi, że zaledwie tu stanął, uderzył na niego dnia 19 września jenerał Suworów, a napad ten był tak niespodziany i gwałtowny, iż przerażone wojsko Sierakowskiego poszło w rozsypkę, przyczem zabrali Moskale niemal wszystkie armaty polskie, i wzięli wiele ludzi do niewoli.
Wiadomość ta nieszczęśliwa przeraziła Kościuszkę, ale me pozbawiła go nadzieji powetowania szkody. Rozkazał natychmiast Zajączkowi wysłać z pod Warszawy najlepsze regimenta z pomocą Sierakowskiemu i obmyślił nowy plan działania, odpowiedni do zmian ostatnich, jakie zaszły na teatrze wojny. Zwycięztwo Suworowa, odniesione nad Sierakowskim, pogorszyło wielce i tak już niepomyślny stan rzeczy na Litwie; - Kościuszko postanowił więc zgromadzić wszystkie siły wojsk litewskich pod Grodno, posunąć je pod Brześć i uderzyć z tyłu na Suworowa, który tam obozował, a sam ze wzmocnionym oddziałem Sierakowskiego zaatakować go z przodu. Kościuszko zamyślał w ten sposób pomścić klęskę zadaną Sierakowskiemu, i wstrzymać Suworowa w dalszym pochodzie ku Warszawie, gdy nowy wypadek wywrócił plan ten powzięty i nadał całej walce kierunek zupełnie inny, a dla sprawy naszej narodowej jak najnieszczęśliwszy.
Książe Adam Poniński nie zdołał spełnić zadania, w jakiem go Kościuszko wysłał nad Wisłę i na dniu 6 października doniósł Naczelnikowi, że Fersen przeprawił się przez rzekę i stanął na drugim jej brzegu. - Wypadek ten zmusił Kościuszkę do zmiany planu dalszych czynności; mając Fersena po za sobą, nie mógł już myśleć o uderzeniu na Suworowa, ale wypadało mu poprzednio wydać bitwę Fersenowi, aby go znieść, zanim oba korpusy nieprzyjacielskie zdążą się połączyć. W obec słabych sił Sierakowskiego, których do przeprowadzenia pomysłu tego mógł jedynie użyć, był to krok nader śmiały, rozpaczliwy niemal, ale konieczny. W tym celu wydał rozkaz Kniaziewiczowi, aby podążał do Okrzei z 3,000 ludzi, to samo uczynić polecił Sierakowskiemu i Kamińskiemu. Oprócz tego wysłał jeszcze z pod Warszawy dwa regimenta piesze i kilka dział ku wzmocnieniu Sierakowskiego; sam zaś udał się do jego obozu dnia 6 października w towarzystwie Niemcewicza. Nazajutrz udała się armia Sierakowskiego pod Korytnicę, gdzie od pojmanego oficera rosyjskiego do wiedział się Kościuszko, że nieprzyjaciel rozporządzał pod względem liczby wojska i dział niemal cztery razy większą siłą od wojsk polskich; tu przybył także goniec od Dąbrowskiego, major Molski, z do niesieniem o wcięciu Bydgoszczy. Dnia 9 października nadeszły z rana regimenta piesze z pod Warszawy pod dowództwem pułkownika Krzyckiego i połączyły się z korpusem Sierakowskiego. O godzinie 5 wieczorem ściągnęły się wszystkie siły pod Maciejowice.
Po stronie polskiej wiedziano, że się zbliża stanowcza chwila, od rana już bowiem ujrzano w pobliżu wojsko nieprzyjacielskie; lubo siły Fersena były znacznie liczniejsze, nie tracił przecież Kościuszko dobrej myśli i z otuchą największą zabrał się do stoczenia olbrzymiej walki. Umyślił zacząć bitwę korpusem Sierakowskiego, a dopiero wśród niej miał nadciągnąć książę Poniński ze swym oddziałem, który obozował o trzy mile od Maciejowic; w ten sposób musiał nieprzyjaciel, dostać się w dwa ognie, a zwycięztwo po winno było według wszelkich przypuszczeń wypaść na stronę wojsk polskich. W skutek planu tego ustawił Kościuszko armię swoją w odpowiedni sposób; odsłoniwszy lewe skrzydło, zostawił miejsce próżne dla Moskali, którzy w niem stanąwszy, mieli być wzięci z boku przez Ponińskiego, dla którego usypano baterye.
Maciejowice, naówczas wieś, a dziś licha mieścina, leży nizko położona o pół mili od Wisły; w małej odległości od niej rozkłada się wzniesiona równina. Z tej prowadzi na przodzie pochyłość ku grobli; po prawej ręce płynie rzeczka Okszeja, po lewej stronie otaczały równinę błota i zarośla. Na wyniesionej tej równinie skupiły się wojska polskie. Przystępu do grobli broniła usypana baterya, zasłoniona pułkiem strzelców i regimentem Działyńskiego pod rozkazami Sierakowskiego. Resztę zaokrąglenia dopełniła piechota, brygada konna Kopcia, ułani Kamińskiego, dwa szwadrony milicyi województwa Brzeskiego; - wszystko to stało pod komendą jenerała Kniaziewicza.
Kościuszko, pragnąc miejsce to, z natury już dość obronne, wzmocnić jeszcze więcej, kazał sypać szańce; przez całą noc stało wszystko wojsko pod bronią, a czaty podwojono. - Dzień 10 października, w którym odbyła się nieszczęsna dla nas
Bitwa pod Maciejowicami,
poprzedzała noc ciemna i ponura. Powietrze było dżdżyste i chłodne; miejsca niskie rozmokłe jesiennemu szarugami. Po obu stronach wojsk migały tu i owdzie słabe ognie obozowe, - na pozór zdawało się, że wszystko spoczywa w głębokim śnie pogrążone, tym czasem było inaczej. Wczesnym rankiem, o godzinie 5, ozwał się huk wystrzału armatniego. Był to znak umówiony, którym jenerał rosyjski Denissow oznajmił Fersenowi, że obszedł lewe skrzydło polskie i stanął w miejscu przeznaczonem dla Ponińskiego. - W tejże samej chwili ozwał się gwar wojenny; po obu stronach posłyszano komendy. Denissow natarł pierwszy, ale widząc, że wojsko polskie czeka przygotowane jego ataku, cofnął się. - Silniejszy szturm przypuścił Fersen do środka i prawego skrzydła polskiego. Bagnisty grunt utrudniał wojskom jego pochód i posuwały się tylko bardzo wolno; zaciągnione po deskach na bagna armaty moskiewskie ozwały się niebawem. Ogień ich przecież mało co szkodził, bo pociski prze chodziły po nad głowami Polaków i uderzały w wierzchołki drzew. Strasznego spustoszenia dokonywały natomiast w szeregach moskiewskich armaty polskie, któremi początkowo Kościuszko sam kierował. Żołnierze rosyjscy poczęli się chwiać, ale parci coraz nowszemi posiłkami, ponawiali atak. Już się przybliżyli do stóp wzgórza, które zajmowali Polacy, ale przyjęci gradem kul, musieli ustąpić. Początek ten bitwy zapowiadał się Polakom szczęśliwie, ale niestety, wkrótce nastąpić miała straszna zmiana.
Moskale cztery razy silniejsi, ponawiali atak jeden po drugim i zbliżali się, mimo znacznych strat, coraz bardziej. Ogień ich począł razić coraz dotkliwiej; - grad kul i granatów, gwiżdżąc bez ustanku, siał okropne zniszczenie. Kościuszko, pod którym padły trzy konie, dosiadł czwartego i z wielką przytomnością umysłu stawał wszędzie, gdziekolwiek obecność jego najwięcej była potrzebną. Z wielkiem upragnieniem spoglądał w stronę, z której miały się pojawić posiłki, ale Ponińskiego nie było widać. W tem zatętniała ziemia pod kopytami kawaleryi rosyjskiej, a wraz z nią stanął do boju doborowy pułk sybirskich grenadyerów. Moskale ponawiają szturm jeden po drugim. Ogień z ręcznej strzelby zmiata kupami walczących. Ziemia okrywa się gęsto trupami. Polacy stoją jak mur, nie proszą o pardon i nie pozwalają się brać w niewolą; z równem męztwem nacierają Moskale. Jęk ranionych i konających napełnia powietrze; nikt przecież z wojsk polskich nie opuszcza miejsca, na którem walczyć zaczął.
Regiment Działyńskiego, stojąc jak wrosły w miejscu, które zajął, zginął niemal cały. Na drugi dzień mundury na poszarpanych ciałach poległych bohaterów znaczyły na pobojowisku linią i stanowisko, na którem walczyli. - Jenerał Kniaziewicz wytrwał wśród gradu kul jak mur na lewem skrzydle; - połowa jego oddziału poniosła już była śmierć, gdy drugą połowę zbiera Kościuszko, ustawia w czworobok i zachęca do dalszego wytrwania. - Nadeszła ostateczna chwila, w której by pomoc, na którą liczył Kościuszko, mogła jeszcze przeważyć szalę zwycięztwa na stronę Polaków, ale Ponińskiego jak nie widać tak nie widać.
W tem raportują Kościuszce, że Rosyanie przedarli się przez błota i przypuszczają szturm do prawego skrzydła; równocześnie do nosi Kopeć, że jazda rosyjska przeprawiła się przez Okszeją i naciera z lewej strony. - Popadały konie u armat, - amunicya zaczęła się wyczerpywać. Pułkownik Krzycki, przez sześć godzin stojąc w ogniu na jednem miejscu, nie zdołał utrzymać dłużej swego oddziału; posunął się naprzód, przez co powstał w linii bojowej otwór. Niemcewicz raportuje Kościuszce, że jazda rosyjska spieszy pędem do otworu tego. - Najbliżsi Kościuszki nalegają na niego, aby się cofnął, ale ten ani słuchać o tem nie chce; ciągle jeszcze oczekuje posiłków, ale Poniński się nie pokazuje. -
W tej chwili donosi oficer Kościuszce, że regiment gwardyi konnej, zwany Mirowskim, uchodzi z placu boju! Kościuszko wysyła Niemcewicza i Drzewieckiego, aby wstrzymali pierzchających. Niemcewicz staje na czele szwadronu powstańców brzesko-litewskich, rzuca się naprzód, ale kula z pistoletu przeszywa mu rękę. Oddział brzesko-litewski uchodzi, a Niemcewicz z Drzewieckim dostają, się do niewoli.
Powstaje w szeregach polskich zamęt i nieład; - wtenczas Kościuszko rzuca się sam na lewe skrzydło, na lichym i zmęczonym koniu chłopskim, za uchodzącą kawaleryą, aby ją wstrzymać. Gdy pędził krawędzią małego zagajnika, spostrzegł go stary kozak, nazwiskiem Potopin, a domyślając się w nim oficera, jadącego z rozkazami, puścił się za nim w pogoń.
Mając lepszego konia, dopędził go wkrótce i uderzył lancą, zadawszy mu w bok lewy nie znaczną ranę; równocześnie zawołał na niego, aby się poddał. Ponieważ Kościuszko nie zważając na to, jechał dalej, uderzył kozak lancą powtórnie, a nie mogąc go sięgnąć, ukłół konia tak silnie, że ten wspiął się na tylne nogi, rzucił się w bok, gdzie było miejsce bagniste, i ugrzązł pod szyję. Kościuszko spadł przez głowę konia, upadł w bagno, i ugrzązł prawą ręką, w której trzymał pałasz, pod ramię. Kozak uderzył go znów lancą w krzyże, aby go zabić, gdy w tejże chwili leżący w pobliżu ciężko ranny kozak polski zawołał na niego: „nie zabijaj go, to Kościuszko!“ Zdumiał się Potopin, wyciągnął z krzyży Kościuszki lancę, a zeszedłszy z konia, począł wypróżniać jego kieszenie.
Gdy mu już odebrał pugilares, mały złoty zegarek, pierścień i pięć dukatów ze sakiewką, nadjechał oddział ułanów rosyjskich. Koń Potopina, puszczony samopas, widząc konnicę, począł ku mój podążać. Stary kozak obawiając się utraty konia, odszedł od Kościuszki i pobiegł za nim. Kościuszko w tej chwili podniósł się i usiłował wydobyć się z bagna. Widząc to dowódzca poblizkiego oddziału konnicy rosyjskiej, niejaki Postuchowski, dopadł do niego i uderzył go pałaszem w głowę tak silnie, że mu przeciął tylną kość czaski, i szyję aż do kości łopatki. - Od cięcia tego Kościuszko nie wydawszy ani głosu, padł nieprzytomny. Tymczasem Potopin, zabezpieczywszy konia, wrócił się do Kościuszki, wylał w ranę jego wszystką gorzałkę, jaką miał, - zabrał jeszcze wierzchnią suknię jego i obuwie i pojechał dalej, zostawiwszy go leżącego bezprzytomnie na ziemi.
Gdy się to działo, zawrzała walka na prawem skrzydle z nową zajadłością. Resztki piechoty polskiej, ustąpiwszy z placu boju, schroniły się do zamku folwarku zwanego Podzamcze, stojącego opodal. Z okrzykiem: „to za Warszawę!“ rzuciły się za niemi świeże zastępy Moskali z bagnetem w ręku, zdobywając każde wschody, każde piętro, każdy pokój. Żaden z Polaków nie myślał o poddaniu się; - mordowano się nawzajem i wyrzucano trupy oknami. - Rzeź taka trwała przez dwie godziny.
Około godziny 12 zakończyła się bitwa. - Moskale stali się panami placu boju, Polacy ponieśli zupełną klęskę. Padło ich około 6000; przeszło tysiąc, między nimi kilku jenerałów i kilkunastu oficerów, dostało się do niewoli. Moskale zabrali niemal całą. artyleryę; mała cząstka wojska uszła śmierci i niewoli. - Około godziny czwartej z południa zbliżył się w okolicę pobojowiska z korpusem swym książę Poniński, a dowiedziawszy się o wyniku bitwy, zabrał resztki wojska ocalonego i cofnął się pod Warszawę.
Po skończonej, bitwie poczęto szukać Kościuszkę o którym wieść się rozeszła, że poległ. - Odszukał go Drzewiecki wzięty do niewoli, którego major rosyjski w tym celu wysłał na pobojowisko. Znalazł go otoczonego kilku kozakami, a przekonawszy się, że jeszcze żyje, kazał go przenieść do zamku. Na wezwanie starego kozaka, który rannego nie odstępował, związali kozacy cztery lance swoje, przykryli je gałęziami i trawą, i sporządzili w ten sposób nosze, które Drzewiecki okrył swym płaszczem. - Włożono potem na nie Kościuszkę i zaniesiono go do zamku.
Nazajutrz opatrzono rany jego; okazało się, że miał dwie powyżej bioder od lancy kozackiej, kontuzyą w nogę od kuli armatniej i cięcie w głowę. Ostatnia była najniebezpieczniejszą. - Kościuszko leżał ciągle bez przytomności; dopiero gdy nazajutrz Moskale, obchodząc w ustawionej na pobojowisku cerkwi nabożeństwo dziękczynne, wystrzelili od razu ze wszystkich dział i z ręcznej broni przy odgłosie bębnów trąb i kotłów, wskutek straszliwego huku tego ocknął się z omdlenia, a widząc obok siebie Niemcewicza, zapytał go, gdzie jest, i co znaczą wystrzały? - Dowiedziawszy się smutnej prawdy, odwrócił się z ciężkiem westchnieniem i przez długi czas leżał tak w ponurem milczeniu.
Upadek powstania i Polski.
Nie podobnem opisać wrażenia, jakie wywarła odniesiona klęska pod Maciejowicami na całym narodzie polskim. Gdy wieść o niej nadeszła do Warszawy, nie chciano jej początkowo wierzyć; gdy jednak o nieszczęsnej przekonano się prawdzie, rozpacz ogarnęła całą stolicę. „Zginęliśmy!" powtarzano wszędzie wśród ogólnego przestrachu, trwogi, - przerażenia mężczyzn i płaczu kobiet. Przeczucie okropnych nieszczęść, jakie spaść miały, ogarnęło cały naród. W pierwszem uniesieniu około 20 tysięcy ludu warszawskiego wybrało się, aby pójść odbić ukochanego Naczelnika i z wielkim mozołem udało się Kadzie powstrzymać niewczesny zapał, który nie mógł pociągnąć za sobą nic więcej, jak rzeź bezbronnego ludu.
Przegrana pod Maciejowicami, a raczej wzięcie Kościuszki do niewoli sprowadziło upadek powstania, którego był duszą. Rada Najwyższa ofiarowała Fersenowi w zamian za niego 5000 jeńców rosyjskich, na co przecież ani on, ani Katarzyna zgodzić się nie chcieli. Wiedzieli dobrze, że bez Kościuszki powstanie upadnie. I nie omylili się. Od klęski maciejowickiej przedstawiał teatr wojny widowisko nader smutne; zdawało się, że z upadkiem Kościuszki upadł aniół opiekuńczy narodu. Wzięto się wprawdzie energicznie do dalszych środków ratunku, ale okazało się, że chęci te nie wystarczyły do odwrócenia nieszczęścia. Na miejsce Kościuszki oddano naczelne dowództwo Tomaszowi Wawrzeckiemu; ten nakazał natychmiast wzmocnienie fortyfikacyi przedmieścia warszawskiego, Pragi, spodziewając się słusznie, że Suworów z Fersenem nie omieszkają z tej strony zaczepić stolicy, i oddał obronę tej części miasta Zajączkowi. Równocześnie rozkazał Dąbrowskiemu i Madalińskiemu opuścić Wielkopolską a zbliżyć się pod Warszawę; powołał również z Litwy Mokronowskiego, a księciu Józefowi Poniatowskiemu kazał bronić lewego brzegu Wisły. Wydał też Wawrzecki odezwę do wojska, w której je wzywa, aby wytrwało w męztwie; - tak samo odezwał się i do narodu. Mimo to traciło wojsko z dniem każdym zaufanie do siebie i do przywódzców, - zwłaszcza gdy Mokronowski, idący z Litwy, stoczył pod Kobyłką nie szczęśliwą bitwę ze zbliżającym się ku Warszawie wojskiem rosyjskiem, a straciwszy armaty i bagaże, z połową korpusu rozbitego schronił się w okopach Pragi.
Mieli jeszcze Polacy naówczas dość znaczne siły zbrojne; korpus Poniatowskiego liczył 6000 ludzi; Zajączka 5400; - korpus Mokronowskiego i Giedrojcia 12,000. W Wielkopolsce miał Dąbrowski ludzi 4000; w korpusie Ponińskiego było również głów 4000; Grabowskiego oddział liczył ludzi 3000. - Ogółem mieli więc Polacy jeszcze około 35,000 wojska, ale była to armia złożona prawie całkiem z żołnierza nowozaciężnego, uzbrojonego po większej części w kosy; - przytem zbywało na potrzebach najkonieczniejszych; nie dostawało żywności ani dla ludzi, ani dla koni, nie mniejszy brak dawał się uczuwać w odzieży, tem więcej, że nadchodziła jesień dżdżysta i chłodna. Nie dziw więc, że w warunkach takich wystygał w wojsku coraz bardziej duch patryotyczny, że nikły w niem nadzieje, które z początkiem powstania położone w Kościuszce, doznały w klęsce maciejowickiej srogiego rozbicia. Dopóki na czele wojska tego stał Kościuszko, przedstawiało ono jeszcze siłę dość poważną, - gdy jego zabrakło, poczęła siła ta niknąć. Najdzielniejsze regimenta i pułki wyginęły, albo poszły w niewolą, a te które pozostały, straciwszy w Kościuszce ukochanego wodza, nie widziały w żadnym ze swych przełożonych nikogo, któryby godnie zastąpić go zdołał.
Wawrzecki, człowiek pełen cnót obywatelskich, nie posiadał przymiotów na naczelnika; - sam to widział i długo wymawiał się, zanim przyjął narzucony sobie obowiązek. Inni dowódzcy, różnili się między sobą zapatrywaniami i skłonnościami; skoro zabrakło silnej ręki, która nimi umiejętnie kierować zdołała, nie umieli sami ze siebie zdobyć się na jednolite działanie. - Jedyny Henryk Dąbrowski, ów dzielny przywódzca powstania wielkopolskiego, okazał wśród ogólnego upadku ducha, energią i męztwo. On jedyny wołał: „nie opuszczajmy rąk! brońmy kraju do upadłego!“ Proponował on Wawrzeckiemu, aby zabrać króla i prowadzić wojnę dalej w Prusach, albo z bronią w ręku przedrzeć się do Francyi. „Zabierzmy króla", mówił, „reprezentacją, akta, skarb i tak idźmy przebijać się do narodu, walczącego w imię własnej wolności i wolności ludów."
Wawrzecki, miał poczciwe serce, ale nie posiadał umysłu do wielkich przedsięwzięć i do opanowania krytycznych chwil. Lubo pochwalał plan Dąbrowskiego, zabrakło mu energii, aby go przeprowadzić. Paraliżowała go głównie Warszawa sama, która wobec grożącego niebezpieczeństwa ze strony Rosyi, widziała w królu jedyny środek ratunku. Przedewszystkiem ludzie bogaci, jako to: za możni kupcy, posiedziciele kamienic i tym podobni, którym utrata majątków bardziej leżała na sercu, aniżeli sprawa ojczyzny, wpływali na Wawrzeckiego, aby się nie uciekał do tak ostatecznych środków i nie drażnił jeszcze więcej Rosyi. Do wpływu tego przyczyniał się król sam i jego stronnictwo, z góry powstaniu niechętne. Uległ wpływowi temu Wawrzecki; zrozumiał, że w ocaleniu Warszawy leży ocalenie kraju całego i plan Dąbrowskiego od rzucił.
Wielki błąd popełnił również, odwołując Dąbrowskiego i Madalińskiego z Wielkopolski; byli oni za daleko, aby mogli zdążyć na czas Warszawie z pomocą, a opuszczając Wielkopolskę, stracili wszystkie odniesione korzyści i możebności prowadzenia dalszej wojny. Gdy Dąbrowski, wymknąwszy się z wielkim mozołem ścigagającym go zewsząd korpusom pruskim, zbliżył się pod Warszawę, zastał ją już w układach o kapitulacyą ze Suworowem.
Jenerał ten dowiedziawszy się, że Prusacy, ustąpieniem Dąbrowskiego z Wielkopolski uwolnieni z kłopotów domowej wojny, zamierzają" ubiedz Moskali w zajęciu Warszawy, połączył się spiesznemi marszami z Fersenem i pospieszył ich uprzedzić. Dnia 3 listopada stanął pod Pragą. Wszystko, co odważnem było w Warszawie, pobiegło z bronią w ręku bronić Pragi pod rozkazy Zajączka. Nazajutrz kazał Suworow szturm przypuścić na Pragę. Rosyjskie regimenta szły jedne po drugich do szturmu i padały od broni na ciałach towarzyszy; w końcu mimo wszelkich wysileń męztwa, nledz musiała Praga. Jenerała Zajączka uniesiono rannego z placu boju; - jenerałowie Jasiński i Grabowski, a z nimi 8 tysięcy wojowników polskich poległo z bronią w ręku. Po bohaterskiej ich śmierci kazał Suworow podpalić Pragę na czterech narożnikach i rozpocząć rzeź. Wyrżnięto 12 000 starców, kobiet i dzieci!
Po wzięciu Pragi wysłało miasto deputacyą do Suworowa, z prośbą o zawieszenie broni. Z powrotem przynieśli wysłani zapewnienie pokoju i podyktowane przez Suworowa warunki kapitulacji. Ręczył on za spokojne zachowanie się wojsk moskiewskich; resztki wojsk polskich miały albo wyjść z miasta, albo broń złożyć. Na prośbę miasta naznaczył Suworow zajęcie Waszawy dopiero za tydzień.
Dnia 7 listopada ogłosił magistrat kapitulacyą; nazajutrz od dawszy władzę w ręce króla, wyszedł Wawrzecki z resztą wojsk polskich z Warszawy; dnia 9 listopada rano o godzinie 10. weszło kilkanaście tysięcy Rosyan do stolicy. Miasto było puste; domy były pozamykane, - okna pozapuszczane. U mostu przyjęła ich deputacya miejska z chlebem i solą, a magistrat oddał im klucze miasta.
Za wojskiem polskiem, wyszłem z Warszawy w kierunku Piaseczny ku Pilicy, wyruszyły w pościg dywizya armii moskiewskiej pod rozkazami jenerałów Fersena i Denissowa trzema kolumnami, Wawrzecki zamyślał połączyć się z korpusem Dąbrowskiego, który podczas wzięcia Pragi zbliżył się pod Warszawę, i stanął sześć mil od niej w Starej wsi, a potem pociągnął ku granicy galicyjskiej w celu dalszego prowadzenia wojny. Wojsko Wawrzeckiego szło przecież niechętne, na duchu upadłe, bez nadziei w przyszłość i bez wiary do swych przywódzców. Gnane rozpaczą, odmawiało posłuszeństwa, - opuszczało szeregi; oddziały nikły, rozpływały się po nocach. - Podobne rozprężenie poczęło się objawiać we wszystkich innych korpusach. Rozproszone niedobitki z armii warszawskiej rozbiegłszy się na wszystkie strony, szukały w okolicznych, korpusach przytułku, a opowiadaniem strasznych rzeczy, jakie się działy przy wzięciu Pragi, zarażały trwogą resztę wojska. - Niebawem rozbiegł się korpus Ponińskiego; - w ślad za nim poszły inne. - Wawrzecki przeprowadził plan swój po łączenia się z Dąbrowskim tak nieopatrznie, że wojsko jego, nagle obskoczone korpusem Denissowa i Fersena, szemrząc ną niedołęztwo naczelników i zdradę króla, na dniu 18 listopada złożyło pod Radoszycami broń, porzucając 122 dział i amunicyą.
Dnia 22 listopada zaprowadzono Wawrzeckiego i jenerałów: Dąbrowskiego, Gedrojcia, Niesiołowskiego i Giełguda do głównej kwatery Suworowa. - Równocześnie rozpuścił oddział swój Madaliński; wojsko księcia Józefa Poniatowskiego i różne inne korpusy wysłane przeciw Prusakom złożyły również broń, a żołnierze rozproszyli się, powracając do domowych ognisk. Powstanie Wielkopolski bez poparcia i pomocy, upadło także wkrótce; najdłużej, bo do grudnia, trzymał się w lasach wielkopolskich zapamiętałej odwagi Ksawery Dąbrowski ze swym ochotniczym oddziałem. Rannego ciężko wzięli Prusacy z pola bitwy i wtrącili do więzienia.
Tak skończyło się powstanie Kościuszkowskie! Caryca Katarzyna zgniótłszy je i nachwytawszy powstańców z bronią w ręku, wysłała 14 000 męczenników na Sybir. W więzieniach petersburskich umieszczono: Kościuszkę, Wawrzeckiego, Kilińskiego, Ignacego Potockiego, bankiera Kapostasa, Mostowskiego, Niemcewicza i prezydenta Zakrzewskiego. Prócz tych najniebezpieczniejszych, których Katarzyna zatrzymała sobie na pastwę pod okiem, napełniły się więzienia i twierdze w głębi Rosyi tysiącami więźniów innych. W Austryi zamknięto w Ołomuńcu Kołłątaja, Zajączka i Stanisława Potockiego. W Prusach uwięziono: Madalińskiego, Grabowskiego, Niemojowskiego, Ksawerego Dąbrowskiego i Lenartowicza. Wreszcie wszystkie trzy rządy napełniały swe szeregi rozbitkami armii polskiej, które pod kolbami prowadzono do złożenia przysięgi nowym panom.
Nadeszła chwila trzeciego rozbioru Polski; chwila ostatecznego upadku jej bytu niepodległego. Niebawem po stłumieniu powstania, wzięli się ministrowie trzech państw połączonych do wypracowania planu nowego podziału Polski. Przez blisko rok umawiały się między sobą dwory, bo każdy z nich chciał zająć część największą; dopiero 24 października r. 1795 podpisano traktat. Na mocy tegoż zajęła Austrya: większą część województwa krakowskiego, województwa lubelskiego i sandomierskiego z częściami ziemi Chełmskiej, i części województwa brzeskiego, podlaskiego i mazowieckiego, rozciągające się wzdłuż lewego brzegu Bugu. Razem 834 mil kwadratowych.
Prusy zabrały: część województwa mazowieckiego i podlaskiego, leżącą na prawym brzegu Bugu; na Litwie część województwa trockiego i część Żmudzi, leżącą na lewym brzegu Niemna; nareszcie cząstkę Małej Polski, należącą do województwa krakowskiego. Razem około 1000 mil kwadratowych.
Moskwa przywłaszczyła sobie: część Litwy aż do Niemna i do granic województwa brzeskiego i nowogrodzkiego, a ztamtąd aż do Bugu, z największą częścią Żmudzi; w Małej Polsce część ziemi chełmskiej na prawym brzegu Bugu i resztę Wołynia, razem około 2000 mil kwadratowych.
W ten sposób wymazano Polskę z rzędu państw niepodległych Europy.
Król Stanisław August, który przez cały ciąg powstania nie umiał zająć stanowiska odpowiedniego, i zawsze chwiejny i niestanowczy grał w niem rolę najsmutniejszą, opuszczony przez naród, wzgardzony od Katarzyny, w kilka miesięcy po kapitulacyi Warszawy odebrawszy rozkaz od niej wyjechania do Grodna, upierał się początkowo, ale w końcu uległ. W Grodnie otoczony moskiewską strażą, zastraszony długami, jakie zostawił w Warszawie, a przedewszystkiem spowodowany jękami swej familii, zwłaszcza kobiet, że nie będą miały żyć z czego, dał się nakłonić do złożenia korony i podpisania abdykacyi, - wiecznej swej hańby. Stało się to na dniu 25 list. 1795 r. w 30. rocznicę jego koronacyi. Katarzyna włożyła mu na głowę koronę polską i ona mu ją też odebrała, - przeznaczywszy mu w zamian za nią 200 0 dukatów rocznej pensyi i zaręczywszy, że się postara o zapłacenie jego długów.
Wkrótce po abdykacyi tej umarła Katarzyna nagłe, tknięta paraliżem. Syn jej Paweł, objąwszy tron, powołał zdetronizowanego króla polskiego do Petersburga na swoją koronacyą. Stanisław Poniatowski pozostał odtąd w stolicy Rosyi; - oddawał i odbierał wizyty, bywał na paradach, obiadach, jeździł na koncerta i do teatru, aż dnia 12 lutego 1798 r. umarł nagle na apopleksyą.
Tak skończył ostatni król polski; - naród przyjął wiadomość o śmierci jego obojętnie; - najbliżsi z otoczenia jego żałowali go, jako człowieka prywatnego, - posiadającego nie jednę z dobrych przymiotów serca i duszy.
Car Paweł uwolnił Kościuszkę i wszystkich za powstanie uwięzionych; 12 000 więźniów Polaków powróciło w ojczyste strony.
Nad obszarem, rankiem szarym, wschodzi jasna zorza,
Zorza wschodzi z po za świata, Kościuszko z za morza.
Ptak szczebiota, zorza złota pobudziła ptaki,
A Kościuszko budzi ludzi, krakowskie wieśniaki;
I było tam ludu wiele przed Panną, Maryą ...
Z poematu „Kościuszko“ T. Lenartowicza.