Advanced search Advanced search

Upadek Polski i jego przyczyny.


Polska przez długi szereg wieków niepodległego bytu swego spełniała wysokie posłannictwo dziejowe i to głównie w następujących kierunkach: 

1) broniła chrześciańskiej Europy przed nawałą ludów azyatyckich, zagrażających jej podbiciem, i
2) szerzyła zachodnią cywilizacyą na wschodzie. 

Spełniając zadanie pierwsze, staczała Polska długie i bohaterskie boje z Tatarami i Turkami; odniosła nad nimi świetne zwycięztwa i zadała ostatecznie śmiertelny cios ich potędze pod Wiedniem. W bojach tych składała Polska chrześciańskiej Europie niezliczone ofiary w najdzielniejszych i najszlachetniejszych synach swoich; - ztąd też sprawiedliwie przypadło jej miano: „przedmurza chrześciaństwa.“ 

Zadanie drugie spełniła Polska przez wysyłanie, zwłaszcza po śmierci Krzywoustego, a więcej jeszcze za panowania Kaźmierza Wielkiego, z łona swego licznych kolonistów na Kuś, którzy zaludniali jej pustki i szerzyli w niej polską mowę, polskie obyczaje i polską cywilizacyą. Taką samą opieką otaczała Żmudź, Wołyń i Podole. W dopełnieniu tegoż zadania powołała Jagiełłę na tron swój, ochrzciła Litwę, dała jej swą organizacyą i obroniłają przed zupełną zagładą, jaką jej grozili Rusini i Tatarzy. 

Spełnienie tego wielkiego w dziejach i zaszczytnego posłannictwa zawdzięcza Polska energii i mądrości politycznej swoich monarchów, wielkich: Bolesławów, Władysławów i Kaźmierzów, - tudzież dzielności i cnotom rycerstwa swego i magnatów, którzy, powodowani gorącą miłością ojczyzny, wspierali skutecznie książąt swych w pracy około dobra ojczyzny. 

Rycerstwo polskie gromiło wrogów Polski i Europy w niezliczonych razach, odnosiło nad nim i zaszczytne zwycięztwa i szerzyło sławę oręża polskiego daleko i szeroko; - magnaci polscy ratowali nieraz kraj z najniebezpieczniejszych odmętów, zaburzeń domowych i dokonywali bez wydobycia oręża wiekopomnych czynów, z których najświetniejszym było połączenie Rusi  i Litwy z Polską, - Tak więc rycerstwo i panowie polscy, pod wodza wielkich królów wypełnili dzieje nasze czynami najchlubniejszemi i podnieśli potęgę Polski do tak wysokiego stopnia, że zajmowała w rzędzie państw Europy stanowisko pełne szacunku i powagi.

Wspaniałym bo też jest obraz Polski stojącej u szczytu swej wielkości. - Opierająca się o morza: bałtyckie i czarne, i dwie rzeki: Dniepr i Odrę, objęłą  granicam i swemi przestrzeń przeszło 20,000 mil kwadratowych wynoszącą. Prócz tego otaczały ją księstwa shołdowane: Mołdawia i Wołochy, zakon Krzyżaków, książęta pomorscy i ślązcy. Do tego państwa olbrzymiego tulił sie cały świat słowiański; do Polski: Czechy, Serbowie, Bułgarzy; - do Litwy: rzeczypospolite Nowogród i Psków; - kniazie na Siewierzu stali na zawołanie króla polskiego. 

Rozległe te ziemie obfitowały w najrozmaitsze płody; w żadnym innym kraju nie było tyle zboża, owoców, pastwisk i lasów, co w Polsce, a kopalnie  soli w Wieliczce i Bochni, od wieków już znane, zdawały się być w zapasach swych niewyczerpane. Każdego roku wysyłała ówczesna Polska bez uszczuplenia własnych potrzeb z Ukrainy i Podola 90,000 bydła. Handel zboża, szeroko rozwinięty na rzekach wpadających do morza Czarnego, żywił kraje wschodnie,: handlem na Wiśle dostarczała Polska zboża Europie północnej i zachodniej. Do samego Gdańska zawijało rocznie z wnętrza kraju do 5,000 rozmaitych statków, a na nich przybywało 6 milionów korcy zboża, za które wpływało do Polski 3 miliony talaków . Prócz zboża wysyłała Polska do Francyi, Anglii, Hiszpanii, Portugalii, Holandyi: len konopie, drzewo, żywicę, wełnę, szkło, potaż, sól, miód, wosk, łój, futra i ołów. Ale nie tylko rzekami zdbywała się ówczesna dolska swoich płodów; zagraniczni kupcy objeżdżali jej ziemie, zaopatrywali się w płody, których potrzebowali, a wielkie drogi, idące od Krakowa przez Lwów, Łuck i Kijów na wschód, - prowadzące przez Wrocław, Głogów Węgier nad Elbę i na Czarnków do Prus. ułatwiały lądowy zbyt produktów . 

Wysoko podniesiony handel przyczynił się do wzrostu miast i pomyślności całego kraju. Kraków, Poznań, Lwów, Warszawa odznaczały się już naówczas pięknością ulic, wspaniałością gmachów i znaczną liczbą zamieszkująch w nich bogatych kupców. Nie brak też było dobrych rzemieślników, zaludniających miasteczka, których liczba rosła jak na drożdżach. 

Na bujnej glebie ogólnego dobrobytu zakwitły w ówczesnej Polsce nauka i podniosła się oświata. W licznie po kraju istniejących klasztorach mieściły się szkółki, w których duchowieństwo przyswajało dzieciom wieśniaczym znajomość języka, ojczystego, religii i innych potrzebnych wiadomości. Założona przez Kazimierza Wielkiego, a przez Jagiełłę odnowiona w roku 1400 akademia w Krakowie była źródłem, z którego rozlewały się strumienie wiedzy na kraj cały. Pod opieką akademii tej stały szkoły niższe, zwane koloniami akademickiem i we wszystkich niemal Większych miastach, jak : w Poznaniu, w Pułtusku,

Płocku, Warszawie, Lwowie i t. d. Zakłady te naukowe ściągały do Polski ludzi uczonych z zagranicy i wydawały mężów światłych, którzy do dziś przynoszą zaszczyt naszej literaturze. Oświata w ówczesnej Polsce była ta k ogólną, że każdy prawie szlachcic oprócz języka ojczystego, znał łacinę, a wielu mówiło nawet jeszcze innemi językami. Gdy po wyborze "księcia francuskiego. Henryka Walezyusza, na króla polskiego, przybyło poselstwo z Polski do Paryża, patrzeli Francuzi z podziwem na udatne Polaków postacie, na wspaniałe i bogate ich ubiory i stroje narodowe i liczną służbę. Ogarnęło ich przecież zdumienie, gdy posłowie polscy poczęli mówić biegle po francuzku, włosku, po łacinie, podczas gdy oni sami oprócz zwego języka innego nie znali, a wielu z nich ani podpisać się nie umiało. Zadziwieniu ich przecież nie było granic, gdy Polacy zaczęli mówić o prawach narodu, podczas gdy u nich jedynem prawem była wola monarchy, - gdy Polacy zaczęli nowo obranemu królowi dyktować warunki, na mocy których miał posiąść tron polski, - gdy u nich osobie króla A wszystko, co żyło bezwarunkwo podlegać musiało. 

Przewyższała też ówczesna Polska nietylko potęgą i dobrobytem inne państwa, ale i ustrojem społecznym, - wolnością, która była udziałem wszystkich stanów, od szlachty i panów aż do ludu wiejskiego. 

Kmieć polski, siedzący na wiecznych dzierżawach, z których opłacał drobne daniny i czynsze, posiadał własne sądownictwo i własną organizacyą, której strzegł dziedziczny sołtys, stojący na czele każdej gminy. Mając w - Polsce zapewniony byt spokojny, niezależny od nikogo, tylko wprost od króla, przywiązał się do ziemi, którą uprawiał, i której płodami obfitemi przychodził do zamożności. Ztąd też osady wiejskie, ludne i kwitnące często przewyższały okazałością skromne folwarki ubogiej szlachty. Ta bowiem, zmuszona w obronie  kraju większą część życia przepędzić w obozie i na polach bitwy, nie mogła, tak jak lud zwyczajny, korzystać z zysków, jakie przynosiło rolnictwo. 

Podobnież z łatwością przychodzili do majątków mieszczanie, bo i oni na mocy przywilejów, nie będąc obowiązani do pełnienia służby wojskowej, mogli spokojnie oddawać się rzemiosłu, lub więcej jeszcze opłacającemu się handlowi. 

Najwięcej stosunkowo ciężarów społecznych spoczywało na ówczesnej szlachcie, jako na tym stanie, do którego wyłącznie należał obowiązek bronienia kraju; ale za to szlachta najszersze posiadała, przywileje i największej zażywała wolności. Zorganizowawszy się w  stan oparty na potężnych rodzinach, którym służyło prawo dziedziczności, z biegiem czasu wyniosła się wykształceniem, zasługami i majątkiem wysoko nad lud wiejski i mieszczaństwo, a pozyskawszy najwyższe godności świeckie i duchowne, wpływała w późniejszych czasach na rozwój państwa. Szlachta polska była nader liczną i dzieliła się na dwie warstwy, na magnatów, czyli panów - i na „drobną szlachtę"; pierw si posiadali rozległe dobra, sprawowali wysokie urzędy i ujęli w ręce swe ster rządu; - drobna szlachta, siedząc na majątkach mniejszych, oddawała się rolnictwu i obronie kraju. Obie te warstwy, lubo w zasadzie na równych rozwijały się warunkach, lubo jednoczyła je braterska, stanowi szlacheckiemu właściwa łączność, której wyrazem było przysłowie: „szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie" nie chodziły zawsze zgodnemi drogami, i często wrogie wobec siebie zajmowały stanowiska, Magnaci i panowie już we wieku 12. stanęli obok książąt dziedzicznych, a za nim i podniosła się drobna szlachta. Wpływ panów rósł tak szybko, że książęta polscy, siedzący na dokonanym przez Krzywoustego podziale kraju na drobnych dzielnicach, zmuszeni byli już ubiegać się o ich względy; a Łokietek, połączywszy znów pojedyńcze części Polski w jedną całość, usiłując potędze i dumie panów postawić siłę odporną, pozwolił szlachcie drobnej radzić o sprawach publicznych. To dało początek późniejszym sejmom polskim. 

Były to zjazdy, urządzane na podobiznę dawnych wieców słowiańskich, na których zebrana szlachta radziła razem z królem nad ważniejszemi sprawami narodu. W miarę wzrostu Polski wzmagało się znaczenie sejmów i ścieśniało władzę monarszą. Królowi nie wolno już było teraz zaprowadzać jak dawniej samodzielnie ważnych zmian w państwie, ani czynić nowych postanowień, ale potrzebnem do tego było przyzwolenie sejmu. Na sejmach ustanawiano nowe podatki, uchwalano wypowiedzenie wojny, tworzenie nowych pułków, nadawano przywileje; - w czasach bezkrólewia sejm był najwyższą w narodzie władzą, - i na sejmach wybierano królów. Zważywszy, że uchwały sejmów zależne były jedynie od szlachty, która wyłącznie obradować miała na nich prawo, zrozumieć łatwo, jak wysokie znaczenie miał u nas stan szlachecki. 

Niemniej wybitne stanowisko zajmowało w ówczesnej Polsce duchowieństwo, tak rozległością swych przywilejów, jak bogactwem i oświatą. Dostojnicy Kościoła byli naówczas nietylko pasterzami dusz, ale także gospodarzami, kolonizatorami hojnym i protektorami nauk, sztuk i przemysłu rolniczego. Stan duchowny garnął do siebie ludzi odznaczających się zdolnościami, wybierając ich ze wszystkich stanów; - przewyższał też inteligencyą wszystkie inne warstwy społeczeństwa, a oparty na wybornej organizacyi i olbrzymich zasobach materialnych, zawładnął najwyższemi w państwie urzędami, posiadł najwybitniejsze dostojeństwa i przodował w życiu politycznem magnatom i panom. Zawdzięczała też Polska stanowi duchownemu wiele swego znaczenia i wpływu, a mianowicie zaszczytny udział, jak im iaław soborze konstantyeńskim i bazylejskim, również cale prawie piśmienictwo swoje i poważny poczet znakomitych uczonych na wszystkich polach ówczesnej wiedzy. 

Takim był ustrój społeczny Polski, stojącej na najwyższym szczeblu swej potęgi. 

Magnaci i panowie, bogaci w znaczenie i dostatki, dzierżyli w silnym ręku ster rządów, a ożywieni gorącą miłością ojczyzny i wyuczeni sztuki rządzenia, kierowali nim z jasną świadomością wysokich celów, jakie sobie zakreślili. 

Stan duchowny otwierał szerokie pole pracy inteligencyi, na którem każdy, bez różnicy pochodzenia, byle odpowiednio i dostatecznie uzdolniony, mógł dojść znaczenia i majątku. 

Szlachta drobna, licznie rozsiadła po całym kraju, złączona w jedno wielkie braterstwo stanu, w którem jeden myślał jak wszyscy, a wszyscy myśleli jak jeden, waleczna i bitna, a w obronie ojczyzny i chrześcijaństwa do wszystkich gotowa poświęceń, była najsilniejszą podporą Rzeczypospolitej polskiej. Kto umiał ująć ją żelazną dłonią i umysłem bystrym, mógł utworzyć z niej potęgę tak olbrzymią, że żadne ówczesne państwo europejskie pod względem siły wojennej mierzyć się z nią nie mogło. 

Obok szlachty i duchowieństwa stał samodzielnie mieszczanin, stał nawet na własnych podstawach kmieć, - i jeden i drugi niepodległy panom ani szlachcie, mieszkając w państwie tak obszernem, że wojny pograniczne nie mąciły pokoju wewnętrznego, wolny od służby wojskowej i uciążliwych podatków, znajdował czy to w handlu, czy‎ ‎w‎ ‎przemyśle‎ ‎i‎ ‎rolnictwie‎ ‎dostanie‎ ‎utrzymanie‎ ‎i‎ ‎żył‎ ‎swobodnie i‎ ‎szczęśliwie. 

Ustrój‎ ‎ten‎ ‎społeczny,‎ ‎jednoczący‎ ‎ludzi‎ ‎najrozmaitszych‎ ‎stanowisk‎ ‎w‎ ‎jednej‎ ‎pracy‎ ‎około‎ ‎publicznego‎ ‎dobra,‎ ‎przedewszystkiem jednak‎ ‎ustępstwo‎ ‎władzy‎ ‎królewskiej‎ ‎na‎ ‎rzecz‎ ‎narodu‎ ‎i‎ ‎powołanie‎ ‎go do‎ ‎brania‎ ‎udziału‎ ‎w‎ ‎rządzie,‎ ‎stał‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎Polsce‎ ‎podstawą‎ ‎wolności gminnej,‎ ‎fundamentem‎ ‎samodzielności‎ ‎stanów,‎ ‎na‎ ‎której rozwijała się‎ ‎wolność‎ ‎wyższa,‎ ‎wolność‎ ‎narodu,‎ ‎nieznana‎ ‎naówczas‎ ‎w‎ ‎żadnem państwie‎ ‎Europy.‎ ‎Król,‎ ‎którego‎ ‎stosunek‎ ‎do‎ ‎pojedyńczych‎ ‎stanów ściśle‎ ‎zakreślały‎ ‎przywileje,‎ ‎nie‎ ‎był,‎ ‎jak‎ ‎u‎ ‎innych‎ ‎narodów,‎ ‎panem wszystkiego‎ ‎i‎ ‎wszystkich‎ ‎ale‎ ‎stróżem‎ ‎równowagi‎ ‎i‎ ‎zgody‎ ‎między‎ ‎pojedyńczemi‎ ‎stanami,‎ ‎był‎ ‎ich‎ ‎najwyższym‎ ‎rozjemcą‎ ‎w‎ ‎sprawach‎ ‎spornych‎ ‎i‎ ‎obrońcą‎ ‎ich‎ ‎samorządu,‎ ‎i‎ ‎tylko‎ ‎w‎ ‎dobrach‎ ‎bezpośrednio‎ ‎jemu podległych‎ ‎wykonywał‎ ‎w‎ ‎całej‎ ‎pełni‎ ‎prawa‎ ‎książęce,‎ ‎i‎ ‎te‎ ‎dobra‎ ‎stanowiły‎ ‎też‎ ‎jedynie‎ ‎jego‎ ‎potęgę‎ ‎materyalną. 

Na‎ ‎tym‎ ‎najwyższym‎ ‎stopniu‎ ‎swej‎ ‎wielkości‎ ‎i‎ ‎potęgi‎ ‎stanęła Polska‎ ‎za‎ ‎panowania‎ ‎pierwszych‎ ‎monarchów‎ ‎z‎ ‎domu‎ ‎Jagiellońskiego w‎ ‎wieku‎ ‎15.‎ ‎i‎ ‎na‎ ‎początku‎ ‎wieku‎ ‎16;‎ ‎przecież‎ ‎olbrzymia‎ ‎obszarem swych‎ ‎posiadłości,‎ ‎bogata‎ ‎płodnością‎ ‎ziemi,‎ ‎jaśniejąca‎ ‎naukami i‎ ‎oświatą,‎ ‎silna‎ ‎swem‎ ‎rycerstwem,‎ ‎a‎ ‎wolnością‎ ‎jakiej‎ ‎zażywał‎ ‎naród, przewyższała‎ ‎wszystkie‎ ‎inne‎ ‎państwa,‎ ‎kryła‎ ‎w‎ ‎organizmie‎ ‎swym przyczyny‎ ‎nieszczęść‎ ‎i‎ ‎klęsk,‎ ‎które‎ ‎na‎ ‎nią‎ ‎spaść‎ ‎miały,‎ ‎-‎ ‎mieściła w‎ ‎łonie‎ ‎swem‎ ‎zarodek‎ ‎przyszłego‎ ‎upadku.‎ ‎Zarodkiem‎ ‎tym‎ ‎była błędna‎ ‎forma‎ ‎rządu‎ ‎dozwalająca‎ ‎jednej‎ ‎warstwie‎ ‎wyłonić‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎narodu,‎ ‎zdobyć‎ ‎sobie‎ ‎szerokie‎ ‎przywileje‎ ‎i‎ ‎wraz‎ ‎z‎ ‎niemi‎ ‎daleko‎ ‎idący wpływ‎ ‎na‎ ‎rządy‎ ‎i‎ ‎losy‎ ‎całego‎ ‎państwa.‎ ‎Błąd‎ ‎ten,‎ ‎niewidomy‎ ‎dopóki dzierżyli‎ ‎rządy‎ ‎królowie‎ ‎o‎ ‎dłoni‎ ‎silnej‎ ‎i‎ ‎umyśle‎ ‎nieugiętym,‎ ‎umiejący‎ ‎strzedz‎ ‎równowagi‎ ‎społecznej,‎ ‎i‎ ‎powściągać‎ ‎najpotężniejsze‎ ‎jednostki,‎ ‎jeżeli‎ ‎ośmielały‎ ‎się‎ ‎przekroczyć‎ ‎prawo,‎ ‎lub‎ ‎krnąbrnym‎ ‎uporem hamować‎ ‎politykę‎ ‎państwa,‎ ‎-‎ ‎okazał‎ ‎się‎ ‎natychmiast‎ ‎jawnie‎ ‎w‎ ‎zgubnych‎ ‎swych‎ ‎skutkach,‎ ‎gdy‎ ‎po‎ ‎wygaśnięciu‎ ‎Jagiellonów‎ ‎los‎ ‎zawistny sadzał‎ ‎na‎ ‎tronie‎ ‎polskim‎ ‎monarchów‎ ‎słabych‎ ‎i‎ ‎nieudolnych,‎ ‎nie umiejących‎ ‎nadać‎ ‎właściwego‎ ‎kierunku‎ ‎narodowi‎ ‎o‎ ‎szerokim‎ ‎poglądzie politycznym,‎ ‎którego‎ ‎pierś‎ ‎przez‎ ‎tyle‎ ‎wieków‎ ‎karmiła‎ ‎się‎ ‎najwznioślejszemi‎ ‎dążnościami.‎ ‎Pod‎ ‎mdłemi‎ ‎i‎ ‎chwiejnemi‎ ‎rządami‎ ‎słabych tych‎ ‎książąt‎ ‎szlachta‎ ‎polska,‎ ‎która‎ ‎na‎ ‎barki‎ ‎swe‎ ‎przyjęła‎ ‎odpowiedzialność‎ ‎za‎ ‎całość‎ ‎i‎ ‎pomyślność‎ ‎narodu‎ ‎wraz‎ ‎z‎ ‎obowiązkiem pełnienia‎ ‎wielkiego‎ ‎posłannictwa‎ ‎dziejowego,‎ ‎jakie przeznaczyła‎ ‎Polsce Opatrzność,‎ ‎-‎ ‎nie‎ ‎znajdując‎ ‎w‎ ‎nieudolnych‎ ‎monarchach‎ ‎ani‎ ‎dostatecznego‎ ‎poparcia,‎ ‎ani‎ ‎żadnej‎ ‎wysokiej‎ ‎myśli‎ ‎przewodniej,‎ ‎zamiast‎  pełnić‎ ‎obowiązek‎ ‎podjęty,‎ ‎zerwała‎ ‎z‎ ‎dawnemi‎ ‎tradycyami‎ ‎swego stanu,‎ ‎weszła‎ ‎na‎ ‎zgubne‎ ‎tory‎ ‎dogadzania‎ ‎osobistym‎ ‎namiętnościom,‎ ‎co‎ ‎sprowadziło‎ ‎na‎ ‎cały‎ ‎naród‎ ‎najopłakańsze‎ ‎następstwa.

Ujemna‎ ‎ta‎ ‎strona‎ ‎rządów‎ ‎w‎ ‎Polsce‎ ‎okazała‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎naj‎ ‎smutniej‎szem‎ ‎świetle,‎ ‎gdy‎ ‎zabrakło‎ ‎w‎ ‎narodzie‎ ‎siły,‎ ‎ku‎ ‎zapobieżeniu‎ ‎złemu. Podług‎ ‎zasad‎ ‎staro-słowiańskich,‎ ‎czyniących‎ ‎wszystkich‎ ‎bez‎ ‎różnicy obywatelami‎ ‎państwa,‎ ‎powinna‎ ‎była‎ ‎siła‎ ‎ta,‎ ‎po‎ ‎przeżyciu‎ ‎się‎ ‎stanu szlacheckiego,‎ ‎znaleźć‎ ‎się‎ ‎wreszcie‎ ‎narodu,‎ ‎t.‎ ‎j.‎ ‎w‎ ‎mieszczaństwie i‎ ‎ludzie‎ ‎wiejskim.‎ ‎Leżała‎ ‎ona‎ ‎też‎ ‎tam‎ ‎bez‎ ‎wątpienia,‎ ‎ale‎ ‎odpychana przez‎ ‎szlachtę‎ ‎i‎ ‎usuwana‎ ‎przez‎ ‎tyle‎ ‎wieków,‎ ‎ani‎ ‎była‎ ‎siebie‎ ‎świadomą,‎ ‎ani‎ ‎dostatecznie‎ ‎wykształconą,‎ ‎ztąd‎ ‎powołana‎ ‎nagle‎ ‎do‎ ‎ratowania‎ ‎chylącej‎ ‎się‎ ‎ku‎ ‎upadkowi,‎ ‎ojczyzny,‎ ‎zawiodła‎ ‎oczekiwania‎ ‎i‎ ‎nie spełniła‎ ‎swego‎ ‎zadania.‎ ‎Okoliczność‎ ‎ta‎ ‎tłómaczy,‎ ‎dlaczego‎ ‎omylił się‎ ‎w‎ ‎rachubach‎ ‎Swoich‎ ‎Kościuszko,‎ ‎gdy‎ ‎nadzieje‎ ‎oswobodzenia ojczyzny‎ ‎oparł‎ ‎przeważnie‎ ‎na‎ ‎ludzie. 

Przyczyny‎ ‎upadku‎ ‎Polski‎ ‎dwojakiej‎ ‎są‎ ‎natury: 

I.‎ ‎wewnętrzne:‎ ‎„złota‎ ‎wolność‎"‎ ‎szlachecka‎ ‎i‎ ‎osłabienie‎ ‎władzy‎ ‎królewskiej;‎ ‎miały‎ ‎one‎ ‎wspólne‎ ‎źródło‎ ‎w‎ ‎przywilejach,‎ ‎i 
II.‎ ‎zewnętrzne:‎ ‎zgubny‎ ‎wpływ‎ ‎Rosyi‎ ‎na‎ ‎wewnętrzne‎ ‎sprawy‎ ‎Polski. 

Przyczyny‎ ‎wewnętrzne. 

Jak‎ ‎powstały‎ ‎w‎ ‎Polsce‎ ‎przywileje? 

Jedną‎ ‎z‎ ‎najwybitniejszych‎ ‎cech‎ ‎charakteru‎ ‎dawnej‎ ‎szlachty‎ ‎naszej,‎ ‎było‎ ‎zamiłowanie‎ ‎wolności.‎ ‎„Wolność‎ ‎ ‎i‎ ‎niepodległość‎“‎ ‎oto hasło,‎ ‎dla‎ ‎którego‎ ‎szlachcic‎ ‎polski‎ ‎żył,‎ ‎za‎ ‎które‎ ‎walczył,‎ ‎w‎ ‎którego obronie‎ ‎życie‎ ‎swe‎ ‎poświęcał.‎ ‎Dopóki‎ ‎też‎ ‎ideałem‎ ‎najwyższym‎ ‎stanu tego‎ ‎była‎ ‎wolność‎ ‎i‎ ‎niepodległość‎ ‎ojczyzny,‎ ‎była‎ ‎Polska‎ ‎wielką i‎ ‎potężną:‎ ‎-‎ ‎gdy‎ ‎później‎ ‎szlachta‎ ‎ponad‎ ‎wolność‎ ‎ojczyzny‎ ‎postawiła‎ ‎wolność‎ ‎własną,‎ ‎wolność‎ ‎i‎ ‎swobody‎ ‎stanu‎ ‎swego,‎ ‎poczęła‎ ‎Polska upadać,‎ ‎aż‎ ‎doszła‎ ‎do‎ ‎zupełnej‎ ‎utraty‎ ‎swej‎ ‎politycznej‎ ‎niezależności. Zamiłowanie‎ ‎wolności‎ ‎było‎ ‎wynikiem‎ ‎powołania‎ ‎szlachty,‎ ‎było następstwem‎ ‎jej‎ ‎rycerskiego‎ ‎zawodu.‎ ‎Z‎ ‎urodzenia‎ ‎żołnierz,‎ ‎ćwiczył się‎ ‎każdy‎ ‎szlachcic‎ ‎od‎ ‎najpierwszej‎ ‎młodości‎ ‎w‎ ‎robieniu‎ ‎bronią i‎ ‎w‎‎ ‎sztuce‎ ‎wojennej;‎ ‎- ‎większą‎ ‎część‎ ‎spędzał‎ ‎na‎ ‎siodle,‎ ‎a‎ ‎gotów na‎ ‎każde‎ ‎zawołanie‎ ‎ojczyzny‎ ‎opuścić‎ ‎dom‎ ‎i‎ ‎rodzinę,‎ ‎porzucić‎ ‎dostatki i‎ ‎wygody,‎ ‎a‎ ‎pójść‎ ‎w‎‎ ‎rygor‎

‎wojenny‎ ‎i‎ ‎na‎ ‎największe‎ ‎niebezpieczeństwa,‎ ‎nie‎ ‎dziw,‎ ‎że‎ ‎chwile,‎ ‎które‎ ‎mu‎ ‎los‎ ‎pozwolił‎ ‎przeżyć‎ ‎w‎ ‎spokoju, pragnął‎ ‎spędzić‎ ‎jak‎ ‎najswobodniej.‎ ‎Życie‎ ‎takie‎ ‎burzliwe,‎ ‎niepewne jutra,‎ ‎wyrobiło‎ ‎w‎ ‎szlachcie‎ ‎silniejszą‎ ‎dążność‎ ‎do‎ ‎niezawisłości,‎ ‎do swobód,‎ ‎aniżeli‎ ‎znaleść‎ ‎ją‎ ‎można‎ ‎było‎ ‎w‎ ‎ludzie‎ ‎wiejskim,‎ ‎lub‎ ‎mieszczaństwie,‎ ‎żyjącem‎ ‎w‎ ‎warunkach‎ ‎wręcz‎ ‎odmiennych;‎ ‎ztad‎ ‎zawadzały‎ ‎j‎ej‎ ‎często‎ ‎ogólne‎ ‎prawa‎ ‎i‎ ‎przepisy,‎ ‎obowiązujące‎ ‎naród‎ ‎cały i‎ ‎usiłowała‎ ‎drogą‎ ‎przywilejów‎ ‎z‎ ‎pod‎ ‎nich‎ ‎się‎ ‎wyłamać.‎ ‎Nie‎ ‎trudno tez‎ ‎było‎ ‎szlachcie‎ ‎w‎ ‎życiu‎ ‎wojenne ‎o‎ ‎sposobność‎ ‎położenia‎ ‎zasług dla‎ ‎ogólnego‎ ‎dobra,‎ ‎które‎ ‎hojni‎ ‎książęta‎ ‎i‎ ‎królowie‎ ‎wynagradzali nadawaniem‎ ‎majętności‎ ‎ziemskich,‎ ‎urzędów‎ ‎lub‎ ‎dostojeństw‎ ‎Tak przeszło posiadanie rozległych włości i ‎w‎y‎sok‎ich‎ ‎urzędów‎ ‎w‎ ‎przywilej szlachty.

Ponieważ‎ ‎przywileje‎ ‎łechtały‎ ‎dumę‎ ‎i‎ ‎zapewniały‎ ‎korzyści‎ ‎materyalne‎ ‎i‎ ‎szersze‎ ‎swobody,‎ ‎ubiegała‎ ‎się‎ ‎za‎ ‎niemi‎ ‎szlachta‎ ‎od‎ ‎naj dawniejszych‎ ‎czasów‎ ‎a‎ ‎przestrzegając‎ ‎starych,‎ ‎które‎ ‎już‎ ‎posiadała, usiłowała‎ ‎na‎ ‎monarchach‎ ‎wymódz‎ ‎coraz‎ ‎więcej‎ ‎nowych‎ ‎Niejeden ten‎ ‎kroi‎ ‎polski‎ ‎okupywał‎ ‎powolność‎ ‎szlachty‎ ‎i‎ ‎rycerstwa‎ ‎nadawaniem‎ ‎nowych‎ ‎przywilejów,‎ ‎nie‎ ‎bacząc‎ ‎na‎ ‎to,‎ ‎że‎ ‎przyczyniały‎ ‎się‎ ‎do wzrostu‎ ‎ich‎ ‎potęgi‎ ‎i‎ ‎buty.‎

Przywileje‎ ‎władzy‎ ‎szlacheckiej‎ ‎nad‎ ‎mieszczaństwem i‎ ‎ludem‎ ‎wiejskim. 

Dopóki‎ ‎przywileje‎ ‎szlachty‎ ‎nie‎ ‎wychodziły‎ ‎wprost‎ ‎na‎ ‎niekorzyść reszty‎ ‎narodu,‎ ‎nie‎ ‎szkodziły‎ ‎ogółowi‎ ‎i‎ ‎były‎ ‎chyba‎ ‎tylko‎ ‎monarchom samym‎ ‎mniej‎ ‎lub‎ ‎więcej‎ ‎niewygodne.‎ ‎Jakoż‎ ‎zachowywali‎ ‎królowie mądrzy‎ ‎w‎ ‎nadawaniu‎ ‎ich‎ ‎wielką‎ ‎przezorność,‎ ‎i‎ ‎odmawiali‎ ‎takich, które‎ ‎by‎ ‎zakłócić‎ ‎mogły‎ ‎równowagę‎ ‎społeczną.‎ ‎Widzimy‎ ‎też‎ ‎w‎ ‎po wyżej‎ ‎nakreślonym‎ ‎obrazie‎ ‎Polski,‎ ‎że‎ ‎stan‎ ‎szlachecki,‎ ‎lubo‎ ‎już‎ ‎nawówczas‎ ‎na‎ ‎mocy‎ ‎rozległych‎ ‎przywilejów‎ ‎wysokie‎ ‎miał‎ ‎znaczenie,‎ ‎nie posiadał‎ ‎jednak‎ ‎władzy‎ ‎ani‎ ‎nad‎ ‎ludem‎ ‎wiejskim,‎ ‎ani‎ ‎nad‎ ‎miastami i‎ ‎ztąd‎ ‎też‎ ‎w‎ ‎niczem‎ ‎stanowiska‎ ‎swego‎ ‎nie‎ ‎mógł‎ ‎wyzyskać‎ ‎na‎ ‎nie korzyść‎ ‎ogółu.‎ ‎Nastąpiło‎ ‎przecież‎ ‎w‎ ‎tym‎ ‎względzie‎ ‎przesilenie‎ ‎już‎ ‎: za‎ ‎rządów‎ ‎ostatnich‎ ‎Jagiellonów.‎ ‎

Drobna‎ ‎szlachta,‎ ‎dźwigająca,‎ ‎jak‎ ‎to‎ ‎już‎ ‎zauważyliśmy,‎ ‎całe‎ ‎: brzemię‎ ‎ciężarów‎ ‎państwa,‎ ‎ubożejąc‎ ‎coraz‎ ‎więcej‎ ‎w‎ ‎skutek‎ ‎dzielenia‎ ‎i ojcowizn‎ ‎między‎ ‎synów,‎ ‎patrzała‎ ‎niechętnem‎ ‎okiem‎ ‎na‎ ‎magnatów i‎ ‎panów,‎ ‎którzy‎ ‎stojąc‎ ‎u‎ ‎steru‎ ‎rządów,‎ ‎pilnowali‎ ‎własnych‎ ‎korzyści,‎ ‎a‎ ‎o‎ ‎nią‎ ‎nie‎ ‎dbali;‎ ‎spoglądała‎ ‎również‎ ‎z‎ ‎zazdrością‎ ‎na‎ ‎wzmgający się‎ ‎dobrobyt‎ ‎mieszczan‎ ‎i‎ ‎kmieci.‎ ‎ 

Starała‎ ‎się‎ ‎więc‎ ‎oddawna‎ ‎o‎ ‎przywileje,‎ ‎zapewniające‎ ‎jej‎ ‎ulgi,‎ ‎a‎ ‎gdy‎ ‎starania‎ ‎te‎ ‎me‎ ‎odnosiły‎ ‎skutków,‎ ‎bo‎ ‎tak‎ ‎Władysław‎ ‎Jagiełło,‎ ‎i jako‎ ‎i‎ ‎następcy‎ ‎jego,‎ ‎nadać‎ ‎przywilejów‎ ‎takich‎ ‎się‎ ‎wzbraniali?‎ ‎wyrobił‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎drobnej‎ ‎szlachty‎ ‎żywioł‎ ‎niezadowolony,‎ ‎opozycyjny‎ ‎przytem‎ ‎ruchliwy‎ ‎a‎ ‎liczbą‎ ‎swą‎ ‎silny,‎ ‎skierowany‎ ‎niechęcią‎ ‎przeciw możnowładztwu,‎ ‎którego‎ ‎potęgę‎ ‎pragnął‎ ‎złamać,‎ ‎i‎ ‎przeciw‎ ‎ludowi‎ ‎i wiejskiemu‎ ‎i‎ ‎mieszczaństwu,‎ ‎nad‎ ‎którym‎ ‎usiłował‎ ‎zapanować.‎ ‎Czekała‎ ‎tylko‎ ‎drobna‎ ‎szlachta‎ ‎na‎ ‎życzliwego‎ ‎sobie‎ ‎monarchę,‎ ‎któryby do‎ ‎spełnienia‎ ‎tych‎ ‎pragnień‎ ‎podał‎ ‎jej‎ ‎rękę.‎ ‎Jakoż‎ ‎monarcha‎ ‎taki‎ ‎zna lazł‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎osobie‎ ‎Jana‎ ‎Olbrachta‎ ‎(1492-1501).‎ ‎Król‎ ‎ten‎ ‎nie‎ ‎umiał dać‎ ‎sobie‎ ‎rady‎ ‎z‎ ‎butą‎ ‎magnatów‎ ‎i‎ ‎panów,‎ ‎którzy‎ ‎trzymani‎ ‎w‎ ‎rygorze‎ ‎żelaznem‎ ‎ramieniem‎ ‎poprzednika‎ ‎jego,‎ ‎Kaźmierza‎ ‎Jagiellończyka‎ ‎(1447-1492),‎ ‎po‎ ‎śmierci‎ ‎jego‎ ‎tem‎ ‎zuchwałej‎ ‎podnieśli‎ ‎głowy i‎ ‎stawiali‎ ‎nowemu‎ ‎królowi‎ ‎trudności‎ ‎na‎ ‎każdym‎ ‎kroku.‎ ‎Mianowicie opierali‎ ‎się‎ ‎uchwaleniu‎ ‎podatków‎ ‎i‎ ‎wzmocnieniu‎ ‎wojska.‎ ‎Jan‎ ‎Olbracht, któremu‎ ‎na‎ ‎jednem‎ ‎i‎ ‎drugiem‎ ‎bardzo‎ ‎zależało,‎ ‎nie‎ ‎widząc‎ ‎innej rady,‎ ‎oparł‎ ‎się‎ ‎na‎ ‎drobnej‎ ‎szlachcie,‎ ‎a‎ ‎chcąc‎ ‎ją‎ ‎usposobić‎ ‎życzliwie, nadał‎ ‎jej‎ ‎przywileje,‎ ‎do‎ ‎których‎ ‎od‎ ‎dawna‎ ‎wzdychała. 

W‎ ‎sejmach‎ ‎odprawionych‎ ‎w‎ ‎Piotrkowie‎ ‎w‎ ‎latach‎ ‎1493‎ ‎i‎ ‎1496, ustanowił‎ ‎król‎ ‎ten‎ ‎przywilej,‎ ‎który: 

1)‎ ‎wykluczył‎ ‎nieszlachtę‎ ‎od‎ ‎wyższych‎ ‎urzędów‎ ‎duchownych
2)‎ ‎zabronił‎ ‎mieszczanom‎,‎ ‎jako‎ ‎nie‎ ‎pełniącym‎ ‎służby‎ ‎wojennej, nabywania‎ ‎i‎ ‎posiadania‎ ‎dóbr‎ ‎ziemskich
3)‎ ‎zwolnił‎ ‎szlachtę‎ ‎od‎ ‎ceł
4)‎ ‎ograniczył‎ ‎prawo‎ ‎przenoszenia‎ ‎się‎ ‎kmieci‎ ‎z‎ ‎miejsca‎ ‎na miejsce‎ ‎i
5)‎ ‎zniósł‎ ‎służące‎ ‎dotąd‎ ‎kmieciom‎ ‎prawo‎ ‎posługiwania‎ ‎się własnemi‎ ‎sądami

Przywilej‎ ‎ten,‎ ‎ograniczający‎ ‎dotychczasowe‎ ‎swobody‎ ‎mieszczan i‎ ‎ludu‎ ‎wiejskiego‎ ‎na‎ ‎korzyść‎ ‎szlachty,‎ ‎wstrząsnął‎ ‎po‎ ‎raz‎ ‎pierwszy równowagą‎ ‎społeczną‎ ‎w‎ ‎Polsce.‎ ‎Jan‎ ‎Olbracht‎ ‎uzyskał‎ ‎od‎ ‎szlachty, czego‎ ‎pragnął,‎ ‎ale‎ ‎przywilejem‎ ‎niebacznie‎ ‎nadanym‎ ‎otworzył‎ ‎jej drogę‎ ‎do‎ ‎ucisku‎ ‎ludu‎ ‎wiejskiego‎ ‎i‎ ‎miast,‎ ‎na‎ ‎której,‎ ‎niestety,‎ ‎ku ogólnemu‎ ‎nieszczęściu,‎ ‎zbyt‎ ‎skwapliwie‎ ‎dalej‎ ‎kroczyć‎ ‎nie‎ ‎omieszkała. 

Już‎ ‎za‎ ‎panowania‎ ‎następnego‎ ‎króla,‎ ‎Aleksandra‎ ‎(1501-1506), wzmogła‎ ‎się‎ ‎przewaga‎ ‎szlachty‎ ‎do‎ ‎wyższego‎ ‎stopnia.‎ ‎Król‎ ‎ten‎ ‎przesiadując‎ ‎na‎ ‎Litwie,‎ ‎oddał‎ ‎rządy‎ ‎w‎ ‎Polsce‎ ‎w‎ ‎ręce‎ ‎magnatów‎ ‎i‎ ‎panów.‎ ‎Nie‎ ‎byli‎ ‎to‎ ‎już‎ ‎możnowładcy‎ ‎z‎ ‎czasów‎ ‎Jagiełły,‎ ‎Władysława‎ ‎III‎ ‎lub‎ ‎Kazimierza‎ ‎Jagiellończyka,‎ ‎którzy‎ ‎dla‎ ‎dobra‎ ‎kraju gotowi‎ ‎byli‎ ‎do‎ ‎wszelkich‎ ‎poświęceń,‎ ‎ale‎ ‎ludzie‎ ‎na‎ ‎los‎ ‎państwa‎ ‎obojętni,‎ ‎a‎ ‎dbający‎ ‎jedynie‎ ‎o‎ ‎własną‎ ‎korzyść.‎ ‎Rządzili‎ ‎też‎ ‎krajem‎ ‎tak, żeby‎ ‎dla‎ ‎siebie‎ ‎zdobyć‎ ‎jak‎ ‎największe‎ ‎majątki,‎ ‎drobnej‎ ‎szlachcie‎ ‎zaś, żeby‎ ‎nie‎ ‎sarkała,‎ ‎nadawali‎ ‎coraz‎ ‎dalej‎ ‎idącą‎ ‎władzę‎ ‎nad‎ ‎ludem i‎ ‎miastami‎ ‎i‎ ‎przypuszczali‎ ‎ją‎ ‎do‎ ‎rządów

Krótkie‎ ‎panowanie‎ ‎króla‎ ‎tego‎ ‎ważnem‎ ‎jest‎ ‎z‎ ‎tego‎ ‎względu,‎ ‎że za‎ ‎czasów‎ ‎jego:‎ ‎oparły‎ ‎się‎ ‎rządy‎ ‎w‎ ‎Polsce‎ ‎na‎ ‎szerokiej‎ ‎warstwie stanu‎ ‎szlacheckiego.‎ ‎Ujemna‎ ‎ta‎ ‎strona‎ ‎ustroju‎ ‎państwa‎ ‎nieszczęśliwe‎ ‎zrodziła‎ ‎następstwa,‎ ‎bo‎ ‎magnaci‎ ‎i‎ ‎szlachta,‎ ‎uważając‎ ‎odtąd siebie‎ ‎wyłącznie‎ ‎za‎ ‎naród‎,‎ ‎usunęli‎ ‎na‎ ‎zawsze‎ ‎lud‎ ‎i‎ ‎mieszczaństwo od‎ ‎wpływu‎ ‎na‎ ‎rządy,‎ ‎a‎ ‎nie‎ ‎troszcząc‎ ‎się‎ ‎o‎ ‎dobro‎ ‎ogólne,‎ ‎używali władzy‎ ‎swej‎ ‎jedynie‎ ‎na‎ ‎zdobywanie‎ ‎coraz‎ ‎szerszych‎ ‎przywilejów,‎ ‎do pozyskania‎ ‎coraz‎ ‎większych,‎ ‎swobód..‎ ‎Ubieganie‎ ‎się‎ ‎szlachty‎ ‎za‎ ‎tak zwaną‎ ‎„złotą‎ ‎wolnością‎"‎ ‎było.‎ ‎odtąd‎ ‎jedyną‎ ‎prawie‎ ‎jej‎ ‎dążnością, a‎ ‎potęgowało‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎miarę tego,‎ ‎im‎ ‎słabszy,‎ ‎im‎ ‎powolniejszy‎ ‎żądaniom‎ ‎jej‎ ‎król‎ ‎siedział‎ ‎na‎ ‎tronie.‎ ‎Niestety,‎ ‎słabych‎ ‎takich‎ ‎monarchów‎ ‎sadzał‎ ‎los‎ ‎na‎ ‎tronie,‎ ‎Polski‎ ‎na‎ ‎nieszczęście‎ ‎nasze‎ ‎zbyt‎ ‎wielu. 

Następca‎ ‎Aleksandra,‎ ‎Zygmunt‎ ‎Stary‎,‎ ‎(1506-1548)‎ ‎objąwszy rządy‎ ‎państwa,‎ ‎którego‎ ‎skarb‎ ‎ubogi‎ ‎nie‎ ‎dozwalał‎ ‎wzmocnić‎ ‎nie wystarczającej‎ ‎już‎ ‎na‎ ‎ówczesne‎ ‎stosunki‎ ‎siły‎ ‎zbrojnej,‎ ‎a‎ ‎szlachta‎ ‎rej wodząca,‎ ‎o‎ ‎uchwaleniu‎ ‎podatków,‎ ‎ani‎ ‎słuchać‎ ‎nie‎ ‎chciała,‎ ‎nie‎ ‎posiadał‎ ‎tyle‎ ‎energii,‎ ‎aby‎ ‎podjąć‎ ‎z‎ ‎up‎ornym‎ ‎żywiołem‎ ‎możnowładztwa skuteczną‎ ‎walkę.‎ ‎Ula‎ ‎miłego‎ ‎spokoju‎ ‎wolał‎ ‎poświęcić‎ ‎najżywotniejsze‎ ‎sprawy‎ ‎państwa‎ ‎i‎ ‎zamknąć‎ ‎siebie‎ ‎i‎ ‎naród‎ ‎w‎ ‎bezwładnym‎ ‎pokoju.‎ ‎-‎ ‎Zerwał‎ ‎więc‎ ‎z‎ ‎dotychczasową‎ ‎polityką‎ ‎narodu‎ ‎polskiego, polegającą‎ ‎na‎ ‎czynnem‎ ‎występowaniu‎ ‎na‎ ‎zewnątrz‎ ‎i‎ ‎naginaniu‎ ‎wypadków‎ ‎siłą‎ ‎oręża‎ ‎na‎ ‎własną‎ ‎korzyść.‎ ‎- ‎Przez‎ ‎to‎ ‎oddalił‎ ‎od‎ ‎umysłu‎ ‎szlachty‎ ‎wielkie‎ ‎cele,‎ ‎do‎ ‎których‎ ‎przez‎ ‎tyle‎ ‎wieków‎ ‎wszystkiemi zdążała‎ ‎ofiarami,‎ ‎a‎ ‎wskazał‎ ‎ją‎ ‎na‎ ‎gnuśną‎ ‎bezczynność. 

Poczęła‎ ‎też‎ ‎szlachta‎ ‎odwykać‎ ‎od‎ ‎rzemiosła‎ ‎rycerskiego‎,‎ ‎a‎ ‎oddawać‎ ‎się‎ ‎życiu‎ ‎rolniczemu.‎ ‎Naturalnem‎ ‎następstwem‎ ‎zmiany‎ ‎tej było‎ ‎usiłowanie‎ ‎zupełnego‎ ‎zawładnienia‎ ‎ludem‎ ‎wiejskim,‎ ‎którego‎ ‎do nowego‎ ‎zajęcia‎ ‎niezbędnie‎ ‎potrzebowała.‎ ‎Umiała‎ ‎też‎ ‎na‎ ‎słabym królu‎ ‎zdobyć‎ ‎nowy‎ ‎przywilej,‎ ‎nadany‎ ‎w‎ ‎roku‎ ‎1520‎ ‎i‎ ‎1521:‎ ‎obostrzający‎ ‎prawo‎ ‎ścigania‎ ‎zbiegłych‎ ‎kmieci‎.‎ ‎i‎ ‎nakładający‎ ‎na‎ ‎nich‎ ‎obowiązek‎ ‎pracowania‎ ‎przez‎ ‎jeden‎ ‎dzień‎ ‎na‎ ‎roli‎ ‎dziedzica. ‎Tak‎ ‎wprowadzoną‎ ‎została‎ ‎do‎ ‎Polski‎ ‎pańszczyzna,‎ ‎której‎ ‎ciężar‎ ‎później znacznie‎ ‎jeszcze‎ ‎powiększono.‎ ‎-‎ ‎Na‎ ‎mocy‎ ‎tego‎ ‎samego‎ ‎przywileju nabyła‎ ‎jeszcze‎ ‎szlachta: 

prawo‎ ‎skupywania‎ ‎dziedzicznych‎ ‎sołtystw‎ ‎wiejskich,‎ ‎przez‎ ‎co upadł‎ ‎zupełnie‎ ‎dawny‎ ‎samorząd‎ ‎gmin‎ ‎wiejskich,‎ ‎a‎ ‎włościaństwo‎ ‎dostało‎ ‎się‎ ‎pod‎ ‎sądownictwo‎ ‎i‎ ‎wyłączną‎ ‎władzę‎ ‎szlachty. 

Zmieniło‎ ‎się‎ ‎też‎ ‎dotychczasowe‎ ‎położenie‎ ‎miast;‎ ‎-‎ ‎stoczyły one‎ ‎w‎ ‎obronie‎ ‎zagrożonych‎ ‎swobód‎ ‎przez‎ ‎ustawę‎ ‎Olbrachta‎ ‎ciężką walkę,‎ ‎z‎ ‎której‎ ‎wyszła‎ ‎szlachta‎ ‎zwycięzko,‎ ‎bo‎ ‎otrzymała‎ ‎nadzór nad‎ ‎handlem‎ ‎i‎ ‎przemysłem‎,‎ ‎który‎ ‎powierzyła‎ ‎ustanowionym‎ ‎w‎ ‎tym celu‎ ‎wojewodom

Nowy‎ ‎ten‎ ‎przywilej‎ ‎wywołał‎ ‎zupełne‎ ‎przeobrażenie‎ ‎stosunków szlachty.‎ ‎Przez‎ ‎nabywanie‎ ‎gruntów‎ ‎sołtysich‎ ‎i‎ ‎zwiększone‎ ‎dochody z‎ ‎pańszczyzny‎ ‎poczęła‎ ‎szlachta‎ ‎rość‎ ‎w‎ ‎dobrobyt‎ ‎i‎ ‎butę.‎ ‎Zwolniona z‎ ‎troski‎ ‎o‎ ‎chleb‎ ‎powszedni‎ ‎starała‎ ‎się‎ ‎o‎ ‎wyższe‎ ‎.wykształcenie,‎ ‎przez co‎ ‎oddalała‎ ‎się‎ ‎coraz‎ ‎więcej‎ ‎od‎ ‎ludu.‎ ‎Upodobawszy‎ ‎sobie‎ ‎ze‎ ‎wszystkich‎ ‎ówczesnych‎ ‎nauk‎ ‎znajomość‎ ‎prawa,‎ ‎oddała‎ ‎mu‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎zapałem.

Ztąd‎ ‎wyrobił‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎niej‎ ‎pewien‎ ‎prawniczy‎ ‎zakrój,‎ ‎rodzaj‎ ‎namiętności pieniackiej,‎ ‎objawiającej‎ ‎się‎ ‎co‎ ‎chwila‎ ‎nawet‎ ‎w‎ ‎życiu‎ ‎publicznem. Ze‎ ‎jednak‎ ‎zmysł‎ ‎prawniczy‎ ‎nie‎ ‎jest‎ ‎jeszcze‎ ‎dojrzałością‎ ‎polityczną, nie‎ ‎umiała‎ ‎szlachta‎ ‎w‎ ‎kierunku‎ ‎tym‎ ‎nigdy‎ ‎stanąć‎ ‎samodzielnie,‎ ‎ale oddawała‎ ‎się‎ ‎wpływom‎ ‎magnatów,‎ ‎którzy‎ ‎jej‎ ‎używali‎ ‎do‎ ‎przeprowadzania‎ ‎swych‎ ‎planów‎ ‎według‎ ‎osobistych‎ ‎zachcianek.‎ ‎Tworzyły‎ ‎się ztąd‎ ‎w‎ ‎Polsce‎ ‎partye‎ ‎nieustanne,‎ ‎powstawały‎ ‎zaburzenia,‎ ‎powtarzały się‎ ‎zrywania‎ ‎sejmów‎ ‎-‎ ‎jednem‎ ‎słowem‎ ‎zakorzenił‎ ‎się‎ ‎nierząd,‎ ‎który niszczył‎ ‎nieraz‎ ‎najszlachetniejsze‎ ‎zamiary‎ ‎ludzi,‎ ‎pragnących‎ ‎naprawy psujących‎ ‎się‎ ‎coraz‎ ‎widoczniej‎ ‎stosunków‎ ‎społecznych. 

Nie‎ ‎umiał‎ ‎zapanować‎ ‎nad‎ ‎nieszczęśliwym‎ ‎tym‎ ‎stanem‎ ‎rzeczy król‎ ‎następny,‎ ‎Zygmunt‎ ‎August‎ ‎(1548‎ ‎do‎ ‎1572).‎ ‎Przez‎ ‎małżeństwo‎ ‎zawarte‎ ‎z‎ ‎Barbarą‎ ‎Radziwiłłówną,‎ ‎bez‎ ‎wiedzy‎ ‎i‎ ‎pozwolenia senatu,‎ ‎oddał‎ ‎się‎ ‎zaraz‎ ‎na‎ ‎wstępie‎ ‎panowania‎ ‎swego‎ ‎na‎ ‎łaskę‎ ‎ma gnatów,‎ ‎od‎ ‎których‎ ‎zależało‎ ‎udzielenia‎ ‎tegoż‎ ‎zezwolenia.‎ ‎Ujmował sobie‎ ‎więc‎ ‎panów‎ ‎i‎ ‎szlachtę‎ ‎nadawaniem‎ ‎urzędów‎ ‎i‎ ‎dóbr,‎ ‎a‎ ‎na‎ ‎sejmach‎ ‎(1562‎ ‎do‎ ‎1567)‎ ‎ustanowił‎ ‎nowy‎ ‎przywilej,‎ ‎mocą‎ ‎którego: zniósł‎ ‎cło‎ ‎z‎ ‎towarów ‎zagranicznych,‎ ‎służących‎ ‎do‎ ‎wygody‎ ‎i‎ ‎zbytku

-‎ ‎był‎ ‎to‎ ‎cios‎ ‎śmiertelny‎ ‎zadany‎ ‎polskiemu‎ ‎przemysłowi,‎ ‎bo szlachta‎ ‎sprowadzała‎ ‎odtąd‎ ‎wszystkie‎ ‎wyroby‎ ‎z‎ ‎obcych‎ ‎krajów, przez‎ ‎co‎ ‎pieniądz‎ ‎polski‎ ‎szedł‎ ‎za‎ ‎granicę,‎ ‎a‎ ‎polski‎ ‎przemysł upadł,‎ ‎i ograniczył‎ ‎dotychczasowe‎ ‎swobody‎ ‎handlu.‎ ‎Wskutek‎ ‎przywileju tego:‎ ‎1)‎ ‎musieli‎ ‎kupcy‎ ‎polscy‎ ‎pod‎ ‎przysięgą‎ ‎zobowiązać‎ ‎się,‎ ‎że nie‎ ‎będą‎ ‎nakładali‎ ‎na‎ ‎towary‎ ‎za‎ ‎wysokich‎ ‎cen,‎ ‎2)‎ ‎zabroniono‎ ‎im jeździć‎ ‎po‎ ‎towary‎ ‎do‎ ‎obcych‎ ‎miast,‎ ‎bo‎ ‎szlachta,‎ ‎pragnąc‎ ‎je‎ ‎mieć taniej,‎ ‎wolała‎ ‎je‎ ‎sprowadzać‎ ‎z‎ ‎pierwszego‎ ‎źródła,‎ ‎3)‎ ‎zabroniono szlachcie‎ ‎mieszkającej‎ ‎w‎ ‎miastach‎ ‎trudnić‎ ‎się‎ ‎drobnym‎ ‎handlem i‎ ‎przemysłem,‎ ‎przez‎ ‎co‎ ‎oba‎ ‎te‎ ‎najgłówniejsze‎ ‎źródła‎ ‎dobrobytu narodowego‎ ‎tem‎ ‎łatwiej‎ ‎opanowali‎ ‎żydzi. 

Wymienione‎ ‎powyżej‎ ‎przywileje,‎ ‎które‎ ‎z‎ ‎biegiem‎ ‎czasu‎ ‎wymódz umiała‎ ‎na‎ ‎słabych‎ ‎królach‎ ‎szlachta,‎ ‎dokonały‎ ‎zupełnego‎ ‎przewrotu w‎ ‎społeczeństwie‎ ‎polskiem.‎ ‎Upadła‎ ‎dawniejsza‎ ‎równowaga‎ ‎społeczna, a‎ ‎szlachta‎ ‎zdobyła‎ ‎władzę‎ ‎nad‎ ‎ludem‎ ‎wiejskim‎ ‎i‎ ‎mieszczanami.‎ ‎- Przewrót‎ ‎ten‎ ‎wywołał‎ ‎następstwa‎ ‎bardzo‎ ‎nieszczęśliwe.‎ ‎Lud‎ ‎wiejski utracił‎ ‎dawne‎ ‎swobody,‎ ‎a‎ ‎gdy‎ ‎mu‎ ‎narzucone‎ ‎poddaństwo‎ ‎i‎ ‎przymusowa robocizna‎ ‎coraz‎ ‎więcej‎ ‎poczynała‎ ‎się‎ ‎przykrzyć,‎ ‎opuszczał‎ ‎ojczystą ziemię‎ ‎i‎ ‎uciekał‎ ‎w‎ ‎„Kozaki‎"‎.‎ ‎-‎ ‎Szlachta‎ ‎ścigała‎ ‎zbiegów‎ ‎i‎ ‎znęcała się‎ ‎nad‎ ‎chłopstwem;‎ ‎zapragnęła‎ ‎również‎ ‎zapanować‎ ‎nad‎ ‎Kozaczyzna, która,‎ ‎zasilana‎ ‎przez‎ ‎uciekające‎ ‎chłopstwo,‎ ‎rosła‎ ‎w‎ ‎liczbę‎ ‎coraz większą.‎ ‎Usiłowania‎ ‎te‎ ‎szlachty‎ ‎polskiej‎ ‎obrócenia‎ ‎Kozaków‎ ‎„‎w‎ ‎chłopów“‎ ‎wywoływały‎ ‎straszne‎ ‎walki‎ ‎i‎ ‎zaburzenia,‎ ‎które‎ ‎nie‎ ‎przynosiły Polsce‎ ‎ani‎ ‎korzyści,‎ ‎ani‎ ‎zaszczytu;‎ ‎ostatecznie‎ ‎spowodowały‎ ‎Kozaków do‎ ‎oderwania‎ ‎się‎ ‎od‎ ‎Polski,‎ ‎a‎ ‎przyłączenia‎ ‎do‎ ‎Rosyi.‎ ‎Utrata‎ ‎Kozaczyzny‎ ‎była‎ ‎bolesną‎ ‎dla‎ ‎Polski‎ ‎klęską;‎ ‎pozbyła‎ ‎się‎ ‎bowiem‎ ‎wojska bitnego,‎ ‎a‎ ‎w‎ ‎Rosyi,‎ ‎wzmocnionej‎ ‎Kozakami,‎ ‎nabyła‎ ‎wroga‎ ‎tem‎ ‎silniejszego. 

Również‎ ‎szkodliwemi‎ ‎w‎ ‎skutkach‎ ‎swoich‎ ‎okazały‎ ‎się‎ ‎przywileje powyższe‎ ‎ze‎ ‎względu‎ ‎na‎ ‎miasta,‎ ‎którym‎ ‎odebrały‎ ‎warunki‎ ‎pomyślnego‎ ‎rozwoju.‎ ‎Przemysł‎ ‎ówczesny‎ ‎polski,‎ ‎lubo‎ ‎jeszcze‎ ‎kwitnący,‎ ‎nie mógł‎ ‎bez‎ ‎ochrony‎ ‎ceł‎ ‎wytrzymać‎ ‎konkurencyi‎ ‎z‎ ‎krajami‎ ‎zachodniemi, wyżej‎ ‎pod‎ ‎tym‎ ‎względem‎ ‎stojącemi,‎ ‎musiał‎ ‎więc‎ ‎upaść‎ ‎i‎ ‎upadł‎ ‎też do‎ ‎tego‎ ‎stopnia,‎ ‎że‎ ‎ostatecznie‎ ‎wszystkie‎ ‎wyroby,‎ ‎aż‎ ‎do‎ ‎najprostszych,‎ ‎sprowadzać‎ ‎musiano‎ ‎z‎ ‎zagranicy,‎ ‎przez‎ ‎co‎ ‎ubożały‎ ‎miasta i‎ ‎kraj‎ ‎cały.‎ ‎-‎ ‎Nie‎ ‎lepiej‎ ‎wiodło‎ ‎się‎ ‎handlowi‎ ‎polskiemu.‎ ‎Zaprowadzony‎ ‎nadzór‎ ‎nad‎ ‎wewnętrzną‎ ‎administracyą‎ ‎miast,‎ ‎a‎ ‎mianowicie prawo‎ ‎ustanawiania‎ ‎cen‎ ‎na‎ ‎towary,‎ ‎umieli‎ ‎wyzyskiwać‎ ‎wojewodowie, którym‎ ‎nadzór‎ ‎ten‎ ‎był‎ ‎powierzony,‎ ‎na‎ ‎korzyść‎ ‎stanu‎ ‎ziemiańskiego, a‎ ‎na‎ ‎szkodę‎ ‎kupców.‎ ‎Wzbronienie‎ ‎wyjeżdżania‎ ‎kupcom‎ ‎polskim‎ ‎za granicę‎ ‎po‎ ‎towary,‎ ‎zniesienie‎ ‎ceł‎ ‎na‎ ‎towary‎ ‎zagraniczne,‎ ‎sprowadzanie ich‎ ‎wprost‎ ‎z‎ ‎zagranicy,‎ ‎wszystko‎ ‎to‎ ‎były‎ ‎ciosy‎ ‎zabijające‎ ‎przemysł i‎ ‎handel‎ ‎polski,‎ ‎i‎ ‎podkopujące‎ ‎stanowisko‎ ‎ekonomiczne‎ ‎naszych miast. 

Tak‎ ‎więc‎ ‎przywileje,‎ ‎które‎ ‎wyniosły‎ ‎stan‎ ‎szlachecki‎ ‎do‎ ‎dobrobytu‎ ‎i‎ ‎potęgi,‎ ‎rozstrzygnęły‎ ‎równocześnie‎ ‎los‎ ‎reszty‎ ‎narodu.‎ ‎-‎ ‎Tak lud‎ ‎wiejski,‎ ‎jako‎ ‎i‎ ‎żywioł‎ ‎mieszczański,‎ ‎który‎ ‎powinien‎ ‎był‎ ‎w‎ ‎życiu naszem‎ ‎społecznem‎ ‎i‎ ‎politycznem‎ ‎ważną‎ ‎odegrać‎ ‎rolę,‎ ‎ujarzmiony przez‎ ‎magnatów‎ ‎i‎ ‎szlachtę‎ ‎był‎ ‎odtąd‎ ‎dla‎ ‎Polski‎ ‎straconym. 

Odsunięcie‎ ‎to‎ ‎ludu‎ ‎od‎ ‎spraw‎ ‎państwa‎ ‎było‎ ‎jedną‎ ‎z‎ ‎najważniejszych‎ ‎przyczyn‎ ‎upadku‎ ‎Polski

Przywilej‎ ‎wybierania‎ ‎królów. 

Wspomnieliśmy‎ ‎już,‎ ‎że‎ ‎przywileje‎ ‎powyżej‎ ‎wymienione‎ ‎wywołały‎ ‎zupełny‎ ‎przewrót‎ ‎w‎ ‎szlachcie‎ ‎polskiej.‎ ‎Uwolniona‎ ‎z‎ ‎trosk‎ ‎życia codziennego‎‎ ‎poczęła‎ ‎opływać‎ ‎w‎ ‎dobrobyt,‎ ‎a‎ ‎równocześnie‎ ‎odznaczać się‎ ‎rzutkością‎ ‎i‎ ‎niezmordowaną‎ ‎czynnością‎ ‎we‎ ‎wszystkich‎ ‎kierunkach, równie‎ ‎pod‎ ‎względem‎ ‎umysłowym‎ ‎jako‎ ‎i‎ ‎politycznym‎ ‎i‎ ‎religijnym. Ruch‎ ‎ten‎ ‎stworzył‎ ‎też‎ ‎najświetniejszy‎ ‎okres‎ ‎naszego‎ ‎piśmiennictwa i‎ ‎zjednał‎ ‎czasom‎ ‎obu‎ ‎Zygmuntów‎ ‎nazwę:‎ ‎„złotego‎ ‎wieku.‎"‎ ‎Ale i‎ ‎w‎ ‎tym‎ ‎złotym‎ ‎wieku‎ ‎wolności‎ ‎i‎ ‎nauki‎ ‎kryły‎ ‎się‎ ‎niebezpieczeństwa dla‎ ‎przyszłości.‎ ‎Przywileje‎ ‎szlachty‎ ‎zwichnęły‎ ‎równowagę‎ ‎społeczną której‎ ‎nie‎ ‎umiał‎ ‎już‎ ‎podtrzymać‎ ‎rząd,‎ ‎osłabiony‎ ‎wpływem‎ ‎ambitnych‎ ‎i‎ ‎chciwych‎ ‎panów

Pod‎ ‎uciskiem‎ ‎szlachty‎ ‎uginał‎ ‎się‎ ‎lud,‎ ‎i‎ ‎upadały‎ ‎miasta,‎ ‎- szlachtę‎ ‎zaś‎ ‎wichrzyli‎ ‎magnaci,‎ ‎zabijali‎ ‎w‎ ‎niej‎ ‎zdrowy‎ ‎rozsądek‎ ‎polityczny,‎ ‎tworzyli‎ ‎z‎ ‎niej‎ ‎stronnictwa‎ ‎i‎ ‎z‎ ‎pomocą‎ ‎ich‎ ‎wiedli‎ ‎rej‎ ‎w‎ ‎państwie.‎ ‎Swawola‎ ‎i‎ ‎zamęt‎ ‎religijny‎ ‎mnożyły‎ ‎występki‎ ‎i‎ ‎gwałty;‎ ‎miękość‎ ‎obyczajów,‎ ‎złe‎ ‎wychowanie‎ ‎domowe‎ ‎i‎ ‎szkolne‎ ‎osłabiało‎ ‎ducha rycerskiego,‎ ‎a‎ ‎podsycało‎ ‎żądzę‎ ‎używania‎ ‎i‎ ‎wzmagało‎ ‎namiętności. 

Ztąd‎ ‎też‎ ‎ostatni‎ ‎Jagiellończyk,‎ ‎Zygmunt‎ ‎August,‎ ‎zostawił‎ ‎Polskę na‎ ‎zewnątrz‎ ‎potężną‎ ‎jeszcze,‎ ‎ale‎ ‎wewnątrz‎ ‎osłabioną‎ ‎niedomaganiami rządów‎ ‎i‎ ‎ustroju‎ ‎społecznego‎ ‎z‎ ‎których‎ ‎najważniejszemi‎ ‎były: 

1)‎ ‎słabość‎ ‎władzy‎ ‎monarszej,‎ ‎bezsilnej‎ ‎w‎ ‎obec‎ ‎możnowładców, 
2)‎ ‎zależność‎ ‎sejmu‎ ‎i‎ ‎najważniejszych‎ ‎spraw‎ ‎państwa‎ ‎od‎ ‎szerokiej‎ ‎warstwy‎ ‎stanu‎ ‎szlacheckiego, 
3)‎ ‎brak‎ ‎stałego‎ ‎wojska‎ ‎i‎ ‎stałych‎ ‎podatków,‎ ‎ztąd‎ ‎ubóstwo skarbu‎ ‎państwowego‎ ‎i‎ ‎mniejsza‎ ‎gotowość‎ ‎wojenna‎ ‎w‎ ‎obec narodów‎ ‎innych,‎ ‎i
4)‎ ‎wyłączność‎ ‎szlachty‎ ‎i‎ ‎zawładnienie‎ ‎przez‎ ‎nią‎ ‎ludem‎ ‎wiejskim i‎ ‎mieszczaństwem. 

Ze‎ ‎śmiercią‎ ‎ostatniego‎ ‎Jagiellończyka‎ ‎przybyło‎ ‎do‎ ‎rzędu‎ ‎wymienionych‎ ‎niedomagali,‎ ‎jeszcze‎ ‎jedno,‎ ‎a‎ ‎mianowicie: 

5)‎ ‎brak‎ ‎ustalenia‎ ‎wyboru‎ ‎króla

Ostatnia‎ ‎ta‎ ‎ujemna‎ ‎strona‎ ‎rządów‎ ‎polskich‎ ‎wywołała‎ ‎po‎ ‎śmierci Zygmunta‎ ‎Augusta‎ ‎w‎ ‎kraju‎ ‎całym‎ ‎zamęt‎ ‎nieopisany. 

Polacy‎ ‎od ‎dawna‎ ‎już,‎ ‎niewątpliwie‎ ‎od‎ ‎śmierci‎ ‎Kaźmierza‎ ‎Wielkiego,‎ ‎obierali‎ ‎królów,‎ ‎ale‎ ‎elekcye‎ ‎te‎ ‎były‎ ‎więcej‎ ‎zachowaniem‎ ‎formy, aniżeli‎ ‎rzeczywistym‎ ‎oborem.‎ ‎Panowie‎ ‎obrali‎ ‎króla,‎ ‎a‎ ‎lud‎ ‎zgromadzony‎ ‎na‎ ‎miejscu‎ ‎elekcyi‎ ‎nie‎ ‎miał‎ ‎innego‎ ‎udziału,‎ ‎jak‎ ‎okrzykami powitań‎ ‎nowego‎ ‎monarchę.‎ ‎Dopóki‎ ‎wreszcie‎ ‎starczyło‎ ‎Jagiellonów, naród‎ ‎przywiązany‎ ‎do‎ ‎dynastyi,‎ ‎z‎ ‎niej‎ ‎tylko‎ ‎brał‎ ‎sobie‎ ‎monarchę. W‎ ‎ten‎ ‎sposób‎ ‎tron‎ ‎w‎ ‎Polsce‎ ‎był‎ ‎istotnie‎ ‎dziedzicznym,‎ ‎a‎ ‎elekcye dotychczasowe‎ ‎nie‎ ‎były‎ ‎niczem‎ ‎innem,‎ ‎jak‎ ‎wyznaczeniem‎ ‎osoby‎ ‎monarchy‎ ‎i‎ ‎poddaniem‎ ‎się‎ ‎pod‎ ‎jego‎ ‎władzę. 

Obecny‎ ‎wybór‎ ‎króla‎ ‎pojęła‎ ‎szlachta‎ ‎inaczej;‎ ‎uważała‎ ‎go‎ ‎za‎ ‎oddanie‎ ‎królowi‎ ‎najwyższej‎ ‎władzy,‎ ‎która‎ ‎spoczywała‎ ‎w‎ ‎jej‎ ‎ręku. O‎ ‎jakiemś‎ ‎bezwarunkowem‎ ‎poddaniu‎ ‎się‎ ‎przyszłemu‎ ‎monarsze‎ ‎już mowy‎ ‎być‎ ‎nie‎ ‎mogło;‎ ‎król‎ ‎sprawujący‎ ‎władzę‎ ‎swą‎ ‎z‎ ‎ramienia‎ ‎i‎ ‎woli szlachty‎ ‎musiał‎ ‎przestań‎ ‎być‎ ‎samoistnym,‎ ‎a‎ ‎mimo‎ ‎tytułu‎ ‎króla, nie‎ ‎miał‎ ‎być‎ ‎niczem‎ ‎więcej,‎ ‎jak‎ ‎tylko‎ ‎pierwszym‎ ‎urzędnikiem‎ ‎szlachty -‎ ‎narodu. 

W‎obec‎ ‎pierwszego‎ ‎przypadku‎ ‎elekcyi‎ ‎takiej‎ ‎zachodziło‎ ‎pytanie, kto‎ ‎ma‎ ‎króla‎ ‎obierać?‎ ‎Zwolennicy‎ ‎wolności‎ ‎nieograniczonej‎ ‎byli‎ ‎za powołaniem‎ ‎do‎ ‎głosu‎ ‎w‎szystkiej‎ ‎szlachty,‎ ‎-‎ ‎ostrożniejsi‎ ‎byli‎ ‎temu przeciwni.‎ ‎Na‎ ‎wniosek‎ ‎Jana‎ ‎Zamojskiego‎ ‎zgodzono‎ ‎się‎ ‎ostatecznie na‎ ‎sejmie‎ ‎przedwyborczym,‎ ‎tak‎ ‎zwanym‎ ‎konwokacyjnym,‎ ‎w‎ ‎r.‎ ‎1530 na‎ ‎sposób‎ ‎pierwszy,‎ ‎t.‎ ‎j.‎ ‎„‎że‎ ‎każdy‎ ‎szlachcic‎ ‎ma‎ ‎prawo‎ ‎obierać króla‎!“

W‎ ‎ten‎ ‎sposób‎ ‎najważniejsza‎ ‎sprawa‎ ‎ojczyzny,‎ ‎jaką‎ ‎był‎ ‎obór króla,‎ ‎zawisła‎ ‎w‎ ‎Polsce‎ ‎nie‎ ‎już‎ ‎od‎ ‎woli‎ ‎zdrowego‎ ‎zmysłu‎ ‎politycznego w‎ ‎narodzie,‎ ‎do‎ ‎którego‎ ‎ówczesna‎ ‎szlachta‎ ‎nie‎ ‎była‎ ‎jeszcze‎ ‎dojrzałą, ale - ‎od‎ ‎losu‎ ‎szczęścia.‎ ‎Sprowadził‎ ‎też‎ ‎nowy‎ ‎ten‎ ‎przywilej‎ ‎szlachecki‎ ‎następstwa‎ ‎na‎ ‎kraj‎ ‎jak‎ ‎najsmutniejsze.‎ ‎Otworzył‎ ‎bowiem przestronne‎ ‎pole‎ ‎do‎ ‎walk‎ ‎stronnictw‎ ‎i‎ ‎zabiegów‎ ‎magnatów‎; ‎- uczynił‎ ‎Polskę‎ ‎teatrem‎ ‎polityki‎ ‎państw‎ ‎zagranicznych,‎ ‎a‎ ‎co‎ ‎najgorsza:‎ ‎podkopał‎ ‎do‎ ‎reszty‎ ‎władzę‎ ‎i‎ ‎powagę‎ ‎monarchy

Szlachta‎ ‎polska,‎ ‎ujrzawszy‎ ‎się‎ ‎ze‎ ‎śmiercią‎ ‎ostatniego‎ ‎Jagiellończyka,‎‎ ‎po‎ ‎raz‎ ‎pierwszy‎ ‎nieograniczonym‎ ‎panem‎ ‎swej‎ ‎woli,‎ ‎mając stano‎ ‎wid‎ ‎samowładnie‎ ‎o‎ ‎przyszłości‎ ‎osieroconej‎ ‎Rzeczypospolitej,‎ ‎nie umiała‎ ‎się‎ ‎zdobyć‎ ‎na‎ ‎zgodne‎ ‎działanie.‎ ‎Magnaci‎ ‎i‎ ‎panowie,‎ ‎powodowani‎ ‎widokami‎ ‎własnych‎ ‎korzyści,‎ ‎wchodzili‎ ‎w‎ ‎konszachty‎ ‎z‎ ‎kandydatami‎ ‎zagranicznymi,‎ ‎w‎ ‎kraju‎ ‎zaś‎ ‎wichrzyli‎ ‎w‎ ‎tłumach‎ ‎szlachty, wzburzonych‎ ‎i‎ ‎tak‎ ‎już‎ ‎rozterką‎ ‎religijną‎ ‎i‎ ‎tworzyli‎ ‎stronnictwa,‎ ‎usiłując‎ ‎z‎ ‎ich‎ ‎pomocą‎ ‎przeprowadzić‎ ‎swe‎ ‎cele.‎ ‎Ten‎ ‎brak‎ ‎zgody‎ ‎i‎ ‎jednolitego‎ ‎działania‎ ‎powtarzał‎ ‎się‎ ‎przy‎ ‎każdym‎ ‎oborze‎ ‎króla,‎ ‎ztąd‎ ‎każda elekcya‎ ‎czyniła‎ ‎Polskę‎ ‎widownią‎ ‎trudnych‎ ‎do‎ ‎opisania‎ ‎zaburzeń, kłótni‎ ‎i‎ ‎walk‎ ‎stronnictw,‎ ‎dochodzących‎ ‎nieraz‎ ‎do‎ ‎krwi‎ ‎rozlewu i‎ ‎domowych‎ ‎wojen

Wielkiem‎ ‎nieszczęściem,‎ ‎jakie‎ ‎elekcye‎ ‎królów‎ ‎sprowadziły‎ ‎na Polskę,‎ ‎było‎ ‎ułatwienie‎ ‎wpływu‎ ‎państw‎ ‎obcych‎ ‎na‎ ‎sprawy‎ ‎jej‎ ‎wewnętrzne.‎ ‎Każdorazowa‎ ‎śmierć‎ ‎króla‎ ‎polskiego‎ ‎stawała‎ ‎się‎ ‎dla‎ ‎rozmaitych‎ ‎kandydatów‎ ‎zagranicznych‎ ‎hasłem‎ ‎do‎ ‎ubiegania‎ ‎się‎ ‎o‎ ‎osierocony‎‎ ‎tron‎ ‎polski.‎ ‎Książęta‎ ‎Francy‎i,‎ ‎Niemiec,‎ ‎Austryi‎ ‎i‎ ‎Rosyi używali‎ ‎często‎ ‎wszelkich‎ ‎środków,‎ ‎aby‎ ‎zdobyć‎ ‎dla‎ ‎siebie‎ ‎koronę Chrobrego.‎ ‎W‎ ‎tym‎ ‎celu‎ ‎zawiązywali‎ ‎stosunki‎ ‎z‎ ‎magnatami‎ ‎polskimi,‎ ‎dawali‎ ‎im‎ ‎wysokie‎ ‎sumy,‎ ‎aby‎ ‎na‎ ‎poparcie‎ ‎ich‎ ‎kandydatury tworzyli‎ ‎między‎ ‎szlachtą‎ ‎partye‎ ‎i‎ ‎stronnictwa.‎ ‎Szerzyło‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎ten sposób‎ ‎między‎ ‎panami‎ ‎polskimi‎ ‎i‎ ‎szlachtą‎ ‎przekupstwo‎ ‎i‎ ‎frymarczenie‎ ‎koroną‎ ‎królewską.‎ ‎Przytem‎ ‎przyzwyczajali‎ ‎się‎ ‎magnaci polscy‎ ‎do‎ ‎szukania‎ ‎punktu‎ ‎oparcia‎ ‎po‎ ‎za‎ ‎granicami‎ ‎kraju,‎ ‎na‎ ‎dworach cudzoziemskich‎ ‎i‎ ‎do‎ ‎udawania‎ ‎się‎ ‎o‎ ‎pomoc‎ ‎do‎ ‎państw,‎ ‎które‎ ‎tylko czychały‎ ‎na‎ ‎sposobność‎ ‎wmięszania‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎polityki‎ ‎polskiej,‎ ‎aby‎ ‎ją wyzyskać‎ ‎na‎ ‎własną‎ ‎korzyść.‎ ‎-‎ ‎Ztąd‎ ‎też‎ ‎obory‎ ‎królów‎ ‎polskich przedstawiały‎ ‎nieraz‎ ‎w‎ ‎całej‎ ‎grozie‎ ‎moralny‎ ‎upadek‎ ‎szlachty‎ ‎-‎ ‎narodu,‎ ‎i‎ ‎zawisłość‎ ‎wyboru‎ ‎króla‎ ‎nie‎ ‎od‎ ‎przekonań‎ ‎politycznych‎ ‎większości,‎ ‎ani‎ ‎nawet‎ ‎od‎ ‎ślepych‎ ‎zapatrywań‎ ‎jakiegoś‎ ‎stronnictwa,‎ ‎ale po‎ ‎prostu‎ ‎od‎ ‎zręczności‎ ‎kandydata‎ ‎w‎ ‎kupowaniu‎ ‎sobie‎ ‎wpływu‎ ‎na szlachtę‎ ‎i‎ ‎od‎ ‎wysokości‎ ‎sum,‎ ‎jakie‎ ‎na‎ ‎cel‎ ‎ten‎ ‎przeznaczył.‎ ‎Smutne te‎ ‎stosunki‎ ‎doprowadziły‎ ‎tak‎ ‎daleko,‎ ‎że‎ ‎ostatni‎ ‎dwaj‎ ‎królowie‎ ‎polscy zasiedli‎ ‎na‎ ‎tronie‎ ‎nie‎ ‎z‎ ‎woli‎ ‎narodu,‎ ‎ale‎ ‎wskutek‎ ‎nacisku‎ ‎karabinów moskiewskich.

Najsmutniejszem‎ ‎następstwem,‎ ‎przecież‎ ‎wyboru‎ ‎królów‎ ‎był: upadek‎ ‎zupełny‎ ‎władzy‎ ‎i‎ ‎powagi‎ ‎monarszej‎ ‎w‎ ‎Polsce.‎ ‎Szlachta polska,‎ ‎oddając‎ ‎tron‎ ‎obranemu‎ ‎monarsze,‎ ‎nie‎ ‎czyniła‎ ‎tego‎ ‎darmo, ale‎ ‎stawiała‎ ‎przyszłemu‎ ‎monarsze‎ ‎warunki,‎ ‎od‎ ‎których‎ ‎przyjęcia‎ ‎zależało‎ ‎objęcie‎ ‎rządów.‎ ‎Warunki‎ ‎te,‎ ‎zwane‎ ‎„‎pacta‎ ‎conventa",‎ ‎które stawili‎ ‎Polacy‎ ‎pierwszemu‎ ‎obranemu‎ ‎przez‎ ‎siebie‎ ‎królowi,‎ ‎Henrykowi Walezyuszowi‎ ‎(1574)‎ ‎były‎ ‎następujące:‎ ‎utrzymanie‎ ‎wieczystego przymierza‎ ‎z‎ ‎Francyą,‎ ‎-‎ ‎dostarczanie‎ ‎Polsce‎ ‎na‎ ‎wojnę‎ ‎4000‎ ‎gaskońskiej‎ ‎piechoty,‎ ‎- ‎wystawienie‎ ‎floty,‎ ‎-‎ ‎obracanie‎ ‎ze‎ ‎swych‎ ‎dochodów‎ ‎40000‎ ‎fl.‎ ‎na‎ ‎potrzeby‎ ‎kraju,‎ ‎-‎ ‎spłacenie‎ ‎ze‎ ‎swego‎ ‎majątku długów‎ ‎pozostałych‎ ‎po‎ ‎zmarłym‎ ‎królu‎ ‎i‎ ‎-‎ ‎zatwierdzenie‎ ‎wszystkich wolności‎ ‎i‎ ‎przywilejów‎ ‎przysługujących‎ ‎dotąd‎ ‎szlachcie.‎ ‎Ostatni warunek‎ ‎obejmował‎ ‎dla‎ ‎króla‎ ‎następujące‎ ‎zobowiązanie:‎ ‎Król‎ ‎zatwierdza‎ ‎wolną‎ ‎elekcyą,‎ ‎łez‎ ‎senatu‎ ‎nie‎ ‎ogłosi‎ ‎wojny,‎ ‎nie‎ ‎zatorze pokoju,‎ ‎bez‎ ‎sejmu‎ ‎nie‎ ‎zwoła‎ ‎pospolitego‎ ‎ruszenia,‎ ‎którego‎ ‎nie‎ ‎będzie‎ ‎dzielił,‎ ‎a‎ ‎które‎ ‎za‎ ‎granicą‎ ‎kraju‎ ‎na‎ ‎żołdzie‎ ‎utrzyma,‎ ‎granic bronić‎ ‎będzie‎ ‎z‎ ‎kwarty‎ ‎swoich‎ ‎dochodów,‎ ‎radę‎ ‎ze‎ ‎16‎ ‎senatorów będzie‎ ‎trzymał‎ ‎u‎ ‎boku,‎ ‎sejm‎ ‎co‎ ‎dwa‎ ‎lata‎ ‎zwoła,‎ ‎a‎ ‎gdyby‎ ‎te‎ ‎warunki złamał,‎ ‎naród‎ ‎od‎ ‎posłuszeństwa‎ ‎dla‎ ‎siebie‎ ‎uwalnia. 

Takie‎ ‎i‎ ‎tym‎ ‎podobne‎ ‎warunki‎ ‎stawiała‎ ‎szlachta‎ ‎polska‎ ‎każdemu obranemu‎ ‎królowi.‎ ‎Warunki‎ ‎te,‎ ‎za‎ ‎których‎ ‎cenę‎ ‎oddawała‎ ‎tron‎ ‎swemu monarsze,‎ ‎są‎ ‎jaskrawym‎ ‎dowodem,‎ ‎niskiego‎ ‎jej‎ ‎upadku‎ ‎moralnego. Wprowadziły‎ ‎one‎ ‎do‎ ‎Polski‎ ‎nową‎ ‎zasadę:‎ ‎że‎ ‎król,‎ ‎ze‎ ‎swoich‎ ‎funduszów‎ ‎pokrywając‎ ‎potrzeby‎ ‎kraju‎ ‎i‎ ‎broniąc‎ ‎jego‎ ‎granic,‎ ‎miał‎ ‎wy‎‎ręcz‎ać‎ ‎naród‎ ‎w‎ ‎dopełnianiu‎ ‎najświętszych‎ ‎powinności.‎ ‎Stawieniem warunków‎ ‎takich‎ ‎wyparła‎ ‎się‎ ‎szlachta‎ ‎poczucia‎ ‎obowiązku‎ ‎wspierania ojczyzny‎ ‎krwią‎ ‎i‎ ‎mieniem,‎ ‎a‎ ‎tem‎ ‎samem:‎ ‎osłabiła‎ ‎podstawę,‎ ‎na której‎ ‎Polska‎ ‎doszła‎ ‎swej‎ ‎potęgi,‎ ‎-‎ ‎na‎ ‎której‎ ‎też‎ ‎jedynie‎ ‎nadal potężną‎ ‎utrzymać‎ ‎się‎ ‎mogła

Zważywszy,‎ ‎że‎ ‎władza‎ ‎monarsza‎ ‎w‎ ‎Polsce‎ ‎od‎ ‎dawna‎ ‎już,‎ ‎przez dopuszczenie‎ ‎narodu‎ ‎do‎ ‎rządów,‎ ‎doznała‎ ‎znacznego‎ ‎ograniczenia,‎ ‎że ograniczenie‎ ‎to‎ ‎rosło‎ ‎w‎ ‎miarę‎ ‎wzmagania‎ ‎się‎ ‎przywilejów‎ ‎szlachty, zrozumieć‎ ‎łatwo,‎ ‎że‎ ‎pacta‎ ‎conventa‎ ‎zadały‎ ‎tejże‎ ‎władzy‎ ‎cios‎ ‎śmiertelny.‎ ‎Król,‎ ‎wyprowadzający‎ ‎władzę‎ ‎swą‎ ‎z‎ ‎elekcyi,‎ ‎a‎ ‎więc‎ ‎z‎ ‎pełnomocnictwa‎ ‎nadanego‎ ‎mu‎ ‎przez‎ ‎naród‎ ‎-‎ ‎szlachtę,‎ ‎narażony‎ ‎każdej chwili‎ ‎na‎ ‎utratę‎ ‎tegoż‎ ‎pełnomocnictwa,‎ ‎nie‎ ‎mógł‎ ‎już‎ ‎występować w‎ ‎roli‎ ‎monarchów‎ ‎z‎ ‎domu‎ ‎Jagiellońskiego,‎ ‎monarchów‎ ‎samodzielnych, otoczonych‎ ‎urokiem‎ ‎dziedzictwa.‎ ‎Pacta‎ ‎conventa‎ ‎ograniczały‎ ‎nawet jego‎ ‎władzę‎ ‎wykonawczą,‎ ‎czyniły‎ ‎go‎ ‎mniej‎ ‎niż‎ ‎urzędnikiem,‎ ‎bo‎ ‎pragnęły‎ ‎mieć‎ ‎w‎ ‎królu‎ ‎tylko‎ ‎reprezentanta‎ ‎na‎ ‎zewnątrz,‎ ‎-‎ ‎a‎ ‎na‎ ‎wewnątrz‎ ‎powagę‎ ‎bierną,‎ ‎przykładem‎ ‎swoim‎ ‎narodowi‎ ‎świecącą,‎ ‎- władzę,‎ ‎która‎ ‎nagradzać‎ ‎mogła,‎ ‎ale‎ ‎której‎ ‎nie‎ ‎wolno‎ ‎już‎ ‎było‎ ‎karać. Ztąd‎ ‎też‎ ‎królowie‎ ‎polscy‎ ‎elekcyjni‎ ‎nie‎ ‎byli‎ ‎już‎ ‎owymi‎ ‎monarchami dawnymi‎ ‎o‎ ‎władzy‎ ‎nieograniczonej,‎ ‎kierującymi‎ ‎żelazną‎ ‎dłonią‎ ‎sterem państwa,‎ ‎których‎ ‎rozkazom‎ ‎poddawać‎ ‎się‎ ‎musiało‎ ‎w‎ ‎kraju‎ ‎wszystko co‎ ‎żyło,‎ ‎ale,‎ ‎wyjąwszy‎ ‎jedynego‎ ‎Stefana‎ ‎Batorego,‎ ‎który‎ ‎sam‎ ‎jeden zdołał‎ ‎skuteczny‎ ‎stawić‎ ‎opór‎ ‎hucie‎ ‎magnackiej,‎ ‎byli‎ ‎monarchowie elekcyjni‎ ‎powolnymi‎ ‎wykonawcami‎ ‎woli‎ ‎narodu‎ ‎-‎ ‎szlachty,‎ ‎zależnymi od‎ ‎kaprysów‎ ‎i‎ ‎zachcianek‎ ‎rozhukanych‎ ‎tłumów,‎ ‎wodzących‎ ‎rej‎ ‎w‎ ‎sejmach‎ ‎i‎ ‎w‎ ‎państwie. 

Ztąd‎ ‎też‎ ‎panowanie‎ ‎królów‎ ‎elekcyjnych‎ ‎przedstawia‎ ‎obraz‎ ‎strasznego‎ ‎bezrządu‎ ‎i‎ ‎rozluźnienia‎ ‎związku‎ ‎społeczeństwa‎ ‎z‎ ‎królem.‎ ‎Odbywają‎ ‎się‎ ‎sejmy‎ ‎burzliwe,‎ ‎bo‎ ‎możnowładztwo‎ ‎uczyniło‎ ‎izbę‎ ‎poselską narzędziem‎ ‎swojej‎ ‎ambicyi‎ ‎i‎ ‎osobistych‎ ‎widoków.‎ ‎W‎ ‎skutek‎ ‎tego upadają‎ ‎na‎ ‎sejmach‎ ‎wnioski‎ ‎królów‎ ‎o‎ ‎podatki,‎ ‎o‎ ‎wzmocnienie wojska.‎ ‎Szlachta‎ ‎usuwa‎ ‎się‎ ‎od‎ ‎podatków,‎ ‎bo‎ ‎ciężarów‎ ‎żadnych‎ ‎ponosić ‎nie‎ ‎chce,‎ ‎-‎ ‎opiera‎ ‎się‎ ‎również‎ ‎organizacyi‎ ‎wojska,‎ ‎aby‎ ‎król, wsparty‎ ‎siłą‎ ‎zbrojną,‎ ‎nie‎ ‎posiadł‎ ‎zbyt‎ ‎wielkiej‎ ‎władzy.‎ ‎Następstwem tego‎ ‎jest‎ ‎próżny‎ ‎skarb‎ ‎państwa,‎ ‎a‎ ‎siła‎ ‎zbrojna‎ ‎w‎ ‎jak‎ ‎najlichszym stanie.‎ ‎W‎ ‎chwilach‎ ‎nagłych‎ ‎potrzeb‎ ‎nie‎ ‎ma‎ ‎czem‎ ‎bronić‎ ‎granic kraju,‎ ‎-‎ ‎wojska‎ ‎zaciężne,‎ ‎niepłatne,‎ ‎rozchodzą,‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎domów,‎ ‎po drodze‎ ‎grabiąc‎ ‎i‎ ‎łupiąc‎ ‎dobra‎ ‎panów‎ ‎i‎ ‎majątki‎ ‎koronne;‎ ‎pospolite ruszenia‎ ‎zawodzą,‎ ‎bo‎ ‎z‎ ‎braku‎ ‎należytej‎ ‎organizacyi‎ ‎działają‎ ‎wolno i‎ ‎bez‎ ‎pomyślnych‎ ‎skutków.

Szlachta‎ ‎i‎ ‎magnaci‎ ‎tymczasem,‎ ‎zasklepieni‎ ‎w‎ ‎ciasnem‎ ‎kole‎ ‎dogadzania‎ ‎swym‎ ‎namiętnościom,‎ ‎dążą‎ ‎do‎ ‎zdobycia‎ ‎jak‎ ‎największej władzy,‎ ‎-‎ ‎do‎ ‎zniesienia‎ ‎i‎ ‎zupełnego‎ ‎pogrzebania‎ ‎ostatnich‎ ‎resztek samodzielności‎ ‎monarszej.‎ ‎Historya‎ ‎królów‎ ‎podaje‎ ‎mnóstwo‎ ‎przykładów‎ ‎upokorzenia‎ ‎władzy‎ ‎królewskiej‎ ‎przez‎ ‎zuchwałą‎ ‎szlachtę. Przeciw‎ ‎Zygmuntowi‎ ‎III.‎ ‎(1587‎ ‎do‎ ‎1632)‎ ‎podnosi‎ ‎szlachta‎ ‎bunt pod‎ ‎przewodnictwem‎ ‎Mikołaja‎ ‎Zebrzydowskiego,‎ ‎wojewody‎ ‎krakowskiego.‎ ‎Zygmunt‎ ‎III.‎ ‎zamiast‎ ‎zgnieść‎ ‎rokoszan‎ ‎w‎ ‎imię‎ ‎prawa‎ ‎i‎ ‎porządku,‎ ‎wchodzi‎ ‎z‎ ‎nimi‎ ‎w‎ ‎układy,‎ ‎zatwierdza‎ ‎wszystkie‎ ‎ustawy,‎ ‎zapewniając,‎ ‎że‎ ‎o‎ ‎ich‎ ‎pogwałceniu‎ ‎ani‎ ‎myślał,‎ ‎i‎ ‎przyrzeka,‎ ‎że‎ ‎dotrzymując‎ ‎wiernie‎ ‎warunków‎ ‎elekcyjnych,‎ ‎we‎ ‎wszystkiem‎ ‎do‎ ‎zdania senatorów‎ ‎stósować‎ ‎się‎ ‎będzie. 

Uroczyste‎ ‎to‎ ‎potwierdzenie‎ ‎przywilejów‎ ‎i‎ ‎warunków‎ ‎elekcyjnych przyczyniło‎ ‎się‎ ‎wielce‎ ‎do‎ ‎wzmocnienia‎ ‎wpływu‎ ‎szlachty.‎ ‎Wszystkie‎ ‎bo wiem‎ ‎przysługujące‎ ‎jej‎ ‎dotąd‎ ‎przywileje,‎ ‎lubo‎ ‎krępowały‎ ‎władzę‎ ‎monarszą‎ ‎i‎ ‎paraliżowały‎ ‎sprawowanie‎ ‎rządów,‎ ‎to‎ ‎przecież‎ ‎nie‎ ‎były‎ ‎ani tak‎ ‎wyraźne,‎ ‎ani‎ ‎tak‎ ‎obowięzujące,‎ ‎aby‎ ‎miały‎ ‎stawiać‎ ‎rzeczywistą zaporę‎ ‎jakiejś‎ ‎zmianie‎ ‎na‎ ‎lepsze.‎ ‎Umiał‎ ‎je‎ ‎też‎ ‎każdy‎ ‎dotychczasowy‎ ‎monarcha,‎ ‎byle‎ ‎posiadał‎ ‎do‎ ‎tego‎ ‎odpowiednią‎ ‎siłę‎ ‎charakteru, ograniczać‎ ‎wedle‎ ‎potrzeby,‎ ‎a‎ ‎Batory‎ ‎był‎ ‎nawet‎ ‎bliskim‎ ‎zupełnego ich‎ ‎zniesienia.‎ ‎Zatwierdzenie‎ ‎przywilejów‎ ‎tych‎ ‎przez‎ ‎Zygmunta‎ ‎III. nadało‎ ‎im‎ ‎dopiero‎ ‎rzeczywistego‎ ‎znaczenia‎ ‎i‎ ‎wyniosło‎ ‎je‎ ‎do‎ ‎rzędu praw,‎ ‎przeciw‎ ‎którym‎ ‎nikomu‎ ‎odtąd‎ ‎w‎ ‎narodzie‎ ‎protestować‎ ‎nie było‎ ‎wolno. 

Podobne‎ ‎zajście‎ ‎widzimy‎ ‎za‎ ‎panowania‎ ‎następnego‎ ‎króla,‎ ‎Władysława‎ ‎IV.‎ ‎(1632‎ ‎do‎ ‎1648).‎ ‎Magnaci‎ ‎i‎ ‎panowie‎ ‎zmuszają‎ ‎monarchę‎ ‎tego‎ ‎do‎ ‎rozpuszczenia‎ ‎wojsk‎ ‎zaciężnych,‎ ‎i‎ ‎zmniejszenia‎ ‎swej gwardyi‎ ‎narodowej;‎ ‎zakazują‎ ‎mu‎ ‎bez‎ ‎pozwolenia‎ ‎izby‎ ‎poselskiej‎ ‎zaciągać‎ ‎długi‎ ‎na,‎ ‎potrzeby‎ ‎Rzeczypospolitej,‎ ‎wyjeżdżać‎ ‎bez‎ ‎zezwolenia sejmu‎ ‎z‎ ‎kraju‎ ‎i‎ ‎zmuszają‎ ‎go‎ ‎do‎ ‎powiększenia‎ ‎liczby‎ ‎senatorów,‎ ‎bawiących‎ ‎bezustannie‎ ‎przy‎ ‎jego‎ ‎boku.‎ ‎

Większego‎ ‎poniżenia‎ ‎jeszcze‎ ‎doznała‎ ‎władza‎ ‎monarsza‎ ‎za‎ ‎panowania‎ ‎Jana‎ ‎Kaźmierza‎ ‎(1648-1788).‎ ‎W‎ ‎owym‎ ‎czasie‎ ‎poraź‎ ‎pierwszy począł‎ ‎się‎ ‎objawiać‎ ‎zgubny‎ ‎wpływ‎ ‎owej‎ ‎zasady‎ ‎jednomyślności,‎ ‎tak zwanej‎ ‎”Liberum‎ ‎veto“,‎ ‎na‎ ‎mocy‎ ‎której‎ ‎każdy‎ ‎z‎ ‎posłów‎ ‎wypowiedzeniem‎ ‎jednego‎ ‎słowa:‎ ‎,,nie‎ ‎pozwalam!“‎ ‎mógł‎ ‎zerwać‎ ‎wszelkie‎ ‎obrady sejmowe,‎ ‎i‎ ‎obalić‎ ‎każdy‎ ‎najzbawienniejszy‎ ‎wniosek,‎ ‎choćby‎ ‎wszyscy inni‎ ‎posłowie‎ ‎byli‎ ‎za‎ ‎nim.‎ ‎Ustawa‎ ‎ta,‎ ‎wprowadzona‎ ‎do‎ ‎obradów sejmowych‎ ‎za‎ ‎panowania‎ ‎Zygmunta‎ ‎III.‎ ‎stała‎ ‎się‎ ‎najsilniejszą‎ ‎podporą‎ ‎bezrządu‎ ‎w‎ ‎Polsce,‎ ‎a‎ ‎zarazem‎ ‎i‎ ‎jedną‎ ‎z‎ ‎najważniejszych‎ ‎przy czyn‎ ‎jej‎ ‎upadku.‎ ‎W‎ ‎r.‎ ‎1652‎ ‎poseł‎ ‎upitski‎ ‎Siciński,‎ ‎zerwał‎ ‎po‎ ‎raz pierwszy‎ ‎sejm‎ ‎polski,‎ ‎zawoławszy,‎ ‎z‎ ‎namowy‎ ‎Janusza‎ ‎Radziwiłła „nie‎ ‎pozwalam!‎"‎ ‎Odtąd‎ ‎„Liberum‎ ‎veto‎u‎ ‎niestety‎ ‎zbyt‎ ‎często‎ ‎zrywało‎ ‎sejmy‎ ‎i‎ ‎przyczyniało‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎wzrostu‎ ‎anarchii‎ ‎w‎ ‎państwie.  ‎

Brak‎ ‎poszanowania‎ ‎władzy‎ ‎królewskiej‎ ‎doszedł‎ ‎w‎ ‎owym‎ ‎już czasie‎ ‎do tego‎ ‎stopnia,‎ ‎że‎ ‎gdy‎ ‎Szwedzi‎ ‎najechali‎ ‎Polskę,‎ ‎uważała szlachta‎ ‎najazd‎ ‎ten‎ ‎jako‎ ‎skierowany‎ ‎jedynie‎ ‎przeciw‎ ‎królowi, a‎ ‎nie‎ ‎przeciw‎ ‎narodowi.‎ ‎Zebrane‎ ‎też‎ ‎ku‎ ‎odparciu‎ ‎wroga‎ ‎rycerstwo‎‎ ‎polskie,‎ ‎straciwszy‎ ‎wszelkie‎ ‎poczucie‎ ‎godności‎ ‎narodowej i‎ ‎miłości‎ ‎ojczyzny,‎ ‎podburzone‎ ‎przez‎ ‎niechętnych‎ ‎królowi‎ ‎magnatów, złożyło‎ ‎broń‎ ‎i‎ ‎przeszło‎ ‎pod‎ ‎opiekę‎ ‎Karola‎ ‎Gustawa,‎ ‎zawarłszy‎ ‎z‎ ‎nim ugodę‎ ‎w‎ ‎Ujściu‎ ‎i‎ ‎w‎ ‎Kiejdanach.‎ ‎Obłęd‎ ‎ten‎ ‎doszedł‎ ‎tak‎ ‎daleko,‎ ‎że szlachta‎ ‎polska‎ ‎spodziewała‎ ‎się‎ ‎znaleść‎ ‎w‎ ‎królu‎ ‎szwedzkim‎ ‎dobrodzieja,‎ ‎który‎‎ ‎powolny‎ ‎jej‎ ‎zachciankom,‎ ‎ponosić‎ ‎będzie‎ ‎dla‎ ‎niej wszystkie‎ ‎ciężary,‎ ‎że‎ ‎jej‎ ‎bronić‎ ‎będzie‎ ‎na‎ ‎zewnątrz‎ ‎i‎ ‎pozwoli jej‎ ‎w‎ ‎spokoju‎ ‎i‎ ‎dobrobycie‎ ‎używać‎ ‎„złotej‎ ‎wolności."‎ ‎Dla‎ ‎obłędu tego‎ ‎wielka‎ ‎część‎ ‎szlachty‎ ‎wielkopolskiej‎ ‎i‎ ‎małopolskiej‎ ‎opuściła‎‎ ‎Jana‎ ‎Kazimierza,‎ ‎a‎ ‎oddawała‎ ‎adresy‎ ‎wiernopoddańcze‎ ‎najezdnikowi,‎ ‎przez‎ ‎co‎ ‎mu‎ ‎ułatwili‎ ‎zajęcie‎ ‎całej‎ ‎niemal‎ ‎Polski.‎ ‎Dopiero barbarzyńskie‎ ‎postępowanie‎ ‎wojsk‎ ‎szwedzkich‎ ‎i‎ ‎ucisk‎ ‎ogólny‎ ‎narodu przez‎ ‎jenerałów‎ ‎szwedzkich‎ ‎rozwiały‎ ‎złudne‎ ‎nadzieje‎ ‎szlachty,‎ ‎nawróciły‎ ‎ją‎ ‎do‎ ‎Jana‎ ‎Kaźmierza‎ ‎i‎ ‎pobudziły‎ ‎ją‎ ‎do‎ ‎wypędzania‎ ‎najezdników z‎ ‎kraju. 

Poniżenie,‎ ‎jakiego‎ ‎doznała‎ ‎Polska‎ ‎w‎ ‎wojnie‎ ‎ze‎ ‎Szwecyą,‎ ‎zniewoliło‎ ‎niektóre‎ ‎umysły‎ ‎światlejsze‎ ‎w‎ ‎narodzie‎ ‎do‎ ‎przeprowadzenia zmian,‎ ‎mających‎ ‎napraw‎ić‎ ‎opłakane‎ ‎stosunki‎ ‎i‎ ‎zapobiedz‎ ‎ogólnemu bezrządowi.‎ ‎Zgodził‎ ‎się‎ ‎na‎ ‎projekt‎ ‎ten‎ ‎i‎ ‎król‎ ‎Jan‎ ‎Kaźmierz,‎ ‎i‎ ‎wielka część‎ ‎magnatów‎ ‎i‎ ‎szlachty,‎ ‎ale‎ ‎mimo‎ ‎to‎ ‎upadł‎ ‎on,‎ ‎bo‎ ‎mu‎ ‎się ‎sprzeciwił‎ ‎obrażony‎ ‎w‎ ‎swej‎ ‎dumie‎ ‎magnat,‎ ‎Jerzy‎ ‎Lubomirski,‎ ‎marszałek i‎ ‎hetman‎ ‎polski.‎ ‎Nie‎ ‎mogąc‎ ‎znieść‎ ‎tego,‎ ‎że‎ ‎plany‎ ‎reformacyi‎ ‎po wzięte‎ ‎zostały‎ ‎bez‎ ‎jego‎ ‎współudziału,‎ ‎kierowany‎ ‎jedynie‎ ‎obrażoną‎ ‎ambicyą,‎ ‎zawiązał‎ ‎stosunki‎ ‎z‎ ‎Austryą‎ ‎i‎ ‎Brandenburgią‎ ‎na‎ ‎szkodę sprawy‎ ‎kraju.‎ ‎Osądzony‎ ‎wskutek‎ ‎tego‎ ‎na‎ ‎utratę‎ ‎mienia,‎ ‎urzędu i‎ ‎czci,‎ ‎podburzył‎ ‎tłumy‎ ‎szlachty,‎ ‎zrywał‎ ‎sejm‎ ‎po‎ ‎sejmie,‎ ‎stanął‎ ‎do otwartej‎ ‎z‎ ‎królem‎ ‎walki,‎ ‎pobił‎ ‎wojska‎ ‎jego‎ ‎w‎ ‎dwóch‎ ‎bitwach‎ ‎i‎ ‎zmusił‎ króla,‎ ‎że‎ ‎wszedł‎ ‎z‎ ‎nim‎ ‎w‎ ‎układy‎ ‎i‎ ‎udzielił‎ ‎mu‎ ‎ułaskawienia,‎ ‎a‎ ‎od‎ planu‎ ‎zreformowania‎ ‎stosunków‎ ‎musiał‎ ‎odstąpić.‎ ‎Jasny‎ ‎to‎ ‎dowód,‎ jak‎ ‎nisko‎ ‎upadła‎ ‎w‎ ‎ówczesnej‎ ‎Polsce‎ ‎władza‎ ‎i‎ ‎godność‎

‎króla,‎ ‎gdy i‎ ‎monarcha‎ ‎i‎ ‎wielka‎ ‎część‎ ‎narodu‎ ‎wraz‎ ‎z‎ ‎wojskiem‎ ‎ustąpić‎ ‎musieli‎ ‎w‎ ‎sprawie‎ ‎najlepszej‎ ‎hucie‎ ‎jednego‎ ‎magnata

Że‎ ‎upadek‎ ‎władzy‎ ‎królewskiej‎ ‎w‎ ‎połączeniu‎ ‎z‎ ‎wzrostem‎ ‎swawoli szlacheckiej‎ ‎i‎ ‎ogólnego‎ ‎bezrządu‎ ‎wywołać‎ ‎musiał‎ ‎osłabienie‎ ‎znaczenia Polski‎ ‎na‎ ‎zewnątrz,‎ ‎łatwo‎ ‎zrozumieć.‎ ‎Doznała‎ ‎też‎ ‎Polska‎ ‎za‎ ‎panowania‎ ‎następnego‎ ‎króla,‎ ‎Michała‎ ‎Wiśnio‎wieckieg‎o‎ ‎(1669‎ ‎do‎ ‎1673),‎ ‎upokorzenia,‎ ‎jakie‎ ‎nie‎ ‎spotkało‎ ‎ją‎ ‎nigdy‎ ‎przed‎ ‎tem.‎ ‎Podczas‎ ‎gdy‎ ‎szlachta‎ ‎bawiła‎ ‎się‎ ‎jak‎ ‎zwykle‎ ‎zrywaniem‎ ‎hałaśliwych‎ ‎sejmów,‎ ‎wydała‎ ‎Turcya‎ ‎w‎ ‎połączeniu‎ ‎z‎ ‎Tatarami‎ ‎Polsce‎ ‎wojnę.‎ ‎Zebrała‎ ‎się szlachta‎ ‎pod‎ ‎Goląbiem,‎ ‎ale‎ ‎zamiast‎ ‎uderzyć‎ ‎na‎ ‎wroga,‎ ‎spędzała‎ ‎czas‎ ‎I na‎ ‎krzykach‎ ‎i‎ ‎konfederacyach;‎ ‎tymczasem‎ ‎zajęli‎ ‎prawie‎ ‎bez‎ ‎oporu Turcy‎ ‎jedyną‎ ‎twierdzę‎ ‎polską‎ ‎Kamieniec,‎ ‎posunęli‎ ‎się‎ ‎pod‎ ‎Lwów i‎ ‎w‎ ‎r.‎ ‎1672‎ ‎zmusili‎ ‎króla‎ ‎do‎ ‎zawarcia‎ ‎haniebnego‎ ‎pokoju‎ ‎w‎ ‎Buczaczu,‎ ‎w‎ ‎którym‎ ‎odstąpić‎ ‎musiała‎ ‎Polska‎ ‎Turcyi‎ ‎niektóre‎ ‎ziemie‎ ‎swoje,‎ ‎a‎ ‎prócz‎ ‎tego‎ ‎zobowiązała‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎płacenia‎ ‎sułtanowi‎ ‎rocznego‎ ‎haraczu. 

Hańbę‎ ‎tę‎ ‎zmył‎ ‎wprawdzie‎ ‎następny‎ ‎król,‎ ‎Jan‎ ‎III.‎ ‎Sobieski (1674‎ ‎do‎ ‎1696),‎ ‎bo‎ ‎odniósłszy‎ ‎świetne‎ ‎zwycięztwa‎ ‎nad‎ ‎Turkami,‎ zniósł‎ ‎ugodę‎ ‎zawartą‎ ‎w‎ ‎Buczaczu‎ ‎i‎ ‎przywrócił‎ ‎dawniejsze‎ ‎honorowe stosunki‎ ‎między‎ ‎Polską‎ ‎a‎ ‎Turcyą,‎ ‎ale‎ ‎nie‎ ‎zdołał‎ ‎zwalczyć‎ ‎bezrządu‎ ‎i wewnętrznego‎ ‎i‎ ‎podnieść‎ ‎znaczenia‎ ‎władzy‎ ‎królewskiej‎ ‎do‎ ‎dawniejszego‎ znaczenia.‎ ‎Bohaterski‎ ‎król‎ ‎ten,‎ ‎który‎ ‎głośnem‎ ‎zwycięstwem‎ ‎odniesionem‎ ‎nad‎ ‎Turkami‎ ‎pod‎ ‎Wiedniem‎ ‎(r.‎ ‎1683)‎ ‎zadał‎ ‎śmiertelny‎ ‎cios‎ ‎i potędze‎ ‎tureckiej,‎ ‎zyskał‎ ‎w‎ ‎nagrodę‎ ‎czarną‎ ‎niewdzięczność‎ ‎narodu -‎ ‎szlachty;‎ ‎u‎ ‎wielu‎ ‎z‎ ‎nich‎ ‎bowiem‎ ‎posunęła‎ ‎się‎ ‎zuchwałość‎ ‎do‎ ‎tego‎ ‎stopnia,‎ ‎że‎ ‎pod‎ ‎protekcyą‎ ‎obcych‎ ‎państw‎ ‎uknuli‎ ‎spisek,‎ ‎mający‎ ‎na celu‎ ‎pozbawienie‎ ‎go‎ ‎tronu. 

Tak‎ ‎więc‎ ‎pod‎ ‎rządami‎ ‎królów‎ ‎obieralnych,‎ ‎skrępowanych‎ ‎warunkami‎ ‎elekcyjnemi ‎upadała‎ ‎władza‎ ‎królewska‎ ‎w‎ ‎Polsce,‎ ‎aż‎ ‎znikła zupełnie‎ ‎w‎ ‎odmęcie‎ ‎rozszalałego‎ ‎żywiołu‎ ‎magnatów‎ ‎i‎ ‎szlachty.‎ ‎Ta‎ zaś‎ ‎zdobywszy‎ ‎na‎ ‎mocy‎ ‎szerokich‎ ‎przywilejów‎ ‎potężny‎ ‎wpływ‎ ‎na‎ ‎losy państwa,‎ ‎poświęcała‎ ‎najżywotniejsze‎ ‎jego‎ ‎sprawy‎ ‎na‎ ‎korzyść‎ ‎osobistych‎ ‎swobód,‎ ‎które‎ ‎nazywała:‎ ‎„złotą‎ ‎wolności‎ą.“‎ ‎-‎ ‎Z‎ ‎upadkiem‎ ‎władzy‎ ‎królewskiej‎ ‎słabła‎ ‎potęga.‎ ‎Polski,‎ ‎ztąd‎ ‎obieralność królów‎ ‎przyczyniła‎ ‎się‎ ‎w wysokim‎ ‎stopniu‎ ‎do‎ ‎utraty‎ ‎jej‎ ‎niepodległości. 

„Złota‎ ‎wolność“‎ ‎szlachecka. 

Jak‎ ‎to‎ ‎już‎ ‎wspomnieliśmy‎ ‎powyżej‎ ‎nie‎ ‎posiadały‎ ‎przez‎ ‎długi czas‎ ‎przywileje‎ ‎i‎ ‎swobody,‎ ‎jakie‎ ‎umiała‎ ‎sobie‎ ‎z‎ ‎biegiem‎ ‎czasu‎ ‎na monarchach‎ ‎słabych‎ ‎pozyskać‎ ‎szlachta,‎ ‎ani‎ ‎wyraźnych‎ ‎kształtów,‎ ‎ani znaczenia‎ ‎ściśle‎ ‎obowięzującego;‎ ‎były‎ ‎one‎ ‎czemś‎ ‎w‎ ‎rodzaju‎ ‎umowy prywatnej‎ ‎między‎ ‎odnośnym‎ ‎królem‎ ‎a‎ ‎stanem‎ ‎szlacheckim,‎ ‎a‎ ‎znaczenie‎ ‎ich‎ ‎podlegało‎ ‎zmianom,‎ ‎i‎ ‎zależne‎ ‎było‎ ‎od‎ ‎sposobu‎ ‎zapatrywania‎ ‎się‎ ‎na‎ ‎nie‎ ‎każdorazowego‎ ‎monarchy;‎ ‎ztąd‎ ‎królowie‎ ‎słabi‎ ‎rozprzestrzeniali‎ ‎je,‎ ‎a‎ ‎silni‎ ‎duchem‎ ‎i‎ ‎energiczni,‎ ‎jak‎ ‎Kazimierz‎ ‎Jagiellończyk,‎ ‎albo‎ ‎Batory‎ ‎ścieśniali‎ ‎je‎ ‎i‎ ‎skracali. 

Dopiero‎ ‎w‎ ‎„pactach‎ ‎conventach“‎ ‎nadała‎ ‎szlachta‎ ‎przywilejom swym‎ ‎formy‎ ‎stałe‎ ‎i‎ ‎wyraźne,‎ ‎a‎ ‎Zygmunt‎ ‎III,‎ ‎zatwierdziwszy‎ ‎je‎ ‎po rokoszu‎ ‎Zebrzydowskiego,‎ ‎nadał‎ ‎im‎ ‎znaczenia‎ ‎obowiązującego.‎ ‎Od chwili‎ ‎tej‎ ‎stały‎ ‎się‎ ‎wszystkie‎ ‎te‎ ‎przywileje‎ ‎swobody‎ ‎i‎ ‎korzyści, szlachcie‎ ‎przysługujące,‎ ‎prawem‎ ‎i‎ ‎stworzyły‎ ‎tak‎ ‎zwaną‎ ‎„złotą‎ ‎wolność‎"‎ ‎szlachecką. 

„Złota‎ ‎wolność",‎ ‎opierała‎ ‎się‎ ‎na‎ ‎przywilejach‎ ‎szlachcie‎ ‎przysługujących,‎ ‎z‎ ‎których‎ ‎najważniejszemi‎ ‎były‎ ‎następujące: 

1)‎ ‎przywilej‎ ‎brania‎ ‎udziału‎ ‎w‎ ‎rządzie‎ ‎przez‎ ‎wysyłanie‎ ‎posłów swych‎ ‎na‎ ‎sejmy. 
2)‎ ‎przywilej‎ ‎piastowania‎ ‎urzędów‎ ‎duchownych, 
3)‎ ‎przywilej‎ ‎posiadania‎ ‎majętności‎ ‎ziemskich, 
4)‎ ‎przywilej‎ ‎nadzoru‎ ‎nad‎ ‎handlem‎ ‎i‎ ‎przemysłem,‎ ‎i‎ ‎zwolnienie od‎ ‎ceł, 
5)‎ ‎przywilej‎ ‎władzy‎ ‎nad‎ ‎ludem‎ ‎wieśniaczym, 
6)‎ ‎przywilej‎ ‎obierania‎ ‎królów,‎ ‎i
7)‎ ‎swobody‎ ‎wyrażone‎ ‎w‎ ‎"pactach‎ ‎conventach.‎"

Trudno‎ ‎sobie‎ ‎wyobrazić‎ ‎ustawię‎ ‎więcej‎ ‎niedorzeczną‎ ‎od‎ ‎owej „złotej‎ ‎wolności,“‎ ‎która‎ ‎niestety‎ ‎przez‎ ‎dwieście‎ ‎lat‎ ‎była‎ ‎w‎ ‎Polsce jedynem‎ ‎obowięzującem‎ ‎prawem‎ ‎w‎ ‎Polsce,‎ ‎której‎ ‎całości‎ ‎i‎ ‎rzecby można,‎ ‎świętości‎ ‎przestrzegała‎ ‎szlachta,‎ ‎jak‎ ‎oka‎ ‎w‎ ‎głowie.‎ ‎„Złota wolność"‎ ‎piękna‎ ‎i‎ ‎schlebiająca‎ ‎umysłom‎ ‎szlacheckim‎ ‎w‎ ‎teoryi,‎ ‎była w‎ ‎rzeeczywistości‎ ‎ustawą‎ ‎potworną,‎ ‎bo‎ ‎mając‎ ‎być‎ ‎prawem,‎ ‎była istotnie‎ ‎bezprawiem‎,‎ ‎-‎ ‎mając‎ ‎być‎ ‎wolnością‎,‎ ‎była‎ ‎w‎ ‎praktyce‎ ‎najsroższą‎ ‎niewolą.‎ ‎„Złota‎ ‎wolność"‎ ‎szlachecka‎ ‎zgubiła‎ ‎też‎ ‎Polskę.‎ ‎-

Przedstawiała‎ ‎się‎ ‎ona‎ ‎w‎ ‎głównych‎ ‎zarysach‎ ‎jak‎ ‎następuje: 

Każde‎ ‎województwo‎ ‎było‎ ‎dla‎ ‎siebie‎ ‎państwem.‎ ‎Wszystkie‎ ‎wojowództwo‎ ‎razem‎ ‎tworzyły‎ ‎Rzeczpospolitą‎ ‎i‎ ‎posiadały‎ ‎najwyższą‎ ‎zjednoczoną‎ ‎władzę‎ ‎w‎ ‎sejmie.‎ ‎Na‎ ‎sejm‎ ‎wysyłały‎ ‎wszystkie‎ ‎województwa‎ ‎posłów‎ ‎swoich‎ ‎zaopatrzonych‎ ‎w‎ ‎instrukcye;‎ ‎na‎ ‎zasadzie ustawy‎ ‎jednomyślności,‎ ‎tak‎ ‎zwanej‎ ‎„liberum‎ ‎veto" ‎każda‎ ‎uchwała sejmowa‎ ‎mogła‎ ‎przejść‎ ‎jedynie‎ ‎za‎ ‎zgodą‎ ‎wszystkich‎ ‎posłów.‎ ‎Każdy z‎ ‎posłów‎ ‎miał‎ ‎prawo‎ ‎i‎ ‎moc,‎ ‎wypowiedzeniem:‎ ‎„niepozwalam,“‎ ‎zaprotestować‎ ‎przeciw‎ ‎każdemu‎ ‎stawionemu‎ ‎pod‎ ‎obrady‎ ‎sejmowe wnioskowi‎ ‎i‎ ‎zerwać‎ ‎dalsze‎ ‎narady.‎ ‎Zakres‎ ‎działania‎ ‎sejmu‎ ‎był‎ ‎w‎ ‎kierunku‎ ‎ustawodawstwa,‎ ‎sądu‎ ‎i‎ ‎administracyi‎ ‎niczem‎ ‎nieograniczony,‎ ‎- nie‎ ‎posiadał‎ ‎przecież‎ ‎sejm‎ ‎władzy‎ ‎wykonawczej‎ ‎do‎ ‎przeprowadzenia zapadłych‎ ‎uchwał,‎ ‎aby‎ ‎władza‎ ‎taka‎ ‎nie‎ ‎naruszyła‎ ‎snąć‎ ‎w‎ ‎czemkolwiek‎ ‎„złotej‎ ‎wolności."

Władzę‎ ‎wykonawczą‎ ‎posiadał‎ ‎król;‎ ‎na‎ ‎niego‎ ‎też‎ ‎spadała‎ ‎odpowiedzialność‎ ‎za‎ ‎bieg‎ ‎spraw‎ ‎publicznych.‎ ‎Król,‎ ‎na‎ ‎mocy‎ ‎dawnego zwyczaju‎ ‎i‎ ‎obowiązków‎ ‎wyłuszczonych‎ ‎w‎ ‎warunkach‎ ‎elekcyjnych winien‎ ‎był‎ ‎o‎ ‎wszystkiem‎ ‎pamiętać,‎ ‎a‎ ‎mianowicie‎ ‎z‎ ‎dochodów‎ ‎dóbr koronnych‎ ‎i‎ ‎prywatnego‎ ‎swego‎ ‎majątku‎ ‎pokrywać‎ ‎publiczne‎ ‎potrzeby‎ ‎państwa,‎ ‎a‎ ‎tylko‎ ‎w‎ ‎nadzwyczajnych‎ ‎razach‎ ‎wolno‎ ‎mu‎ ‎było, za‎ ‎zgodą‎ ‎sejmu,‎ ‎nałożyć‎ ‎podatek.‎ ‎Król‎ ‎posiadał‎ ‎w‎ ‎zasadzie‎ ‎władzę wykonawczą,‎ ‎ale‎ ‎rada‎ ‎senatorów‎ ‎czuwała‎ ‎nad‎ ‎nią,‎ ‎aby‎ ‎jej‎ ‎nie‎ ‎nad użył‎ ‎do‎ ‎stworzenia‎ ‎monarszego‎ ‎samorządu.‎ ‎Bez‎ ‎zezwolenia‎ ‎tejże rady‎ ‎nie‎ ‎wolno‎ ‎mu‎ ‎było‎ ‎również‎ ‎przedsięwziąść‎ ‎nic‎ ‎ważnego‎ ‎w‎ ‎sprawach‎ ‎dyplomatycznych.‎ ‎Wprawdzie‎ ‎bez‎ ‎pozwolenia‎ ‎królewskiego nie‎ ‎mogli‎ ‎i‎ ‎urzędnicy‎ ‎państwowi‎ ‎działać‎ ‎na‎ ‎swoją‎ ‎rękę,‎ ‎ale‎ ‎każdy z‎ ‎nich‎ ‎miał‎ ‎prawo‎ ‎odmówienia‎ ‎królowi‎ ‎posłuszeństwa,‎ ‎jeżeli‎ ‎mu‎ ‎się zdawało,‎ ‎że‎ ‎tenże‎ ‎podejmuje‎ ‎cośkolwiek,‎ ‎co‎ ‎się‎ ‎sprzeciwia‎ ‎prawu, a‎ ‎raczej‎ ‎„złotej‎ ‎wolności.‎" 

Tego‎ ‎rodzaju‎ ‎forma‎ ‎rządu,‎ ‎oparta‎ ‎na‎ ‎zasadach‎ ‎tak‎ ‎sobie‎ ‎sprzecznych,‎ ‎ubezwładniała‎ ‎nawzajem‎ ‎obie‎ ‎władze:‎ ‎króla‎ ‎i‎ ‎sejm,‎ ‎a‎ ‎to co‎ ‎miało‎ ‎być‎ ‎rządem,‎ ‎było‎ ‎w‎ ‎rzeczywistości‎ ‎bezrządem.‎ ‎Przez‎ ‎to bowiem,‎ ‎że‎ ‎każdy‎ ‎szlachcic‎ ‎mógł‎ ‎na‎ ‎zasadzie‎ ‎„liberum‎ ‎veto‎"‎ ‎zerwać każdy‎ ‎sejm,‎ ‎pozwalała‎ ‎„złota‎ ‎wolność‎"‎ ‎usuwać‎ ‎się‎ ‎szlachcie‎ ‎i‎ ‎magnatom‎ ‎od‎ ‎najważniejszych‎ ‎w‎obec‎ ‎ojczyzny‎ ‎obowiązków;‎ ‎a‎ ‎co‎ ‎najgorsza,‎ ‎że‎ ‎„liberum‎ ‎veto‎"‎ ‎nie‎ ‎dopuszczało‎ ‎przeprowadzenia‎ ‎żadnej ważniejszej‎ ‎zmiany‎ ‎w‎ ‎celu‎ ‎naprawienia‎ ‎niedostatecznych‎ ‎stosunków. Każda‎ ‎bowiem‎ ‎głębiej‎ ‎sięgająca‎ ‎zmiana‎ ‎na‎ ‎lepsze,‎ ‎musiała‎ ‎z‎ ‎natury rzeczy‎ ‎naruszyć‎ ‎interes‎ ‎prywatny‎ ‎tego‎ ‎lub‎ ‎owego,‎ ‎musiała‎ ‎więc‎ ‎wywołać‎ ‎opór‎ ‎czyjśkolwiek,‎ ‎a‎ ‎nie‎ ‎było‎ ‎w‎ ‎państwie‎ ‎władzy,‎ ‎któraby opór‎ ‎taki‎ ‎jedynego‎ ‎szlachcica,‎ ‎stawiony‎ ‎na‎ ‎zasadzie‎ ‎„liberum‎ ‎veto‎"‎, złamać‎ ‎zdołała.‎ ‎Ztąd‎ ‎też‎ ‎„złota‎ ‎wolność‎"‎ ‎udaremniała‎ ‎wszelkie usiłowania‎ ‎tak‎ ‎królów,‎ ‎jako‎ ‎i‎ ‎innych‎ ‎dobrze‎ ‎myślących‎ ‎osób,‎ ‎dążących‎ ‎do‎ ‎naprawy‎ ‎rządów‎ ‎i‎ ‎zmiany‎ ‎szkodliwych‎ ‎ustaw‎ ‎i‎ ‎przywilejów; “złota‎ ‎wolność" ‎nie‎ ‎dopuszczała‎ ‎nałożenia‎ ‎na‎ ‎magnatów‎ ‎i‎ ‎szlachtę podatków‎ ‎lub‎ ‎jakichbądź‎ ‎ciężarów‎ ‎publicznych,‎ ‎nie‎ ‎dopuszczała‎ ‎organizacyi‎ ‎siły‎ ‎zbrojnej,‎ ‎nie‎ ‎dopuszczała‎ ‎polepszenia‎ ‎losu‎ ‎mieszczan i‎ ‎ludu‎ ‎wiejskiego.‎ ‎„Złota‎ ‎wolność"‎ ‎strącała‎ ‎każdego‎ ‎z‎ ‎wyżyny,‎ ‎któryby‎ ‎wyższemi‎ ‎dążnościami‎ ‎stanąć‎ ‎chciał‎ ‎po‎ ‎nad‎ ‎tłumy‎ ‎szlacheckie,‎ ‎- niszczyła‎ ‎wszelkie‎ ‎cele‎ ‎idealne,‎ ‎a‎ ‎na‎ ‎ich‎ ‎miejsce‎ ‎rozwinęła‎ ‎materyalizm,‎ ‎wypotęgowała‎ ‎namiętność‎ ‎ubiegania‎ ‎się‎ ‎za‎ ‎korzyścią‎ ‎prywatną.‎ ‎Tak‎ ‎więc‎ ‎„złota‎ ‎wolność"‎ ‎paraliżowała‎ ‎pomysły‎ ‎i‎ ‎czyny wszystkich‎ ‎ludzi‎ ‎lepiej‎ ‎myślących,‎ ‎a‎ ‎każdy‎ ‎z‎ ‎nich,‎ ‎któryby‎ ‎pragnął uczynić‎ ‎cośkolwiek‎ ‎dla‎ ‎wolności‎ ‎rzeczywistej‎ ‎narodu‎ ‎całego‎ ‎stawał się,‎ ‎na‎ ‎mocy‎ ‎praw‎ ‎istniejących‎ ‎wrogiem‎ ‎„złotej‎ ‎wolności",‎ ‎a‎ ‎zatem stawał‎ ‎się‎ ‎nieprzyjacielem‎ ‎praw‎ ‎i‎ ‎rządu,‎
‎apostołem‎ ‎bezrządu,‎ ‎czyli anarchistą.‎ ‎W‎ ‎ten‎ ‎sposób‎ ‎„złota‎ ‎wolność"‎ ‎przekształcała‎ ‎ludzi‎ ‎naj lepszych,‎ ‎o‎ ‎dążnościach‎ ‎najszlachetniejszych‎ ‎na‎ ‎zbrodniarzy,‎ ‎bo‎ ‎na wrogów‎ ‎prawa‎ ‎ogólnego‎ ‎-‎ ‎i‎ ‎nie‎ ‎była‎ ‎niczem‎ ‎innem,‎ ‎jak‎ ‎najsroższą niewolą. 

Najwyraźniej‎ ‎objawiała‎ ‎się‎ ‎niewola‎ ‎ta‎ ‎w‎ ‎położeniu‎ ‎miast‎ ‎i‎ ‎ludu wiejskiego.‎ ‎„Złota‎ ‎wolność"‎ ‎była‎ ‎wyłącznym‎ ‎przywilejem‎ ‎szlachty, a‎ ‎więc‎ ‎jednego‎ ‎stanu,‎ ‎który‎ ‎ją‎ ‎wyzyskiwał‎ ‎na‎ ‎ucisk‎ ‎reszty‎ ‎społeczeństwa.‎ ‎Ustawy‎ ‎wydane‎ ‎przez‎ ‎Zygmunta‎ ‎III.‎ ‎przyczyniły‎ ‎się‎ ‎już do‎ ‎zupełnego‎ ‎upadku‎ ‎miast.‎ ‎Szlachta‎ ‎złamawszy‎ ‎ich‎ ‎samoistność, przywłaszczyła‎ ‎sobie‎ ‎nad‎ ‎pojedyńczemi‎ ‎miastami,‎ ‎zwłaszcza‎ ‎mniejszemi,‎ ‎władzę‎ ‎taką‎ ‎prawie,‎ ‎jaką‎ ‎posiadała‎ ‎nad‎ ‎poddanym‎ ‎sobie ludem‎ ‎wiejskim.‎ ‎Ten‎ ‎zaś‎ ‎stracił‎ ‎zupełnie‎ ‎opiekę‎ ‎prawa‎ ‎w‎ ‎obec swych‎ ‎panów,‎ ‎stracił‎ ‎nawet‎ ‎wolność‎ ‎swą‎ ‎osobistą.‎ ‎Szlachcic‎ ‎-‎ ‎dziedzic‎ ‎dzierzył‎ ‎nad‎ ‎nim‎ ‎prawo‎ ‎życia‎ ‎i‎ ‎śmierci,‎ ‎a‎ ‎widząc‎ ‎w‎ ‎nim‎ ‎jedynie siłę‎ ‎roboczą,‎ ‎ciągnął‎ ‎z‎ ‎niego‎ ‎tyle‎ ‎korzyści,‎ ‎ile‎ ‎siły‎ ‎jego‎ ‎fizyczne‎ ‎dać mu‎ ‎mogły.‎ ‎W‎ ‎takim‎ ‎ustroju‎ ‎rządów‎ ‎nie‎ ‎pozostawało‎ ‎mężom‎ ‎światlejszego‎ ‎umysłu‎ ‎i‎ ‎prawego‎ ‎serca,‎ ‎jeżeli‎ ‎pragnęli‎ ‎dla‎ ‎dobra‎ ‎ojczyzny przeprowadzić‎ ‎zam‎ ‎iarzdążający‎ ‎do‎ ‎wyższych‎ ‎celów,‎ ‎-‎ ‎nic‎ ‎innego,‎ ‎jak wyłamać‎ ‎się‎ ‎na‎ ‎czas‎ ‎jakiś‎ ‎z‎ ‎pod‎ ‎praw‎ ‎istniejących‎ ‎i‎ ‎zawiązać‎ ‎jawne, dobrowolne‎ ‎sprzysiężenie,‎ ‎zwane‎ ‎konfederacyą‎,‎ ‎i‎ ‎z‎ ‎pomocą‎ ‎związku takiego‎ ‎uskutecznić‎ ‎powzięte‎ ‎plany.‎ ‎Zaiste,‎ ‎był‎ ‎to‎ ‎smutny‎ ‎nad wszelki‎ ‎wyraz‎ ‎ustrój‎ ‎państwa,‎ ‎w‎ ‎którem‎ ‎każdy,‎ ‎kto‎ ‎pragnął‎ ‎być‎ ‎dobrym‎ ‎i‎ ‎o‎ ‎szczęście‎‎ ‎ojczyzny‎ ‎dbałym‎ ‎obywatelem,‎ ‎musiał‎ ‎stać‎ ‎się wprzód‎ ‎wrogiem‎ ‎państwa,‎ ‎wrogiem‎ ‎istniejącego‎ ‎porządku. 

Konfederacyom‎ ‎takim‎ ‎zawdzięcza‎ ‎też‎ ‎Polska‎ ‎w‎ ‎ostatnich‎ ‎dwóch wiekach‎ ‎swego‎ ‎bytu‎ ‎niepodległego‎ ‎wszystko‎ ‎dobre,‎ ‎cokolwiek‎ ‎zdziałała;‎ ‎mogły‎ ‎też‎ ‎były‎ ‎związki‎ ‎takie‎ ‎konfederackie‎ ‎ostatecznie‎ ‎zreformować‎ ‎nieszczęśliwy‎ ‎ustrój‎ ‎społeczny,‎ ‎gdyby‎ ‎nie‎ ‎ta‎ ‎okoliczność,‎ ‎że na‎ ‎mocy‎ ‎praw‎ ‎„złotej‎ ‎wolności"‎ ‎wolno‎ ‎było‎ ‎zawiązać‎ ‎konfederacyą nie‎ ‎tylko‎ ‎i‎ ‎królowi‎ ‎i‎ ‎sejmowi,‎ ‎ale‎ ‎i‎ ‎każdemu‎ ‎obywatelowi‎ ‎państwa.

Tak‎ ‎więc‎‎ ‎przeciw‎ ‎konfederacyi‎ ‎zawiązanej‎ ‎w‎ ‎celu‎ ‎najszlachetniejszym mogła‎ ‎była‎ ‎pod‎ ‎przewodnictwem,‎ ‎choćby‎ ‎jawnego‎ ‎zdrajcy,‎ ‎-‎ ‎byle umiejącego‎ ‎zapanować‎ ‎nad‎ ‎umysłami‎ ‎wiernych‎ ‎sobie‎ ‎stronników‎ ‎- stanąć‎ ‎konfederacya‎ ‎przeciwna‎ ‎i‎ ‎dążenia‎ ‎tamtej‎ ‎paraliżować.‎ ‎Taka też‎ ‎konfederacya‎ ‎zdrajców,‎ ‎znana‎ ‎pod‎ ‎nazwą‎ ‎„targowickiej‎"‎ ‎zniszczyła błogą‎ ‎pracę‎ ‎sejmu‎ ‎czteroletniego‎ ‎i‎ ‎wykopała‎ ‎grób‎ ‎naszej‎ ‎niepodległości‎ ‎politycznej. 

Powolny‎ ‎upadek‎ ‎potęgi‎ ‎Polski‎ ‎i‎ ‎jej‎ ‎znaczenia‎ ‎na‎ ‎zewnątrz. 

Osłabienie‎ ‎władzy‎ ‎i‎ ‎powagi‎ ‎majestatu,‎ ‎tudzież‎‎ ‎ogólny‎ ‎nierząd i‎ ‎rozprężenie‎ ‎społeczeństwa‎ ‎odbiły‎ ‎się‎ ‎wcześnie‎ ‎już‎ ‎smutnie‎ ‎na‎ ‎stanowisku‎ ‎politycznem,‎ ‎jakie‎ ‎zajmowała‎ ‎Polska‎ ‎i‎ ‎na‎ ‎jej‎ ‎znaczeniu wobec‎ ‎sąsiednich‎ ‎narodów.‎ ‎Pierwsze‎ ‎widoczne‎ ‎objawy‎ ‎zaczynającej się‎ ‎okazywać‎ ‎niemocy‎ ‎wewnętrznej‎ ‎i‎ ‎zewnętrznej‎ ‎widzimy‎ ‎w‎ ‎Polsce już‎ ‎za‎ ‎panowania‎ ‎ostatnich‎ ‎dwóch‎ ‎Jagiellonów.‎ ‎Zygmunt‎ ‎I,‎ ‎Stary, daremnie‎ ‎walczy‎ ‎z‎ ‎uporem‎ ‎możnowładztwa‎ ‎o‎ ‎uregulowanie‎ ‎podatków i‎ ‎wzmocnienie‎ ‎wojska;‎ ‎-‎ ‎straciwszy‎ ‎też‎ ‎zaufanie‎ ‎do‎ ‎sil‎ ‎narodu, z‎ ‎obawy‎ ‎przed‎ ‎Rosyą,‎ ‎zrzeka‎ ‎się‎ ‎prawnych‎ ‎pretensyi‎ ‎dynastycznych, jakie‎ ‎posiadała‎ ‎Polska‎ ‎do‎ ‎Czech‎ ‎i‎ ‎Węgier,‎ ‎na‎ ‎korzyść‎ ‎domu‎ ‎austriackiego;‎ ‎oddaje‎ ‎Smoleńsk‎ ‎i‎ ‎Połock‎ ‎Rosyi; ‎zezwala‎ ‎na‎ ‎sekularyzacyą Prus,‎ ‎których‎ ‎pozyskanie‎ ‎tyle‎ ‎krwi‎ ‎polskiej‎ ‎kosztowało;‎ ‎unika‎ ‎wojny z‎ ‎Turcyą;‎ ‎jednem‎ ‎słowem,‎ ‎pozwala‎ ‎na‎ ‎ubytek‎ ‎ziemi,‎ ‎byle‎ ‎utrzymać pokój,‎ ‎a‎ ‎nie‎ ‎narażać,‎ ‎się‎ ‎na‎ ‎wojny,‎ ‎których‎ ‎wynik‎ ‎mógł‎ ‎być‎ ‎wątpliwym.‎ ‎Nie‎ ‎był‎ ‎to‎ ‎pokój‎ ‎imponujący‎ ‎nieprzyjaciołom,‎ ‎ale‎ ‎spoczynek‎ ‎wynikły‎ ‎z‎ ‎niemocy,‎ ‎świadczący,‎ ‎że‎ ‎potężne‎ ‎państwo‎ ‎Jagiellonów,‎ ‎osłabione‎ ‎wewnętrznym‎ ‎nierządem,‎ ‎przestało‎ ‎być‎ ‎sąsiadom groźnem. 

Nie‎ ‎umiał‎ ‎też‎ ‎do‎ ‎podniesienia‎ ‎chylącej‎ ‎się‎ ‎potęgi‎ ‎Rzeczypospolitej‎ ‎uczynić‎ ‎nic‎ ‎król‎ ‎następny,‎ ‎Zygmunt‎ ‎August;‎ ‎ztąd‎ ‎poszło,‎ ‎że gdy‎ ‎w‎ ‎całej‎ ‎Europie‎ ‎wszystkie‎ ‎nieomal‎ ‎narody‎ ‎w‎ ‎krwawych‎ ‎zapasach‎ ‎budowały‎ ‎sobie‎ ‎fundamenta‎ ‎przyszłej‎ ‎potęgi,‎ ‎Polska‎ ‎sama‎ ‎spoczywała‎ ‎w‎ ‎pokoju‎ ‎bezczynnym,‎ ‎a‎ ‎naród‎ ‎-‎ ‎szlachta,‎ ‎prowadził‎ ‎wojny „kokosze‎"‎ ‎celu‎ ‎osłabienia‎ ‎resztek‎ ‎powagi‎ ‎monarszej. 

Była‎ ‎za‎ ‎Zygmuntów‎ ‎Polska‎ ‎wielką;‎ ‎jeszcze,‎ ‎ale‎ ‎już‎ ‎nie‎ ‎organizacyą,‎ ‎lecz‎ ‎zaletami‎ ‎pojedyńczych‎ ‎wielkich‎ ‎ludzi,‎ ‎którzy‎ ‎daremnie rozszalały‎ ‎naród‎ ‎na‎ ‎drogę‎ ‎lepszą‎ ‎wprowadzić‎ ‎usiłowali. 

Podnoszą‎ ‎na‎ ‎chwilę‎ ‎znaczenie‎ ‎Polski‎ ‎bohaterskie‎ ‎i‎ ‎zwycięzkie wojny‎ ‎Batorego,‎ ‎tego‎ ‎ostatniego‎ ‎wielkiego‎ ‎króla‎ ‎Polski,‎ ‎i‎ ‎świadczą, że‎ ‎Polacy‎ ‎mogli‎ ‎się‎ ‎jeszcze‎ ‎byli‎ ‎odrodzić‎ ‎i‎ ‎zdobyć‎ ‎sobie‎ ‎pierwszorzędne‎ ‎stanowisko‎ ‎w‎ ‎Europie,‎ ‎gdyby‎ ‎byli‎ ‎mieli‎ ‎więcej‎ ‎królów‎ ‎takich; niestety,‎ ‎wczesna‎ ‎śmierć‎ ‎Batorego‎ ‎wzięła‎ ‎im‎ ‎wielkiego‎ ‎przewodnika, a‎ ‎Polska,‎ ‎po‎ ‎ostatniem‎ ‎okazaniu‎ ‎światu‎ ‎olbrzymiej‎ ‎jeszcze‎ ‎swej‎ ‎siły, poczęła‎ ‎się‎ ‎znów‎ ‎staczać‎ ‎ze‎ ‎swej‎ ‎wysokości‎ ‎zwolna‎ ‎ale‎ ‎stanowczo‎ ‎na pochyłej‎ ‎drodze‎ ‎ku‎ ‎zupełnemu‎ ‎upadkowi. 

Za‎ ‎panowania‎ ‎następnych‎ ‎dwóch‎ ‎monarchów,‎ ‎Zygmunta‎ ‎III i‎ ‎Władysława‎ ‎IV,‎ ‎odnosi‎ ‎wprawdzie‎ ‎oręż‎ ‎polski‎ ‎świetne‎ ‎zwycięztwa, a‎ ‎imiona‎ ‎wodzów‎ ‎takich,‎ ‎jak:‎ ‎Zamojski,‎ ‎Żółkiewski,‎ ‎Chodkiewicz, okrywają‎ ‎się‎ ‎niespożytą‎ ‎sławą,‎ ‎wszakże‎ ‎dla‎ ‎braku‎ ‎dostatecznej‎ ‎siły zbrojnej‎ ‎i‎ ‎należytej‎ ‎organizacyi‎ ‎nietylko,‎ ‎że‎ ‎Polska‎ ‎nie‎ ‎odnosi‎ ‎takich korzyści,‎ ‎jakie‎ ‎odnieść‎ ‎powinna‎ ‎była,‎ ‎ale‎ ‎nawet‎ ‎dla‎ ‎nieszczęsnej‎ ‎polityki‎ ‎„szwedzkiej‎‎“‎ ‎obu‎ ‎monarchów‎ ‎ponosi‎ ‎dotkliwe‎ ‎straty.‎ ‎Pod rządami‎ ‎obu‎ ‎tych‎ ‎królów‎ ‎przyczyniają‎ ‎się‎ ‎znacznie‎ ‎do‎ ‎osłabienia Polski‎ ‎straszne‎ ‎zaburzenia‎ ‎kozackie,‎ ‎które‎ ‎sprowadziły‎ ‎długoletnie krwawe‎ ‎walki,‎ ‎a‎ ‎skończyły‎ ‎się‎ ‎ostatecznie‎ ‎zupełnem‎ ‎odpadnięciem Kozaczyzny.‎ ‎Za‎ ‎Władysława‎ ‎IV‎ ‎odebrała‎ ‎Polska‎ ‎Rosyi‎ ‎400‎ ‎mil kwadratowych;‎ ‎było‎ ‎to‎ ‎ostatnie‎ ‎powiększenie‎ ‎obszaru‎ ‎Rzeczypospolitej. 

Niemoc‎ ‎Polski‎ ‎była‎ ‎za‎ ‎panowania‎ ‎następnego‎ ‎króla,‎ ‎Jana‎ ‎Kaźmierza,‎ ‎tak‎ ‎już‎ ‎wielką,‎ ‎że‎ ‎wojska‎ ‎polskie‎ ‎nie‎ ‎zdołały‎ ‎stłumić‎ ‎buntu Kozaków‎ ‎i‎ ‎Polska‎ ‎musiała‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎nimi‎ ‎układać.‎ ‎Za‎ ‎najazdu‎ ‎szwedzkiego‎ ‎dokazywali‎ ‎wprawdzie‎ ‎pojedynczy‎ ‎mężowie,‎ ‎jak:‎ ‎Stefan‎ ‎Czarniecki,‎ ‎Piotr‎ ‎Sapieha‎ ‎i‎ ‎inni‎ ‎cudów‎ ‎męztwa‎ ‎i‎ ‎waleczności,‎ ‎ale‎ ‎wysiłki ich‎ ‎rozbijały‎ ‎się‎ ‎o‎ ‎nierząd‎ ‎w‎ ‎kraju,‎ ‎-‎ ‎o‎ ‎brak‎ ‎karności,‎ ‎organizacyi i‎ ‎ubóstwo‎ ‎skarbu,‎ ‎o‎ ‎wzajemną‎ ‎zawiść‎ ‎między‎ ‎panami;‎ ‎nie‎ ‎mogła więc‎ ‎Polska‎ ‎wskutek‎ ‎nieładu‎ ‎tego‎ ‎podnieść‎ ‎się‎ ‎o‎ ‎własnych‎ ‎siłach, i‎ ‎dopiero‎ ‎za‎ ‎wpływem‎ ‎Francyi‎ ‎przyszło‎ ‎do‎ ‎zawarcia‎ ‎pokoju‎ ‎w‎ ‎Oliwie‎ ‎pod‎ ‎Gdańskiem,‎ ‎roku‎ ‎1660.‎ ‎Nad‎ ‎wszelki‎ ‎wyraz‎ ‎smutnym‎ ‎objawem‎ ‎słabości‎ ‎Rzeczypospolitej‎ ‎ówczesnej‎ ‎było‎ ‎przecież‎ ‎zwycięzko nad‎ ‎królem,‎ ‎wojskiem‎ ‎jego‎ ‎i‎ ‎wielką‎ ‎częścią‎ ‎szlachty‎ ‎butnego‎ ‎magnata, Jerzego‎ ‎Lubomirskiego,‎ ‎o‎ ‎którym‎ ‎wspomnieliśmy‎ ‎już‎ ‎powyżej. 

Do‎ ‎ostatecznego‎ ‎niemal‎ ‎upadku‎ ‎doszło‎ ‎już‎ ‎było‎ ‎znaczenie‎ ‎Polski za‎ ‎panowania‎ ‎następnego‎ ‎króla,‎ ‎Michała‎ ‎Wiśniowieckiego,‎ ‎a‎ ‎zawarty pokój‎ ‎w‎ ‎Buczaczu,‎ ‎nakładający‎ ‎na‎ ‎Polskę‎ ‎haniebny‎ ‎obowiązek‎ ‎płacenia‎ ‎haraczu‎ ‎Turcyi‎ ‎i‎ ‎utrata‎ ‎Kamieńca,‎ ‎owe‎ ‎smutne‎ ‎rezultaty‎ ‎nie rządu‎ ‎w‎ ‎kraju,‎ ‎strasznym‎ ‎były‎ ‎znakiem‎ ‎upadającej‎ ‎Polski.

Podniósł‎ ‎na‎ ‎chwilę‎ ‎powagę‎ ‎honoru‎ ‎i‎ ‎oręża‎ ‎polskiego Jan‎ ‎III,‎ ‎Sobieski,‎ ‎ale‎ ‎i‎ ‎z‎ ‎tych‎ ‎tryumfów‎ ‎nie‎ ‎odnosi‎ ‎Polska‎‎.‎ ‎takich korzyści,‎ ‎żeby‎ ‎dawniejsze‎ ‎jej‎ ‎znaczenie‎ ‎przywrócić‎ ‎mogły.‎ ‎Świetne zwycięztwa‎ ‎Sobieskiego‎ ‎przynoszą‎ ‎pożytki‎ ‎nieobliczonej‎ ‎wartości‎ ‎na rodom‎ ‎obcym,‎ ‎zwłaszcza‎ ‎Austryi, ‎-‎ ‎Polska‎ ‎natomiast‎ ‎odnosi‎ ‎z‎ ‎nich upokorzenia,‎ ‎stratę‎ ‎najlepszego‎ ‎rycerstwa,‎ ‎szkody‎ ‎materyalne‎ ‎i‎ ‎ubytek‎ ‎ziemi. 

W‎ ‎ten‎ ‎sposób‎ ‎objawiał‎ ‎się‎ ‎powolny‎ ‎upadek ‎potęgi‎ ‎Polski‎ ‎i‎ ‎jej zewnętrznego‎ ‎znaczenia.‎ ‎Świetnem‎ ‎zwycięztwem‎ ‎Sobieskiego‎ ‎pod Wiedniem‎ ‎zajaśniało‎ ‎ostatniemi‎ ‎promieniami‎ ‎schodzące‎ ‎słońce‎ cz‎yp‎osp‎o‎l‎it‎‎ej;‎ ‎-‎ ‎odtąd ‎zapadł‎ ‎gruby‎ ‎mrok‎ ‎na‎ ‎jej‎ ‎dzieje,‎ ‎a‎ ‎naród polski‎ ‎dąży‎ ‎z‎ ‎przerażającą‎ ‎hyżością‎ ‎pod‎ ‎panowaniem‎ ‎następnych królów‎ ‎do‎ ‎zupełnego‎ ‎upadku.‎ ‎Upadek‎ ‎ten‎ ‎przygotowały‎ ‎podane‎ ‎powyżej‎ ‎przyczyny‎ ‎wewnętrzne,‎ ‎a‎ ‎przyspieszyły‎ ‎go 

Przyczyny‎ ‎zewnętrzne,

t.‎ ‎j.‎ ‎wpływy‎ ‎na‎ ‎wewnętrzną‎ ‎politykę‎ ‎Polski‎ ‎państw‎ ‎sąsiednich,‎ ‎które postanowiły‎ ‎rozebrać‎ ‎ją‎ ‎pomiędzy‎ ‎siebie. 

Ułatwił‎ ‎Rosyi‎ ‎wmięszanie‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎spraw‎ ‎polskich‎ ‎następca‎ ‎Sobieskiego,‎ ‎August‎ ‎II‎ ‎(1697‎ ‎do‎ ‎1733.)‎ ‎Byłto‎ ‎król‎ ‎najnieszczęśliwszy dla‎ ‎przyszłości‎ ‎Polski.‎ ‎Pozyskawszy‎ ‎za‎ ‎pieniądze‎ ‎tron,‎ ‎nie‎ ‎dbał o‎ ‎dobro‎ ‎narodu,‎ ‎ale‎ ‎wyzyskiwał‎ ‎swe‎ ‎stanowisko‎ ‎jedynie‎ ‎dla‎ ‎osiągnienia‎ ‎osobistych‎ ‎celów.‎ ‎Połączył‎ ‎się‎ ‎bez‎ ‎wiedzy‎ ‎narodu‎ ‎z‎ ‎carem rosyjskim,‎ ‎Piotrem‎ ‎Wielkim‎ ‎i‎ ‎wydał‎ ‎Szwedom‎ ‎wojnę.‎ ‎Sprowadziła ona‎ ‎na‎ ‎Polskę‎ ‎zamęt‎ ‎niesłychany‎ ‎i‎ ‎rozdwoiła‎ ‎naród‎ ‎na‎ ‎dwa‎ ‎obozy, saski‎ ‎i‎ ‎szwedzki‎ ‎Leszczyńskiego;‎ ‎-‎ ‎najsmutniejszem‎ ‎przecież‎ ‎było, że‎ ‎przez‎ ‎zawarcie‎ ‎przymierza‎ ‎z‎ ‎carem‎ ‎August‎ ‎II‎ ‎otworzył‎ ‎Rosyi wstęp‎ ‎do‎ ‎Polski.‎ ‎Nieszczęsna‎ ‎bowiem‎ ‎wojna‎ ‎ze‎ ‎Szwedami,‎ ‎a‎ ‎później srogi‎ ‎ucisk,‎ ‎jakiego‎ ‎dopuszczały‎ ‎się‎ ‎wprowadzone‎ ‎przez‎ ‎Augusta‎ ‎II do‎ ‎Polski‎ ‎wojska‎ ‎saskie,‎ ‎oburzyły‎ ‎naród.‎ ‎Szlachta‎ ‎zawiązała‎ ‎konfederacyą‎ ‎w‎ ‎Tarnogrodzie‎ ‎(1715)‎ ‎i‎ ‎wystąpiła‎ ‎przeciw‎ ‎królowi‎ ‎do‎ ‎walki. August‎ ‎II‎ ‎oparty‎ ‎na‎ ‎wojsku‎ ‎swojem‎ ‎saskiem‎ ‎utrzymywał‎ ‎się‎ ‎początkowo‎ ‎w‎ ‎przewadze,‎ ‎gdy‎ ‎wmięszanie‎ ‎się‎ ‎Piotra‎ ‎Wielkiego‎ ‎nadało całej‎ ‎sprawie‎ ‎inny‎ ‎obrót.‎ ‎Umiał‎ ‎on‎ ‎tak‎ ‎wpłynąć‎ ‎na‎ ‎Konfederatów, że‎ ‎go‎ ‎wezwali‎ ‎na‎ ‎pośrednika‎ ‎zgody‎ ‎między‎ ‎królem‎ ‎a‎ ‎narodem. Piotr‎ ‎Wielki,‎ ‎któremu‎ ‎z‎ ‎politycznych‎ ‎względów‎ ‎zależało‎ ‎wielce‎ ‎tak na‎ ‎słabości‎ ‎władzy‎ ‎królewskiej‎ ‎w‎ ‎Polsce,‎ ‎jako‎ ‎i‎ ‎na‎ ‎utrzymaniu‎ ‎dalszego‎ ‎bezrządu,‎ ‎stanął‎ ‎w‎ ‎obronie‎ ‎niby‎ ‎to‎ ‎zagrożonej‎ ‎„złotej‎ ‎wolności“‎ ‎szlacheckiej‎ ‎i‎ ‎na‎ ‎sejmie‎ ‎w‎ ‎r.‎ ‎1717‎ ‎pogodził‎ ‎rzeczywiście‎ ‎króla z‎ ‎narodem,‎ ‎ale‎ ‎zawarty‎ ‎ten‎ ‎pokój‎ ‎stał‎ ‎się‎ ‎zarazem‎ ‎dla‎ ‎Polski‎ ‎wyrokiem‎ ‎jej‎ ‎upadku.‎ ‎Car‎ ‎oparł‎ ‎bowiem‎ ‎zawartą‎ ‎zgodę‎ ‎na‎ ‎następnych warunkach:‎ ‎August‎ ‎II‎ ‎przyrzekł‎ ‎cofnąć‎ ‎wojska‎ ‎saskie‎ ‎z‎ ‎Polski, a‎ ‎Polacy‎ ‎musieli‎ ‎się‎ ‎zobowiązać‎ ‎do‎ ‎zmniejszenia‎ ‎wojska‎ ‎swego‎ ‎do liczby‎ ‎24000. 

Chytry‎ ‎pośrednik‎ ‎dopiął‎ ‎celu,‎ ‎bo‎ ‎August‎ ‎II,‎ ‎pozbywszy‎ ‎się swego‎ ‎wojska,‎ ‎utracił‎ ‎podstawę‎ ‎władzy,‎ ‎do‎ ‎której‎ ‎dążył,‎ ‎a‎ ‎Polska, obniżywszy‎ ‎wojska‎ ‎swe‎ ‎do‎ ‎śmiesznie‎ ‎małej‎ ‎liczby,‎ ‎ubezwładniła się‎ ‎na‎ ‎zewnątrz‎ ‎zupełnie.‎ ‎Nie‎ ‎mógł‎ ‎cios‎ ‎fatalniejszy‎ ‎spaść‎ ‎na skołataną‎ ‎i‎ ‎tak‎ ‎już‎ ‎wewnętrznym‎ ‎nieładem‎ ‎Polskę,‎ ‎jak‎ ‎to‎ ‎podcięcie ostatniego‎ ‎na‎ ‎zewnątrz‎ ‎znaczenia,‎ ‎i‎ ‎to‎ ‎w‎ ‎czasie,‎ ‎w‎ ‎którym‎ ‎Prusy dobijały‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎zdobycia‎ ‎sobie‎ ‎w‎ ‎Niemczech‎ ‎stanowiska‎ ‎wybitnego, a‎ ‎Rosya‎ ‎dążąc‎ ‎do‎ ‎opanowania‎ ‎całego‎ ‎wschodu,‎ ‎torowała‎ ‎sobie‎ ‎drogę do‎ ‎czynnego‎ ‎udziału‎ ‎w‎ ‎sprawach‎ ‎środkowej‎ ‎Europy. 

Wskutek‎ ‎podyktowanej‎ ‎przez‎ ‎Rosyą,‎ ‎a‎ ‎pod‎ ‎grozą‎ ‎bagnetów‎ ‎jej przyjętej‎ ‎przez‎ ‎sejm‎ ‎w‎ ‎r.‎ ‎1717‎ ‎ustawy‎ ‎tej:‎ ‎stanęła‎ ‎Polska‎ ‎bez dostatecznej‎ ‎obrony‎ ‎przeciw‎ ‎silnym‎ ‎naokół‎ ‎sąsiadom;‎ ‎zwiększała zaś‎ ‎niebezpieczeństwo‎ ‎ta‎ ‎okoliczność,‎ ‎że‎ ‎Moskwa,‎ ‎korzystając‎ ‎z‎ ‎zaślepienia‎ ‎i‎ ‎zdemoralizowania‎ ‎narodu,‎ ‎zdobyła‎ ‎sobie‎ ‎wpływ‎ ‎silny na‎ ‎sprawy‎ ‎wewnętrzne‎ ‎Polski‎ ‎i‎ ‎odtąd‎ ‎nieustannie‎ ‎do‎ ‎nich‎ ‎się mięszała. 

Szlachta,‎ ‎zmożona‎ ‎długoletniemi‎ ‎wojnami‎ ‎i‎ ‎uciskiem‎ ‎wojsk szwedzkich,‎ ‎saskich‎ ‎i‎ ‎rosyjskich,‎ ‎powitała‎ ‎zawarty‎ ‎pokój‎ ‎z‎ ‎zapałem, a‎ ‎nie‎ ‎pojmując‎ ‎rozpaczliwego‎ ‎położenia‎ ‎kraju,‎ ‎ani‎ ‎myślała‎ ‎o‎ ‎potrzebie zapobiegania‎ ‎złemu.‎ ‎Przeciwnie,‎ ‎oddała‎ ‎się‎ ‎bezmyślnej‎ ‎swawoli. Zaczęły‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎Polsce‎ ‎głośne,‎ ‎tak‎ ‎zwane‎ ‎„saskie‎ ‎czasy.“‎ ‎Król‎ ‎świecił przykładem:‎ ‎wyprawiał‎ ‎bankiety,‎ ‎otaczał‎ ‎się‎ ‎pięknemi‎ ‎kobietami i‎ ‎oddawał‎ ‎się‎ ‎pijaństwu;‎ ‎-‎ ‎w‎ ‎ślad‎ ‎za‎ ‎nim‎ ‎postępowała‎ ‎szlachta. Niebawem‎ ‎poczęły‎ ‎się‎ ‎szerzyć‎ ‎zbytki,‎ ‎zepsucie‎ ‎obyczajów‎ ‎i‎ ‎pijaństwo. Polska‎ ‎wrzała‎ ‎na‎ ‎całej‎ ‎przestrzeni‎ ‎ucztami,‎ ‎wiwatami,‎ ‎biesiadami, - a‎ ‎naród‎ ‎wesoły,‎ ‎szczęśliwy‎ ‎upajał‎ ‎się‎ ‎teraźniejszością,‎ ‎nie‎ ‎dbając o‎ ‎przyszłość. 

Wśród‎ ‎ogólnego‎ ‎szału‎ ‎wzmagał‎ ‎się‎ ‎bezrząd‎ ‎w‎ ‎sposób‎ ‎przerażający.‎ ‎Z‎ ‎armii,‎ ‎i‎ ‎tak‎ ‎już‎ ‎do‎ ‎szczupłej‎ ‎liczby‎ ‎ograniczonej,‎ ‎w‎ ‎skutek nadużyć‎ ‎niesłychanych‎ ‎i‎ ‎zupełnego‎ ‎braku‎ ‎organizacyi,‎ ‎stała‎ ‎ledwie połowa‎ ‎pod‎ ‎bronią.‎ ‎Za‎ ‎to‎ ‎każdy‎ ‎z‎ ‎magnatów‎ ‎otaczał‎ ‎się‎ ‎wojskiem własnem‎ ‎i‎ ‎trząsł‎ ‎tłumem‎ ‎szlachty‎ ‎drobnej,‎ ‎która‎ ‎wiodąc‎ ‎życie‎ ‎próżniacze,‎ ‎trzymała‎ ‎się‎ ‎magnackich‎ ‎klamek.‎ ‎Pojona‎ ‎i‎ ‎żywiona‎ ‎przez panów‎ ‎służyła‎ ‎im‎ ‎na‎ ‎każde‎ ‎skinienie.‎ ‎Ztąd‎ ‎ilu‎ ‎było‎ ‎magnatów w‎ ‎Polsce,‎ ‎tyle‎ ‎było‎ ‎królików,‎ ‎a‎ ‎każdy‎ ‎z‎ ‎nich‎ ‎tworzył‎ ‎osobny‎ ‎dla siebie‎ ‎obóz,‎ ‎wiódł‎ ‎z‎ ‎innymi‎ ‎zacięte‎ ‎boje,‎ ‎o‎ ‎cóż‎ ‎tóż:‎ ‎o‎ ‎znaczenie swego‎ ‎domu,‎ ‎o‎ ‎urzędy,‎ ‎o‎ ‎starostwa‎ ‎i‎ ‎t.‎ ‎p.‎ ‎Znaczna‎ ‎ich‎ ‎część‎ ‎zawięzywała‎ ‎stosunki‎ ‎z‎ ‎dworami‎ ‎obcemi,‎ ‎przeważnie‎ ‎z‎ ‎Rosyą‎ ‎i‎ ‎pobierała‎ ‎pieniądze‎ ‎za‎ ‎świadczone‎ ‎im‎ ‎usługi.‎ ‎Cała‎ ‎Rzeczpospolita rozbiła‎ ‎się‎ ‎na‎ ‎liczne‎ ‎partye‎ ‎możnowładcze,‎ ‎a‎ ‎sprawy‎ ‎kraju‎ ‎ginęły w‎ ‎odmęcie‎ ‎interesów‎ ‎prywatnych.‎ ‎Na‎ ‎korzyść‎ ‎tychże‎ ‎interesów‎ ‎wyzyskiwano‎ ‎bez‎ ‎umiarkowania‎ ‎zasadę‎ ‎„liberum‎ ‎veto.‎" ‎Z‎ ‎18‎ ‎sejmów, odbytych‎ ‎za‎

‎Augusta‎ ‎II,‎ ‎tylko‎ ‎5‎ ‎przeprowadzono‎ ‎szczęśliwie‎ ‎do końca.‎ ‎W‎ ‎skutek‎ ‎zrywania‎ ‎sejmów‎ ‎i‎ ‎braku‎ ‎władzy‎ ‎nie‎ ‎płacił‎ ‎nikt podatków,‎ ‎-‎ ‎nie‎ ‎troszczył‎ ‎się‎ ‎nikt‎ ‎o‎ ‎ubezpieczenie‎ ‎granic,‎ ‎-‎ ‎skarb był‎ ‎pusty,‎ ‎-‎ ‎kraj‎ ‎był‎ ‎bez‎ ‎obrony! 

August‎ ‎II.‎ ‎zostawił‎ ‎Polskę:‎ ‎zrujnowaną‎ ‎biedą‎ ‎wewnętrzną i‎ ‎zewnętrzną;‎ ‎-‎ ‎wyludnioną‎ ‎wojną,‎ ‎-‎ ‎otwartą‎ ‎jak‎ ‎gospoda‎ ‎na wszelkie‎ ‎przechody‎ ‎wojsk‎ ‎obcych,‎ ‎-‎ ‎bezsilną,‎ ‎bez‎ ‎opieki‎,‎ ‎bez‎ ‎energii, -‎ ‎stojącą‎ ‎już‎ ‎pod‎ ‎silnym‎ ‎wpływem‎ ‎Rosyi.

Krótko‎ ‎przed‎ ‎śmiercią‎ ‎Augusta‎ ‎II.‎ ‎zawarły:‎ ‎Rosya,‎ ‎Austrya i‎ ‎Prusy‎ ‎(w‎ ‎r.‎ ‎1732)‎ ‎w‎ ‎punktacyi‎ ‎berlińskiej‎ ‎pierwszy‎ ‎związek‎ ‎we wspólnym‎ ‎interesie‎ ‎swoim‎ ‎względem‎ ‎Polski;‎ ‎następne‎ ‎wypadki‎ ‎na dały‎ ‎mu‎ ‎większej‎ ‎wagi‎ ‎i‎ ‎trwałości. 

Następca‎ ‎Augusta‎ ‎II.,‎ ‎syn‎ ‎jego,‎ ‎August‎ ‎III.‎ ‎(1733‎ ‎do‎ ‎1763), osadzony‎ ‎na‎ ‎tronie‎ ‎polskim‎ ‎za‎ ‎wpływem‎ ‎Rosyi,‎ ‎prowadził,‎ ‎zaczęte przez‎ ‎ojca‎ ‎rządy,‎ ‎tyna‎ ‎samym‎ ‎torem‎ ‎dalej,‎ ‎z‎ ‎tą‎ ‎chyba‎ ‎różnicą,‎ ‎że pijaństwo,‎ ‎rozluźnienie‎ ‎obyczajów‎ ‎i‎ ‎nierząd‎ ‎więcej‎ ‎jeszcze‎ ‎się rozszerzyły‎ ‎w‎ ‎narodzie.‎ ‎Ze‎ ‎wszystkich‎ ‎sejmów,‎ ‎za‎ ‎króla‎ ‎tego‎ ‎odprawionych,‎ ‎jeden‎ ‎tylko‎ ‎skończył‎ ‎się‎ ‎szczęśliwie,‎ ‎-‎ ‎wszystkie‎ ‎inne‎ ‎zerwano!‎ ‎Wojska‎ ‎posiadała‎ ‎Polska‎ ‎ówczesna‎ ‎12‎ ‎000 ‎zaledwie‎ ‎i‎ ‎to‎ ‎nie karnego‎ ‎i‎ ‎niećwiczonego;‎ ‎armat‎ ‎polowych‎ ‎10,‎ ‎do‎ ‎których‎ ‎zaprzęgano woły!‎ ‎Skarb‎ ‎państwa‎ ‎był‎ ‎tak‎ ‎pusty,‎ ‎że‎ ‎nie‎ ‎było‎ ‎za‎ ‎co‎ ‎wystawie szopy‎ ‎do‎ ‎wyboru‎ ‎króla.‎ ‎-‎ ‎Za‎ ‎monarchy‎ ‎tego‎ ‎doszła‎ ‎Polska‎ ‎do największego‎ ‎moralnego‎ ‎i‎ ‎politycznego‎ ‎upadku;‎ ‎objawiał‎ ‎on‎ ‎się‎ ‎we wszystkich‎ ‎kierunkach‎ ‎życia‎ ‎narodu.‎ ‎Znikło‎ ‎w‎ ‎Polsce‎ ‎wszelkie poczucie‎ ‎prawa,‎ ‎władzy,‎ ‎sprawiedliwości,‎ ‎-‎ ‎naród-szlachta‎ ‎zobojętniał‎ ‎na‎ ‎poczciwość‎ ‎i‎ ‎wstyd‎ ‎publiczny. 

‎Król‎ ‎zdał‎ ‎rządy‎ ‎na‎ ‎ministra‎ ‎i‎ ‎ulubieńca‎ ‎swego‎ ‎Brühla,‎ ‎-‎ ‎sam o ‎nic‎ ‎nie‎ ‎dbał,‎ ‎tylko‎ ‎się‎ ‎bawił.‎ ‎Brühl,‎ ‎człowiek‎ ‎umysłowo‎ ‎ograniczony‎ ‎i‎ ‎niesumienny,‎ ‎nie‎ ‎robił‎ ‎nic‎ ‎więcej,‎ ‎jak‎ ‎tylko‎ ‎ciągnął‎ ‎możliwe dla‎ ‎siebie‎ ‎z‎ ‎kraju‎ ‎korzyści.‎ ‎-‎ ‎Rządy,‎ ‎a‎ ‎raczej‎ ‎bezrząd,‎ ‎spoczywał w‎ ‎ręku‎ ‎magnatów,‎ ‎wodzących‎ ‎rej‎ ‎w‎ ‎tłumach‎ ‎ciemnej,‎ ‎rozhulanej szlachty.‎ ‎Samowoli‎ ‎magnackiej‎ ‎nie‎ ‎było‎ ‎granic:‎ ‎książę‎ ‎chorąży litewski‎ ‎wzbraniał‎ ‎się‎ ‎płacić‎ ‎podatków,‎ ‎tłumacząc‎ ‎się‎ ‎tem,‎ ‎że‎ ‎trzymając‎ ‎wojsko‎ ‎swe,‎ ‎czyni‎ ‎już‎ ‎wiele‎ ‎dobrego‎ ‎dla‎ ‎Rzeczypospolitej;‎ ‎stawiał‎ ‎się‎ ‎więc‎ ‎w‎obec‎ ‎króla‎ ‎na‎ ‎stanowisku‎ ‎sąsiada,‎ ‎a‎ ‎nie‎ ‎poddanego. Starosta‎ ‎Kaniowski‎ ‎był‎ ‎postrachem‎ ‎Ukrainy,‎ ‎- ‎młody‎ ‎Lubomirski niepokoił‎ ‎okolicę‎ ‎koło‎ ‎Kamieńca;‎ ‎-‎ ‎Radziwiłł,‎ ‎krajczy‎ ‎litewski,‎ ‎borykał‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎żydami. 

Wśród‎ ‎ogólnego‎ ‎bezrządu‎ ‎kwitło‎ ‎obżarstwo‎ ‎i‎ ‎opilstwo!‎ ‎Na‎ ‎sejmikach‎ ‎toczyły‎ ‎się‎ ‎obrady‎ ‎wśród‎ ‎stołów,‎ ‎na‎ ‎których‎ ‎przyszły‎ ‎zwycięzca‎ ‎zastawiał‎ ‎miski,‎ ‎flaszki‎ ‎i‎ ‎dzbany.‎ ‎Z‎ ‎onych‎ ‎czasów‎ ‎pozostało w‎ ‎narodzie‎ ‎naszym‎ ‎do‎ ‎dziś‎ ‎przysłowie:‎ ‎„Za‎ ‎króla‎ ‎Sasa,‎ ‎jedz,‎ ‎pij i‎ ‎popuszczaj‎ ‎pasa!“ 

Ale‎ ‎i‎ ‎król‎ ‎nie‎ ‎robił‎ ‎inaczej;‎ ‎jadł,‎ ‎pił‎ ‎i‎ ‎bawił‎ ‎się!‎ ‎Wszystkie sprawy‎ ‎polityczne‎ ‎odsuwał‎ ‎od‎ ‎siebie‎ ‎i‎ ‎pozostawiał‎ ‎je‎ ‎swym‎ ‎faworytom. Posadzony‎ ‎przez‎ ‎Rosyą‎ ‎i‎ ‎Austryą‎ ‎na‎ ‎tronie‎ ‎polskim,‎ ‎trzymał‎ ‎się‎ ‎na‎ ‎nim ich‎ ‎poparciem.‎ ‎Przeszedł‎ ‎też‎ ‎zupełnie‎ ‎pod‎ ‎ich‎ ‎zależność,‎ ‎a‎ ‎wraz z‎ ‎królem‎ ‎poszła‎ ‎pod‎ ‎tę‎ ‎zależność‎ ‎i‎ ‎Polska.‎ ‎Nie‎ ‎mając‎ ‎ani rządów‎,‎ ‎ani‎ ‎odpowiedniego‎ ‎wojska,‎ ‎rozrywana‎ ‎zwaśnionemi‎ ‎stronnictwami‎ ‎magnatów‎,‎ ‎nie‎ ‎mogła‎ ‎z‎ ‎niczem‎ ‎wystąpić‎ ‎samodzielnie.

W‎ ‎czasie,‎ ‎w‎ ‎którym‎ ‎państwa‎ ‎ościenne‎ ‎krwawe‎ ‎ze‎ ‎sobą‎ ‎toczyły walki,‎ ‎stała‎ ‎Polska‎ ‎pośród‎ ‎nieb‎ ‎bezczynna,‎ ‎bo‎ ‎słaba‎ ‎i‎ ‎upadła.‎ ‎- Każdy‎ ‎z‎ ‎sąsiadów‎ ‎kto‎ ‎chciał,‎ ‎zajeżdżał‎ ‎do‎ ‎niej,‎ ‎jak‎ ‎do‎ ‎karczmy, i‎ ‎brał‎ ‎z‎ ‎niej‎ ‎co‎ ‎chciał.‎ ‎Wojska‎ ‎obce‎ ‎przechodziły‎ ‎przez‎ ‎nią‎ ‎we wszystkich‎ ‎kierunkach‎ ‎zupełnie‎ ‎dowolnie,‎ ‎a‎ ‎nawet‎ ‎staczały‎ ‎w‎ ‎jej‎ ‎granicach‎ ‎ze‎ ‎sobą‎ ‎bitwy.‎ ‎Rząd‎ ‎pruski‎ ‎werbował‎ ‎na‎ ‎ziemiach‎ ‎polskich rekrutów‎ ‎do‎ ‎swego‎ ‎wojska,‎ ‎uciskał‎ ‎panów‎ ‎i‎ ‎szlachtę,‎ ‎wybierał‎ ‎po datki‎ ‎i‎ ‎zalewał‎ ‎Polskę‎ ‎pieniędzmi‎ ‎bez‎ ‎wartości. 

Ten‎ ‎stan‎ ‎niemocy‎ ‎pożądany‎ ‎był‎ ‎Rosyi,‎ ‎która‎ ‎pożądliwem patrząc‎ ‎okiem‎ ‎na‎ ‎żyzne‎ ‎łany‎ ‎Polski,‎ ‎czekała‎ ‎odpowiedniej‎ ‎pory,‎ ‎aby je‎ ‎do‎ ‎granic‎ ‎swych‎ ‎wcielić.‎ ‎Czyniła‎ ‎też‎ ‎wszystko,‎ ‎cokolwiek‎ ‎bezrząd i‎ ‎nieład‎ ‎w‎ ‎Polsce‎ ‎podnosić‎ ‎mogło,‎ ‎a‎ ‎przeszkadzała‎ ‎zmianom‎ ‎na lepsze‎ ‎i‎ ‎nie‎ ‎dopuszczała‎ ‎reform,‎ ‎któreby‎ ‎się‎ ‎przyczynie‎ ‎mogły‎ ‎do jej‎ ‎wzmocnienia‎ ‎i‎ ‎odrodzienia. 

W‎ ‎rozszalałem‎ ‎narodzie‎ ‎znajdowali‎ ‎się‎ ‎bowiem‎ ‎i‎ ‎ludzie‎ ‎prawi,‎ ‎którzy widząc‎ ‎okropne‎ ‎stosunki,‎ ‎przemyśliwali‎ ‎nad‎ ‎ich‎ ‎naprawą.‎ ‎Odznaczyły‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎tym‎ ‎kierunku‎ ‎mianowicie‎ ‎rodziny‎ ‎Potockich‎ ‎i‎ ‎Czartoryskich.‎ ‎-‎ ‎Obie‎ ‎usiłowały‎ ‎położyć‎ ‎tamę‎ ‎bezrządowi‎ ‎i‎ ‎nieładowi, i‎ ‎w‎ ‎tym‎ ‎celu‎ ‎zawierały‎ ‎stosunki‎ ‎z‎ ‎dworami‎ ‎zagranicznemi:‎ ‎Potoccy z‎ ‎Francyą,‎ ‎Czartoryscy‎ ‎z‎ ‎Prusami,‎ ‎a‎ ‎później‎ ‎z‎ ‎Rosyą.‎ ‎Szlachetne‎ ‎te usiłowania‎ ‎nie‎ ‎odniosły‎ ‎pożądanych‎ ‎skutków.‎ ‎Czartoryscy‎ ‎zwłaszcza pozwolili‎ ‎się‎ ‎oszukać‎ ‎przebiegłej‎ ‎carowej,‎ ‎Katarzynie‎ ‎II.,‎ ‎która z‎ ‎jednej‎ ‎strony‎ ‎obiecując‎ ‎im‎ ‎pomoc‎ ‎w‎ ‎przeprowadzeniu‎ ‎naprawy‎ ‎Rzeczypospolitej,‎ ‎z‎ ‎drugiej‎ ‎strony‎ ‎zawarła‎ ‎przymierze‎ ‎z‎ ‎królem‎ ‎pruskim, Fryderykiem‎ ‎II.,‎ ‎w‎‎ ‎celu‎ ‎niedopuszczenia‎ ‎zmian‎ ‎w‎ ‎Polsce‎ ‎takich,‎ ‎któreby‎ ‎ją‎ ‎rzeczywiście‎ ‎wzmocnić‎ ‎mogły.‎ ‎Pragnąc‎ ‎sobie‎ ‎zapewnić wpływ‎ ‎na‎ ‎Polskę,‎ ‎usiłowała‎ ‎po‎ ‎śmierci‎ ‎Augusta‎ ‎III.‎ ‎posadzić‎ ‎na‎ ‎jej tronie‎ ‎swego‎ ‎ulubieńca,‎ ‎Stanisława‎ ‎Augusta‎ ‎Poniatowskiego;‎ ‎dozwoliła‎ ‎więc‎ ‎na‎ ‎sejmie‎ ‎konwokacyjnym‎ ‎w‎ ‎r.‎ ‎1764‎ ‎odbytym‎ ‎pod osłoną‎ ‎wojsk‎ ‎rosyjskich,‎ ‎przeprowadzić‎ ‎niektóre‎ ‎mniej‎ ‎ważne zmiany,‎ ‎jak:‎ ‎zreformowanie‎ ‎sejmów,‎ ‎zniesienie‎ ‎ceł‎ ‎prywatnych i‎ ‎t.‎ ‎p.,‎ ‎a‎ ‎Czartoryscy‎ ‎w‎ ‎zamian‎ ‎za‎ ‎to‎ ‎przyczynili‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎obora‎ ‎Stanisława‎ ‎Poniatowskiego‎ ‎na‎ ‎króla‎ ‎polskiego.‎ ‎-‎ ‎Zamierzali‎ ‎Czartoryscy‎ ‎przeprowadzić‎ ‎zmianę‎ ‎rządów‎ ‎gruntowną,‎ ‎przedewszystkiem chcieli‎ ‎usunąć‎ ‎zgubne‎ ‎„Liberum‎ ‎veto‎",‎ ‎które‎ ‎ciągle‎ ‎jeszcze‎ ‎było najsilniejszą‎ ‎zaporą‎ ‎w‎ ‎przeprowadzeniu‎ ‎jakichbądź‎ ‎reform‎ ‎na‎ ‎sejmach‎;‎ ‎-‎ ‎usiłowaniu‎ ‎temu‎ ‎oparła‎ ‎się‎ ‎przecież‎ ‎stanowczo‎ ‎Katarzyna‎ ‎II.‎ ‎„Liberum‎ ‎veto“,‎ ‎główna‎ ‎podstawa‎ ‎„złotej‎ ‎wolności‎" i‎ ‎nierządu,‎ ‎było‎ ‎najsilniejszym‎ ‎jej‎ ‎sprzymierzeńcem‎ ‎w‎ ‎przeprowadzeniu‎ ‎zamiarów,‎ ‎jakie‎ ‎miała‎ ‎w‎obec‎ ‎Polski;‎ ‎-‎ ‎sprzymierzeńca‎ ‎takiego‎ ‎samochcąc‎ ‎pozbyć‎ ‎się‎ ‎nie‎ ‎chciała. 

Polska,‎ ‎doprowadzona‎ ‎nierządem‎ ‎wewnętrznym‎ ‎do‎ ‎ostatecznej niemocy,‎ ‎mogła‎ ‎jeszcze‎ ‎była‎ ‎podnieść‎ ‎się‎ ‎i‎ ‎powoli‎ ‎wrócić‎ ‎do‎ ‎dawniejszej‎ ‎potęgi,‎ ‎gdyby‎ ‎na‎ ‎tronie‎ ‎jej‎ ‎był‎ ‎zasiadł‎ ‎monarcha‎ ‎o‎ ‎wielkim talencie,‎ ‎i‎ ‎żelaznej‎ ‎dłoni;‎ ‎-‎ ‎Katarzyna‎ ‎sadzając‎ ‎na‎ ‎tron‎ ‎polski Stanisława‎ ‎Poniatowskiego‎ ‎(1764-1795)‎ ‎wiedziała,‎ ‎że‎ ‎nie‎ ‎będzie jej‎ ‎niebezpiecznym. 

Żeby‎ ‎teraz‎ ‎jeszcze‎ ‎uratować‎ ‎Polskę,‎ ‎trzeba‎ ‎było‎ ‎stoczyć‎ ‎z‎ ‎nią zwycięzką‎ ‎walkę;‎ ‎Stanisław‎ ‎Poniatowski,‎ ‎zależny‎ ‎od‎ ‎niej‎ ‎sercem i‎ ‎względami‎ ‎politycznemi,‎ ‎ani‎ ‎o‎ ‎walce‎ ‎takiej‎ ‎myślał,‎ ‎ani‎ ‎do‎ ‎podjęcia jej‎ ‎nie‎ ‎posiadał‎ ‎odpowiednich‎ ‎warunków.‎ ‎Odznaczał‎ ‎się‎ ‎wielką‎ ‎dobrocią‎ ‎serca,‎ ‎rzadką‎ ‎pracowitością,‎ ‎wstrętem‎ ‎do‎ ‎życia‎ ‎hulaszczego, wysokiem‎ ‎wykształceniem‎ ‎i‎ ‎zamiłowaniem‎ ‎do‎ ‎nauk‎ ‎i‎ ‎sztuk‎ ‎pięknych, -‎ ‎ale‎ ‎nie‎ ‎dostawało‎ ‎mu‎ ‎silnego‎ ‎hartu‎ ‎woli,‎ ‎odwagi‎ ‎i‎ ‎stałości‎ ‎w‎ ‎postanowieniach,‎ ‎nie‎ ‎umiał‎ ‎więc‎ ‎ani‎ ‎męstwem,‎ ‎ani‎ ‎poświęceniem‎ ‎porwać‎ ‎narodu‎ ‎do‎ ‎wysokich‎ ‎celów;‎ ‎-‎ ‎nie‎ ‎umiał‎ ‎nawet‎ ‎zdobyć‎ ‎się na‎ ‎tyle‎ ‎ofiary,‎ ‎aby‎ ‎razem‎ ‎z‎ ‎narodem‎ ‎walczyć‎ ‎w‎ ‎obronie‎ ‎najświętszych‎ ‎praw,‎ ‎-‎ ‎aby‎ ‎z‎ ‎nim‎ ‎z‎ ‎chwałą‎ ‎zginąć;‎ ‎wolał‎ ‎raczej‎ ‎haniebnem płaszczeniem‎ ‎się‎ ‎przed‎ ‎Katarzyną‎ ‎w‎ ‎chwilach‎ ‎stanowczych‎ ‎porzucać sprawę‎ ‎ojczyzny‎ ‎i‎ ‎zdradzić‎ ‎zaufanie,‎ ‎jakie‎ ‎w‎ ‎nim‎ ‎naród‎ ‎pokładał. 

Zabiegi‎ ‎około‎ ‎polepszenia‎ ‎rządu‎ ‎i‎ ‎zaprowadzenia‎ ‎ładu‎ ‎w‎ ‎stosunkach‎ ‎społecznych,‎ ‎podejmowane‎ ‎przez‎ ‎Potockich‎ ‎i‎ ‎Czartoryskich poczęły‎ ‎zbawienne‎ ‎odnosić‎ ‎skutki;‎ ‎w‎ ‎życiu‎ ‎szlachty‎ ‎począł‎ ‎się‎ ‎objawiać‎ ‎widoczny‎ ‎zwrot‎ ‎ku‎ ‎lepszemu,‎ ‎a‎ ‎król,‎ ‎pod‎ ‎wpływem‎ ‎wujów swych,‎ ‎książąt‎ ‎Czartoryskich,‎ ‎przykładał‎ ‎czynnie‎ ‎ręki‎ ‎około‎ ‎dobra narodu. Przestraszyła‎ ‎się‎ ‎zwrotu‎ ‎tego‎ ‎Katarzyna;‎ ‎-‎ ‎z‎ ‎obawy‎,‎ ‎aby Polska‎ ‎nie‎ ‎weszła‎ ‎rzeczywiście‎ ‎na‎ ‎drogę‎ ‎porządku,‎ ‎którąby‎ ‎dojść mogła‎ ‎do‎ ‎odzyskania‎ ‎dawniejszej‎ ‎potęgi,‎ ‎poczęła‎ ‎wichrzyć‎ ‎między szlachtą,‎ ‎wśród‎ ‎której‎ ‎nie‎ ‎brak‎ ‎jeszcze‎ ‎było‎ ‎ludzi‎ ‎ciemnych‎ ‎i‎ ‎zmianom na‎ ‎lepsze‎ ‎nieprzychylnych,‎ ‎a‎ ‎mianowicie‎ ‎poczęła‎ ‎burzyć‎ ‎magnatów królowi‎ ‎niechętnych,‎ ‎na‎ ‎których‎ ‎czele‎ ‎stał‎ ‎Karól‎ ‎Radziwiłł,‎ ‎Branicki,‎ ‎Potoccy‎ ‎i‎ ‎mm.‎ ‎Stanąwszy‎ ‎niby‎ ‎to‎ ‎w‎ ‎obronie‎ ‎uciskanych mowierców,‎ ‎umiała‎ ‎Katarzyna‎ ‎II.‎ ‎tak‎ ‎zręcznie‎ ‎wziąść‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎rzeczy ze‎ ‎magnaci‎ ‎zawiązali‎ ‎w‎ ‎Radomiu‎ ‎r.‎ ‎1767‎ ‎konfederacyą‎ ‎przeciw‎ ‎królowi‎ ‎i‎ ‎wezwali‎ ‎ją‎ ‎do‎ ‎pomocy.‎ ‎Chytra‎ ‎caryca‎ ‎nastraszyła‎ ‎króla‎ ‎złożeniem‎ ‎z‎ ‎tronu‎ ‎i‎ ‎uczyniła‎ ‎go‎ ‎posłusznem‎ ‎narzędziem‎ ‎swej‎ ‎woli;‎ ‎potem rozkazała‎ ‎wojskiem‎ ‎swem‎ ‎otoczyć‎ ‎konfederatów,‎ ‎zmusić‎ ‎ich‎ ‎do‎ ‎za pewnienia‎ ‎królowi‎ ‎wierności‎ ‎i‎ ‎do‎ ‎uznania‎ ‎na‎ ‎przyszłość‎ ‎opieki Rosyi‎ ‎nad‎ ‎wszelkiemi‎ ‎politycznemi‎ ‎sprawami‎ ‎Polski.‎ ‎Kilku‎ ‎opierających‎ ‎się‎ ‎temu‎ ‎konfederatów,‎ ‎jak:‎ ‎Kajetana‎ ‎Sołtyka,‎ ‎biskupa‎ ‎krakowskiego‎ ‎hetmana‎ ‎Wacława‎ ‎Rzewuskiego‎ ‎i‎ ‎syna‎ ‎jego‎ ‎Seweryna niemniej‎ ‎biskupa‎ ‎Józefa‎ ‎Załuskiego‎ ‎kazała‎ ‎porwać‎ ‎w‎ ‎nocy‎ ‎i‎ ‎wywieść w‎ ‎głąb‎ ‎Rosy‎‎i.‎ ‎Posłuszny‎ ‎każdemu‎ ‎skinieniu‎ ‎carycy,‎ ‎Stanisław August,‎ ‎zwołał‎ ‎pod‎ ‎naciskiem‎ ‎posła‎ ‎jej,‎ ‎Repnina,‎ ‎sejm‎ ‎do‎ ‎Warszawy, który‎ ‎zatwierdził‎ ‎urzędowo‎ ‎uchwały‎ ‎konfederacyi‎ ‎radomskiej.

W‎ ‎ten‎ ‎sposób‎ ‎przeprowadziła‎ ‎Katarzyna‎ ‎wszystko‎ ‎co‎ ‎chciała; zniszczyła‎ ‎powzięte‎ ‎zamiary‎ ‎reformy,‎ ‎zatwierdziła‎ ‎„liberum‎ ‎veto" a‎ ‎z‎ ‎niem‎ ‎„złotą‎ ‎wolność‎"‎ ‎i‎ ‎nierząd,‎ ‎i‎ ‎narzuciła‎ ‎narodowi‎ ‎polskiemu‎ ‎na‎ ‎przyszłość‎ ‎swą‎ ‎opiekę.‎ ‎Polska,‎ ‎osłabiona‎ ‎brakiem‎ ‎wojska i‎ ‎wewnętrzną‎ ‎niezgodą‎ ‎stronnictw,‎ ‎przyjąć‎ ‎musiała‎ ‎żelazne‎ ‎kajdany opieki‎ ‎moskiewskiej,‎ ‎a‎ ‎wszystkie‎ ‎wysilenia‎ ‎narodu,‎ ‎aby‎ ‎je‎ ‎skruszyć, upadały‎ ‎wskutek‎ ‎nierządu,‎ ‎braku‎ ‎jedności‎ ‎i‎ ‎niewystarczającej‎ ‎siły zbrojnej. 

Gwałt‎ ‎popełniony‎ ‎na‎ ‎wywiezionych‎ ‎konfederatach‎ ‎i‎ ‎narzucona opieka‎ ‎Rosyi‎ ‎wywołały‎ ‎oburzenie‎ ‎w‎ ‎całym‎ ‎kraju.‎ ‎Grono‎ ‎gorliwych patryotów‎ ‎zawiązało‎ ‎Konfederacyą‎ ‎w‎ ‎Barze‎ ‎r.‎ ‎1768‎,‎ ‎na‎ ‎której‎ ‎czele stanął‎ ‎Józef‎ ‎Pułaski‎ ‎ze‎ ‎swymi‎ ‎synami‎ ‎i‎ ‎Michał‎ ‎Krasiński.‎ ‎Celem konfederacyi‎ ‎było‎ ‎wypędzenie‎ ‎Moskali‎ ‎z‎ ‎kraju‎ ‎i‎ ‎odzyskanie‎ ‎dawnych praw‎ ‎i‎ ‎swobód.‎ ‎W‎ ‎krótkim‎ ‎czasie‎ ‎objęła‎ ‎konfederacya‎ ‎barska‎ ‎niemal‎ ‎całą‎ ‎Polskę;‎ ‎tysiące‎ ‎szlachty‎ ‎przyłączyło‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎niej,‎ ‎ale‎ ‎zapał ten‎ ‎najszlachetniejszy‎ ‎nie‎ ‎mógł‎ ‎zastąpić‎ ‎braku‎ ‎wojska‎ ‎karnego‎‎ ‎i‎ ‎musiał‎ ‎uledz‎ ‎w‎obec‎ ‎dobrze‎ ‎zorganizowanej‎ ‎siły‎ ‎zbrojnej‎ ‎rosyjskiej,‎ ‎tem więcej,‎ ‎że‎ ‎Katarzyna‎ ‎II‎ ‎do‎ ‎łatwiejszego‎ ‎stłumienia‎ ‎powstania‎ ‎użyła środka‎ ‎prawdziwie‎ ‎szatańskiego.‎ ‎Wywołała‎ ‎na‎ ‎Ukrainie‎ ‎bunt‎ ‎między chłopstwem‎ ‎i‎ ‎kozakami,‎ ‎dała‎ ‎im‎ ‎noże‎ ‎w‎ ‎rękę‎ ‎i‎ ‎skierowała‎ ‎rozpasane‎ ‎tłumy‎ ‎przeciw‎ ‎szlachcie‎ ‎polskiej‎ ‎i‎ ‎księżom‎ ‎katolickim. Przez‎ ‎trzy‎ ‎miesiące‎ ‎wyrzynała‎ ‎i‎ ‎paliła‎ ‎rozbestwiona‎ ‎czerń,‎ ‎a‎ ‎na obszarze‎ ‎60‎ ‎mil‎ ‎długim‎ ‎i‎ ‎40‎ ‎mil‎ ‎szerokim‎ ‎lała‎ ‎się‎ ‎krew‎ ‎polska strumieniami,‎ ‎a‎ ‎wsie‎ ‎i‎ ‎miasta‎ ‎uległy‎ ‎rabunkowi‎ ‎i‎ ‎pożodze.‎ ‎W‎ ‎samem miasteczku‎ ‎Humaniu‎ ‎wyrżnięto‎ ‎w‎ ‎jednym‎ ‎dniu‎ ‎20,000‎ ‎ludności,‎ ‎nie szczędząc‎ ‎ani‎ ‎starców,‎ ‎ani‎ ‎niewiast,‎ ‎ani‎ ‎dzieci.‎ ‎

Cztery‎ ‎lata‎ ‎prowadzili‎ ‎konfederaci‎ ‎Barscy‎ ‎bohaterską‎ ‎walkę, z‎ ‎Katarzyną‎ ‎II,‎ ‎a‎ ‎gdy‎ ‎po‎ ‎rozpaczliwej‎ ‎obronie‎ ‎poddały‎ ‎się‎ ‎ostatnie ich‎ ‎warownie,‎ ‎rozstrzygnął‎ ‎się‎ ‎los‎ ‎Polski.‎ ‎Trzy‎ ‎państwa‎ ‎sąsiednie, Prusy,‎ ‎Rosya‎ ‎i‎ ‎Austrya,‎ ‎porozumiawszy‎ ‎się‎ ‎poprzednio,‎ ‎(r.‎ ‎1772, 5‎ ‎sierpnia)‎ ‎dokonały‎ ‎pierwszego‎ ‎rozbioru‎ ‎Polski.‎ ‎Fryderyk‎ ‎Wielki, król‎ ‎pruski‎ ‎zajął:‎ ‎Warmią‎ ‎i‎ ‎Prusy‎ ‎królewskie‎ ‎pod‎ ‎Noteć;‎ ‎Austrya część‎ ‎Małopolski‎ ‎i‎ ‎Rusi‎ ‎Czerwonej,‎ ‎a‎ ‎Rosya‎ ‎zabrała‎ ‎województwo inflanckie‎ ‎i‎ ‎Białą‎ ‎Ruś‎ ‎aż‎ ‎pod‎ ‎Dźwinę,‎ ‎Drucz‎ ‎i‎ ‎Dniepr. 

Gdy‎ ‎wojska‎ ‎państw‎ ‎zaborczych‎ ‎wkraczały‎ ‎w‎ ‎granice‎ ‎Polski, naród‎ ‎wysilony‎ ‎kilkoletnią‎ ‎wojną‎ ‎poprzednią,‎ ‎ani‎ ‎myśleć‎ ‎nie‎ ‎mógł o‎ ‎stawieniu‎ ‎oporu;‎ ‎-‎ ‎w‎ ‎ten‎ ‎sposób‎ ‎Polska‎ ‎zepchnięta‎ ‎własnym nierządem‎ ‎ze‎ ‎szczytu‎ ‎potęgi‎ ‎swej‎ ‎i‎ ‎wielkości,‎ ‎dobiegła‎ ‎pierwszego kresu‎ ‎swego‎ ‎upadku

Usiłowały‎ ‎państwa‎ ‎zaborcze‎ ‎popełnionemu‎ ‎gwałtowi‎ ‎nadać‎ ‎pozór prawa‎ ‎i‎ ‎przedstawić‎ ‎go‎ ‎światu‎ ‎w‎ ‎świetle‎ ‎jak‎ ‎najlepszem.‎ ‎Za‎ ‎wpływem‎ ‎ich‎ ‎zwołał‎ ‎Stanisław‎ ‎August‎ ‎sejm‎ ‎do‎ ‎Warszawy,‎ ‎na‎ ‎który‎ ‎wy brano‎ ‎pod‎ ‎naciskiem‎ ‎bagnetów‎ ‎rosyjskich‎ ‎na‎ ‎posłów‎ ‎przeważnie ludzi‎ ‎najgorszych.‎ ‎Na‎ ‎sejmie‎ ‎tym,‎ ‎któremu‎ ‎marszałkował‎ ‎Adam Poniński,‎ ‎zatwierdzono,‎ ‎mimo‎ ‎protestu‎ ‎prawych‎ ‎patryotów,‎ ‎jak‎ ‎Tadeusza‎ ‎Rej‎tana‎ ‎i‎ ‎Korsaka,‎ ‎ale‎ ‎ze‎ ‎zgodą‎ ‎króla,‎ ‎dokonany‎ ‎rozbiór, i‎ ‎nadano‎ ‎Polsce‎ ‎nową‎ ‎formę‎ ‎rządów:‎ ‎zatrzymano‎ ‎obieralność‎ ‎królów zatwierdzono‎ ‎ustawę‎ ‎„liberum‎ ‎veto‎"‎,‎ ‎liczbę‎ ‎wojska‎ ‎podwyższono‎ ‎na 30,000 ‎i‎ ‎obok‎ ‎władzy‎ ‎króla‎ ‎postanowiono‎ ‎władzę‎ ‎nową,‎ ‎tak‎ ‎zwaną: „Radę‎ ‎nieustającą‎ ‎,‎ ‎złożoną‎ ‎z‎ ‎osób‎ ‎Rosyi‎ ‎przychylnych,‎ ‎której‎ ‎celem było‎ ‎zupełne‎ ‎ograniczenie‎ ‎wpływu‎ ‎monarchy‎ ‎na‎ ‎sprawy‎ ‎państwa.‎ ‎- Wszystkie‎ ‎te‎ ‎prawa‎ ‎oddano‎ ‎na‎ ‎nowo‎ ‎pod‎ ‎gwarancyą‎ ‎Katarzyny‎ ‎II. 

Po‎ ‎pierwszym‎ ‎rozbiorze‎ ‎posiadała‎ ‎Polska‎ ‎jeszcze‎ ‎9438‎ ‎mil kwadratowych,‎ ‎a‎ ‎mieszkańców‎ ‎przeszło‎ ‎7‎ ‎milionów.‎ ‎Tak‎ ‎obszarem ziemi,‎ ‎jak‎ ‎ilością‎ ‎ludności‎ ‎mogła‎ ‎się‎ ‎przeto‎ ‎mierzyć‎ ‎jeszcze‎ ‎w‎ ‎każdem ówczesnem‎ ‎pierwszorzędnem‎ ‎państwem‎ ‎Europy.‎ ‎Gdyby‎ ‎licząc‎ ‎się rozsądnie‎ ‎z‎ ‎warunkami,‎ ‎zechciał‎ ‎był‎ ‎naród‎ ‎pracować‎ ‎nad‎ ‎zjednoczeniem‎ ‎się‎ ‎i‎ ‎wzmocnieniem‎ ‎wewnętrznem,‎ ‎mogli‎ ‎jeszcze‎ ‎byli‎ ‎Polacy odzyskać‎ ‎zupełną‎ ‎niezależność‎ ‎polityczną. 

Ale‎ ‎trudno,‎ ‎było‎ ‎szlachcie‎ ‎pozbyć‎ ‎się‎ ‎od‎ ‎razu‎ ‎zakorzenionego od‎ ‎wieków‎ ‎ducha‎ ‎anarchii,‎ ‎ztąd‎ ‎też‎ ‎wszystkie‎ ‎szlachetne‎ ‎usiłowania pojedyńczych‎ ‎osób‎ ‎około‎ ‎podźwignienia‎ ‎kraju‎ ‎z‎ ‎upadku,‎ ‎do‎ ‎czego koniecznie‎ ‎potrzeba‎ ‎było‎ ‎i‎ ‎skarbu‎ ‎zamożnego‎ ‎i‎ ‎dobrego‎ ‎wojska,‎ ‎rozbijały‎ ‎się‎ ‎o‎ ‎stare‎ ‎przesądy.‎ ‎Szlachta‎ ‎i‎ ‎magnaci‎ ‎nie‎ ‎umieli‎ ‎przezwyciężyć wstrętu‎ ‎dawnego‎ ‎do‎ ‎płacenia‎ ‎podatków,‎ ‎a‎ ‎sejmy‎ ‎odrzucały‎ ‎wszystkie w‎ ‎tym‎ ‎celu‎ ‎stawiane‎ ‎wnioski.‎ ‎Lubo‎ ‎traktat‎ ‎gwarancyjny‎ ‎dozwalał Polsce‎ ‎trzymać‎ ‎wojska‎ ‎30,000,‎ ‎to‎ ‎przecież‎ ‎zaślepienie ‎narodu‎ ‎było tak‎ ‎silne, że‎ ‎w‎ ‎ciągu‎ ‎trzynastu‎ ‎lat‎ ‎zdołano‎ ‎zorganizować‎ ‎zaledwie 20,000‎ ‎żołnierza.‎ ‎Mógł‎ ‎był‎ ‎w‎ ‎tym‎ ‎kierunku‎ ‎wiele‎ ‎dobreg‎o uczynić‎ ‎Stanisław‎ ‎August,‎ ‎ale‎ ‎nie‎ ‎umiał‎ ‎zająć‎ ‎silnego‎ ‎stanowiska‎ ‎i‎ ‎uległ‎ ‎ogólnemu‎ ‎przesądowi.‎ ‎Nie‎ ‎umiało‎ ‎też‎ ‎możnowładztwo‎ ‎pozbyć‎ ‎się‎ ‎dawnego‎ ‎nałogu‎ ‎spiskowania‎ ‎przeciw‎ ‎własnemu królowi;‎ ‎magnaci‎ ‎jak:‎ ‎Ksawery‎ ‎Branicki,‎ ‎Seweryn‎ ‎Rzewuski‎ ‎i‎ ‎Szczęsny Potocki‎ ‎stawiali‎ ‎mu‎ ‎opór‎ ‎na‎ ‎każdym‎ ‎kroku‎ ‎i‎ ‎uciekali‎ ‎się‎ ‎po‎ ‎dawnemu‎ ‎po‎ ‎pomoc‎ ‎za‎ ‎granicę. 

We‎ ‎wszystkich‎ ‎innych‎ ‎kierunkach‎ ‎nastąpił‎ ‎w‎ ‎Polsce‎ ‎po‎ ‎pierwszym‎ ‎rozbiorze‎ ‎stanowczy‎ ‎zwrot‎ ‎ku‎ ‎lepszemu;‎ ‎podnosiła‎ ‎się‎ ‎oświata i‎ ‎przemysł;‎ ‎-‎ ‎staraniem‎ ‎króla‎ ‎i‎ ‎magnatów‎ ‎powstawały‎ ‎fabryki, odbudowywały‎ ‎się‎ ‎miasta,‎ ‎a‎ ‎dola‎ ‎ludu‎ ‎wiejskiego,‎ ‎za‎ ‎czasów‎ ‎Augustów‎ ‎okropna,‎ ‎zwolna‎ ‎się‎ ‎polepszała.‎ ‎Liczni‎ ‎panowie‎ ‎nadawali‎ ‎z‎ ‎własnej‎ ‎woli‎ ‎wolność‎ ‎włościanom,‎ ‎-‎ ‎inni‎ ‎zmniejszali‎ ‎dni‎ ‎pańszczyzny. 

Najpiękniej‎ ‎objawiła‎ ‎się‎ ‎dążność‎ ‎narodu‎ ‎do‎ ‎otrząśnienia‎ ‎się z‎ ‎dawnych‎ ‎błędów,‎ ‎do‎ ‎naprawy‎ ‎stosunków‎ ‎społecznych‎ ‎i‎ ‎zapobieżenia nierządowi‎ ‎na‎ ‎Sejmie‎ ‎czteroletnim ‎(1788-1792).‎ ‎Miał‎ ‎on‎ ‎być‎ ‎początkiem‎ ‎nowej‎ ‎ery,‎ ‎i‎ ‎fundamentem‎ ‎odrodzenia‎ ‎się‎ ‎narodu.‎ ‎Złożony‎ ‎z‎ ‎posłów‎ ‎najzacniejszych,‎ ‎pod‎ ‎przewodnictwem‎ ‎marszałka,‎ ‎Stanisława Małachowskiego,‎ ‎przeprowadził‎ ‎sejm‎ ‎ten,‎ ‎uchyliwszy‎ ‎poprzednio‎ ‎znaczenie‎ ‎„liberum‎ ‎veto“‎ ‎nader‎ ‎ważne‎ ‎reformy‎ ‎w‎ ‎rządach,‎ ‎a‎ ‎mianowicie:‎ ‎podniesiono‎ ‎na‎ ‎nim‎ ‎liczbę‎ ‎wojska‎ ‎do‎ ‎100,000,‎ ‎-‎ ‎uchwalono zniesienie‎ ‎opieki‎ ‎Rosyi‎ ‎i‎ ‎rozwiązanie‎ ‎Rady‎ ‎nieustającej,‎ ‎-‎ ‎zawarto ścisłe‎ ‎przymierze‎ ‎z‎ ‎Prusami,‎ ‎-‎ ‎uregulowano‎ ‎prawo‎ ‎o‎ ‎sejmikach, ograniczające‎ ‎wpływ‎ ‎magnatów‎ ‎i‎ ‎przeprowadzono‎ ‎prawo‎ ‎o‎ ‎mieszczanach,‎ ‎mające‎ ‎na‎ ‎celu‎ ‎zupełne‎ ‎z‎ ‎czasem‎ ‎zrównanie‎ ‎ich‎ ‎ze‎ ‎szlachtą.‎ ‎- Koroną‎ ‎przecież‎ ‎uchwał‎ ‎sejmu‎ ‎czteroletniego‎ ‎było‎ ‎ogłoszenie‎ ‎Konstytucyi‎ ‎3‎ ‎maja.‎ ‎Najważniejszą‎ ‎treścią‎ ‎jej‎ ‎było:‎ ‎zatwierdzenie uchwalonego‎ ‎prawa‎ ‎dotyczącego‎ ‎mieszczan,‎ ‎wzięcie‎ ‎w‎ ‎opiekę‎ ‎ludu wiejskiego,‎ ‎ścisłe‎ ‎zakreślenie‎ ‎władzy‎ ‎monarszej‎ ‎i‎ ‎sejmów,‎ ‎zniesienie „liberum‎ ‎veto''',‎ ‎reformacya‎ ‎sądów,‎ ‎ustanowienie‎ ‎dziedziczności tronu‎ ‎i‎ ‎powołanie‎ ‎wszystkich‎ ‎obywateli‎ ‎do‎ ‎obrony‎ ‎całości‎ ‎Rzeczypospolitej‎ ‎i‎ ‎swobód‎ ‎narodowych

Konstytucya‎ ‎3‎ ‎maja‎ ‎zniosła‎ ‎najgłówniejsze‎ ‎przyczyny‎ ‎bezrządu, t.‎ ‎j.‎ ‎obieralność‎ ‎królów,‎ ‎„liberum‎ ‎veto“,‎ ‎konfederacye‎ ‎i‎ ‎ucisk‎ ‎ludu i‎ ‎mieszczan.‎ ‎Przyjął‎ ‎ją‎ ‎z‎ ‎uniesieniem‎ ‎niemal‎ ‎naród‎ ‎cały;‎ ‎król, senat,‎ ‎sejm‎ ‎i‎ ‎lud‎ ‎złożyli‎ ‎na‎ ‎nią‎ ‎przysięgę‎ ‎w‎ ‎kościele.‎ ‎Byłaby‎ ‎też bezwątpienia‎ ‎spełniła‎ ‎swe‎ ‎zadanie,‎ ‎t.‎ ‎j.‎ ‎byłaby‎ ‎utrwaliła‎ ‎porządek społeczny‎ ‎i‎ ‎mogła‎ ‎zapewnić‎ ‎Polsce‎ ‎szczęśliwą‎ ‎przyszłość,‎ ‎gdyby się‎ ‎szlachetnym‎ ‎tym‎ ‎dążnościom‎ ‎nie‎ ‎była‎ ‎oparła‎ ‎Katarzyna‎ ‎II.‎ ‎Wierna swej‎ ‎zasadzie:‎ ‎nie‎ ‎dopuścić‎ ‎w‎ ‎Polsce‎ ‎do‎ ‎jakiegobądź‎ ‎porządku,‎ ‎postanowiła‎ ‎zniszczyć‎ ‎dzieło‎ ‎sejmu‎ ‎czteroletniego,‎ ‎zanimby‎ ‎Polska‎ ‎stanąć mogła‎ ‎silną.‎ ‎Pożądaną‎ ‎sposobność‎ ‎do‎ ‎przeprowadzenia‎ ‎planu‎ ‎tego podało‎ ‎jej‎ ‎kilku‎ ‎magnatów,‎ ‎którzy‎ ‎upatrzywszy‎ ‎w‎ ‎Konstytucyi‎ ‎3‎ ‎maja zamach‎ ‎na‎ ‎„złotą‎ ‎wolność“,‎ ‎niechętni‎ ‎wszelkim‎ ‎zmianom,‎ ‎zawiązali w‎ ‎Targowicy‎ ‎na‎ ‎dniu‎ ‎14‎ ‎maja‎ ‎1792‎ ‎r.‎ ‎Konfederacyą‎ ‎w‎ ‎celu‎ ‎jej wywrócenia‎ ‎i‎ ‎wezwali‎ ‎Rosyą‎ ‎o‎ ‎pomoc.‎ ‎Na‎ ‎czele‎ ‎tego‎ ‎spisku‎ ‎zdrajców‎ ‎stanęli:‎ ‎Szczęsny‎ ‎Potocki,‎ ‎Ksawery‎ ‎Branicki‎ ‎i‎ ‎Seweryn‎ ‎Rzewuski.‎ ‎-‎ ‎Katarzyna‎ ‎ze‎ ‎skwapliwością‎ ‎przychyliła‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎ich‎ ‎żądania, i‎ ‎wysłała‎ ‎w‎ ‎granice‎ ‎Polski‎ ‎100,000‎ ‎wojska. 

Polacy‎ ‎popełnili‎ ‎ten‎ ‎błąd,‎ ‎że‎ ‎postanowiwszy‎ ‎na‎ ‎sejmie‎ ‎czteroletnim podnieść‎ ‎liczbę‎ ‎siły‎ ‎zbrojnej‎ ‎do‎ ‎100,000‎ ‎nie‎ ‎zajęli‎ ‎się‎ ‎natychmiast‎ ‎energicznie‎ ‎przeprowadzeniem‎ ‎uchwały.‎ ‎Trwonili‎ ‎czas na‎ ‎rozmaitych‎ ‎błahych‎ ‎dysputach,‎ ‎a‎ ‎nie‎ ‎dbali‎ ‎o‎ ‎reformę‎ ‎wojska;‎ ‎gdy przyszło‎ ‎do‎ ‎wojny‎ ‎z‎ ‎Rosyą,‎ ‎wystawiła‎ ‎Polska‎ ‎do‎ ‎boju‎ ‎zaledwie 45,000‎ ‎żołnierza‎ ‎i‎ ‎to‎ ‎jeszcze‎ ‎w‎ ‎najgorszym‎ ‎stanie.‎ ‎Podług‎ ‎uchwały sejmu‎ ‎ostatniego‎ ‎oddane‎ ‎było‎ ‎naczelne‎ ‎dowództwo‎ ‎siły‎ ‎zbrojnej królowi;‎ ‎Stanisław‎ ‎August‎ ‎winien‎ ‎więc‎ ‎był‎ ‎wyjechać‎ ‎w‎ ‎pole‎ ‎i‎ ‎stanąć na‎ ‎czele‎ ‎armii.‎ ‎Byłoby‎ ‎to‎ ‎bezwątpienia‎ ‎zagrzało‎ ‎ducha‎ ‎wojska‎ ‎i‎ ‎wywołało‎ ‎pospolite‎ ‎ruszenie‎ ‎szlachty.‎ ‎Gdyby‎ ‎się‎ ‎cały‎ ‎naród‎ ‎był‎ ‎zerwał do‎ ‎rozpaczliwej‎ ‎walki,‎ ‎mogła‎ ‎Polska‎ ‎wyjść‎ ‎z‎ ‎zapasów‎ ‎tych‎ ‎zwycięzko,‎ ‎ale‎ ‎Stanisław‎ ‎August‎ ‎zawiódł‎ ‎zaufanie‎ ‎narodu.‎ ‎Oddał‎ ‎naczelne‎ ‎dowództwo‎ ‎nad‎ ‎armią,‎ ‎swemu‎ ‎bratankowi,‎ ‎księciu‎ ‎Józefowi Poniatowskiemu,‎ ‎a‎ ‎sam‎ ‎pozostał‎ ‎w‎ ‎Warszawie,‎ ‎lubo‎ ‎co‎ ‎dzień‎ ‎wybierał‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎obozu.‎ ‎Paraliżowała‎ ‎go‎ ‎w‎ ‎dobrych‎ ‎postanowieniach Katarzyna,‎ ‎wpływając‎ ‎na‎ ‎niego‎ ‎przez‎ ‎piękne‎ ‎panie,‎ ‎których‎ ‎urokowi król‎ ‎chętnie‎ ‎ulegał. 

Tymczasem‎ ‎Targowiczanie‎ ‎pod‎ ‎opieką‎ ‎wojsk‎ ‎moskiewskich szerzyli‎ ‎spisek,‎ ‎włączając‎ ‎do‎ ‎niego‎ ‎przemocą‎ ‎szlachty‎ ‎coraz‎ ‎więcej, tak‎ ‎chętnych‎ ‎jako‎ ‎i‎ ‎niechętnych.‎ ‎Przyszło‎ ‎do‎ ‎walki‎ ‎obu‎ ‎wojsk. Polacy‎ ‎bili‎ ‎się‎ ‎jak‎ ‎lwy;‎ ‎oręż‎ ‎polski‎ ‎okrył‎ ‎się‎ ‎chwałą‎ ‎pod‎ ‎Połonnem, pod‎ ‎Zieleńcami‎ ‎i‎ ‎pod‎ ‎Dubienką,‎ ‎gdzie‎ ‎po‎ ‎raz‎ ‎pierwszy‎ ‎odznaczył‎ ‎się zaszczytnie‎ ‎jako‎ ‎wódz‎ ‎Kościuszko.‎ ‎Mimo‎ ‎swej‎ ‎dzielności‎ ‎nie‎ ‎mogła się‎ ‎garstka‎ ‎wojska‎ ‎polskiego‎ ‎dla‎ ‎braku‎ ‎dzielnego‎ ‎dowództwa‎ ‎i‎ ‎należytej‎ ‎organizacyi,‎ ‎oprzeć‎ ‎nawale‎ ‎Moskali‎ ‎i‎ ‎musiała‎ ‎się‎ ‎przed nimi‎ ‎cofać.‎ ‎Stanisław‎ ‎August‎ ‎zwątpił‎ ‎o‎ ‎możności‎ ‎zwycięztwa‎ ‎i‎ ‎udał się‎ ‎do‎ ‎carycy‎ ‎z‎ ‎prośbą‎ ‎o‎ ‎zawarcie‎ ‎pokoju.‎ ‎Katarzyna‎ ‎II‎ ‎postawiła mu‎ ‎za‎ ‎warunek‎ ‎przystąpienie‎ ‎do‎ ‎Targowicy.‎ ‎Wachał‎ ‎się‎ ‎król‎ ‎czas niejakiś‎ ‎z‎ ‎uczynieniem‎ ‎kroku‎ ‎haniebnego,‎ ‎żeby‎ ‎przyłożyć‎ ‎ręki‎ ‎do wywrócenia‎ ‎Konstytucyi,‎ ‎na‎ ‎którą‎ ‎niedawno‎ ‎przysięgę‎ ‎złożył;‎ ‎przecież‎ ‎przemógł‎ ‎w‎ ‎nim‎ ‎wpływ‎ ‎Katarzyny,‎ ‎złamał‎ ‎ostatnie‎ ‎skrupuły i‎ ‎przyłączył‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎spisku‎ ‎zdrajców.‎ ‎Równocześnie‎ ‎zakazał‎ ‎wojskom polskim‎ ‎dalszej‎ ‎walki. 

Nieszczęsny‎ ‎ten‎ ‎krok‎ ‎Stanisława‎ ‎Augusta‎ ‎podciął‎ ‎ostatnią‎ ‎podporę‎ ‎niepodległości‎ ‎naszej‎ ‎i‎ ‎stoczył‎ ‎Polskę‎ ‎tu‎ ‎ostateczną‎ ‎przepaść. Wywołał‎ ‎też‎ ‎w‎ ‎narodzie‎ ‎ogólny‎ ‎zamęt‎ ‎i‎ ‎przerażenie.‎ ‎Gorliwi‎ ‎patryoci,‎ ‎stronnicy‎ ‎konstytucyi‎ ‎i‎ ‎członkowie‎ ‎senatu,‎ ‎przewidując‎ ‎wzmożenie‎ ‎się‎ ‎władzy‎ ‎targowickiej,‎ ‎opuścili‎ ‎swe‎ ‎stanowiska‎ ‎i‎ ‎udawali‎ ‎się za‎ ‎granicę.‎ ‎Uczynił‎ ‎to‎ ‎samo‎ ‎Kościuszko‎ ‎i‎ ‎wielu‎ ‎innych‎ ‎oficerów.‎ ‎- Niebawem‎ ‎zaczęły‎ ‎się‎ ‎okazywać‎ ‎smutne‎ ‎objawy‎ ‎rządów‎ ‎Targowiczan, a‎ ‎odgłos‎ ‎pełnionych‎ ‎przez‎ ‎nich‎ ‎gwałtów‎ ‎i‎ ‎nadużyć‎ ‎głuchem‎ ‎odbijał się‎ ‎po‎ ‎kraju‎ ‎echem.‎ ‎Szajka‎ ‎zdrajców‎ ‎targowickich,‎ ‎ośmielona zbrojną‎ ‎pomocą‎ ‎Katarzyny,‎ ‎trzęsła‎ ‎wszystkiemi‎ ‎urządzeniami‎ ‎państwowymi‎ ‎i‎ ‎wszystko‎ ‎zmieniała‎ ‎według‎ ‎swej‎ ‎woli.‎ ‎Królowi‎ ‎odebrała komendę‎ ‎nad‎ ‎wojskiem,‎ ‎które‎ ‎zmniejszywszy,‎ ‎rozlokowała‎ ‎małemi oddziałami‎ ‎po‎ ‎Ukrainie‎ ‎i‎ ‎na‎ ‎Wołyniu,‎ ‎oddając‎ ‎je‎ ‎pod‎ ‎straż‎ ‎silnym komendom‎ ‎moskiewskim‎ ‎tamże‎ ‎załogującym.‎ ‎Załogi‎ ‎wysłanych wojsk‎ ‎polskich‎ ‎zajęły‎ ‎wojska‎ ‎rosyjskie.‎ ‎Do‎ ‎Warszawy ‎przybył ambasador‎ ‎moskiewski‎ ‎Siewers‎ ‎i‎ ‎wpływał‎ ‎w‎ ‎myśl‎ ‎Katarzyny‎ ‎na postanowienia‎ ‎Rady‎ ‎nieustającej.‎ ‎Cały‎ ‎kraj‎ ‎przechodził‎ ‎zwolna w‎ ‎ręce‎ ‎wrogów‎ ‎i‎ ‎dostawał‎ ‎się‎ ‎pod‎ ‎władzę‎ ‎Targowiczan,‎ ‎którzy‎ ‎prześladując‎ ‎gorliwych‎ ‎patryotów,‎ ‎dopuszczali‎ ‎się‎ ‎brzydkich‎ ‎zdzierstw i‎ ‎różnych‎ ‎wybryków.‎ ‎Niestety,‎ ‎nie‎ ‎brak‎ ‎było‎ ‎polskich‎ ‎magnatów i‎ ‎panów,‎ ‎którzy‎ ‎przeszedłszy‎ ‎w‎ ‎płatną‎ ‎służbę‎ ‎Katarzyny,‎ ‎przykładali rękę‎ ‎do‎ ‎ostatecznej‎ ‎zguby‎ ‎własnego‎ ‎narodu.‎ ‎Smutną‎ ‎pamięć‎ ‎pozostawili‎ ‎w‎ ‎kierunku‎ ‎tym‎ ‎przed‎ ‎wszystkimi‎ ‎innymi‎ ‎hetman‎ ‎i‎ ‎biskup Kossakowscy. Tymczasem‎ ‎po‎ ‎za‎ ‎plecami‎ ‎Targowiczan‎ ‎porozumiewała‎ ‎się‎ ‎Katarzyna‎ ‎z‎ ‎Prusami‎ ‎o‎ ‎drugi‎ ‎rozbiór‎ ‎Polski,‎ ‎a‎ ‎gdy‎ ‎układ‎ ‎wzajemny potajemnie‎ ‎podpisany‎ ‎został,‎ ‎wkroczyło‎ ‎w‎ ‎roku‎ ‎1793‎ ‎wojsko‎ ‎pruskie‎ ‎w‎ ‎granice‎ ‎polskie‎ ‎i‎ ‎zajęło‎ ‎Gdańsk,‎ ‎Toruń‎ ‎i‎ ‎całą‎ ‎Wielkopolskę aż‎ ‎pod‎ ‎Częstochowę

Teraz‎ ‎dopiero‎ ‎otworzyły‎ ‎się‎ ‎oczy‎ ‎nikczemnym‎ ‎zdrajcom‎ ‎targowickim‎ ‎i‎ ‎ujrzeli‎ ‎czyn‎ ‎swój‎ ‎w‎ ‎całej‎ ‎ohydzie.‎ ‎Chcieli‎ ‎naprawić‎ ‎złe, -‎ ‎zwoływali‎ ‎pospolite‎ ‎ruszenie‎ ‎przeciw‎ ‎Prusom,‎ ‎jeździli‎ ‎do‎ ‎Petersburga‎ ‎z‎ ‎przedstawieniami‎ ‎do‎ ‎swej‎ ‎opiekunki,‎ ‎ale‎ ‎wszystko‎ ‎to‎ ‎nic już‎ ‎nie‎ ‎pomogło.‎ ‎W‎ ‎odpowiedzi‎ ‎na‎ ‎ich‎ ‎protest‎ ‎zabrała‎ ‎Katarzyna połowę‎ ‎Litwy‎ ‎i‎ ‎Małopolski‎ ‎i‎ ‎wcieliła‎ ‎do‎ ‎Rosyi. 

I‎ ‎tym‎ ‎razem‎ ‎usiłowali‎ ‎zaborcy‎ ‎przywłaszczając‎ ‎sobie‎ ‎części Polski,‎ ‎zachować‎ ‎pozory‎ ‎prawnego‎ ‎postępowania.‎ ‎Spędziwszy‎ ‎do Grodna‎ ‎posłów,‎ ‎po‎ ‎większej‎ ‎części‎ ‎sobie‎ ‎zaprzedanych,‎ ‎urządzili sejm,‎ ‎sądząc,‎ ‎że‎ ‎z‎ ‎łatwością‎ ‎wymogą‎ ‎na‎ ‎nim‎ ‎zatwierdzenie‎ ‎nowego podziału.‎ ‎Pod‎ ‎naciskiem‎ ‎posła‎ ‎rosyjskiego,‎ ‎Siewersa,‎ ‎pojechał‎ ‎na sejm‎ ‎ten‎ ‎i‎ ‎Stanisław‎ ‎August.‎ ‎Płakał,‎ ‎chciał‎ ‎złożyć‎ ‎koronę,‎ ‎ale‎ ‎na wspomnienie‎ ‎ogromnych‎ ‎swych‎ ‎długów‎ ‎i‎ ‎usłyszawszy,‎ ‎że‎ ‎na‎ ‎podróż odbierze‎ ‎20,000‎ ‎dukatów,‎ ‎uległ‎ ‎i‎ ‎wyruszył‎ ‎do‎ ‎Grodna. 

Wbrew‎ ‎oczekiwaniu‎ ‎zaborców‎ ‎stawili‎ ‎Targowiczanie‎ ‎na‎ ‎sejmie silny‎ ‎opór:‎ ‎obudziły‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎nich‎ ‎wyrzuty‎ ‎sumienia‎ ‎i‎ ‎hańby,‎ ‎jaką‎ ‎się av‎ ‎pamięci‎ ‎narodu‎ ‎okryć‎ ‎mieli.‎ ‎Kilkunastu‎ ‎z‎ ‎nich‎ ‎powstało‎ ‎z‎ ‎krzeseł i‎ ‎oświadczyło‎ ‎gotowość‎ ‎poniesienia‎ ‎raczej‎ ‎śmierci,‎ ‎albo‎ ‎pójścia‎ ‎na Sybir,‎ ‎aniżeli‎ ‎podpisania‎ ‎aktu‎ ‎rozbioru‎ ‎ojczyzny.‎ ‎Siewers‎ ‎jednych uwięził,‎ ‎drugim‎ ‎majątki‎ ‎zabrał,‎ ‎innym‎ ‎zagroził‎ ‎gniewem‎ ‎carycy, nakoniec‎ ‎obstawiwszy‎ ‎wojskiem‎ ‎i‎ ‎działami‎ ‎izbę‎ ‎sejmową,‎ ‎trzy‎ ‎dni i‎ ‎trzy‎ ‎noce‎ ‎trzymał‎ ‎sejmujących‎ ‎o‎ ‎głodzie.‎ ‎-‎ ‎Izba‎ ‎na‎ ‎podany‎ ‎projekt‎ ‎podziału‎ ‎odpowiadała‎ ‎milczeniem.‎ ‎Skorzystał‎ ‎z‎ ‎tego‎ ‎nikczemnik, Ankwicz,‎ ‎kasztelan‎ ‎Sandecki,‎ ‎a‎ ‎odniósłszy‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎przysłowia,‎ ‎że‎ ‎kto milczy,‎ ‎ten‎ ‎zezwala,‎ ‎poradził‎ ‎marszałkowi‎ ‎sejmu‎ ‎uważać‎ ‎milczenie posłów‎ ‎za‎ ‎jednomyślną‎ ‎zgodę‎ ‎na‎ ‎przedłożony‎ ‎projekt‎ ‎podziału. Uczynił‎ ‎tak‎ ‎marszałek‎ ‎i‎ ‎zakonstatował‎ ‎zgodę‎ ‎posłów,‎ ‎-‎ ‎a‎ ‎jenerał moskiewski,‎ ‎pilnujący‎ ‎króla,‎ ‎włożył‎ ‎mu‎ ‎ołówek‎ ‎w‎ ‎rękę.‎ ‎-‎ ‎Stanisław August‎ ‎shańbił‎ ‎się‎ ‎ponownie‎ ‎i‎ ‎podpisał‎ ‎traktat‎ ‎drugiego‎ ‎rozbioru Polski.‎ ‎-‎ ‎Równocześnie‎ ‎zniósł‎ ‎sejm;‎ ‎grodzieński,‎ ‎konfederacyą‎ ‎targowicką,‎ ‎obalił‎ ‎konstytucyą‎ ‎3‎ ‎maja,‎ ‎a‎ ‎w ‎jej‎ ‎miejsce‎ ‎zatwierdził konstytucyą‎ ‎ustanowioną‎ ‎przez‎ ‎Katarzynę‎ ‎i‎ ‎obniżył‎ ‎liczbę‎ ‎wojska polskiego‎ ‎do‎ ‎15,000.‎ ‎Stało‎ ‎się‎ ‎to‎ ‎na‎ ‎dniu‎ ‎22‎ ‎lipca‎ ‎r.‎ ‎1793. 

Tak‎ ‎dopełnił‎ ‎się‎ ‎drugi‎ ‎smutny‎ ‎epizod‎ ‎upadku‎ ‎niepodległości narodu‎ ‎polskiego.

Przygotowania‎ ‎do‎ ‎powstania‎ ‎Kościuszkowskiego. 

Po‎ ‎drugim‎ ‎rozbiorze‎ ‎pozostał‎ ‎z‎ ‎Polski‎ ‎maleńki‎ ‎tylko‎ ‎kraik,‎ ‎nad którym‎ ‎sprawował‎ ‎rządy‎ ‎ambasador‎ ‎rosyjski,‎ ‎jenerał‎ ‎Igelstrom, mieszkający‎ ‎stale‎ ‎w‎ ‎Warszawie.‎ ‎Trudno‎ ‎opisać,‎ ‎jak‎ ‎smutne‎ ‎wrażenie‎ ‎wywarł‎ ‎na ‎narodzie‎ ‎polskim‎ ‎gwałt‎ ‎świeżo‎ ‎dokonany.‎ ‎Wszystkie warstwy‎ ‎ludności‎ ‎opanowała‎ ‎rozpacz;‎ ‎nawet‎ ‎lepszego‎ ‎serca‎ ‎Targowiczanie‎ ‎złorzeczyli‎ ‎własnej‎ ‎ślepocie,‎ ‎tylko‎ ‎umysły‎ ‎zupełnie‎ ‎upadłe, stojące‎ ‎na‎ ‎żołdzie‎ ‎Rosyi,‎ ‎obojętnie‎ ‎patrzały‎ ‎na‎ ‎nieszczęsną‎ ‎dolę narodu,‎ ‎a‎ ‎dbając‎ ‎jedynie‎ ‎o‎ ‎korzyść‎ ‎osobistą,‎ ‎pozostały‎ ‎nadal‎ ‎wiernemi‎ ‎narzędziami‎ ‎dumnej‎ ‎carycy,‎ ‎która‎ ‎im‎ ‎za‎ ‎usługi‎ ‎te‎ ‎hojnie płaciła.‎ ‎

Do‎ ‎ogólnego‎ ‎rozgoryczenia‎ ‎przyczyniały‎ ‎się‎ ‎surowe‎ ‎rządy‎ ‎Igelstroma,‎ ‎ucisk‎ ‎doznawany‎ ‎od‎ ‎wojsk‎ ‎rosyjskich‎ ‎i‎ ‎nikczemne‎ ‎postępowanie‎ ‎osób‎ ‎zaprzedanych‎ ‎Katarzynie.‎ ‎Targowiczanie‎ ‎począwszy‎ ‎od sejmu‎ ‎czteroletniego,‎ ‎od‎ ‎konstytucyi‎ ‎3‎ ‎maja,‎ ‎mianowicie‎ ‎jednak‎ ‎od sejmu‎ ‎grodzieńskiego,‎ ‎poczuwając‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎zbrodni‎ ‎popełnionej,‎ ‎poczęli się‎ ‎lękać‎ ‎zemsty‎ ‎narodu‎ ‎i‎ ‎obawiać‎ ‎się‎ ‎rewolucyi.‎ ‎Jak‎ ‎tylko‎ ‎więc Igelstrom‎ ‎objął‎ ‎rządy,‎ ‎rozpoczęły‎ ‎się‎ ‎denuncyacye‎ ‎i‎ ‎prześladowania, policyjne‎ ‎nadzory,‎ ‎samowolne‎ ‎aresztowania.‎ ‎Prześladowano‎ ‎i‎ ‎więziono‎‎ ‎najcnotliwszych‎ ‎obywateli‎ ‎i‎ ‎wyszydzano‎ ‎nieszczęśliwy‎ ‎naród polski‎ ‎w‎ ‎czasopismach,‎ ‎nie‎ ‎szczędząc‎ ‎mu‎ ‎szyderczych‎ ‎i‎ ‎obelżywych nazw‎ ‎i‎ ‎uwag.‎ ‎Ci,‎ ‎którzy‎ ‎słusznie‎ ‎obawiali‎ ‎się‎ ‎zemsty‎ ‎narodu,‎ ‎nalegali‎ ‎w‎ ‎myśl‎ ‎uchwały‎ ‎sejmu‎ ‎grodzieńskiego‎ ‎na‎ ‎zmniejszenie‎ ‎wojska, aby‎ ‎uczynić‎ ‎Polskę‎ ‎jak‎ ‎naj‎ ‎bezsilni‎ej‎szą. 

Ucisk‎ ‎ten,‎ ‎doznawane‎ ‎upokorzenia,‎ ‎boleść‎ ‎ze‎ ‎strat‎ ‎niepowetowanych,‎ ‎mianowicie‎ ‎jednak‎ ‎przeświadczenie,‎ ‎że‎ ‎ufność‎ ‎w‎ ‎niedołężnym królu ułatwiła‎ ‎Katarzynie‎ ‎ujarzmienie‎ ‎narodu,‎ ‎drażniły‎ ‎uczucia‎ ‎gorących‎ ‎patryotów. ‎Jedni‎ ‎opłakiwali‎ ‎w‎ ‎zaciszu‎ ‎nieszczęście‎ ‎ojczyzny, inni‎ ‎szukali‎ ‎za‎ ‎jej‎ ‎granicami‎ ‎pociechy;‎ ‎-‎ ‎u‎ ‎wszystkich‎ ‎przecież‎ ‎odzywało‎ ‎się‎ ‎jedno‎ ‎pragnienie:‎ ‎orężem‎ ‎zmazać‎ ‎zadane‎ ‎narodowi‎ ‎krzywdy. Poznał‎ ‎też‎ ‎niebawem‎ ‎ogół‎ ‎patryotycznie‎ ‎usposobionych‎ ‎osób,‎ ‎że‎ ‎me było‎ ‎innego‎ ‎ratunku,‎ ‎tylko:‎ ‎albo‎ ‎stargać‎ ‎hańbiące‎ ‎więzy,‎ ‎które nałożyła‎ ‎przemoc,‎ ‎albo‎ ‎pokazawszy‎ ‎ostatni‎ ‎znak‎ ‎życia‎ ‎narodowego‎,‎ ‎zginąć‎ ‎w‎ ‎sposób‎ ‎godny‎

‎wielkiej‎ ‎przeszłości.‎ ‎Pragnienie‎ ‎to zemsty‎ ‎wzmagały‎ ‎wspomnienia‎ ‎sejmu‎ ‎czteroletniego‎ ‎i‎ ‎uchwalonych na‎ ‎nim‎ ‎swobód,‎ ‎które‎ ‎ledwie‎ ‎ogłoszone,‎ ‎przez‎ ‎obcą‎ ‎przemoc‎ ‎zniesione‎ ‎zostały.‎ ‎Ztąd‎ ‎też‎ ‎lubo‎ ‎zaległa‎ ‎Polskę‎ ‎grobowa‎ ‎cisza,‎ ‎lubo‎ ‎się zdawało,‎ ‎że‎ ‎pod‎ ‎wrażeniem‎ ‎ostatnich‎ ‎wypadków‎ ‎nieszczęśliwych wszelka‎ ‎działalność‎ ‎narodu‎ ‎obumarła,‎ ‎to‎ ‎jednak‎ ‎miały‎ ‎się‎ ‎rzeczy zupełnie‎ ‎inaczej. 

Wśród‎ ‎klęsk‎ ‎sejmu‎ ‎stojącego‎ ‎pod‎ ‎wpływem‎ ‎Rosyi,‎ ‎-‎ ‎pod strażą‎ ‎moskiewskich‎ ‎bagnetów‎ ‎i‎ ‎policyi‎ ‎począł‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎narodzie‎ ‎rozlewać‎ ‎prąd‎ ‎rewolucyjny,‎ ‎przenikający‎ ‎wszystkie‎ ‎strony‎ ‎kraju i‎ ‎wszystkie‎ ‎warstwy‎ ‎społeczeństwa.‎ ‎Cywilni‎ ‎i‎ ‎wojskowi,‎ ‎duchowni, szlachta‎ ‎i‎ ‎mieszczanie,‎ ‎którym‎ ‎odebrano‎ ‎prawa‎ ‎zaledwie‎ ‎im‎ ‎przyznane,‎ ‎woleli‎ ‎raczej‎ ‎zginąć,‎ ‎aniżeli‎ ‎żyd‎ ‎dalej‎ ‎pod‎ ‎ohydnem‎ ‎jarzmem. Nawet‎ ‎lud‎ ‎wiejski‎ ‎umiał‎ ‎zdrowym‎ ‎instynktem‎ ‎przewidzieć,‎ ‎kto‎ ‎mu zdolen‎ ‎przynieść‎ ‎ulgi‎ ‎i‎ ‎polepszenie‎ ‎losu,‎ ‎a‎ ‎kto‎ ‎ucisk‎ ‎i‎ ‎niewolę. Stojąc‎ ‎na‎ ‎uboczu,‎ ‎obrany‎ ‎z‎ ‎praw,‎ ‎które‎ ‎mu‎ ‎obmyśliła‎ ‎konstytucya 3‎ ‎maja,‎ ‎przychylnie‎ ‎patrzał‎ ‎na‎ ‎wzmagającą‎ ‎się‎ ‎agitacyą‎ ‎rewolucyjną. Historya‎ ‎ówczesna‎ ‎podaje‎ ‎przykłady,‎ ‎że‎ ‎wieśniacy‎ ‎użyci‎ ‎do‎ ‎przewiezienia‎ ‎listu‎ ‎tajnego,‎ ‎do‎ ‎przechowania‎ ‎broni‎ ‎lub‎ ‎przeprowadzenia osoby‎ ‎jakiej,‎ ‎ukrywad‎ ‎się‎ ‎zniewolonej,‎ ‎wypełniali‎ ‎chętnie‎ ‎i‎ ‎sumiennie dane‎ ‎sobie‎ ‎zlecenia;‎ ‎popadłszy‎ ‎zaś‎ ‎w‎ ‎ręce‎ ‎Moskali,‎ ‎ponosili‎ ‎śmierć pod‎ ‎pałkami,‎ ‎albo‎ ‎szli‎ ‎w‎ ‎sołdaty,‎ ‎lub‎ ‎do‎ ‎Syberyi,‎ ‎a‎ ‎dochowali‎ ‎tajemnicy. 

Gorliwi‎ ‎patryoci‎ ‎poczęli‎ ‎się‎ ‎więc‎ ‎kupie‎ ‎w‎ ‎związki,‎ ‎a‎ ‎głównemi ogniskami‎ ‎narad‎ ‎były‎ ‎resztki‎ ‎wojska,‎ ‎którym‎ ‎lada‎ ‎dzień‎ ‎groziło niebezpieczeństwo‎ ‎rozpuszczenia.‎ ‎Związki‎ ‎takie‎ ‎powstawały‎ ‎nietylko w‎ ‎Warszawie,‎ ‎w‎ ‎Wilnie,‎ ‎w‎ ‎Krakowie‎ ‎i‎ ‎w‎ ‎wielu‎ ‎innych‎ ‎miejscach Polski,‎ ‎ale‎ ‎też‎ ‎i‎ ‎po‎ ‎za‎ ‎jej‎ ‎granicami,‎ ‎jako‎ ‎to:‎ ‎w‎ ‎Wiedniu,‎ ‎w‎‎ ‎Dreźnie‎ ‎i‎ ‎Lipsku,‎ ‎gdzie‎ ‎przebywali‎ ‎wychodźcy‎ ‎polscy,‎ ‎którzy‎ ‎po‎ ‎przystąpieniu‎ ‎króla‎ ‎do‎ ‎Targowiczan,‎ ‎opuścili‎ ‎ojczyznę,‎ ‎jako‎ ‎to:‎ ‎Kościuszko, Ignacy‎ ‎Potocki,‎ ‎Kołłątaj,‎ ‎Zajączek,‎ ‎Niemcewicz,‎ ‎Małachowski‎ ‎i‎ ‎wielu innych.‎ ‎W‎ ‎Lipsku‎ ‎i‎ ‎Dreźnie‎ ‎odbywały‎ ‎się‎ ‎narady‎ ‎kółka‎ ‎związkowych u‎ ‎Ignacego‎ ‎Potockiego‎ ‎i‎ ‎Kołłątaja,‎ ‎którzy‎ ‎przygotowali‎ ‎Kościuszkę do‎ ‎objęcia‎ ‎władzy‎ ‎rewolucyjnej.‎ ‎W‎ ‎Warszawie‎ ‎agitował‎ ‎szef‎ ‎regimentu,‎ ‎Działyński‎ ‎jenerał,‎ ‎bankier‎ ‎Kapostas‎ ‎i‎ ‎szewc‎ ‎Kiliński;‎ ‎w‎ ‎Krakowie‎ ‎jenerał‎ ‎Wodzicki;‎ ‎-‎ ‎Niemcewicz‎ ‎wyjechał‎ ‎w‎ ‎tym‎ ‎celu‎ ‎do Włoch,‎ ‎gdzie‎ ‎przebywał‎ ‎marszałek‎ ‎sejmu‎ ‎czteroletniego,‎ ‎Małachowski. W‎ ‎krótkim‎ ‎czasie‎ ‎cała‎ ‎patryotyczna‎ ‎Polska‎ ‎należała‎ ‎do‎ ‎związku, który‎ ‎się‎ ‎ciągle‎ ‎szerzył‎ ‎i‎ ‎czynności‎ ‎swe‎ ‎rozwijał. 

Wszyscy‎ ‎zgadzali‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎zasadzie‎ ‎na‎ ‎konieczną‎ ‎potrzebę‎ ‎powstania‎;‎ ‎zachodziły‎ ‎tylko‎ ‎różnice‎ ‎zdania‎ ‎co‎ ‎do‎ ‎chwili‎ ‎jego‎ ‎wybuchu i‎ ‎sposobu‎ ‎przeprowadzenia.‎ ‎Gorętsi‎ ‎patryoci‎ ‎pragnęli‎ ‎wyzyskać ogólny‎ ‎zapał‎ ‎i‎ ‎przemawiali‎ ‎za‎ ‎jak‎ ‎najwcześniejszem‎ ‎podniesieniem sztandaru‎ ‎walki;‎ ‎przemawiała‎ ‎za‎ ‎ich‎ ‎zdaniem‎ ‎obawa,‎ ‎aby‎ ‎w‎ ‎skutek zbyt‎ ‎długiego‎ ‎przeciągania‎ ‎przygotowań‎ ‎nie‎ ‎odkryli‎ ‎spisku‎ ‎Moskale. Chłodniejsze‎ ‎umysły‎ ‎były‎ ‎za‎ ‎rozważnem‎ ‎i‎ ‎gruntownem‎ ‎przystąpieniem do‎ ‎dzieła.‎ ‎Kościuszko,‎ ‎który‎ ‎i‎ ‎sam‎ ‎jeździł‎ ‎po‎ ‎kraju‎ ‎badać‎ ‎naocznie poczynione‎ ‎przygotowania‎ ‎i‎ ‎znał‎ ‎stan‎ ‎ich‎ ‎ze‎ ‎sprawozdań‎ ‎innych,‎ ‎był stanowczo‎ ‎przeciwnym‎ ‎zbytniemu‎ ‎pospiechowi.‎ ‎Do‎ ‎prowadzenia olbrzymiej‎ ‎walki,‎ ‎jaki‎ ‎naród‎ ‎polski‎ ‎czekała,‎ ‎brak‎ ‎było‎ ‎wszelkich niemal‎ ‎środków:‎ ‎pieniędzy,‎ ‎broni‎ ‎i‎ ‎organizacyi.‎ ‎Ale‎ ‎do‎ ‎szybkiego rozpoczęcia‎ ‎powstania‎ ‎nagliło‎ ‎wojsko,‎ ‎którego‎ ‎termin‎ ‎rozpuszczenia zbliżał‎ ‎się‎ ‎coraz‎ ‎więcej;‎ ‎kompanije‎ ‎miały‎ ‎liczyć‎ ‎tylko‎ ‎75‎ ‎głów,‎ ‎ja‎ ‎armaty‎ ‎mieli‎ ‎zabrać‎ ‎Moskale.‎ ‎Gdyby‎ ‎to‎ ‎nastąpić‎ ‎miało,‎ ‎nie‎ ‎możnaby‎ ‎bez‎ ‎pomocy‎ ‎wojsk‎ ‎regularnych‎ ‎o‎ ‎powstaniu‎ ‎ani‎ ‎myśleć. Niektóre‎ ‎regimenta‎ ‎piesze‎ ‎jak:‎ ‎Działyńskiego,‎ ‎Wodzickiego‎ ‎i‎ ‎Grochowskiego‎ ‎odebrały‎ ‎już‎ ‎nawet‎ ‎były‎ ‎nakaz‎ ‎rozpuszczenia‎ ‎pewnej ilości‎ ‎żołnierza‎ ‎i‎ ‎musiały‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎niego‎ ‎zastosować.‎ ‎Umieli‎ ‎przecież szefowie‎ ‎ich‎ ‎złemu‎ ‎zaradzić‎ ‎w‎ ‎ten‎ ‎sposób,‎ ‎że‎ ‎rozpuszczonych‎ ‎wojskowych‎ ‎utrzymywali‎ ‎na‎ ‎własny‎ ‎koszt‎ ‎w‎ ‎pobliżu‎ ‎załogi,‎ ‎każąc‎ ‎im być‎ ‎gotowymi‎ ‎na‎ ‎każde‎ ‎powołanie. 

Taki‎ ‎stan‎ ‎rzeczy‎ ‎przecież‎ ‎długo‎ ‎utrzymać‎ ‎się‎ ‎nie‎ ‎mógł;‎ ‎porozumiewania‎ ‎się‎ ‎związkowych‎ ‎utrudniała‎ ‎czujność‎ ‎policyi‎ ‎rosyjskiej; lada‎ ‎przypadek,‎ ‎mała‎ ‎nieostrożność‎ ‎lub‎ ‎zła‎ ‎wola‎ ‎mogły‎ ‎były‎ ‎wszystko‎ ‎. wyjawić‎ ‎przed‎ ‎czasem;‎ ‎gdzie‎ ‎takie‎ ‎mnóstwo‎ ‎osób‎ ‎przypuszczone było do‎ ‎tajemnicy,‎ ‎łatwo‎ ‎to‎ ‎mogło‎ ‎było‎ ‎nastąpić.‎ ‎Obawą‎ ‎podszyci‎ ‎Targowiczanie‎ ‎domyśliwali‎ ‎się‎ ‎też,‎ ‎że‎ ‎się‎ ‎coś‎ ‎knuje;‎ ‎szczęściem,‎ ‎że‎ ‎domysły‎ ‎ich‎ ‎nie‎ ‎znajdowały‎ ‎wiary‎ ‎u‎ ‎Igelstroma,‎ ‎który‎ ‎je‎ ‎uważał‎ ‎za wybryki‎ ‎rozbudzonej‎ ‎fantazyi.‎ ‎Nie‎ ‎omieszkał‎ ‎wprawdzie‎ ‎wskutek‎ ‎za szłych‎ ‎denuneyacyi‎ ‎aresztować‎ ‎mnóstwa‎ ‎osób,‎ ‎ale‎ ‎najściślejsze śledztwa‎ ‎nie‎ ‎zaprowadziły‎ ‎go‎ ‎przecież‎ ‎na‎ ‎najmniejszy‎ ‎ślad‎ ‎spisku. 

Temu‎ ‎położeniu,‎ ‎pełnemu‎ ‎obaw,‎ ‎wyczekiwania,‎ ‎niepokoju‎ ‎i‎ ‎niecierpliwiącego‎ ‎się‎ ‎zapału‎ ‎położył‎ ‎ostatecznie‎ ‎kres‎ ‎brygadyer,‎ ‎Antoni Madaliński,‎ ‎Wielkopolanin.‎ ‎Stal‎ ‎on‎ ‎z‎ ‎komendą‎ ‎swoją,‎ ‎licząca‎ ‎700 ułanów,‎ ‎załogą‎ ‎w‎ ‎Pułtusku‎ ‎i‎ ‎okolicy‎ ‎Ostrołęki,‎ ‎i‎ ‎odebrał‎ ‎rozkaz, aby‎ ‎ją‎ ‎rozpuścił.‎ ‎Wtajemniczony‎ ‎w‎ ‎spisek‎ ‎nie‎ ‎wypełnił‎ ‎polecenia, ale‎ ‎nie‎ ‎czekając‎ ‎rozkazów‎ ‎Kościuszki,‎ ‎zgromadził‎ ‎swoją‎ ‎brygadę,‎ ‎opuścił Pułtusk,‎ ‎uderzył‎ ‎na‎ ‎drobne‎ ‎komendy‎ ‎pruskie,‎ ‎odebrał‎ ‎im‎ ‎kasy‎ ‎wojskowe,‎ ‎powywracał‎ ‎słupy‎ ‎z‎ ‎orłami‎ ‎pruskiemi‎ ‎i‎ ‎udał‎ ‎się‎ ‎ku‎ ‎Krakowu. W‎ ‎ślad‎ ‎za‎ ‎nim‎ ‎poszli:‎ ‎Zawadzki‎ ‎na‎ ‎czele‎ ‎oddziału‎ ‎konnego‎ ‎i‎ ‎uzbrojonych‎ ‎Kurpiów‎ ‎i‎ ‎rotmistrz‎ ‎Zaborowski. 

Krok‎ ‎ten‎ ‎Madalińskiego‎ ‎był‎ ‎pierwszem‎ ‎hasłem‎ ‎powstania;‎ ‎ośmielona‎ ‎niem‎ ‎szlachta‎ ‎sandomierska‎ ‎poczęła‎ ‎tworzyć‎ ‎zbrojne‎ ‎oddziały. Widząc‎ ‎patryoci,‎ ‎że‎ ‎niepodobieństwem‎ ‎byłoby‎ ‎jeszcze‎ ‎z‎ ‎wybuchem powstania‎ ‎dalej‎ ‎się‎ ‎ociągać,‎ ‎zawiadomili‎ ‎o‎ ‎tem‎ ‎co‎ ‎zaszło‎ ‎Kościuszkę, który‎ ‎też‎ ‎na‎ ‎dniu‎ ‎23‎ ‎marca‎ ‎1794‎ ‎r.‎ ‎przybył‎ ‎do‎ ‎Krakowa,‎ ‎gdzie nazajutrz‎ ‎nastąpiło‎ ‎uroczyste‎ ‎ogłoszenie‎ ‎aktu‎ ‎powstania. 

Powstanie‎ ‎Kościuszkowskie. 

Śmiały‎ ‎ruch‎ ‎Madalińskiego‎ ‎wywołał‎ ‎poruszenie‎ ‎wojsk‎ ‎moskiewskich‎ ‎na‎ ‎całej‎ ‎prawie‎ ‎przestrzeni‎ ‎polskiego‎ ‎kraju.‎ ‎Igelstrom‎ ‎obawiając‎ ‎się‎ ‎rewolucyi‎ ‎w‎ ‎Warszawie,‎ ‎ściągnął‎ ‎do‎ ‎niej wszystkie‎ ‎wojska‎ ‎z‎ ‎okolicy,‎ ‎a‎ ‎zabezpieczywszy‎ ‎ją‎ ‎w‎ ‎ten‎ ‎sposób wysłał‎ ‎za‎ ‎Madalińskim‎ ‎w‎ ‎pogoń‎ ‎jenerała‎ ‎Tormassowa.‎ ‎Równocześnie rozkazał‎ ‎oddziałowi‎ ‎lubelskiemu,‎ ‎pod‎ ‎dowództwem‎ ‎jenerała‎ ‎Rachmanowa,‎ ‎przejść‎ ‎Wisłę‎ ‎pod‎ ‎Kaźmierzem‎ ‎i‎ ‎zastąpić‎ ‎drogę‎ ‎Madalińskiemu, dążącemu‎ ‎ku‎ ‎Krakowu.‎ ‎W‎ ‎miejsce‎ ‎wysłanych‎ ‎tych‎ ‎oddziałów‎ ‎sprowadził‎ ‎załogi‎ ‎nowe‎ ‎z‎ ‎Grodna‎ ‎i‎ ‎Brześcia‎ ‎litewskiego.‎ ‎Podobny‎ ‎rozkaz‎ ‎. zajścia‎ ‎drogi‎ ‎Madalińskiemu‎ ‎odebrał‎ ‎również‎ ‎komendant‎ ‎załogi‎ ‎rosyjskiej‎ ‎w‎ ‎Krakowie,‎ ‎Łykoszyn,‎ ‎który‎ ‎też,‎ ‎stosując‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎niego,‎ ‎opuścił‎ ‎Kraków‎ ‎na‎ ‎dniu‎ ‎23‎ ‎marca.‎ ‎Tegoż‎ ‎dnia‎ ‎przybył‎ ‎do‎ ‎Krakowa Kościuszko‎ ‎w‎ ‎towarzystwie‎ ‎Ks.‎ ‎Dmochowskiego,‎ ‎Zajączka‎ ‎i‎ ‎Aleksandra‎ ‎Linowskiego;‎ ‎przyjął‎ ‎go‎ ‎jenerał‎ ‎Wodzicki‎ ‎i‎ ‎umieścił‎ ‎w‎ ‎pałacyku‎ ‎swym,‎ ‎położonym‎ ‎za‎ ‎Szewską‎ ‎bramą. 

Poświęcenie szabli.
Poświęcenie szabli.

Nazajutrz‎ ‎udał‎ ‎się‎ ‎Kościuszko‎ ‎z‎ ‎Wodzickim‎ ‎od‎ ‎rana‎ ‎do‎ ‎kościoła‎ ‎OO.‎ ‎Kapucynów,‎ ‎gdzie‎ ‎w‎ ‎kaplicy‎ ‎Loretańskiej‎ ‎poświęcił‎ ‎im‎ zakonnik‎ ‎szable.‎ ‎Około‎ ‎godziny‎ ‎10.‎ ‎zebrała‎ ‎się‎ ‎na‎ ‎rynku‎ ‎krakowskim‎ ‎załoga‎ ‎wojska‎ ‎polskiego,‎ ‎obejmująca‎ ‎około‎ ‎1000‎ ‎głów‎ ‎i‎ ‎liczny‎ ‎tłum‎ mieszczan,‎ ‎oraz‎ ‎szlachty‎ ‎okolicznej‎ ‎i‎ ‎ludu.‎ ‎Tu‎ ‎odebrał‎ ‎Kościuszko‎ ‎od‎ ‎wojska‎ ‎przysięgę‎ ‎wierności‎ ‎i‎ ‎sam‎ ‎złożył‎ ‎przysięgę,‎ ‎że‎ ‎oddanej sobie‎ ‎władzy‎ ‎nie‎ ‎nadużyje;‎ ‎poczem‎ ‎udał‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎oficerami‎ ‎i‎ ‎radnymi‎ ‎miasta‎ ‎na‎ ‎ratusz,‎ ‎gdzie‎ ‎wśród‎ ‎oznaków‎ ‎najwyższego‎ ‎uniesienia‎ ‎odczytano‎ ‎„Akt‎ ‎powstania‎ ‎narodowego" na‎ ‎mocy‎ ‎którego‎ ‎naród‎ ‎oddał Kościuszce‎ ‎naczelnictwo‎ ‎najwyższe‎ ‎nad‎ ‎siłą‎ ‎zbrojną.‎ ‎Tego‎ ‎samego dnia‎ ‎wydał‎ ‎Kościuszko‎ ‎następujące‎ ‎odezwy:‎ ‎1)‎ ‎do‎ ‎wszystkich‎ ‎wojsk‎,‎ polskich‎ ‎i‎ ‎litewskich,‎ ‎w‎ ‎której‎ ‎je‎ ‎wzywa,‎ ‎aby‎ ‎się‎ ‎przyłączyły‎ ‎do‎ ‎walki‎ ‎o‎ ‎niepodległość‎ ‎Ojczyzny,‎ ‎2)‎ ‎do‎ ‎obywateli,‎ ‎3)‎ ‎do‎ ‎duchowieństwa,‎ ‎4)‎ ‎do‎ ‎Polek‎ ‎i‎ ‎5)‎ ‎do‎ ‎komendanta‎ ‎wojsk‎ ‎austryackich,‎ ‎w‎ ‎której oświadcza‎ ‎zapewnienie‎ ‎poszanowania‎ ‎granic‎ ‎cesarstwa.‎ ‎-‎ ‎Zwrócił potem‎ ‎Naczelnik‎ ‎baczność‎ ‎swą‎ ‎na‎ ‎uporządkowanie‎ ‎zarządu‎ ‎województwa‎ ‎krakowskiego‎ ‎i‎ ‎zaopatrzenia‎ ‎magazynów‎ ‎w‎ ‎żywność‎ ‎dla wojska,‎ ‎w‎ ‎czem‎ ‎ofiarność‎ ‎obywatelska‎ ‎przyszła‎ ‎mu‎ ‎z‎ ‎pomocą. 

Najważniejszą‎ ‎przecież‎ ‎sprawą‎ ‎dla‎ ‎Kościuszki‎ ‎było‎ ‎utworzenie‎ ‎jak‎ ‎największej‎ ‎siły‎ ‎zbrojnej‎ ‎i‎ ‎jej‎ ‎organizacya.‎ ‎Wydając‎ ‎wojnę Rosyi,‎ ‎posiadał‎ ‎szczupłą‎ ‎tylko‎ ‎garstkę‎ ‎wojska,‎ ‎bo‎ ‎tylko‎ ‎1000‎ ‎żołnierzy‎ ‎z‎ ‎załogi‎ ‎krakowskiej;‎ ‎wiedział‎ ‎przecież,‎ ‎że‎ ‎choćby‎ ‎i‎ ‎wszystko wojsko‎ ‎ówczesne‎ ‎regularne‎ ‎przyłączyło‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎powstania,‎ ‎to‎ ‎jeszcze za‎ ‎słabą‎ ‎byłoby‎ ‎siłą‎ ‎do‎ ‎pokonania‎ ‎tak‎ ‎potężnego‎ ‎wroga;‎ ‎powołał‎ ‎więc‎ ‎do‎ ‎broni‎ ‎lud‎ ‎wiejski,‎ ‎a‎ ‎brak‎ ‎jednolitego‎ ‎oręża‎ ‎zastąpił‎ ‎pikami‎ i‎ ‎kosami.‎ ‎-‎ ‎Nazwisko‎ ‎Kościuszki,‎ ‎wsławione‎ ‎w‎ ‎narodzie‎ ‎odniesionem‎ zwycięztwem‎ ‎pod‎ ‎Dubienką,‎ ‎-‎ ‎zdobyło‎ ‎sobie‎ ‎takie‎ ‎zaufanie‎ ‎u‎ ‎ludu,‎ ‎że zaraz‎ ‎po‎ ‎ogłoszeniu‎ ‎powstania‎ ‎poczęły‎ ‎się‎ ‎garnąć‎ ‎do‎ ‎niego‎ ‎oddziały kosynierów‎ ‎i‎ ‎pikinierów,‎ ‎złożone‎ ‎z‎ ‎Krakowian‎ ‎i‎ ‎Górali.‎ ‎Kościuszko‎ ‎zajął‎ ‎się‎ ‎pilnie‎ ‎ćwiczeniem‎ ‎ich‎ ‎w‎ ‎obrotach‎ ‎wojskowych‎ ‎i‎ ‎1‎ ‎kwietnia wyruszył‎ ‎z‎ ‎Krakowa‎ ‎na‎ ‎czele,‎ ‎choć‎ ‎nie‎ ‎zbyt‎ ‎licznego‎ ‎oddziału‎ ‎zbrojnego, ale ożywionego duchem jak najlepszym. Odebrał bowiem wiadomość, że Moskale ścigają Madalińskiego, wyszedł mu więc z pomocą. Tego samego dnia stanął obozem pod Luborzycą; tu połączył się z nim Madaliński, który nie tylko, że uszedł szczęśliwie pogoni moskiewskiej, ale wzmocnił nawet swoją brygadę oddziałami Zaborowskiego, Zawadzkiego i Mangeta. - Nazajutrz stanął Kościuszko pod Koniuszą, gdzie mu przybyło 300 świeżo uzbrojonych kosynierów, a później kilka jeszcze oddziałów pomniejszych. W te dwa dni pochodu wzrosła siła zbrojna Kościuszki do 4000 głów; oddział ten obejmował 2000 wojska regularnego dobrze uzbrojonego i 2000 włościan, uzbrojonych w kosy i piki. 

Kościuszko składa przysięgę w Krakowie.
Kościuszko składa przysięgę w Krakowie.

Trzeciego dnia posunął się Kościuszko z armią swoją ku Szkalmierzowi; a następnego dnia, t. j. 4 kwietnia, stanął w okolicy Racławic, naprzeciw oddziału rosyjskiego, wysłanego pod dowództwem Tormassowa w pogoń za Madalińskim. Oddział ten obejmował 6000 wojska różnej broni i 20 dział; Kościuszko liczył 2440 wojska regularnego, 2000 kosynierów i pikinierów i 11 drobnych armat krakowskich. razem 4440 ludzi. Oba wojska przedzielał głęboki wąwóz, porosły głębi młodym lasem, podszyty gęstą krzewiną; z obu stron poczęto przygotowywać się do bitwy. Jenerał moskiewski, szukając korzystniejszego dla siebie stanowiska, posunął się wzdłuż wąwozu ku wsi zwanej Kościejowska Górka; Kościuszko poszedł za nim po lewej stronie wąwozu, aż do miejsca, gdzie go łatwiej przejść było można. Tu rozegrała się głośna w dziejach powstania Kościuszkowskiego.

Bitwa pod Racławicami. 

Po zajęciu pozycyi stały oba wojska parę godzin bezczynnie, nareszcie Tormassow, uszykowawszy swe oddziały, posunął się naprzód, tymczasem armaty polskie, w lesie ukryte, ubiły mnóstwo Moskali. Ogień dział polskich zmiatał ich tak skutecznie, że się cofać musieli. Teraz pokazała się kolumna rosyjska na lewem skrzydle polskiem, a strzelcy moskiewscy wraz z armatami poczęli się szykować do ataku. Odezwały się armaty nieprzyjacielskie, których pociski przerzedzały mocno szeregi polskie. Zajączek i Madaliński po trzykroć przypuszczali do nich atak, ale przełamać ich nie mogli. 

Wtenczas Kościuszko stanął na czele dniem poprzednio do obozu przybyłych kosynierów, zagrzał ich krótkiem przemówieniem, a wziąwszy do pomocy dwie kompanije regimentu trzeciego i dwie kompanije regimentu szóstego, natarł odważnie na kolumnę moskiewską, starając się przedewszystkiem o zdobycie dział nieprzyjacielskich, które wojsku jego bardzo szkodziły. Atak ten odniósł świetny skutek; dzielni Krakowianie okazali niezwyczajne męstwo i pogardę śmierci, godną posiwiałego w boju żołnierza. Z nieustraszoną odwagą rzucili się ku bateryom moskiewskim, których działa zaledwie dwa razy wystrzelić zdołały. Dwaj kosynierzy: Głowacki i Świstacki wyprzedzili swych towarzyszów i dopadli armat; - jedną ręką zmiatają kosami kanonierów moskiewskich, drugą ręką zakrywają czapkami zapały, do których Moskale co tylko ogień przyłożyć mieli. - Nieprzyjaciel przerażony tą olbrzymią odwagą, stanął struchlały; w tej chwili uderzyła reszta kosynierów na bateryą; kosy ich, jak miecze pałające dosięgają wrogów szeregi iw jednej chwili zmiotły całą załogę bateryi. Nowość broni, odwaga wieśniaków mięszają nieprzyjaciela i nie dają mu nawet czasu do rozwagi, lub do zmienienia szyku. Krakowianie zabierają działa, uciekających ścinają, opierających się w sztuki płatają, rzucają popłoch na całą armią nieprzyjacielską i zmuszają ją do ucieczki. Z równem powodzeniem walczyło wojsko polskie na wszystkich innych punktach; - Kościuszko odniósł nad Moskalami świetne zwycięztwo. Bitwa trwała od godziny 3 z południa do 8 wieczorem; Polaków padło w niej do 500, - Moskali 2500; - zdobyli w niej Polacy oprócz placu boju: jedenaście armat z zaprzęgami i amunicyą i chorągiew jazdy, do niewoli wzięli: pułkownika, kapitana, porucznika i mnóstwo szeregowych. Wieczór już był, gdy ucichły działa, a na placu boju odezwały się wesołe okrzyki: Wiwat naród! wiwat wolność! wiwat Kościuszko! 

Bitwa pod Racławicami.
Bitwa pod Racławicami.

W bitwie tej zajaśniała odwaga i waleczność ludu wiejskiego w świetle najpiękniejszem; Kościuszko pragnąc zaszczycić zasługi oddane, i zapalić lud do nowych czynów, mianował Głowackiego chorążym w regimencie Grenadyerów Krakowskich, a nazajutrz po bitwie racławickiej przywdział na się sukmanę wieśniaka krakowskiego, którą nosił przez cały czas powstania, iw której, krwią zbroczony od ran pod Maciejowicami odebranych, dostał się do niewoli. Prócz tego wydał ważne odezwy i rozporządzenia, nadające różne swobody rodzinom tych włościan, którzy pospieszyli do jego obozu. 

***

W skutek braku dostatecznej karności oddziałów świeżo uzbrojonych z trudnością tylko zdołał Kościuszko armią swą, upojoną szczęściem odniesionego zwycięztwa, należycie uporządkować; obawiając się przecież, aby nieprzyjaciel, rozporządzający lepiej zorganizowaną siłą, o świcie nie powtórzył ataku, puścił się o północy w marsz wsteczny i rozłożył się obozem w Bossutowie, w pobliżu Krakowa. Wiadomość o zwycięstwie racławickiem wywołała w Krakowie radość trudną do opisania; ludność z wielkiem uniesieniem witała wjeżdżające do miasta zdobyte armaty rosyjskie, a duchowieństwo śpiewało po kościołach na podziękowanie Bogu „Te Deum.“ 

Kościuszko nie posiadał dostatecznej siły zbrojnej do dalszego występowania czynnego i zaczepienia nieprzyjaciela silniejszego i liczbą i doborem żołnierza, okopał się przeto pod Bossutowem i starał się wzmocnić nowemi zaciągami. W obec nie zbyt wysokiej liczby wojsk regularnych, jakie ówczesna Polska posiadała, liczył Kościuszko na pospolite ruszenie włościan; usiłował też poruszyć całe masy ludu, powołać je do czynnej obrony kraju i utworzyć z nich siłę jak najpoważniejszą. Moskale, którzy w owej chwili mieli w Polsce zaledwie 20.000 wojska, z których 10,000 pilnowało spokoju w Warszawie, 3,000 stało na straży wojska polskiego w Lublinie i tylko 7,000, z których jeszcze pewna część poniosła klęskę pod Racławicami, mogły były być użytemi przeciw Kościuszce, byliby w nader przykrem położeniu gdyby, jak się tego Kościuszko spodziewał, zapał patryotyzmu był ożywił cały ogół narodu. Polacy mogli byli z łatwością wybić się z jarzma moskiewskiego, gdyby każdy powiat, nie czekając wyraźnych rozkazow Kościuszki, był wystawił ludzi zbrojnych, gdyby każdy właściciel ruszył był na czele swych włościan, ale niestety, nie umieli Polacy wyzyskać chwili korzystnej. Długo trwający pokój, a więcej jeszcze długoletni bezrząd, w jakim spoczywała Rzeczpospolita, zaraził gnuśnością ich umysły, a duch narodu odwykłszy od celów wysokich, nie umiał się zdobyć na wielkie przedsiębiorstwa. Nie zbywało tu i owdzie Polakom na osobistej odwadze, ale nie dostawało świętego zapału ogółu, rzeczywistego zamiłowania wolności i honoru narodowego i przywyknienia do życia wojennego. Wielka część szlachty, lubo sprzyjała rewolucyi, to przecież niechętnie ponosiła dla niej ofiary; z wielką trudnością dostawiała rekrutów, uważając włościan za część swego majątku; uchylała się od płacenia podatków, a z każdą dostawioną miarką zboża mnożyły się pokątne szemrania. Gorzej jeszcze postąpiło sobie wielu magnatów i panów bogatych; opuszczali oni z niechęci ku powstaniu kraj własny i uchodzili z majątkami za granicę. 

Na podobne trudności natrafił Kościuszko w usposobieniu ludu wiejskiego. Włościanie, przez długie wieki uciskani przez szlachtę i odsuwani od spraw ogólnych narodu, obojętni na los ojczyzny, nie umieli od razu zapalić się ofiarnością, ani obudzić w sobie pojęcia obowiązków obywatelskich, do których pełnienia nigdy dotąd powoływanymi nie byli. Chociaż więc Kościuszko, przebrany w sukmanę, zyskiwał łatwo serca pojedynczych ludzi, to przecież nie podobnem mu było rozbudzić miłości kraju tu tłumach, które nie miały ani sposobności, ani powodu rozmiłować się w wolności, a nie znając jej, trudno im było uwierzyć? w swobody, które mu obiecywał Naczelnik. 

Tak więc przeprowadzenie pospolitego ruszenia, jedynego środka, z pomocą którego zamyślał Kościuszko wyratować z ostatniej toni ojczyznę, natrafiało na wielkie trudności; z jednej strony szlachta usuwała się od ofiar, z drugiej lud wiejski, onieczulony długą niewolą na dolę kraju, pełen nieufności do szlachty, która go uciskała, obojętnie patrzał na rozpoczętą walkę. 

Najwięcej gorliwości okazała szlachta i lud w okolicy Krakowa, a przecież i tu nie szła jeszcze sprawa po myśli Kościuszki, który odcięty oddziałami rosyjskiemi od reszty kraju, zamknięty w obozie i w skazany dla braku sił na bezczynność, martwił się i niecierpliwił. Czekając daremnie na ochotników, zmuszonym był wydać rozporządzenie uzbrojenia piątej części ludności. Według rozkazu tego powinno było województwo krakowskie dostawić 16,000 ludzi; Kościuszko dokładał w tym celu wszelkich starań; zachęcał, prosił, ponawiał rozkazy, ale wszystko to nie odniosło pożądanego skutku; szlachta ociągała się z niedbalstwa i niechęci, - wieśniak szedł do obozu ociążale i bez poczucia obowiązku. Z wielkim wysiłkiem zdołał wreszcie Kościuszko powiększyć armią swą do 9,000, z którą 25 kwietnia wyruszył ku Szkalmierzowi. Poprzednio rozkazał jeszcze wzmocnić Kraków nowemi okopami, a zostawiwszy w nim załogę liczącą 1,400 ludzi i 6 małych dział polowych, oddał go pod komendę jenerałow i Wodzickiemu. 

W Szkalmierzu stal załogą jenerał rosyjski Denissow, który po klęsce racławickiej odebrał od Igelstroma rozkaz, aby unikając bitwy z Kościuszką, uważał na jego ruchy i usiłował przeciąć mu komunikacyą z Warszawą, a przynajmniej żeby utrudniał pochód jego ku stolicy. Na wiadomość o zbliżaniu się Kościuszki opuścił Denissow spiesznie Szkałmierz i cofnął się ku Staszowu, w pochodzie rabując i paląc miejscowości, przez które przechodził. Kościuszko puścił się za nim w pogoń, a po drodze dochodziły go pocieszające wieści o objawiającym się ruchu w różnych okolicach Polski i tworzeniu się nowych oddziałów. Były to od bitwy racławickiej pierwsze krople pociechy dla zmartwionej duszy Naczelnika; z wiadomościami temi wstąpiła do serca jego nowa otucha. 

W czasie bowiem, gdy Kościuszko w obozie pod Bossutowem, odcięty przez Rosyan od reszty Polski, nie odbierał z pojedyńczych ich stron żadnych wiadomości, poczęły pojedyncze komendy regularnych wojsk polskich, na szerzącą się po kraju wieść o zwycięztwie racławickiem, ogłaszać powstanie i przybywać w pomoc szlachcie i ludowi rwącemu się do broni. I tak podpułkownik pułku 3., Michał Zagurski, załogujący w Kowlu, zabrał pułk swój i brygadę Biernackiego i wyruszył na dniu 6 kwietnia w stronę ku Lublinowi, aby tam wesprzeć działami piechotę. W tym celu udał się na Lubomi, przyłączył do swego oddziału regiment buławy wielkiej i artyleryą tamże załogującą, oraz dwie chorągwie Węgierskie. 

W tym samym czasie podpułkownik Grochowski, uwiadomiony z Krakowa o zaczętem powstaniu, opuścił z częścią swego regimentu załogę w Parczewie i podążył ku Chełmu, aby tam pobudzić oddziały wojska polskiego do powstania i objąć nad niemi komendę. 

W kilka dni później, bo na dniu 16 kwietnia, zebrały się też pojedyncze oddziały wojska polskiego, przebywające w Lubelskiem, do Chełma, złożyły przysięgę wierności Kościuszce i uznały go najwyższym Naczelnikiem siły zbrojnej; - komendantem swoim obrały sobie podpułkownika Grochowskiego, którego Kościuszko później zamianował jenerał-majorem. Równocześnie zebrali się obywatele powiatów chełmskiego i lubelskiego i ogłosili akt powstania. 

W tym samym dniu wybuchło także powstanie na Żmudzi. Na dniu 16 kwietnia przybyli do Szawli, miasteczka zjazdowego na Żmudzi: Niesiołowski, szef pułku 6-go, - Romuald Giedroyć, jenerał-małor, - Antoni Prozor, wojewodzie witebski i Piotr Zawisza, sędzia ziemski kowieński i ogłosili powstanie; przyłączył się do nich brygadyer Sulistrowski i jenerał-major Chlewiński. 

Następnego dnia, t. j. 17 kwietnia, wybuchła 

Rewolucja w Warszawie. 

Wiadomości dochodzące do stolicy o odważnym kroku Madalińskiego, o powstaniu Kościuszki i wypadkach zaszłych w Krakowie wpłynęły silnie na mieszczan warszawskich i poczęły w nich budzić ducha rewolucyjnego; - zaniepokoiły przecież także równocześnie w wysokim stopniu Igelstroma, który obawiając się wybuchu w mieście, podwoił baczność i czujność swej policyi. Dowiedział się też przez szpiegów swoich o tajnym związku patryotów warszawskich i kazał uwięzić z nich kilku, a mianowicie: Działyńskiego, Węgierskiego i młodego Stanisława Potockiego. Bankier Kapostas, jeden z najgorliwszych związkowych, zdołał ujść więzienia spieszną ucieczką. Zaprowadziwszy najsurowsze środki ostrożności sądził Igelstrom, że mieszczanie nie ośmielą się podnieść buntu, i że tymczasem wysłani za Madalińskim jenerałowie Denissow i Tormansow z łatwością dadzą sobie radę z Kościuszką. Wszakże wiadomość o klęsce pod Racławicami przekonała go, że powstanie grozi większem niebezpieczeństwem, aniżeli początkowo sądził. Przedewszystkiem postanowił zapobiedz temu, aby wieść o bitwie racławickiej nie rozeszła się po mieście, ale i to mu się nie udało. Już 12 kwietnia rozeszła się pogłoska o niej po Warszawie i ogólny zapał ogarnął umysły patryotów.

W rozmaitych ‎domach,‎ ‎a‎ ‎między‎ ‎niemi‎ ‎w‎ ‎pomieszkaniu‎ ‎szewca Jana‎ ‎Kilińskiego,‎ ‎mieszkającego‎ ‎przy‎ ‎ulicy‎ ‎Dunaju,‎ ‎poczęły‎ ‎się‎ ‎od bywać‎ ‎tajne‎ ‎posiedzenia‎ ‎związkowych,‎ ‎na‎ ‎których‎ ‎zgodzono‎ ‎się‎ ‎na zrobienie‎ ‎rewolucyi,‎ ‎ale‎ ‎brak‎ ‎dowódzcy,‎ ‎a‎ ‎z‎ ‎nim‎ ‎jednolitego‎ ‎planu, opóźniał‎ ‎uczynienie‎ ‎stanowczego‎ ‎kroku.‎ ‎W‎ ‎tem‎ ‎położeniu‎ ‎rzeczy oznajmił‎ ‎na‎ ‎jednem‎ ‎z‎ ‎posiedzeń‎ ‎związkowych‎ ‎Kiliński,‎ ‎że‎ ‎Moskale zamierzają‎ ‎opanować‎ ‎zbrojownią‎ ‎i‎ ‎koszary‎ ‎polskie‎ ‎w‎ ‎nadchodzącą Wielką‎ ‎Sobotę,‎ ‎w‎ ‎który‎ ‎to‎ ‎dzień‎ ‎wystrzał‎ ‎armatni,‎ ‎oznajmujący corocznie‎ ‎Zmartwychwstanie‎ ‎Pańskie,‎ ‎ma‎ ‎być‎ ‎znakiem‎ ‎ogólnego‎ ‎ataku. Dla‎ ‎łatwiejszego‎ ‎przeprowadzenia‎ ‎powziętego‎ ‎zamiaru‎ ‎mają‎ ‎Moskale, przebrani‎ ‎w‎ ‎mundury‎ ‎polskie,‎ ‎pełnić‎ straż,‎ ‎w‎ ‎dniu‎ ‎tym‎ ‎podług‎ ‎starego‎ ‎zwyczaju‎ ‎przy‎ ‎nabożeństwie‎ ‎asystującą,‎ ‎a‎ ‎w‎ ‎stanowczej‎ ‎chwili chcą‎ ‎pozamykać‎ ‎drzwi‎ ‎kościołów‎ ‎i‎ ‎lud‎ ‎w‎ ‎nich‎ ‎zgromadzony‎ ‎trzymać uwięziony‎ ‎tak‎ ‎długo,‎ ‎dopóki‎ ‎zbrojownia‎ ‎i‎ ‎koszary‎ ‎nie‎ ‎będą‎ ‎wziętemi. Oznajmił‎ ‎również ‎Kiliński,‎ ‎że‎ ‎krawiec‎ ‎obok‎ ‎niego‎ ‎mieszkający,‎ ‎szyje już‎ ‎mundury,‎ ‎mające‎ ‎służyć‎ ‎Moskalom‎ ‎do‎ ‎przebrania‎ ‎się. 

Blizkie‎ ‎to‎ ‎niebezpieczeństwo‎ ‎skłoniło‎ ‎wąchających‎ ‎się‎ ‎patryotów do‎ ‎powzięcia‎ ‎stanowczego‎ ‎kroku.‎ ‎Oficerowie‎ ‎artyleryi,‎ ‎należący‎ ‎do związku‎ ‎na‎ ‎czele‎ ‎ich Roch‎ ‎Banaszkiewicz,‎ ‎obmyślają‎ ‎plan‎ ‎wybuchu powstania;‎ ‎w‎ ‎tym‎ ‎celu‎ ‎porozumieli‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎oficerami‎ ‎obu‎ ‎gwardyi‎ ‎koronnych,‎ ‎pułku‎ ‎Działyńskiego‎ ‎i‎ ‎wciągają‎ ‎do‎ ‎zmowy‎ ‎Wojciechowskiego, komendanta‎ ‎oddziału‎ ‎ułanów‎ ‎królewskich.‎ ‎Udali‎ ‎się‎ ‎również‎ ‎do jenerała‎ ‎Mokronowskiego,‎ ‎aby‎ ‎mu‎ ‎oddać‎ ‎naczelne‎ ‎dowództwo‎ ‎nad mającą‎ ‎się‎ ‎odbyć‎ ‎czynnością;‎ ‎szlachetny‎ ‎ten‎ ‎patryota,‎ ‎lubo‎ ‎mocno cierpiący,‎ ‎nie‎ ‎zawiódł‎ ‎zaufania‎ ‎związkowych‎ ‎i‎ ‎naczelnictwo‎ ‎przyjął. 

Nadszedł‎ ‎17‎ ‎kwiecień‎ ‎i‎ ‎godzina‎ ‎12‎ ‎w‎ ‎nocy,‎ ‎-‎ ‎naznaczona chwila‎ ‎wybuchu‎ ‎powstania.‎ ‎Wszystko‎ ‎stoi‎ ‎przygotowane, - armaty uszykowane,‎ ‎-‎ ‎ładunki‎ ‎porobione‎ ‎i‎ ‎na‎ ‎wozy‎ ‎ułożone,‎ ‎-‎ ‎każdy z‎ ‎członków‎ ‎związku,‎ ‎wszyscy‎ ‎oficerowie,‎ ‎w‎ ‎spisek‎ ‎wtajemniczeni, czuwają‎ ‎na‎ ‎swych‎ ‎posterunkach.‎ ‎Oczekują‎ ‎jeszcze‎ ‎tylko‎ ‎mieszczan, których‎ ‎w‎ ‎liczbie‎ ‎500‎ ‎zobowiązał‎ ‎się‎ ‎dostawić‎ ‎Kiliński,‎ ‎a‎ ‎którzy‎ ‎pod dowództwem‎ ‎przebranych‎ ‎oficerów‎ ‎mieli‎ ‎zacząć‎ ‎akcyą‎ ‎szturmem‎ ‎na pałac‎ ‎Igelstroma.‎ ‎Wszystko‎ ‎czeka‎ ‎na‎ ‎nich‎ ‎niecierpliwie;‎ ‎-‎ ‎wtem pędzi‎ ‎konno‎ ‎w‎ ‎największym‎ ‎pospiechu‎ ‎oficer‎ ‎moskiewski,‎ ‎a‎ ‎komendant‎ ‎patrolu‎ ‎ułanów‎ ‎polskich‎ ‎strzela‎ ‎do‎ ‎niego‎ ‎z‎ ‎karabinu.‎ ‎Strzał ten‎ ‎uważają‎ ‎związkowi‎ ‎za‎ ‎znak‎ ‎umówiony.‎ ‎Oficerowie‎ ‎gwardyi i‎ ‎pułku‎ ‎Działyńskiego‎ ‎komenderują‎ ‎kompanije‎ ‎swe‎ ‎pod‎ ‎broń‎ ‎i‎ ‎ustawiają‎ ‎j‎e‎ ‎na‎ ‎przeznaczone‎ ‎stanowiska.‎ ‎Oficerowie‎ ‎artyleryi‎ ‎zataczają działa‎ ‎na‎ ‎celniejsze‎ ‎przechody‎ ‎ulic‎ ‎i‎ ‎poczynają‎ ‎strzelać‎ ‎do‎ ‎ukazują cych‎ ‎się‎ ‎Moskali. 

Straż‎ ‎pałacu‎ ‎Igelstroma,‎ ‎składająca‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎jednego‎ ‎batalionu piechoty‎ ‎i‎ ‎czterech‎ ‎dział,‎ ‎skierowanych‎ ‎ku‎ ‎wrotom‎ ‎dziedzińca,‎ ‎pra żona‎ ‎ogniem‎ ‎armat‎ ‎polskich,‎ ‎cofa‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎ulicy‎ ‎do‎ ‎wnętrza‎ ‎pałacu. Ze‎ ‎wszystkich‎ ‎stron‎ ‎zaczyna‎ ‎się‎ ‎straszliwa‎ ‎kanonada;‎ ‎-‎ ‎armaty moskiewskie‎ ‎krzyżowym‎ ‎ogniem‎ ‎bronią‎ ‎-uparcie‎ ‎domu‎ ‎Igelstroma. Po‎ ‎całem‎ ‎mieście‎ ‎wszczyna‎ ‎się‎ ‎ogólne‎ ‎poruszenie;‎ ‎jedni‎ ‎tarasują drzwi‎ ‎i‎ ‎okna‎ ‎domów,‎ ‎inni‎ ‎biegną‎ ‎do‎ ‎zbrojowni,‎ ‎zaopatrują‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎broń i‎ ‎biorą‎ ‎udział‎ ‎w‎ ‎walce.‎ ‎Tu‎ ‎zarzynają‎ ‎śpiących‎ ‎jeszcze‎ ‎Moskali,‎ ‎tam rozbrajają‎ ‎ich‎ ‎i‎ ‎zamykają‎ ‎do‎ ‎sklepów‎ ‎i‎ ‎piwnic.‎ ‎Ktokolwiek‎ ‎ukaże się‎ ‎z‎ ‎domu‎ ‎Igelstroma,‎ ‎pada‎ ‎trupem;‎ ‎-‎ ‎straż‎ ‎przyboczna‎ ‎króla, pod‎ ‎dowództwem‎ ‎kapitana‎ ‎Strzałkowskiego,‎ ‎opuszcza‎ ‎posterunek i‎ ‎łączy‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎powstańcami. 

Na‎ ‎pułk‎ ‎Działyńskiego,‎ ‎będącego‎ ‎pod‎ ‎komendą‎ ‎pułkownika Haumana,‎ ‎nacierają‎ ‎cztery‎ ‎bataliony‎ ‎piechoty‎ ‎moskiewskiej,‎ ‎które prowadził‎ ‎książę‎ ‎Gagaryn.‎ ‎Odzywają‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎obu‎ ‎stron‎ ‎armaty i‎ ‎w‎ ‎jednej‎ ‎chwili‎ ‎pokrywa‎ ‎się‎ ‎ulica‎ ‎stosami‎ ‎trupów.‎ ‎Nie‎ ‎kontent z‎ ‎walki‎ ‎takiej‎ ‎adjutant‎ ‎z‎ ‎pułku‎ ‎Działyńskiego,‎ ‎Lipnicki,‎ ‎komenderuje:‎ ‎„na‎ ‎bagnety!“‎ ‎uderza‎ ‎na‎ ‎Rosyan‎ ‎i‎ ‎łamie‎ ‎ich‎ ‎szyki.‎ ‎Gagaryn pada‎ ‎trupem,‎ ‎a‎ ‎wojsko‎ ‎jego‎ ‎Polacy‎ ‎w‎ ‎pień‎ ‎wycinają. 

Oswojeni‎ ‎z‎ ‎hukiem‎ ‎armat‎ ‎i‎ ‎widokiem‎ ‎lejącej‎ ‎się‎ ‎strumieniami krwi,‎ ‎przybywają‎ ‎Warszawianie‎ ‎znużonemu‎ ‎wojsku‎ ‎z‎ ‎dzielną‎ ‎pomocą. Wszędzie‎ ‎po‎ ‎ulicach‎ ‎i‎ ‎miastach‎ ‎wre‎ ‎zacięta‎ ‎walka:‎ ‎jedni‎ ‎z‎ ‎okien strzelają‎ ‎do‎ ‎Moskali,‎ ‎a‎ ‎biorąc‎ ‎na‎ ‎cel‎ ‎głównie‎ ‎oficerów‎ ‎i‎ ‎dowódzców, zadają‎ ‎im‎ ‎straszną‎‎ ‎klęskę.‎ ‎Pewna‎ ‎Warszawianka‎ ‎zastrzeliła‎ ‎ich‎ ‎kilkunastu‎ ‎własną‎ ‎ręką;‎ ‎armaty‎ ‎obsługują‎ ‎niedorostki‎ ‎i‎ ‎chłopcy;‎ ‎przed wszystkiemi‎ ‎odznacza‎ ‎się‎ ‎odwagą‎ ‎i‎ ‎dzielnością‎ ‎cech‎ ‎rzeźniczy. Ogromne‎ ‎tłumy‎ ‎biegną‎ ‎zdobyć‎ ‎pałac‎ ‎znienawidzonego‎ ‎Igelstroma, gdzie‎ ‎z‎ ‎nich‎ ‎wielka‎ ‎liczba‎ ‎ginie.‎ ‎Tymczasem‎ ‎nadchodzi‎ ‎noc‎ ‎i‎ ‎prze rywa‎ ‎zapalczywość‎ ‎walki. 

Uradowany‎ ‎lud‎ ‎warszawski‎ ‎widokiem‎ ‎pewnego‎ ‎zwycięztwa‎ ‎i‎ ‎pozbycia‎ ‎się‎ ‎Moskali,‎ ‎gromadzi‎ ‎się‎ ‎na‎ ‎ratuszu‎ ‎i‎ ‎ogłasza,‎ ‎jeszcze‎ ‎wśród ogólnej‎ ‎wrzawy,‎ ‎Ignacego‎ ‎Zakrzewskiego‎ ‎prezydentem‎ ‎miasta, a‎ ‎Mokronowski‎ ‎obejmuje‎ ‎główne‎ ‎naczelnictwo‎ ‎nad‎ ‎siłą‎ ‎zbrojną‎ ‎warszawską. 

Nazajutrz‎ ‎o‎ ‎świcie‎ ‎już‎ ‎odezwały‎ ‎się‎ ‎znów‎ ‎armaty;‎ ‎z‎ ‎domu Igelstroma‎ ‎sypią‎ ‎działa‎ ‎ogień‎ ‎bezustanny,‎ ‎ale‎ ‎po‎ ‎ulicach‎ ‎Moskali już‎ ‎nie‎ ‎widać;‎ ‎jedni‎ ‎zginęli‎ ‎w‎ ‎walce‎ ‎wczorajszej,‎ ‎innych‎ ‎zabrano‎ ‎do niewoli,‎ ‎a‎ ‎mała‎ ‎tylko‎ ‎garstka‎ ‎zdołała‎ ‎wysunąć‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎miasta.‎ ‎Na reszcie‎ ‎przed‎ ‎wieczorem‎ ‎zdobywają‎ ‎Warszawianie‎ ‎dom‎ ‎Igelstroma; on‎ ‎sam‎ ‎uchodzi‎ ‎do‎ ‎pałacu‎ ‎Krasińskich,‎ ‎zamyka‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎nim‎ ‎i‎ ‎żąda kapitulacyi.‎ ‎Zyskawszy‎ ‎fortelem‎ ‎tym‎ ‎nieco‎ ‎czasu,‎ ‎ucieka‎ ‎spiesznie w‎ ‎towarzystwie‎ ‎jenerałów:‎ ‎Apraksyna,‎ ‎Zubowa,‎ ‎Pistora‎ ‎i‎ ‎900‎ ‎szeregowców,‎ ‎dąży‎ ‎ogrodami‎ ‎i‎ ‎opłotkami‎ ‎do‎ ‎murów‎ ‎miasta‎ ‎i‎ ‎uchodzi‎ ‎do obozu‎ ‎pruskiego,‎ ‎stojącego‎ ‎w‎ ‎pobliżu‎ ‎miasta.‎ ‎Czterdzieści‎ ‎i‎ ‎dwie armaty‎ ‎rosyjskie‎ ‎z‎ ‎amunicyą,‎ ‎-‎ ‎bagaże‎ ‎wojskowe,‎ ‎-‎ ‎pałac‎ ‎Igelstroma‎ ‎wraz‎ ‎z‎ ‎kancelaryą,‎ ‎wszystkiemi‎ ‎papierami,‎ ‎sprzętami‎ ‎i‎ ‎bogactwami‎ ‎dostały‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎ręce‎ ‎zwycięzkich‎ ‎Polaków.‎ ‎-‎ ‎Oskarżonych o‎ ‎zdradę‎ ‎sprawy‎ ‎narodowej‎ ‎i‎ ‎o‎ ‎pobieranie‎ ‎.od‎ ‎Rosyi pensyi,‎ ‎za‎ ‎pełnione‎ ‎dla‎ ‎niej‎ ‎usługi,‎ ‎osadza‎ ‎lud‎ ‎w‎ ‎więzieniu;‎ ‎należą‎ ‎do‎ ‎nich:‎ ‎hetman‎ ‎Ożarowski‎ ‎i‎ ‎hetman‎ ‎Zabiełło,‎ ‎prezes‎ ‎Rady‎ ‎Nieustającej,‎ ‎Ankwicz i‎ ‎biskup‎ ‎Kossakowski;‎ ‎natomiast‎ ‎uwalnia‎ ‎z‎ ‎więzień‎ ‎patryotów,‎ ‎których‎ ‎Igelstrom‎ ‎uwięzić‎ ‎rozkazał. 

Po‎ ‎wyjściu‎ ‎ostatnich‎ ‎Moskali‎ ‎z‎ ‎Warszawy‎ ‎wydaje‎ ‎Mokronowski rozkaz‎ ‎zamknięcia‎ ‎bram,‎ ‎sprowadzenia‎ ‎dział‎ ‎nad‎ ‎Wisłę,‎ ‎obwarowania, rynków‎ ‎i‎ ‎ulic‎ ‎i‎ ‎naprawienia‎ ‎uszkodzonych‎ ‎murów‎ ‎miasta.‎ ‎Lud,‎ ‎upojony‎ ‎radością‎ ‎pozbycia‎ ‎się‎ ‎wrogów,‎ ‎wydaje‎ ‎nieustanne‎ ‎okrzyki:‎ ‎„Mech żyje‎ ‎naród!“‎ ‎„Niech‎ ‎żyje‎ ‎wolność!“‎ ‎„Niech‎ ‎żyje‎ ‎Kościuszko!“‎ ‎Zwolna ustaje‎ ‎szał‎ ‎walki;‎ ‎ludność‎ ‎niesie‎ ‎pomoc‎ ‎rannym‎ ‎tak‎ ‎swoim,‎ ‎jako i‎ ‎nieprzyjaciołom;‎ ‎chowa‎ ‎pobitych‎ ‎trupów,‎ ‎-‎ ‎gasi‎ ‎ogień‎ ‎gorejących jeszcze‎ ‎domów,‎ ‎tylko‎ ‎na‎ ‎palący‎ ‎się‎ ‎dom‎ ‎nienawistnego‎ ‎Igelstroma patrzy‎ ‎obojętnie‎ ‎i‎ ‎pozwala‎ ‎mu‎ ‎się‎ ‎obrócić‎ ‎w‎ ‎popiół‎ ‎i‎ ‎perzynę. 

Cała‎ ‎walka‎ ‎trwała‎ ‎jedenaście‎ ‎godzin;‎ ‎2000‎ ‎wojska‎ ‎polskiego walczyło‎ ‎z‎ ‎pomocą‎ ‎Warszawian‎ ‎przeciw‎ ‎8000‎ ‎Moskali;‎ ‎Polaków padło‎ ‎320‎ ‎mężczyzn‎ ‎i‎ ‎6‎ ‎kobiet;‎ ‎rannych‎ ‎było‎ ‎174‎ ‎mężczyzn‎ ‎i‎ ‎5‎ ‎kobiet;‎ ‎-‎ ‎Moskali‎ ‎padło‎ ‎2265‎ ‎żołnierzy,‎ ‎rannych‎ ‎było‎ ‎122.‎ ‎-‎ ‎Do niewoli‎ ‎wzięli‎ ‎Polacy:‎ ‎oficerów‎ ‎161‎ ‎i‎ ‎żołnierzy‎ ‎1764. 

Powołana‎ ‎do‎ ‎kierowania‎ ‎sprawami‎ ‎publicznemi‎ ‎Rada‎ ‎Zastępcza wysyła‎ ‎do‎ ‎króla‎ ‎poselstwo‎ ‎z‎ ‎oświadczeniem,‎ ‎że.‎ ‎zachowuje‎ ‎dla‎ ‎niego poszanowanie‎ ‎i‎ ‎miłość,‎ ‎ale‎ ‎posłuszeństwo‎ ‎zupełne‎ ‎dla‎ ‎Kościuszki; król‎ ‎odpowiedział‎ ‎na‎ ‎to,‎ ‎że‎ ‎pragnie‎ ‎przyłożyć‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎uszczęśliwienia narodu.‎ ‎Równocześnie‎ ‎wysyła‎ ‎Rada‎ ‎posła‎ ‎do‎ ‎Kościuszki‎ ‎z‎ ‎oznajmieniem‎ ‎o‎ ‎szczęśliwie‎ ‎odniesionem‎ ‎zwycięztwie‎ ‎nad‎ ‎Moskalami. 

***

W‎ ‎kilka‎ ‎dni‎ ‎później‎ ‎wybuchło‎ ‎powstanie‎ ‎w‎ ‎mieście‎ ‎stołecznem litewskiem,‎ ‎Wilnie.‎ ‎Od‎ ‎kilku‎ ‎tygodni‎ ‎już‎ ‎przygotowywali‎ ‎się‎ ‎do niego‎ ‎Polacy,‎ ‎których‎ ‎pragnienie‎ ‎zemsty‎ ‎podsycały‎ ‎gwałty,‎ ‎jakich się‎ ‎dopuszczali‎ ‎Moskale.‎ ‎Przyspieszenie‎ ‎wybuchu‎ ‎spowodowało‎ ‎aresztowanie‎ ‎kilku‎ ‎wybitnych‎ ‎Polaków,‎ ‎jak:‎ ‎starostę‎ ‎Brzozowskiego, chorążego‎ ‎Radziszewskiego,‎ ‎prałata‎ ‎ks.‎ ‎Bohusza,‎ ‎adwokata‎ ‎jeneralnego‎ ‎Grabowskiego‎ ‎i‎ ‎wywiezienie‎ ‎ich‎ ‎w‎ ‎głąb‎ ‎Rosyi.‎ ‎Gdy‎ ‎podobny los‎ ‎spotkać‎ ‎miał‎ ‎także‎ ‎kilku‎ ‎oficerów‎ ‎polskich‎ ‎ze‎ ‎sztabu,‎ ‎postanowili‎ ‎Polacy‎ ‎dłużej‎ ‎z‎ ‎powstaniem‎ ‎nie‎ ‎czekać.‎ ‎Jakub‎ ‎Jasiński,‎ ‎pułkownik‎ ‎inżynierów,‎ ‎należący‎ ‎również‎ ‎do‎ ‎liczby‎ ‎mających‎ ‎być‎ ‎uwięzionymi‎ ‎oficerów,‎ ‎zdołał‎ ‎ujść‎ ‎aresztowania,‎ ‎przybył‎ ‎do‎ ‎Wilna,‎ ‎porozumiał‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎załogującymi‎ ‎tu‎ ‎oficerami‎ ‎pułku‎ ‎4,‎ ‎pułku‎ ‎7‎ ‎i‎ ‎z‎ ‎pułku artyleryi,‎ ‎i‎ ‎w‎ ‎nocy‎ ‎z‎ ‎dnia‎ ‎22‎ ‎na‎ ‎23‎ ‎kwietnia‎ ‎uderzono‎ ‎na‎ ‎załogę rosyjską‎ ‎podług‎ ‎planu‎ ‎tak‎ ‎dobrze‎ ‎obmyślanego,‎ ‎że‎ ‎po‎ ‎krótkiej‎ ‎walce zdobyto‎ ‎główny‎ ‎odwach,‎ ‎dwie‎ ‎armaty‎ ‎stojące‎ ‎na‎ ‎rynku,‎ ‎zabrano‎ ‎do niewoli‎ ‎straże‎ ‎jeneralskie‎ ‎i‎ ‎samego‎ ‎jenerała‎ ‎moskiewskiego,‎ ‎Arseniewa. Atak‎ ‎cały,‎ ‎w‎ ‎którym‎ ‎brało‎ ‎udział‎ ‎380‎ ‎Polaków‎ ‎przeciw‎ ‎3000‎ ‎Mo skali‎ ‎trwał‎ ‎ze‎ ‎wszystkiem‎ ‎dwie‎ ‎godziny.‎ ‎Polacy‎ ‎zabrali‎ ‎do‎ ‎niewoli‎ ‎także‎ ‎hetmana‎ ‎Kossakowskiego,‎ ‎kilkunastu‎ ‎oficerów‎ ‎i‎ ‎964‎ ‎podoficerów‎ ‎i‎ ‎szeregowców;‎ ‎zdobyli‎ ‎przytem‎ ‎kilka‎ ‎armat,‎ ‎chorągwi, sztandarów,‎ ‎amunicyą,‎ ‎magazyny‎ ‎i‎ ‎kasę‎ ‎rosyjską. 

Na‎ ‎dniu‎ ‎24‎ ‎kwietnia‎ ‎ogłoszono‎ ‎na‎ ‎rynku‎ ‎akt‎ ‎powstania;‎ ‎Jakuba Jasińskiego‎ ‎okrzyknięto‎ ‎jednomyślnie‎ ‎naczelnikiem‎ ‎siły‎ ‎zbrojnej litewskiej,‎ ‎poczem‎ ‎przystąpiono‎ ‎do‎ ‎wymierzenia‎ ‎kary‎ ‎na‎ ‎hetmanie Kossakowskim,‎ ‎zuchwałym‎ ‎stronniku‎ ‎konfederacyi‎ ‎targowickiej‎ ‎i‎ ‎gorliwym‎ ‎słudze‎ ‎Rosyi.‎ ‎Nazajutrz‎ ‎zebrał‎ ‎się‎ ‎sąd‎ ‎wojenny‎ ‎i‎ ‎skazał zdrajcę‎ ‎na‎ ‎śmierć ‎przez‎ ‎powieszenie‎ ‎i‎ ‎natychmiast‎ ‎wykonano‎ ‎wyrok. 

W‎ ‎krótkim‎ ‎czasie‎ ‎po‎ ‎wypadkach‎ ‎tych‎ ‎wybuchło‎ ‎powstanie w‎ ‎kilku‎ ‎innych‎ ‎miejscach.‎ ‎Na‎ ‎dniu‎ ‎4‎ ‎maja‎ ‎ogłosił‎ ‎Kajetan‎ ‎Wojczyński‎ ‎powstanie‎ ‎w‎ ‎województwie‎ ‎Rawskiem,‎ ‎a‎ ‎utworzywszy‎ ‎oddział ochotników,‎ ‎począł‎ ‎niepokoić ‎Moskali.‎ ‎9‎ ‎maja‎ ‎ogłosili‎ ‎powstanie obywatele‎ ‎województwa‎ ‎Brześcia‎ ‎Litewskiego‎ ‎pod‎ ‎przewodnictwem księcia‎ ‎Kaźmierza‎ ‎Sapiehy;‎ ‎w‎ ‎tym‎ ‎samym‎ ‎dniu‎ ‎ogłosili‎ ‎również‎ ‎akt powstania‎ ‎obywatele‎ ‎powiatu‎ ‎Grodzieńskiego‎ ‎w‎ ‎Sokółce,‎ ‎pod‎ ‎przewodnictwem‎ ‎Franciszka‎ ‎Bouffała.‎ ‎Na‎ ‎dniu‎ ‎11‎ ‎maja‎ ‎wybuchło‎ ‎powstanie‎ ‎w‎ ‎powiecie‎ ‎Radomskim;‎ ‎27‎ ‎czerwca‎ ‎w‎ ‎ziemi‎ ‎Wizkiej;‎ ‎28 czerwca‎ ‎powitała‎ ‎Kurlandya‎ ‎pod‎ ‎przewodnictwem‎ ‎Mirbacha.‎ ‎Tym czasem‎ ‎doszła‎ ‎też‎ ‎wiadomość ‎o‎ ‎powstaniu‎ ‎Kościuszki‎ ‎do‎ ‎wojsk‎ ‎polskich,‎ ‎rozlokowanych‎ ‎po‎ ‎sejmie‎ ‎grodzieńskim‎ ‎w‎ ‎Ukrainie‎ ‎i‎ ‎na‎ ‎Podolu, a‎ ‎dowódzcy‎ ‎ich‎ ‎postanowili‎ ‎natychmiast‎ ‎połączyć‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎szeregami powstańczemi.‎ ‎Zadanie‎ ‎to‎ ‎nie‎ ‎było‎ ‎łatwem‎ ‎do‎ ‎spełnienia;‎ ‎zewsząd otoczone‎ ‎liczebnie‎ ‎znacznie‎ ‎przewyższającemu‎ ‎komendami‎ ‎rosyjskiemi, zażywać‎ ‎musiały‎ ‎pojedyńcze‎ ‎oddziały‎ ‎często‎ ‎podstępu,‎ ‎‎aby‎ ‎omylić czujność‎ ‎wroga‎ ‎i‎ ‎opuścić‎ ‎niepostrzeżenie‎ ‎miejsce‎ ‎załogi.‎ ‎W‎ ‎pochodzie‎ ‎samym,‎ ‎utrudnionym‎ ‎lasami,‎ ‎bagnami‎ ‎i‎ ‎moczarami‎ ‎poleskiemi, niejedne‎ ‎bez‎ ‎broni‎ ‎i‎ ‎chleba,‎ ‎wymykać‎ ‎się‎ ‎musiały‎ ‎krążącym‎ ‎i‎ ‎o‎ ‎kraju oddziałom‎ ‎nieprzyjacielskim;‎ ‎często‎ ‎przychodziło‎ ‎i‎ ‎do‎ ‎krawej‎ ‎walki. Kilka‎ ‎oddziałów‎ ‎takich,‎ ‎a‎ ‎mianowicie‎ ‎brygada‎ ‎Kopcia,‎ ‎tak‎ ‎zwana Pińska,‎ ‎brygada‎ ‎Dzierzka‎ ‎pod‎ ‎dowództwem‎ ‎Wyszkowskiego,‎ ‎oddział Łaźnińskiego‎ ‎i‎ ‎kilka‎ ‎innych,‎ ‎bohaterskiem‎ ‎poświęceniem‎ ‎się‎ ‎zwalczyły wszystkie‎ ‎przeciwności,‎ ‎przedarły‎ ‎się‎ ‎szczęśliwie‎ ‎do‎ ‎Polski‎ ‎i‎ ‎wzięły czynny‎ ‎udział‎ ‎w‎ ‎powstaniu. 

Kościuszko,‎ ‎przebywając‎ ‎w‎ ‎obozie‎ ‎pod‎ ‎Bossutowem,‎ ‎odcięty‎ ‎od działami‎ ‎w‎‎ojsk‎ ‎rosyjskich‎ ‎od‎ ‎reszty‎ ‎kraju,‎ ‎nie‎ ‎wiedział‎ ‎nic‎ ‎o‎ ‎wzmagającym‎ ‎się‎ ‎ruchu‎ ‎narodowym‎ ‎w‎ ‎Polsce,‎ ‎na‎ ‎Litwie,‎ ‎Żmudzi i‎ ‎w‎ ‎Kurlandyi.‎ ‎Opuszczając‎ ‎Bossutow‎ ‎dnia‎ ‎25‎ ‎kwietnia,‎ ‎zamierzał wysłać‎ ‎do‎ ‎Warszawy‎ ‎księcia‎ ‎Adama‎ ‎Ponińskiego,‎ ‎aby‎ ‎pobudzić‎ ‎oby wateli‎ ‎do‎ ‎czynnego‎ ‎wystąpienia,‎ ‎ależ‎ ‎tego‎ ‎samego‎ ‎dnia‎ ‎stanąwszy obozem‎ ‎pod‎ ‎Igołomią,‎ ‎odebrał‎ ‎od‎ ‎wysianego‎ ‎z‎ ‎Warszawy‎ ‎pułkow nika‎ ‎Sokolnickiego‎ ‎wiadomość‎ ‎o‎ ‎dokonanej‎ ‎szczęśliwie‎ ‎rewolucyi. Lotem‎ ‎błyskawicy‎ ‎rozeszła‎ ‎się‎ ‎wieść‎ ‎ta‎ ‎wesoła‎ ‎po‎ ‎obozie,‎ ‎a‎ ‎Ko ściuszko‎ ‎tego‎ ‎samego‎ ‎dnia‎ ‎jeszcze‎ ‎przesłał‎ ‎przez‎ ‎tegoż‎ ‎kury‎ ‎era‎ ‎do Warszawy‎ ‎wyrazy‎ ‎najwyższego‎ ‎zadowolenia,‎ ‎oraz‎ ‎zatwierdził‎ ‎osoby wybrane‎ ‎do‎ ‎„Rady‎ ‎Zastępczej“,‎ ‎-‎ ‎nadał‎ ‎Mokronowskiemu‎ ‎stopień jenerał-lejtnanta‎ ‎i‎ ‎mianował‎ ‎go‎ ‎komendantem‎ ‎siły‎ ‎zbrojnej‎ ‎na‎ ‎Warszawę‎ ‎i‎ ‎całe‎ ‎księstwo‎ ‎mazowieckie.‎ ‎Udając‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎dalszy‎ ‎pochód, opuścił‎ ‎Kościuszko‎ ‎26‎ ‎kwietnia‎ ‎Igołomią‎ ‎i‎ ‎stanął‎ ‎pod‎ ‎Starem‎ ‎Brzeskiem;‎ ‎tu‎ ‎wydał‎ ‎na‎ ‎dniu‎ ‎28‎ ‎kwietnia‎ ‎rozporządzenie,‎ ‎mocą‎ ‎którego ustanowił‎ ‎Najwyższy‎ ‎Sąd‎ ‎Kryminalny‎ ‎na‎ ‎województwo‎ ‎krakowskie, poczem‎ ‎udał‎ ‎się‎ ‎przez‎ ‎Witowo‎ ‎i‎ ‎Koszyce‎ ‎pod‎ ‎Winiary,‎ ‎gdzie na‎ ‎dniu‎ ‎29‎ ‎kwietnia‎ ‎rozłożył‎ ‎się‎ ‎obozem‎ ‎w‎ ‎Opatówcu.‎ ‎Na‎ ‎wieść o‎ ‎zbliżającym‎ ‎się‎ ‎Kościuszce‎ ‎opuścili‎ ‎Moskale‎ ‎spiesznie‎ ‎Szkalmierz i ‎cofnęli‎ ‎się‎ ‎ku‎ ‎Staszowu. 

Kościuszko,‎ ‎przeszedłszy‎ ‎granicę‎ ‎województwa‎ ‎sandomierskiego, rozpuścił‎ ‎z‎ ‎Opatówca‎ ‎włościan‎ ‎z‎ ‎okolic‎ ‎Krakowa,‎ ‎dostawionych‎ ‎na mocy‎ ‎przymusowego‎ ‎poboru‎ ‎do‎ ‎obozu,‎ ‎gdyż‎ ‎pomógłszy‎ ‎wypędzić wroga‎ ‎ze‎ ‎swej‎ ‎ziemi,‎ ‎spełnili‎ ‎swój‎ ‎obowiązek.‎ ‎W‎ ‎miejsce‎ ‎ich‎ ‎usiłował‎ ‎uzbroić‎ ‎włościan‎ ‎sandomierskich,‎ ‎co‎ ‎przecież‎ ‎wielkie‎ ‎wywołało trudności.‎ ‎Na‎ ‎dniu‎ ‎1.‎ ‎maja‎ ‎wydał‎ ‎tu‎ ‎ztąd‎ ‎Kościuszko‎ ‎odezwę‎ ‎do obywatelów‎ ‎Ks.‎ ‎Mazowieckiego‎ ‎i‎ ‎do‎ ‎Podlasian,‎ ‎w‎ ‎której‎ ‎ich‎ ‎wezwał do‎ ‎pospolitego‎ ‎ruszenia,‎ ‎nazajutrz‎ ‎wydał‎ ‎odezwę‎ ‎do‎ ‎ludu‎ ‎wiejskiego, w‎ ‎której‎ ‎go‎ ‎przestrzega,‎ ‎aby‎ ‎się‎ ‎nie‎ ‎dozwolił‎ ‎Moskalom‎ ‎podburzać przeciw‎ ‎panom.‎ ‎Wzmocniwszy‎ ‎swą‎ ‎armią‎ ‎do‎ ‎9000‎ ‎wojska,‎ ‎opuścił Kościuszko‎ ‎3‎ ‎maja‎ ‎obóz‎ ‎pod‎ ‎Winiarami‎ ‎i‎ ‎stanął‎ ‎pod‎ ‎Wiślicą,‎ ‎zkąd polecił‎ ‎Kadzie‎ ‎Zastępczej‎ ‎w‎ ‎Warszawie‎ ‎ustanowić‎ ‎zarząd‎ ‎menniczy,‎ ‎aby zapobiedz‎ ‎uszczerbkom‎ ‎Rzeczypospolitej‎ ‎w‎ ‎ofiarach‎ ‎składanych‎ ‎licznie przez‎ ‎obywateli.‎ ‎Poczem‎ ‎udał‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎pochód‎ ‎przez‎ ‎Nowe‎ ‎Miasto,‎ ‎Korczyn,‎ ‎przez‎ ‎okolicę‎ ‎Wojczy,‎ ‎przez‎ ‎Pacanów‎ ‎i‎ ‎stanął‎ ‎5‎ ‎maja‎ ‎w‎ ‎Połańcu, o‎ ‎trzy‎ ‎mile‎ ‎od‎ ‎Moskali,‎ ‎obozujących‎ ‎pod‎ ‎Staszowem.‎ ‎Ponieważ‎ ‎nie przyjaciel‎ ‎odebrał‎ ‎w‎ ‎ostatnim‎ ‎czasie‎ ‎znaczne‎ ‎posiłki,‎ ‎nie‎ ‎czuł‎ ‎się Kościuszko‎ ‎dość‎ ‎silnym,‎ ‎aby‎ ‎na‎ ‎niego‎ ‎uderzyć,‎ ‎ale‎ ‎wezwał‎ ‎jenerała Grochowskiego,‎ ‎operującego‎ ‎nad‎ ‎Bugiem,‎ ‎aby‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎nim‎ ‎połączył, tymczasem‎ ‎zaś‎ ‎postanowił‎ ‎zająć‎ ‎silne‎ ‎stanowisko‎ ‎w‎ ‎okolicy‎ ‎Połańca. W‎ ‎tym‎ ‎celu‎ ‎wybrał‎ ‎wzgórek‎ ‎przyległy‎ ‎do‎ ‎Wisły,‎ ‎którego‎ ‎prawe skrzydło‎ ‎opierało‎ ‎się‎ ‎o‎ ‎głęboką‎ ‎rzeczkę,‎ ‎wpadającą‎ ‎do‎ ‎Wisły;‎ ‎-‎ ‎lewe zaś‎ ‎zasłaniał‎ ‎las.‎ ‎Przy‎ ‎zbiegu‎ ‎obu‎ ‎rzek‎ ‎wznosił‎ ‎się‎ ‎stary‎ ‎okop‎ ‎obozowy‎ ‎ponad‎ ‎równinę.‎ ‎Stanowisko‎ ‎to‎ ‎z‎ ‎natury‎ ‎już‎ ‎obronne,‎ ‎umocnił‎ ‎jeszcze‎ ‎Kościuszko‎ ‎trzema‎ ‎rzędami‎ ‎bateryi‎ ‎i‎ ‎redut,‎ ‎obwarowanych‎ ‎palisadami,‎ ‎które‎ ‎zasłaniały‎ ‎cały‎ ‎przód‎ ‎obozu. 

Zaledwie‎ ‎Kościuszko‎ ‎prace‎ ‎te‎ ‎ukończył,‎ ‎nadciągnął‎ ‎jenerał‎ ‎rosyjski‎ ‎Denissow‎ ‎z‎ ‎silnym‎ ‎korpusem,‎ ‎rozłożył‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎pobliżu‎ ‎obozem i‎ ‎rozpoczął‎ ‎ataki,‎ ‎które‎ ‎ponawiał‎ ‎codziennie.‎ ‎Wszystkie‎ ‎jednak wysiłki‎ ‎Moskali‎ ‎około‎ ‎zdobycia‎ ‎obozu‎ ‎polskiego,‎ ‎okazały‎ ‎się‎ ‎bezskutecznemi;‎ ‎Kościuszko‎ ‎wytrwał‎ ‎w‎ ‎silnem‎ ‎tem ‎stanowisku‎ ‎do‎ ‎20‎ ‎maja. W‎ ‎czasie‎ ‎tym‎ ‎nieustannie‎ ‎zajmował‎ ‎się‎ ‎to‎ ‎powiększeniem‎ ‎armii,‎ ‎to załatwieniem‎ ‎najróżniejszych‎ ‎spraw‎ ‎i‎ ‎potrzeb‎ ‎bieżących.‎ ‎Już‎ ‎na‎ ‎dniu 7‎ ‎maja‎ ‎wydał‎ ‎odezwę,‎ ‎w‎ ‎której‎ ‎ustanawia‎ ‎powinności‎ ‎gruntowe‎ ‎włościan,‎ ‎zabezpiecza‎ ‎im‎ ‎opiekę‎ ‎rządową‎ ‎oraz‎ ‎bezpieczeństwo‎ ‎własności i‎ ‎sprawiedliwość.‎ ‎Następnego‎ ‎dnia‎ ‎wydał‎ ‎odezwę‎ ‎do‎ ‎obywateli‎ ‎Warszawy,‎ ‎w‎ ‎której‎ ‎ich‎ ‎zagrzewa‎ ‎do‎ ‎wytrwania‎ ‎w‎ ‎gorliwości‎ ‎około sprawy‎ ‎narodowej.‎ ‎Dnia‎ ‎10‎ ‎maja‎ ‎podpisał‎ ‎ustawę‎ ‎odnoszącą‎ ‎się do‎ ‎organizacji‎ ‎Najwyższej‎ ‎Rady‎ ‎Narodowej‎ ‎dla‎ ‎Polski‎ ‎i‎ ‎Litwy. 

Gdy‎ ‎tak‎ ‎Kościuszko‎ ‎z‎ ‎jednej‎ ‎strony‎ ‎staczając‎ ‎walki z‎ ‎nieprzyjacielem,‎ ‎z‎ ‎drugiej‎ ‎strony‎ ‎załatwiając‎ ‎nawał‎ ‎spraw bieżących,‎ ‎dźwigał‎ ‎ciężar‎ ‎odpowiedzialności,‎ ‎jaki‎ ‎złożył‎ ‎na‎ ‎barki‎ ‎jego naród,‎ ‎przygotowywały‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎Warszawie‎ ‎smutne‎ ‎zajścia,‎ ‎które‎ ‎serce jego‎ ‎zaprawić‎ ‎miały‎ ‎goryczą.‎ ‎Powodem‎ ‎do‎ ‎nich‎ ‎było‎ ‎niezaufanie, z‎ ‎jakiem‎ ‎patrzał‎ ‎lud‎ ‎warszawski‎ ‎na‎ ‎Stanisława‎ ‎Augusta,‎ ‎który‎ ‎uległością swoją‎ ‎w‎‎obec‎ ‎Katarzyny,‎ ‎chwiejnością‎ ‎swą‎ ‎w‎ ‎polityce,‎ ‎najbardziej przecież‎ ‎przystąpieniem‎ ‎swem‎ ‎do‎ ‎Targowicy‎ ‎wzbudzał‎ ‎podejrzenie, jakoby‎ ‎w‎obec‎ ‎powstania‎ ‎narodu‎ ‎wrogie‎ ‎zajmował‎ ‎stanowisko.‎ ‎Gdy na‎ ‎mocy‎ ‎zdobytych‎ ‎w‎ ‎rewolucyą‎ ‎papierów‎ ‎w‎ ‎biurze‎ ‎Igelstroma‎ ‎wy kazało‎ ‎się‎ ‎oczywiste‎ ‎utrzymywanie‎ ‎stosunków‎ ‎z‎ ‎Moskwą‎ ‎niektórych wysoko‎ ‎postawionych‎ ‎osób,‎ ‎które‎ ‎też‎ ‎wskutek‎ ‎tego‎ ‎uwięzionemi‎ ‎zostały,‎ ‎wzmagało‎ ‎się‎ ‎oburzenie‎ ‎ludu‎ ‎przeciw‎ ‎zdrajcom;‎ ‎nadeszła‎ ‎zaś z‎ ‎Wilna‎ ‎wiadomość‎ ‎o‎ ‎ukaraniu‎ ‎zdrajcy,‎ ‎hetmana‎ ‎Kossakowskiego, poburzyła‎ ‎niecierpliwość‎ ‎kilkudziesięciu‎ ‎zagorzałych‎ ‎patryotów‎ ‎war szawskich,‎ ‎do‎ ‎tego‎ ‎stopnia,‎ ‎że‎ ‎poczęli‎ ‎domagać‎ ‎się‎ ‎głośno‎ ‎ukarania uwięzionych‎ ‎winowajców.‎ ‎Rozsądne‎ ‎przełożenia‎ ‎i‎ ‎upomnienia‎ ‎szanowanego‎ ‎ogólnie‎ ‎prezesa‎ ‎Rady,‎ ‎Zakrzewskiego,‎ ‎zdołały‎ ‎wprawdzie‎ ‎na razie‎ ‎głosy‎ ‎te‎ ‎niecierpliwych‎ ‎stłumić‎ ‎i‎ ‎nie‎ ‎dopuścić‎ ‎groźniejszym zaburzeniom‎ ‎i‎ ‎rozgorączkowanie‎ ‎ludu‎ ‎przycichło‎ ‎nieco,‎ ‎ale‎ ‎nie‎ ‎ostygło; potrzeba‎ ‎było‎ ‎tylko‎ ‎jakiejkolwiek‎ ‎sposobności,‎ ‎aby,‎ ‎gwałtownym‎ ‎wybuchło‎ ‎płomieniem.‎ ‎-‎ ‎Sposobność‎ ‎taka‎ ‎nadarzyła‎ ‎się‎ ‎niebawem; dnia‎ ‎8‎ ‎maja‎ ‎o‎ ‎godzinie‎ ‎6‎ ‎przed‎ ‎wieczorem‎ ‎wyjechał‎ ‎król‎ ‎na‎ ‎Pragę w‎ ‎celu‎ ‎obejrzenia‎ ‎mostu‎ ‎i‎ ‎nowo‎ ‎sypanych‎ ‎okopów.‎ ‎Tymczasem wszczął‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎mieście‎ ‎gwałtowny‎ ‎rozruch‎ ‎i‎ ‎niepokój‎ ‎między‎ ‎ludem, który‎ ‎uderzywszy‎ ‎na‎ ‎alarm,‎ ‎chwyciwszy‎ ‎broń‎ ‎i‎ ‎otoczywszy‎ ‎arsenał, począł‎ ‎wołać:‎ ‎broni!‎ ‎broni!‎ ‎Zbiegają‎ ‎się‎ ‎tłumy‎ ‎coraz‎ ‎większe z‎ ‎krzykiem:‎ ‎Moskale‎ ‎idą‎ ‎ku‎ ‎miastu!‎ ‎Prusacy‎ ‎idą‎ ‎na‎ ‎Warszawę!‎ ‎inni‎ ‎wołali:‎ ‎„król‎ ‎ucieka!‎" ‎Lud‎ ‎gromadnie‎ ‎biegnie‎ ‎na‎ ‎Pragę,‎ ‎gdzie król‎ ‎usłyszawszy‎ ‎wrzawę,‎ ‎wsiada‎ ‎do‎ ‎powozu‎ ‎i‎ ‎blady,‎ ‎przelękniony każe‎ ‎wracać‎ ‎do‎ ‎miasta.‎ ‎Tłumy‎ ‎otaczają‎ ‎jego‎ ‎powóz,‎ ‎powstaje‎ ‎ścisk wielki,‎ ‎z‎ ‎którego‎ ‎słychać‎ ‎okrzyki:‎ ‎„Niech‎ ‎żyje‎ ‎król!‎ ‎ale‎ ‎niech‎ ‎nie ucieka!“‎ ‎

W‎ ‎tem ‎rozchodzi‎ ‎się‎ ‎między‎ ‎tłumami‎ ‎wieść,‎ ‎ze‎ ‎oskarżeni o‎ ‎zdradę‎ ‎więźniowie‎ ‎kazali‎ ‎swym‎ ‎zaufanym‎ ‎wywołać‎ ‎ten‎ ‎fałszywy alarm‎ ‎w‎ ‎tym‎ ‎celu,‎ ‎aby‎ ‎wśród‎ ‎zamięszania‎ ‎mogli‎ ‎tem‎ ‎łatwiej‎ ‎ujść niepostrzeżenie‎ ‎z‎ ‎więzienia‎ ‎i‎ ‎opuścić‎ ‎Warszawę.‎ ‎Poczynają‎ ‎się‎ ‎po ulicach‎ ‎rozlegać‎ ‎wołania:‎ ‎„Niech‎ ‎giną‎ ‎zdrajcy!“‎ ‎Wieczorem‎ ‎wysyła komendant‎ ‎miasta,‎ ‎Mokronowski,‎ adjutantów‎ ‎po‎ ‎mieście,‎ ‎aby‎ ‎uspokajali‎ ‎lud,‎ ‎ale‎ ‎tłumy‎ ‎rozchodzą‎ ‎się‎ ‎leniwo‎ ‎i‎ ‎przez‎ ‎całą‎ ‎noc‎ ‎trwa‎ ‎niepokój‎ ‎po‎ ‎ulicach. 

Nazajutrz‎ ‎o‎ ‎świcie‎ ‎ukazują‎ ‎się‎ ‎gotowe‎ ‎szubienice,‎ ‎w‎ ‎nocy‎ ‎zbudowane:‎ ‎trzy‎ ‎na‎ ‎rynku,‎ ‎jedna‎ ‎wprost‎ ‎drzwi‎ ‎ratuszowych,‎ ‎dwie‎ ‎przy Bernardynach,‎ ‎trzy‎ ‎na‎ ‎Krakowskiem‎ ‎przedmieściu‎ ‎z‎ ‎napisami:‎ ‎„Kara na‎ ‎zdrajców‎ ‎Ojczyzny!‎"‎ ‎Wzburzony‎ ‎od‎ ‎dnia‎ ‎poprzedniego‎ ‎lud‎ ‎gromadzi‎ ‎się‎ ‎tłumnie‎ ‎przed‎ ‎ratusz‎ ‎i‎ ‎woła‎ ‎o‎ ‎ukaranie‎ ‎przestępców.‎  ‎Daremnie‎ ‎usiłuje‎ ‎Zakrzewski‎ ‎uspokoić‎ ‎wzburzone‎ ‎pospólstwo;‎ ‎nie‎ ‎widząc innego‎ ‎środka‎ ‎zaspokojenia‎ ‎roznamiętnionego‎ ‎ludu,‎ ‎zwołuje‎ ‎listem Radę,‎ ‎która‎ ‎wybrawszy‎ ‎z‎ ‎pomiędzy‎ ‎uwięzionych‎ ‎najwierniejszych: hetmanów‎ ‎Ożarowskiego‎ ‎i‎ ‎Zabiełłę,‎ ‎biskupa‎ ‎Kossakowskiego‎ ‎i‎ ‎prezesa‎ ‎Ankwicza,‎ ‎stawia‎ ‎ich‎ ‎przed‎ ‎sąd‎ ‎na‎prędce‎ ‎zwołany‎ ‎i‎ ‎na śmierć‎ ‎ich‎ ‎wskazuje.‎ ‎O‎ ‎godzinie‎ ‎4‎ ‎po‎ ‎południu‎ ‎dokonał‎ ‎kat‎ ‎wyroku. 

Zdołała‎ ‎tym‎ ‎razem‎ ‎Rada‎ ‎uratować‎ ‎pozór‎ ‎prawa‎ ‎w‎ ‎wymierzeniu‎ ‎sprawiedliwości;‎ ‎smutne‎ ‎to‎ ‎zajście,‎ ‎było‎ ‎przecież‎ ‎zapowiedzią ciągłych‎ ‎walk‎ ‎stronnictw‎ ‎i‎ ‎groźnych‎ ‎zaburzeń‎ ‎ludu,‎ ‎które‎ ‎odtąd‎ ‎bez ustannie‎ ‎niemal‎ ‎się‎ ‎powtarzały.‎ ‎Niepokoje‎ ‎te‎ ‎dotykały‎ ‎boleśnie‎ ‎Kościuszkę;‎ ‎zwłaszcza‎ ‎późniejsze‎ ‎gwałty,‎ ‎jakich‎ ‎się‎ ‎dopuścił lud‎ ‎warszawski,‎ ‎wielce‎ ‎go‎ ‎zmartwiły.‎ ‎Jeszcze‎ ‎w‎ ‎obozie‎ ‎pod‎ ‎Połańcem doszły‎ ‎go‎ ‎wiadomości‎ ‎o‎ ‎knujących‎ ‎się,‎ ‎tak‎ ‎w‎ ‎stolicy‎ ‎jak‎ ‎i‎ ‎na‎ ‎prowincyi,‎ ‎intrygach‎ ‎i‎ ‎spiskach‎ ‎przeciw‎ ‎sprawie‎ ‎narodowej.‎ ‎Donoszono mu,‎ ‎że‎ ‎król"‎ ‎stanął‎ ‎na‎ ‎czele‎ ‎niechętnych‎ ‎powstaniu‎ ‎i‎ ‎usiłuje‎ ‎uśpić i‎ ‎stłumić‎ ‎ducha‎ ‎patryotycznego‎ ‎w‎ ‎Polakach,‎ ‎że‎ ‎stronnicy‎ ‎króla‎ ‎rozsiewają‎ ‎tysiączne‎ ‎baśnie‎ ‎o‎ ‎nim‎ ‎samym‎ ‎(Kościuszce),‎ ‎że‎ ‎panuje‎ ‎ogólna niechęć‎ ‎przeciw‎ ‎obu‎ ‎Radom‎ ‎Zastępczym‎ ‎w‎ ‎Warszawie‎ ‎i‎ ‎w‎ ‎Wilnie z‎ ‎powodu,‎ ‎jakoby‎ ‎opieszale‎ ‎postępowały‎ ‎w‎ ‎staraniu‎ ‎się‎ ‎o ‎powiększenie‎ ‎sil‎ ‎zbrojnych,‎ ‎gromadzeniu‎ ‎żywności‎ ‎i‎ ‎karaniu‎ ‎zdrajców; że‎ ‎nareszcie‎ ‎patryoci‎ ‎niezadowoleni‎ ‎są‎ ‎z‎ ‎panujących‎ ‎niesnasek‎ ‎między królem‎ ‎a‎ ‎komendantem‎ ‎Warszawy,‎ ‎Mokronowskim.‎ ‎

Wszystkie‎ ‎te‎ ‎nowiny‎ ‎martwiły‎ ‎Kościuszkę‎ ‎nie‎ ‎mało;‎ ‎pragnąc zapobiedz‎ ‎temu‎ ‎o‎ ‎ile‎ ‎się‎ ‎da,‎ ‎postanowił‎ ‎ogłosić‎ ‎nową‎ ‎ustawę,‎ ‎którą już‎ ‎był‎ ‎podpisał‎ ‎na‎ ‎dniu‎ ‎10.‎ ‎maja,‎ ‎mocą‎ ‎której‎ ‎zniesione‎ ‎być‎ ‎miały obie‎ ‎Rady‎ ‎Zastępcze,‎ ‎a‎ ‎ustanowioną‎ ‎jedna‎ ‎Bada‎ ‎Najwyższa‎ ‎na‎ ‎Polskę i‎ ‎Litwę.‎ ‎Równocześnie‎ ‎polecił‎ ‎Mokronowskiemu‎ ‎objąć‎ ‎dowództwo nad‎ ‎obozem‎ ‎rozłożonym‎ ‎na‎ ‎Bielanach,‎ ‎a‎ ‎komendantem‎ ‎Warszawy zamianował‎ ‎jenerała‎ ‎Orłowskiego. 

Tymczasem‎ ‎nadciągnął‎ ‎z‎ ‎korpusem‎ ‎swym‎ ‎jenerał‎ ‎Grochowski, którego‎ ‎zawezwał‎ ‎do‎ ‎siebie‎ ‎Kościuszko,‎ ‎i‎ ‎na‎ ‎dniu‎ ‎18‎ ‎maja‎ ‎przeprawił‎ ‎się‎ ‎przez‎ ‎Wisłę‎ ‎pomiędzy‎ ‎Szydłowcem‎ ‎a‎ ‎Pińczowem‎ ‎w‎ ‎pobliżu‎ ‎Zawichostu.‎ ‎Przyprowadził‎ ‎ze‎ ‎sobą‎ ‎5,000‎ ‎wojska‎ ‎regularnego, przez‎ ‎co‎ ‎wzrosła‎ ‎armia‎ ‎Kościuszki‎ ‎do‎ ‎liczby‎ ‎14,000,‎ ‎w‎ ‎której‎ ‎było 6,000‎ ‎kosynierów‎ ‎i‎ ‎28‎ ‎armat.‎ ‎Posłyszawszy‎ ‎o‎ ‎tem‎ ‎jenerał‎ ‎rosyjski Denysów,‎ ‎oblegujący‎ ‎Kościuszkę,‎ ‎zwinął‎ ‎natychmiast‎ ‎obóz‎ ‎i‎ ‎uszedł spiesznie‎ ‎w‎ ‎nocy‎ ‎z‎ ‎dnia‎ ‎19‎ ‎na‎ ‎20‎ ‎maja.‎ ‎Kościuszko,‎ ‎dowiedziawszy się‎ ‎nazajutrz‎ ‎o‎ ‎ucieczce‎ ‎Moskali,‎ ‎rozkazał‎ ‎natychmiast‎ ‎armii‎ ‎swojej wystąpić‎ ‎pod‎ ‎broń,‎ ‎aby‎ ‎za‎ ‎nimi‎ ‎pójść‎ ‎w‎ ‎pogoń;‎ ‎wojsko‎ ‎jednak‎ ‎polskie,‎ ‎niedostatecznie‎ ‎jeszcze‎ ‎do‎ ‎służby‎ ‎wojennej‎ ‎przywykłe,‎ ‎wpadło w‎ ‎tak‎ ‎wielkie‎ ‎zamięszanie,‎ ‎że‎ ‎zeszedł‎ ‎dzień‎ ‎cały,‎ ‎zanim‎ ‎się‎ ‎należycie uporządkowało.‎ ‎Opuścił‎ ‎jeszcze‎ ‎na‎ ‎dniu‎ ‎20‎ ‎maja‎ ‎Kościuszko‎ ‎stanowisko‎ ‎pod‎ ‎Połańcem‎ ‎i‎ ‎tego‎ ‎samego‎ ‎dnia‎ ‎wieczorem‎ ‎stanął‎ ‎obozem w‎ ‎Sieczkowie.‎ ‎Tu‎ ‎ogłosił‎ ‎nazajutrz‎ ‎nową‎ ‎ustawę‎ ‎Najwyższej‎ ‎Bady Narodowej‎ ‎i‎ ‎wysłał‎ ‎z‎ ‎nią‎ ‎Ignacego‎ ‎Potockiego‎ ‎i‎ ‎Hugona‎ ‎Kołłątaja do‎ ‎Warszawy,‎ ‎aby‎ ‎ją‎ ‎wprowadzili‎ ‎w‎ ‎życie. 

Wywołało‎ ‎to‎ ‎w‎ ‎Warszawie‎ ‎nowe‎ ‎zaburzenia.‎ ‎Kołłątaj,‎ ‎jeden z‎ ‎naj‎ ‎czynniej‎ ‎szych‎ ‎organizatorów‎ ‎powstania,‎ ‎towarzysz‎ ‎Kościuszki w‎ ‎obozie,‎ ‎gorący‎ ‎rewolucyonista,‎ ‎człowiek‎ ‎chciwy‎ ‎władzy,‎ ‎przytem mściwy‎ ‎i‎ ‎gotów‎ ‎użyć‎ ‎wszystkich‎ ‎środków,‎ ‎byle‎ ‎dojść‎ ‎do‎ ‎celu,‎ ‎pragnął drogą‎ ‎gwałtów‎ ‎popędzić‎ ‎śmielej‎ ‎i‎ ‎prędzej‎ ‎sprawę‎ ‎narodową.‎ ‎Zdawało‎ ‎mu‎ ‎się,‎ ‎że‎ ‎sposób‎ ‎postępowania‎ ‎Kościuszki‎ ‎za‎ ‎powolnym‎ ‎był i‎ ‎za‎ ‎łagodnym‎ ‎i‎ ‎sądził,‎ ‎że‎ ‎korzystniej‎ ‎będzie‎ ‎dla‎ ‎sprawy,‎ ‎gdy‎ ‎się nada‎ ‎powstaniu‎ ‎charakteru‎ ‎krwawej‎ ‎rewolucyi‎ ‎francuskiej.‎ ‎Wielką mianowicie‎ ‎nienawiścią‎ ‎pałał‎ ‎przeciw‎ ‎królowi,‎ ‎do‎ ‎którego‎ ‎miał‎ ‎z‎ ‎dawna urazę,‎ ‎nienawidził‎ ‎równocześnie‎ ‎wszystkich,‎ ‎którzy‎ ‎należeli‎ ‎do‎ ‎partyi króla.‎ ‎Aby‎ ‎módz‎ ‎działać‎ ‎według‎ ‎swego‎ ‎upodobania,‎ ‎umiał‎ ‎wymódz na‎ ‎Kościuszce,‎ ‎że‎ ‎mu‎ ‎dał‎ ‎papier‎ ‎czysty,‎ ‎opatrzony‎ ‎swoim‎ ‎podpisem, na‎ ‎którym,‎ ‎za‎ ‎przybyciem‎ ‎do‎ ‎Warszawy,‎ ‎umieścił‎ ‎nazwiska‎ ‎osób, mających‎ ‎utworzyć‎ ‎przyszłą‎ Radę‎ ‎Najwyższą‎ ‎Narodową.‎ ‎Do‎ ‎składu osób‎ ‎tych,‎ ‎pomiędzy‎ ‎któremi‎ ‎i‎ ‎siebie‎ ‎umieścił,‎ ‎umiał‎ ‎dobrać‎ ‎ludzi takich,‎ ‎któremi‎ ‎łatwo‎ ‎mógł‎ ‎kierować.‎ ‎Niektóre‎ ‎z‎ ‎nich‎ ‎nie‎ ‎zasługiwały‎ ‎na‎ ‎zaufanie‎ ‎ludu,‎ ‎ztąd‎ ‎powstało‎ ‎w‎ ‎mieszczaństwie‎ ‎niezadowo lenie‎;‎ ‎wybrano‎ ‎tedy‎ ‎czterech‎ ‎obywateli‎ ‎warszawskich‎ ‎i‎ ‎wysłano‎ ‎ich do‎ ‎obozu‎ ‎do‎ ‎Kościuszki‎ ‎z‎ ‎reklamacyą‎ ‎i‎ ‎żądaniem,‎ ‎aby‎ ‎połowa‎ ‎członków‎ ‎Rady‎ ‎Najwyższej‎ ‎powołaną‎ ‎była‎ ‎z‎ ‎mieszczan.‎ ‎Kościuszko,‎ ‎nie chcąc‎ ‎osłabić‎ ‎powagi‎ ‎Rady‎ ‎w‎obec‎ ‎ludu,‎ ‎dał‎ ‎im‎ ‎odmówną‎ ‎odpowiedź.‎ ‎

Nowa‎ ‎Rada‎ ‎zorganizowała‎ ‎się‎ ‎na‎ ‎dniu‎ ‎29‎ ‎maja‎ ‎i‎ ‎zaczęła‎ ‎niebawem‎ ‎swe‎ ‎urzędowanie.‎ ‎Nakazała‎ ‎odezwę‎ ‎Kościuszki,‎ ‎zapewniającą ludowi‎ ‎wiejskiemu‎ ‎opiekę‎ ‎i‎ ‎swobodę,‎ ‎odczytać‎ ‎po‎ ‎wszystkich‎ ‎wsiach i‎ ‎parafiach.‎ ‎-‎ ‎Wezwała‎ ‎mieszczan‎ ‎warszawskich‎ ‎do‎ ‎wykończenia okopów‎ ‎na‎ ‎około‎ ‎stolicy,‎ ‎które‎ ‎zaczęto‎ ‎już‎ ‎sypać‎ ‎na‎ ‎dniu‎ ‎28‎ ‎kwietnia.‎ ‎Do‎ ‎pracy‎ ‎tej‎ ‎szła‎ ‎ochotnie‎ ‎cała‎ ‎ludność‎ ‎Warszawy,‎ ‎bez‎ ‎różnicy płci‎ ‎i‎ ‎wieku.‎ ‎Widywano‎ ‎nawet‎ ‎króla‎ ‎z‎ ‎łopatą‎ ‎w‎ ‎ręku;‎ ‎nie‎ ‎usuwało się‎ ‎od‎ ‎pracy‎ ‎tej‎ ‎i‎ ‎duchowieństwo‎ ‎świeckie‎ ‎i‎ ‎zakonne.‎ ‎Spieszono‎ ‎się z‎ ‎wykończeniem‎ ‎okopów,‎ ‎bo‎ ‎lada‎ ‎chwili‎ ‎spodziewano‎ ‎się‎ ‎nadejścia wroga.‎ ‎Wszyscy‎ ‎mężczyźni‎ ‎do‎ ‎boju‎ ‎zdatni,‎ ‎zorganizowali‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎wojsko,‎ ‎zwane‎ ‎gwardyą‎ ‎municypalną;‎ ‎służyli‎ ‎w‎ ‎niej‎ ‎bogaci‎ ‎kupcy, wysocy‎ ‎urzędnicy,‎ ‎ale‎ ‎też‎ ‎i‎ ‎czeladź‎ ‎i‎ ‎majstrowie‎ ‎rzemieślniczy.‎ ‎‎ ‎Gwardya‎ ‎ta‎ ‎ćwiczyła‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎służbie‎ ‎wojskowej‎ ‎i‎ ‎odprawiała‎ ‎straż‎ ‎na‎ ‎ratuszu‎ ‎i‎ ‎na‎ ‎zamku‎ ‎królewskim.‎‎

Gdy‎ ‎się‎ ‎to‎ ‎działo‎ ‎w‎ ‎Warszawie,‎ ‎nie‎ ‎obyło‎ ‎się‎ ‎i‎ ‎na‎ ‎Litwie bez‎ ‎zaburzeń.‎ ‎Jasiński,‎ ‎dawszy‎ ‎dowody‎ ‎męztwa‎ ‎i‎ ‎poświęcenia‎ ‎przy oswobodzeniu‎ ‎Wilna,‎ ‎nie‎ ‎zdołał‎ ‎się‎ ‎utrzymać‎ ‎na‎ ‎stanowisku‎ ‎naczelnika‎ ‎siły‎ ‎zbrojnej.‎ ‎Energiczny‎ ‎jego‎ ‎sposób‎ ‎postępowania,‎ ‎a‎ ‎mianowicie‎ ‎odezwa,‎ ‎wydana‎ ‎na‎ ‎dniu‎ ‎1‎ ‎czerwca‎ ‎do‎ ‎narodu‎ ‎litewskiego,‎ ‎powołująca‎ ‎go‎ ‎do‎ ‎brania‎ ‎udziału‎ ‎w‎ ‎walce‎ ‎z‎ ‎Rosyą,‎ ‎wywołała‎ ‎przeciw niemu‎ ‎niezadowolenie‎ ‎dowódzców‎ ‎i‎ ‎szlachty.‎ ‎Posypały‎ ‎się‎ ‎skargi i‎ ‎zażalenia‎ ‎do‎ ‎Kościuszki,‎ ‎który‎ ‎pragnąc‎ ‎zapobiedz‎ ‎dalszemu‎ ‎złemu, oddał‎ ‎naczelne‎ ‎dowództwo‎ ‎na‎ ‎Litwę‎ ‎jenerałowi‎ ‎Michałowi‎ ‎Wielhorskiemu‎ ‎i‎ ‎postawił‎ ‎pod‎ ‎jego‎ ‎rozkazy‎ ‎jenerała‎ ‎Wawrzeckiego,‎ ‎działającego‎ ‎na‎ ‎Żmudzi‎ ‎i‎ ‎jenerała‎ ‎Chlewińskiego,‎ ‎załogującego‎ ‎pod‎ ‎Słonimem.‎ ‎

Te‎ ‎i‎ ‎tym‎ ‎podobne‎ ‎nieporozumienia,‎ ‎intrygi‎ ‎i‎ ‎walki‎ ‎stronnictw zatruwały‎ ‎Kościuszce‎ ‎spokój‎ ‎i‎ ‎utrudniały‎ ‎mu‎ ‎pracę‎ ‎około‎ ‎dopełnienia‎ ‎obowiązku,‎ ‎jaki‎ ‎przyjął‎ ‎na‎ ‎siebie.‎ ‎Opuściwszy‎ ‎na‎ ‎dniu‎ ‎21‎ ‎maja obóz‎ ‎pod ‎Sieczkowem,‎ ‎udał‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎dalszy‎ ‎pochód‎ ‎za‎ ‎jenerałem‎ ‎Denysowem‎ ‎i‎ ‎stanął‎ ‎tego‎ ‎samego‎ ‎dnia‎ ‎pod‎ ‎Borkowem;‎ ‎na‎ ‎dniu‎ ‎25 maja‎ ‎przybył‎ ‎przez‎ ‎Wodzisław‎ ‎i‎ ‎Konary‎ ‎do‎ ‎Przyłęki,‎ ‎26‎ ‎maja‎ ‎stanął pod‎ ‎Jędrzejowem,‎ ‎29‎ ‎maja‎ ‎pod‎ ‎Krzęcicami,‎ ‎zkąd‎ ‎wydał‎ ‎odezwę‎ ‎do obywateli‎ ‎litewskich‎ ‎i‎ ‎komisarzy‎ ‎porządkowych‎ ‎na‎ ‎księstwo‎ ‎litewskie, w‎ ‎której‎ ‎ich‎ ‎wzywa,‎ ‎aby‎ ‎usiłowali‎ ‎zorganizować‎ ‎pospolite‎ ‎ruszenie. Dnia‎ ‎5‎ ‎czerwca‎ ‎stanął‎ ‎pod‎ ‎Rawką;‎ ‎tu‎ ‎przybył‎ ‎do‎ ‎obozu‎ ‎jego‎ ‎Julian Ursyn‎ ‎Niemcewicz‎ ‎z‎ ‎Rzymu,‎ ‎objął‎ ‎obowiązki‎ ‎sekretarza‎ ‎i‎ ‎pozostał odtąd‎ ‎nieoddzielnym‎ ‎jego‎ ‎towarzyszem.‎ ‎W‎ ‎dalszym‎ ‎pochodzie‎ ‎do wiedział‎ ‎się‎ ‎Kościuszko‎ ‎od‎ ‎pojmanych‎ ‎jeńców,‎ ‎że‎ ‎Moskale‎ ‎zatrzymali się‎ ‎w‎ ‎odległości‎ ‎czterech‎ ‎mil‎ ‎pod‎ ‎Szczekocinami;‎ ‎obrał‎ ‎więc‎ ‎natychmiast‎ ‎odpowiednie‎ ‎stanowisko,‎ ‎oczekując‎ ‎bitwy.‎ ‎Przed‎ ‎sobą‎ ‎miał oddział‎ ‎jenerała‎ ‎Denysowa,‎ ‎z‎ ‎lewej‎ ‎strony‎ ‎stał‎ ‎korpus‎ ‎Rachmanowa, na‎ ‎prawo‎ ‎zaś‎ ‎zajął‎ ‎stanowisko‎ ‎jenerał‎ ‎rosyjski‎ ‎Chruszczew,‎ ‎a‎ ‎za nim‎ ‎stanęło‎ ‎pod‎ ‎dowództwem‎ ‎króla‎ ‎wojsko‎ ‎pruskie,‎ ‎o‎ ‎którem‎ ‎Kościuszko‎ ‎czy‎ ‎nie‎ ‎wiedział,‎ ‎czyli‎ ‎też‎ ‎nie‎ ‎przypuszczał,‎ ‎że‎ ‎weźmie udział‎ ‎w‎ ‎bitwie,‎ ‎ponieważ‎ ‎Polacy,‎ ‎ogłaszając‎ ‎akt‎ ‎powstania‎ ‎krakowskiego,‎ ‎wydali‎ ‎wojnę‎ ‎jedynie‎ ‎tylko‎ ‎Rosyi. 

Dnia‎ ‎6‎ ‎czerwca‎ ‎nastąpiło‎ ‎spotkanie‎ ‎się‎ ‎armii‎ ‎nieprzyjacielskich i‎ ‎odbyła‎ ‎się 

Bitwa‎ ‎pod‎ ‎Szczekocinami. 

Ze‎ ‎świtem‎ ‎już‎ ‎stanęły‎ ‎oba‎ ‎wojska‎ ‎gotowe‎ ‎do‎ ‎boju;‎ ‎o‎ ‎10‎ ‎z‎ ‎rana rozwinęli‎ ‎się‎ ‎Moskale‎ ‎na‎ ‎lewo‎ ‎i‎ ‎prawo,‎ ‎a‎ ‎odkrywszy‎ ‎liczne‎ ‎baterye, rzęsistym‎ ‎ogniem‎ ‎z‎ ‎dział‎ ‎wielkich‎ ‎rozpoczęli‎ ‎bitwę.‎

‎Teraz‎ ‎dopiero spostrzegł‎ ‎Kościuszko‎ ‎wojsko‎ ‎pruskie.‎ ‎Strzały‎ ‎armatnie‎ ‎mało‎ ‎co szkodziły‎ ‎szeregom‎ ‎polskim,‎ ‎bo‎ ‎pociski‎ ‎padały‎ ‎albo‎ ‎przed,‎ ‎albo‎ ‎po za‎ ‎linią,‎ ‎-‎ ‎natomiast‎ ‎celnie‎ ‎kierowane‎ ‎armaty‎ ‎polskie‎ ‎zadały‎ ‎nieprzyjacielowi‎ ‎dotkliwe‎ ‎straty.‎ ‎Po‎ ‎wytrzymaniu‎ ‎dwugodzinnego‎ ‎ognia rzucili‎ ‎się‎ ‎Polacy‎ ‎do‎ ‎ataku.‎ ‎Regiment‎ ‎2‎ ‎uderzył‎ ‎z‎ ‎taką‎ ‎odwagą, że‎ ‎zmięszał‎ ‎piechotę‎ ‎pruską,‎ ‎wpadł‎ ‎na‎ ‎armaty,‎ ‎kilka‎ ‎z‎ ‎nich‎ ‎zagwoździł,‎ ‎a‎ ‎inne‎ ‎piaskiem‎ ‎zasypał.‎ ‎W‎ ‎tem‎ ‎poległ‎ ‎jenerał‎ ‎Grochowski, a‎ ‎po‎ ‎nim‎ ‎padł‎ ‎jenerał‎ ‎Wodzicki;‎ ‎równocześnie‎ ‎straszliwy‎ ‎ogień środka‎ ‎i‎ ‎lewego‎ ‎skrzydła‎ ‎nieprzyjacielskiego‎ ‎przeraził‎ ‎bataliony‎ ‎polskie‎ ‎i‎ ‎zmięszał‎ ‎ich‎ ‎szyki.‎ ‎-‎ ‎Kościuszko‎ ‎daremnie‎ ‎silił‎ ‎się‎ ‎przywrócić‎ ‎w‎ ‎batalionach‎ ‎swoich‎ ‎porządek;‎ ‎otrzymał‎ ‎ranę‎ ‎w‎ ‎nogę,‎ ‎padł pod‎ ‎nim‎ ‎koń‎ ‎jeden‎ ‎i‎ ‎drugi,‎ ‎-‎ ‎nareszcie‎ ‎z‎ ‎obawy,‎ ‎aby‎ ‎liczbą‎ ‎tak znacznie‎ ‎przewyższający‎ ‎nieprzyjaciel‎ ‎nie‎ ‎zniósł‎ ‎zupełnie‎ ‎oddziałów polskich,‎ ‎nakazał‎ ‎odwrót.‎ ‎- Pod‎ ‎zasłoną‎ ‎lasku‎ ‎i‎ ‎nieustraszoną‎ ‎odwagą‎ ‎Eustachego‎ ‎księcia‎ ‎Sanguszki,‎ ‎który‎ ‎dywizję‎ ‎swoją‎ ‎w‎ ‎najlepszym‎ ‎trzymając‎ ‎porządku,‎ ‎odpierał‎ ‎skutecznie‎ ‎nacierającego‎ ‎wroga, dokonało‎ ‎wojsko‎ ‎polskie‎ ‎zwrotu‎ ‎spokojnie‎ ‎i‎ ‎groźnie. 

W‎ ‎bitwie‎ ‎tej,‎ ‎w‎ ‎której‎ ‎14,000‎ ‎Polaków‎ ‎walczyło‎ ‎przeciw‎ ‎blisko 24,000‎ ‎Moskalom‎ ‎i‎ ‎Prusakom,‎ ‎straciło‎ ‎wojsko‎ ‎polskie‎ ‎około‎‎ ‎1000 poległych,‎ ‎między‎ ‎nimi‎ ‎2‎ ‎jenerałów‎ ‎i‎ ‎20‎ ‎oficerów,‎ ‎stracili‎ ‎również Polacy‎ ‎8‎ ‎armat.‎ ‎-‎ ‎Straty‎ ‎nieprzyjacielskie‎ ‎były‎ ‎znacznie‎ ‎większe; król‎ ‎pruski,‎ ‎donosząc‎ ‎o‎ ‎bitwie‎ ‎tej‎ ‎swemu‎ ‎synowi,‎ ‎pisze,‎ ‎że‎ ‎wygranych‎ ‎takich‎ ‎nie‎ ‎życzy‎ ‎sobie‎ ‎mieć‎ ‎więcej. 

***

Kościuszko,‎ ‎opuściwszy‎ ‎plac‎ ‎boju,‎ ‎udał‎ ‎się‎ ‎przez‎ ‎Okszę‎ ‎pod‎ ‎Małogoszcz,‎ ‎potem‎ ‎przez‎ ‎Chęciny‎ ‎do‎ ‎Kielec,‎ ‎gdzie‎ ‎stanął‎ ‎obozem‎ ‎9‎ ‎czerwca. 

Bitwa‎ ‎pod‎ ‎Szczekocinami‎ ‎była‎ ‎jakoby‎ ‎wstępem‎ ‎szeregu‎ ‎niepowodzeń,‎ ‎które‎ ‎poczęły‎ ‎zagrażać‎ ‎sprawie‎ ‎narodowej.‎ ‎-‎ ‎W‎ ‎okolicy Dubienki‎ ‎rozłożone‎ ‎oddziały‎ ‎polskie‎ ‎broniły‎ ‎od‎ ‎połowy‎ ‎maja‎ ‎przejścia Moskalom‎ ‎przez‎ ‎Bug. 

Połączyły‎ ‎się‎ ‎tu‎ ‎oddziały‎ ‎polskie‎ ‎nadeszłe‎ ‎z‎ ‎Ukrainy,‎ ‎jak:‎ ‎brygada‎ ‎Wyszkowskiego‎ ‎i‎ ‎Kopcia,‎ ‎pułk‎ ‎przedniej‎ ‎straży‎ ‎pułkownika Zagórskiego‎ ‎i‎ ‎resztki‎ ‎wojsk‎ ‎regularnych‎ ‎z‎ ‎okolicy.‎ ‎Na‎ ‎rozkaz‎ ‎Kościuszki‎ ‎objął‎ ‎nad‎ ‎pojedyńczemi‎ ‎oddziałami‎ ‎temi‎ ‎naczelną‎ ‎komendę brygadyer‎ ‎Wyszkowski.‎ ‎Codziennie‎ ‎niemal‎ ‎zachodziły‎ ‎tu‎ ‎utarczki z‎ ‎Moskalami,‎ ‎usiłującymi‎ ‎koniecznie‎ ‎przeprawić‎ ‎się‎ ‎przez‎ ‎rzekę, z‎ ‎których‎ ‎oddziały‎ ‎polskie‎ ‎pod‎ ‎dzielnem‎ ‎dowództwem‎ ‎Wyszkowskiego‎ ‎wychodziły‎ ‎zwycięzko.‎ ‎-‎ ‎Zagroziło‎ ‎przecież‎ ‎wojsku‎ ‎polskiemu większe‎ ‎niebezpieczeństwo,‎ ‎gdy‎ ‎znaczny‎ ‎korpus‎ ‎moskiewski‎ ‎pod‎ ‎dowództwem‎ ‎jenerała‎ ‎Zagrajskiego‎ ‎wkroczył‎ ‎na‎ ‎Wołyń‎ ‎i‎ ‎skierował‎ ‎się ku‎ ‎Chełmowi.‎ ‎Dowiedziawszy‎ ‎się‎ ‎o‎ ‎tem ‎Kościuszko,‎ ‎wysłał‎ ‎pod koniec‎ ‎maja‎ ‎Wyszkowskiemu‎ ‎w‎ ‎pomoc‎ ‎regiment‎ ‎Działyńskiego‎ ‎pod komendą‎ ‎Haumana‎ ‎i‎ ‎jenerała‎ ‎Wedelsztedta‎ ‎na‎ ‎czele‎ ‎zbrojnego‎ ‎oddziału.‎ ‎Równocześnie‎ ‎rozkazał‎ ‎pułkownikowi‎ ‎Chomentowskiemu‎ ‎udać się‎ ‎w‎ ‎Chełmskie‎ ‎i‎ ‎Lubelskie‎ ‎celem‎ ‎uzbrojenia‎ ‎włościan;‎ ‎gdy‎ ‎jednak wykonanie‎ ‎rozkazu‎ ‎ostatniego‎ ‎na‎ ‎wielkie‎ ‎natrafiło‎ ‎trudności,‎ ‎a‎ ‎nie bezpieczeństwo‎ ‎w‎ ‎skutek‎ ‎napływu‎ ‎Moskali‎ ‎nad‎ ‎Bug‎ ‎coraz‎ ‎bardziej się‎ ‎zwiększało,‎ ‎wysłał‎ ‎Kościuszko‎ ‎na‎ ‎dniu‎ ‎1‎ ‎czerwca‎ ‎jenerała‎ ‎Zajączka‎ ‎w‎ ‎okolicę‎ ‎Chełma,‎ ‎aby‎ ‎objął‎ ‎naczelne‎ ‎dowództwo‎ ‎nad‎ ‎nagromadzonemi‎ ‎tamże‎ ‎siłami‎ ‎zbrojnemi‎ ‎i‎ ‎starał‎ ‎się‎ ‎niebezpieczeństwu grożącemu‎ ‎zapobiedz.‎ ‎Zanim‎ ‎jednak‎ ‎stanął‎ ‎Zajączek‎ ‎na‎ ‎miejscu przeznaczonem,‎ ‎połączyły‎ ‎się‎ ‎świeżo‎ ‎z‎ ‎Wołynia‎ ‎nadeszłe‎ ‎wojska‎ ‎rosyjskie‎ ‎z‎ ‎oddziałami,‎ ‎które‎ ‎od‎ ‎kilku‎ ‎tygodni‎ ‎już‎ ‎utarczki‎ ‎z‎ ‎wojskiem polskiem‎ ‎staczały,‎ ‎i‎ ‎tak‎ ‎wzmocniona‎ ‎armia‎ ‎nieprzyjacielska,‎ ‎wynosząca‎ ‎5000‎ ‎żołnierza‎ ‎przeprawiła‎ ‎się‎ ‎na‎ ‎lewy‎ ‎brzeg‎ ‎Bugu,‎ ‎czemu ani‎ ‎Wedelsztedt,‎ ‎ani‎ ‎Bauman,‎ ‎nie‎ ‎poparci‎ ‎jakby‎ ‎należało‎ ‎przez miejscowych‎ ‎obywateli,‎ ‎przeszkodzić‎ ‎nie‎ ‎mogli.‎ ‎Armii‎ ‎tej‎ ‎moskiewskiej‎ ‎szła‎ ‎druga‎ ‎również‎ ‎5000‎ ‎wynosząca‎ ‎z‎ ‎pomocą,‎ ‎pod‎ ‎dowództwem‎ ‎Derfeldena.‎ ‎Gdy‎ ‎Zajączek‎ ‎na‎ ‎dniu‎ ‎3‎ ‎czerwca‎ ‎objął‎ ‎komendę, stały‎ ‎obiedwie‎ ‎armie‎ ‎nieprzyjacielskie‎ ‎o‎ ‎cztery‎ ‎mile‎ ‎od ‎siebie‎ ‎odległe.‎ ‎Po‎ ‎wzajemnem‎ ‎naradzeniu‎ ‎się,‎ ‎uchwalili‎ ‎dowódzcy‎ ‎polscy przeszkodzić‎ ‎połączeniu‎ ‎się‎ ‎nieprzyjaciół;‎ ‎obmyślono‎ ‎plan‎ ‎ataku, który‎ ‎nastąpić‎ ‎miał‎ ‎6‎ ‎czerwca;‎ ‎nie‎ ‎można‎ ‎go‎ ‎jednakże‎ ‎było‎ ‎wykonać,‎ ‎gdyż‎ ‎trudności‎ ‎w‎ ‎przebyciu‎ ‎rzeki‎ ‎stanęły‎ ‎na‎ ‎przeszkodzie. Dnia‎ ‎7‎ ‎czerwca‎ ‎połączyły‎ ‎się‎ ‎obie‎ ‎armie‎ ‎nieprzyjacielskie,‎ ‎a‎ ‎wojska polskie,‎ ‎oczekując‎ ‎bitwy,‎ ‎zajęły‎ ‎silne‎ ‎stanowisko. 

Nazajutrz‎ ‎o‎ ‎godzinie‎ ‎10 ‎z‎ ‎rana‎ ‎zaatakowali‎ ‎Moskale‎ ‎obóz‎ ‎polski, poczęli‎ ‎strzelać‎ ‎z‎ ‎armat‎ ‎i‎ ‎sypali‎ ‎ogień‎ ‎nieustanny‎ ‎przez‎ ‎pięć‎ ‎godzin‎ ‎z‎ ‎22‎ ‎armat‎ ‎12 funtowych‎ ‎i‎ ‎38‎ ‎dział‎ ‎polowych;‎ ‎Polacy,‎ ‎mieli‎ ‎ze wszystkiem‎ ‎7‎ ‎armatek‎ ‎śpiżowych‎ ‎i‎ ‎jedenaście‎ ‎żelaznych,‎ ‎z‎ ‎których ostatnie‎ ‎całkiem‎ ‎prawie‎ ‎były‎ ‎popsute.‎ ‎-‎ ‎Mimo‎ ‎to‎ ‎odpowiadała artylerya‎ ‎polska‎ ‎tak‎ ‎dzielnie,‎ ‎że‎ ‎przez‎ ‎dłuższy‎ ‎czas‎ ‎nie‎ ‎przeważył się‎ ‎los‎ ‎bitwy‎ ‎ani‎ ‎na‎ ‎jednę‎ ‎stronę,‎ ‎ani‎ ‎na‎ ‎drugą.‎ ‎W‎ ‎tem‎ ‎urwała kula‎ ‎działowa‎ ‎głowę‎ ‎pułkownikowa‎ ‎Chomentowskiemu.‎ ‎Wypadek‎ ‎ten rzucił‎ ‎postrach‎ ‎na‎ ‎wojsko‎ ‎ochotnicze,‎ ‎które‎ ‎poczęło‎ ‎pierzchać i‎ ‎ucieczką‎ ‎swą‎ ‎inne‎ ‎oddziały‎ ‎za‎ ‎sobą‎ ‎pociągnęło.‎ ‎Z‎ ‎powstałego‎ ‎popłochu‎ ‎tego,‎ ‎usiłował‎ ‎skorzystać‎ ‎nieprzyjaciel,‎ ‎przecież‎ ‎część‎ ‎brygady‎ ‎Wyszkowskiego‎ ‎i‎ ‎batalion‎ ‎Zaydlica‎ ‎z‎ ‎regimentu Działyńskiego‎ ‎stawiły‎ ‎natarciu‎ ‎nieprzyjacielskiemu‎ ‎tak‎ ‎dzielny‎ ‎opór, że‎ ‎jenerał‎ ‎Zajączek‎ ‎zdołał‎ ‎pod‎ ‎zasłoną‎ ‎obu‎ ‎tych‎ ‎oddziałów‎ ‎i‎ ‎armaty‎ ‎uratować‎ ‎i‎ ‎wykonać‎ ‎stosunkowo‎ ‎dość‎ ‎szczęśliwy‎ ‎odwrót‎ ‎gościńcem‎ ‎Krasnostawskim‎ ‎za‎ ‎Chełm. 

Opinia‎ ‎publiczna‎ ‎zarzuciła‎ ‎jenerałowi‎ ‎Zajączkowi‎ ‎w‎ ‎skutek‎ ‎bitwy tej‎ ‎niefortunnej‎ ‎zdradę;‎ ‎zarzut‎ ‎ten‎ ‎był‎ ‎niesłuszny;‎ ‎do‎ ‎takiego‎ ‎rezultatu‎ ‎przyczyniła‎ ‎się‎ ‎raczej‎ ‎nieudatność‎ ‎jego,‎ ‎jako‎ ‎też‎ ‎brak‎ ‎zgody‎ ‎między‎ ‎dowódzcami‎ ‎pojedyńczych‎ ‎oddziałów. 

Widoczną‎ ‎zdradą,‎ ‎bo‎ ‎udowodnioną‎ ‎urzędowem‎ ‎zeznaniem świadków,‎ ‎był‎ ‎wypadek,‎ ‎który‎ ‎nastąpił‎ ‎w‎ ‎kilka‎ ‎dni‎ ‎później,‎ ‎t.‎ ‎j.‎ ‎od danie‎ ‎wojskom‎ ‎pruskim‎ ‎Krakowa‎ ‎przez‎ ‎Wieniawskiego.‎ ‎Jak‎ ‎to już‎ ‎wyżej‎ ‎zauważyliśmy,‎ ‎powierzył‎ ‎Kościuszko‎ ‎komendę‎ ‎nad‎ ‎Krakowem‎ ‎Wodzickiemu,‎ ‎ten‎ ‎oddał‎ ‎ją‎ ‎później‎ ‎młodemu‎ ‎jenerałowi,‎ ‎Wieniawskiemu.‎ ‎Początkowo‎ ‎okazywał‎ ‎młody‎ ‎komendant‎ ‎w‎ ‎pełnieniu obowiązków‎ ‎swych‎ ‎wielką‎ ‎gorliwość;‎ ‎czuwał‎ ‎nad‎ ‎ogólnym‎ ‎porządkiem,‎ ‎zachęcał‎ ‎mieszczan‎ ‎do‎ ‎ukończenia‎ ‎okopów‎ ‎na‎ ‎około‎ ‎miasta i‎ ‎starał‎ ‎się‎ ‎o‎ ‎pomnożenie‎ ‎siły‎ ‎zbrojnej‎ ‎przez‎ ‎nowe‎ ‎zaciągi‎ ‎ochotników.‎ ‎Prawdziwą‎ ‎niespodzianką‎ ‎stała‎ ‎się‎ ‎dla‎ ‎Krakowian‎ ‎zmiana w‎ ‎usposobieniu‎ ‎jego,‎ ‎gdy‎ ‎po‎ ‎bitwie‎ ‎pod‎ ‎Szczekocinami‎ ‎wojska‎ ‎pruskie,‎ ‎w‎ ‎pewnej‎ ‎części‎ ‎opuściwszy‎ ‎plac‎ ‎boju,‎ ‎udały‎ ‎się‎ ‎pod‎ ‎Kraków. Kiedy‎ ‎na‎ ‎dniu‎ ‎14‎ ‎czerwca‎ ‎stanęły‎ ‎na‎ ‎pół‎ ‎mili‎ ‎od‎ ‎miasta,‎ ‎począł Wieniawski‎ ‎trwożyć‎ ‎mieszczan‎ ‎i‎ ‎załogę‎ ‎zagrażąjcem‎ ‎niebezpieczeństwem,‎ ‎przedstawiając‎ ‎siłę‎ ‎wroga‎ ‎większą,‎ ‎aniżeli‎ ‎w‎ ‎rzeczywistości była.‎ ‎Ostatecznie‎ ‎oznajmił‎ ‎komisyi‎ ‎porządkowej,‎ ‎że‎ ‎obrona‎ ‎miasta byłaby‎ ‎rzeczą‎ ‎niepodobną.‎ ‎Wieczorem‎ ‎udał‎ ‎się‎ ‎na‎ ‎Podgórze,‎ ‎do‎ ‎oficerów‎ ‎austryackich,‎ ‎zkąd‎ ‎przysłał‎ ‎komisyi‎ ‎oświadczenie,‎ ‎że‎ ‎składa komendę‎ ‎w‎ ‎ręce‎ ‎podpułkownika‎ ‎Kalka.‎ ‎Powróciwszy‎ ‎w‎ ‎nocy‎ ‎do Krakowa,‎ ‎nie‎ ‎przestał‎ ‎szerzyć‎ ‎popłochu,‎ ‎wystawiając‎ ‎grożące‎ ‎niebezpieczeństwo‎ ‎w‎ ‎razie‎ ‎stawienia‎ ‎wrogowi‎ ‎oporu.‎ ‎-‎ ‎Wskutek‎ ‎tego ogarnął‎ ‎wszystkich‎ ‎przestrach;‎ ‎ochotnicy‎ ‎porzuciwszy‎ ‎broń,‎ ‎porozchodziłi‎ ‎się;‎ ‎wielka‎ ‎część‎ ‎mieszczan‎ ‎i‎ ‎kilka‎ ‎oddziałów‎ ‎wojska‎ ‎opuściły‎ ‎miasta‎ ‎i‎ ‎przeprawiły‎ ‎się‎ ‎za‎ ‎Wisłę.‎ ‎Popłoch‎ ‎ogólny‎ ‎trwał‎ ‎ku południowi,‎ ‎15‎ ‎czerwca;‎ ‎w‎ ‎tym‎ ‎czasie‎ ‎wysłali‎ ‎Prusacy‎ ‎trębacza‎ ‎do magistratu‎ ‎z‎ ‎wezwaniem,‎ ‎aby‎ ‎się‎ ‎miasto‎ ‎niezwłocznie‎ ‎poddało,‎ ‎jeżeli nie‎ ‎chce‎ ‎narazić‎ ‎się‎ ‎na‎ ‎smutne‎ ‎następstwa‎ ‎szturmu. 

Gdy‎ ‎wojsko‎ ‎pruskie‎ ‎poczęło‎ ‎się‎ ‎zbliżać‎ ‎ku‎ ‎miastu,‎ ‎mała‎ ‎garstka mieszczan‎ ‎udała‎ ‎się‎ ‎na‎ ‎zamek‎ ‎i‎ ‎poczęła‎ ‎strzelać‎ ‎z‎ ‎armat‎ ‎na‎ ‎nieprzyjaciela.‎ ‎Prusacy‎ ‎ustawili‎ ‎dwa‎ ‎działa‎ ‎i‎ ‎ostrzeliwali‎ ‎na‎ ‎odwrót zamek;‎ ‎kanonada‎ ‎taka‎ ‎trwała‎ ‎przez‎ ‎półtorej‎ ‎godziny,‎ ‎poczem‎ ‎wojska pruskie‎ ‎weszły‎ ‎spokojnie‎ ‎do‎ ‎miasta.‎ ‎Teraz‎ ‎spostrzegli‎ ‎dopiero‎ ‎mieszczanie,‎ ‎że‎ ‎liczba‎ ‎ich‎ ‎nie‎ ‎wynosiła‎ ‎nad‎ ‎3000‎ ‎żołnierza,‎ ‎podczas‎ ‎gdy Kraków‎ ‎liczył‎ ‎siły‎ ‎zbrojnej‎ ‎jeszcze‎ ‎raz‎ ‎tyle.‎ ‎Poznano‎ ‎teraz‎ ‎po‎ ‎nieczasie,‎ ‎że‎ ‎gdyby‎ ‎Wieniawski‎ ‎nie‎ ‎był‎ ‎wy‎ ‎wołał‎ ‎popłochu,‎ ‎mógł‎ ‎Kraków stawić‎ ‎nieprzyjacielowi‎ ‎skuteczny‎ ‎opór. 

Wieniawskiego‎ ‎osądzono‎ ‎później‎ ‎za‎ ‎zdradę‎ ‎na‎ ‎śmierć,‎ ‎a‎ ‎że‎ ‎był nieobecnym,‎ ‎zawieszono‎ ‎jego‎ ‎obraz‎ ‎na‎ ‎szubienicy. 

Nadchodzące‎ ‎jedne‎ ‎po‎ ‎drugiej‎ ‎niekorzystne‎ ‎wiadomości:‎ ‎o‎ ‎bitwie‎ ‎pod‎ ‎Szczekocinami,‎ ‎o‎ ‎porażce‎ ‎doznanej‎ ‎pod‎ ‎Chełmem‎ ‎i‎ ‎o‎ ‎zajęciu‎ ‎Krakowa,‎ ‎wywoływały‎ ‎wielkie‎ ‎wrażenie‎ ‎w‎ ‎ludzie‎ ‎warszawskim, który‎ ‎od‎ ‎bitwy‎ ‎Racławickiej‎ ‎trwał‎ ‎w‎ ‎przekonaniu,‎ ‎że‎ ‎wojsko‎ ‎polskie jest‎ ‎niezwyciężonem.‎ ‎Poczęło‎ ‎się‎ ‎objawiać‎ ‎ogólne‎ ‎niezadowolenie; znaleźli‎ ‎się‎ ‎niebawem‎ ‎podżegacze,‎ ‎którzy‎ ‎niekontenci‎ ‎z‎ ‎łagodnego postępowania‎ ‎Rady‎ ‎Najwyższej,‎ ‎rozsiewali‎ ‎między‎ ‎ludem‎ ‎podburzające‎ ‎wieści,‎ ‎że‎ ‎tylko‎ ‎niedbalstwo‎ ‎i‎ ‎opieszałość‎ ‎w‎ ‎karaniu‎ ‎winowajców‎ ‎ośmiela‎ ‎coraz‎ ‎więcej‎ ‎zdrajców‎ ‎od‎ ‎popełniania‎ ‎nowych zbrodni.‎ ‎Podżegania,‎ ‎do‎ ‎których‎ ‎przyczyniał‎ ‎się‎ ‎głównie‎ ‎niejakiś Konopka,‎ ‎sługa‎ ‎Kołłątaja,‎ ‎odniosły‎ ‎w‎ ‎krótkim‎ ‎już‎ ‎czasie‎ ‎smutne‎ ‎następstwa.‎ ‎Na‎ ‎dniu‎ ‎25‎ ‎czerwca‎ ‎począł‎ ‎się‎ ‎lud‎ ‎domagać‎ ‎głośno u‎ ‎Rady‎ ‎natychmiastowego‎ ‎ukarania‎ ‎więźniów.‎ ‎Odnośna‎ ‎odpowiedź Rady‎ ‎rozjątrzyła‎ ‎lud‎ ‎jeszcze‎ ‎więcej.‎ ‎Przez‎ ‎dwa‎ ‎dni‎ ‎następne‎ ‎wzmagała‎ ‎się‎ ‎niechęć‎ ‎ogólna;‎ ‎Konopka‎ ‎i‎ ‎kilku‎ ‎towarzyszy‎ ‎jego‎ ‎podsycali ją‎ ‎przemowami‎ ‎do‎ ‎tłumów,‎ ‎pełnemi‎ ‎skarg‎ ‎i‎ ‎sarkań‎ ‎na‎ ‎powolność i‎ ‎niedołęztwo‎ ‎rządu,‎ ‎na‎ ‎zuchwalstwo‎ ‎zdrajców;‎ ‎-‎ ‎wieczorem‎ ‎27 czerwca‎ ‎zaczęto‎ ‎na‎ ‎ulicach‎ ‎stawiać‎ ‎szubienice.‎ ‎Nazajutrz‎ ‎t.‎ ‎j.‎ ‎28 czerwca‎ ‎z‎ ‎rana,‎ ‎dowiedziawszy‎ ‎się‎ ‎o‎ ‎tem‎ ‎prezydent‎ ‎miasta,‎ ‎kazał‎ ‎je powywracać,‎ ‎a‎ ‎drzewo‎ ‎pochować;‎ ‎rozjątrzony‎ ‎lud‎ ‎odszukuje‎ ‎drzewo i‎ ‎buduje‎ ‎szubienice‎ ‎na‎ ‎nowo. 

Około‎ ‎godziny‎ ‎8‎ ‎z‎ ‎rana‎ ‎oblegają‎ ‎tłumy‎ ‎ludu‎ ‎mieszkanie‎ ‎prezydenta‎ ‎i‎ ‎krzycząc‎ ‎i‎ ‎hałasując,‎ ‎domagają‎ ‎się‎ ‎kary‎ ‎na‎ ‎winowajcach. Prezydent‎ ‎po‎ ‎naradzeniu‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎Radą‎ ‎odmawia‎ ‎żądaniu‎ ‎temu,‎ ‎tłomacząc‎ ‎się,‎ ‎że‎ ‎proces‎ ‎wytoczony‎ ‎obwinionym‎ ‎potrwać‎ ‎musi‎ ‎dni‎ ‎kilka. -‎ ‎Zebrane‎ ‎tłumy‎ ‎zdają‎ ‎się‎ ‎odpowiedzią‎ ‎tą‎ ‎zadawalniać,‎ ‎gdy‎ ‎kilkunastu podżegaczy,‎ ‎zgromadziwszy‎ ‎na‎prędce‎ ‎liczną‎ ‎zgraję,‎ ‎napadają‎ ‎więzienia,‎ ‎wyprowadzają‎ ‎z‎ ‎nich‎ ‎podejrzanych‎ ‎o‎ ‎zdradę‎ ‎i‎ ‎stawiają‎ ‎ich‎ ‎przed ratusz,‎ ‎z‎ ‎żądaniem,‎ ‎aby‎ ‎sąd‎ ‎wyrok‎ ‎na‎ ‎nich‎ ‎natychmiast‎ ‎ogłosił. Rada‎ ‎wzbrania‎ ‎się‎ ‎jeszcze;‎ ‎wtenczas‎ ‎ogarnia‎ ‎tłumy‎ ‎szał‎ ‎wściekłości; prowadzą‎ ‎obwinionych‎ ‎pod‎ ‎szubienicę‎ ‎i‎ ‎obwieszają:‎ ‎księcia‎ ‎Massalskiego,‎ ‎biskupa‎ ‎wileńskiego,‎ ‎przed‎ ‎bramą‎ ‎pałacu‎ ‎Brühlowskiego,‎ ‎- księcia‎ ‎Czertwetyńskiego,‎ ‎kasztelana‎ ‎przemyskiego,‎ ‎przed‎ ‎pałacem Branickich,‎ ‎-‎ ‎Wulfersa,‎ ‎którego‎ ‎niewinność‎ ‎właśnie‎ ‎tego‎ ‎dnia‎ ‎ogłoszoną‎ ‎być‎ ‎miała,‎ ‎na‎ ‎Krakowskiem,‎ ‎przedmieściu;‎ ‎czterech‎ ‎innych‎ ‎na trzech‎ ‎-‎ ‎szubienicach‎ ‎przed‎ ‎ratuszem,‎ ‎i ‎Majewskiego,‎ ‎instygatora dawniejszych‎ ‎sądów‎ ‎marszałkowskich,‎ ‎którego‎ ‎powieszono‎ ‎najniewinniej,‎ ‎za‎ ‎to‎ ‎jedynie,‎ ‎że‎ ‎nie‎ ‎chciał‎ ‎wydać‎ ‎Indowi‎ ‎wykazu‎ ‎więźniów, który‎ ‎właśnie‎ ‎miał‎ ‎przy‎ ‎sobie. 

Po‎ ‎dokonaniu‎ ‎strasznej‎ ‎tej‎ ‎egzekucyi‎ ‎wraca‎ ‎lud‎ ‎do‎ ‎pałacu Brühlowskiego‎ ‎po‎ ‎więcej‎ ‎więźniów;‎ ‎w‎ ‎tej‎ ‎chwili‎ ‎nadbiegł‎ ‎prezydent miasta‎ ‎Zakrzewski,‎ ‎ogólnie‎ ‎szanowany‎ ‎i‎ ‎kochany,‎ ‎i‎ ‎temu udaje‎ ‎się‎ ‎zaklinaniami,‎ ‎prośbami‎ ‎i‎ ‎przyrzeczeniem‎ ‎wczesnego‎ ‎wymiaru‎ ‎sprawiedliwości‎ ‎wstrzymać‎ ‎lud‎ ‎od‎ ‎dalszych‎ ‎gwałtów.‎ ‎Tłumy biorą‎ ‎go‎ ‎na‎ ‎ręce‎ ‎i‎ ‎niosą‎ ‎wśród‎ ‎okrzyków‎ ‎na‎ ‎ratusz;‎ ‎-‎ ‎wtem zaczyna‎ ‎padać‎ ‎ulewny‎ ‎deszcz,‎ ‎wśród‎ ‎którego‎ ‎lud,‎ ‎śpiewając‎ ‎pieśni rewolucyjne,‎ ‎rozchodzi‎ ‎się‎ ‎ostatecznie‎ ‎do‎ ‎domów. 

Dokonane‎ ‎te‎ ‎przez‎ ‎pospólstwo‎ ‎warszawskie‎ ‎gwałty‎ ‎przejęły‎ ‎Kościuszkę‎ ‎bólem‎ ‎i‎ ‎oburzeniem;‎ ‎następnego‎ ‎dnia‎ ‎zaraz‎ ‎wydał‎ ‎z‎ ‎obozu pod‎ ‎Gołkowem‎ ‎odezwę,‎ ‎w‎ ‎której‎ ‎karci‎ ‎surowo‎ ‎popełnione‎ ‎wybryki, i‎ ‎zaklina‎ ‎lud‎ ‎warszawski,‎ ‎aby ‎szanował‎ ‎prawo‎ ‎i‎ ‎niedopuszczał‎ ‎się‎ ‎na przyszłość‎ ‎gwałtów.‎ ‎Odezwa‎ ‎ta‎ ‎zaczyna‎ ‎się‎ ‎od‎ ‎słów:‎ ‎„To,‎ ‎co‎ ‎się stało‎ ‎na‎ ‎dniu‎ ‎wczorajszym‎ ‎w‎ ‎Warszawie,‎ ‎napełniło‎ ‎serce‎ ‎moje‎ ‎go ryczą‎ ‎i‎ ‎smutkiem.“‎ ‎-‎ ‎Zalecił‎ ‎też‎ ‎Kościuszko‎ ‎Kadzie‎ ‎Najwyższej, aby‎ ‎w‎ ‎sprawie‎ ‎tej‎ ‎wytoczyła‎ ‎śledztwo‎ ‎i‎ ‎ukarała‎ ‎winnych.‎ ‎W‎ ‎końcu lipca‎ ‎zapadł‎ ‎dopiero‎ ‎wyrok,‎ ‎na‎ ‎mocy‎ ‎którego‎ ‎skazano‎ ‎siedmiu‎ ‎z‎ ‎obwinionych‎ ‎na‎ ‎śmierć,‎ ‎kilku‎ ‎innych‎ ‎na‎ ‎więzienie,‎ ‎a‎ ‎Konopkę,‎ ‎który główny‎ ‎brał‎ ‎udział‎ ‎w‎ ‎podburzaniu‎ ‎ludu‎ ‎i‎ ‎dowodził‎ ‎wieszaniem,‎ ‎na wygnanie‎ ‎z‎ ‎kraju.‎ ‎Łagodna‎ ‎ta‎ ‎kara,‎ ‎jaka‎ ‎spotkała‎ ‎najwinniejszego, wywołała‎ ‎ogólne‎ ‎zdziwienie,‎ ‎a‎ ‎u‎ ‎niektórych‎ ‎oburzenie;‎ ‎utwierdziła ona‎ ‎ogólne‎ ‎mniemanie,‎ ‎że‎ ‎Konopka‎ ‎wywołał‎ ‎rozruchy‎ ‎z‎ ‎polecenia swego‎ ‎pana,‎ ‎Kołłątaja,‎ ‎i‎ ‎że‎ ‎pan‎ ‎też‎ ‎jego‎ ‎wpływem‎ ‎swym‎ ‎przyczynił się‎ ‎do‎ ‎złagodzenia‎ ‎wyroku. 

W‎ ‎czasie‎ ‎tych‎ ‎powyżej‎ ‎opisanych‎ ‎wydarzeń,‎ ‎posuwał‎ ‎się‎ ‎Kościuszko‎ ‎zwolna‎ ‎ku‎ ‎Warszawie.‎ ‎Połączenie‎ ‎się‎ ‎Prusaków‎ ‎z‎ ‎Moskalami‎ ‎pogorszyło‎ ‎położenie‎ ‎sprawy‎ ‎narodowej.‎ ‎Opuściwszy‎ ‎pole‎ ‎bitwy pod‎ ‎Szczekocinami‎ ‎odgadł,‎ ‎że‎ ‎po‎ ‎przejściu‎ ‎armii‎ ‎rosyjskiej‎ ‎przez Bug,‎ ‎pokusi‎ ‎się‎ ‎nieprzyjaciel‎ ‎o‎ ‎zajęcie‎ ‎Warszawy‎ ‎i‎ ‎postanowił‎ ‎spiesznemi‎ ‎marszami‎ ‎zbliżyć‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎stolicy‎ ‎i‎ ‎pokrzyżować‎ ‎zamiary‎ ‎wroga. Pragnąc‎ ‎tamże‎ ‎skoncentrować‎ ‎jak‎ ‎najwięcej‎ ‎sił‎ ‎zbrojnych,‎ ‎rozkazał i‎ ‎Zajączkowi‎ ‎udać‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎korpusem‎ ‎swym‎ ‎pod‎ ‎Warszawę;‎ ‎w‎ ‎jego miejsce‎ ‎wysłał‎ ‎jenerała‎ ‎Sierakowskiego,‎ ‎który‎ ‎dotąd‎ ‎stał‎ ‎pod‎ ‎Błoniem,‎ ‎aby‎ ‎połączył‎ ‎rozproszone‎ ‎oddziały‎ ‎powstańcze‎ ‎w‎ ‎Chełmskiem i‎ ‎Lubelskiem‎ ‎i‎ ‎udał‎ ‎się‎ ‎ku‎ ‎Brześciowi‎ ‎Litewskiemu‎ ‎celem‎ ‎zasłonienia Warszawy‎ ‎od‎ ‎prawego‎ ‎brzegu‎ ‎Wisły.‎ ‎Na‎ ‎Bielanach‎ ‎zaś‎ ‎rozkazał rozłożyć‎ ‎obóz‎ ‎Mokronowskiemu.‎ ‎Bitwa‎ ‎pod‎ ‎Szczekocinami‎ ‎dała‎ ‎się tak‎ ‎Moskalom‎ ‎jak‎ ‎Prusakom‎ ‎do‎ ‎tego‎ ‎stopnia‎ ‎we‎ ‎znaki,‎ ‎że‎ ‎lubo‎ ‎zwycięzko‎ ‎z‎ ‎niej‎ ‎wyszli,‎ ‎nie‎ ‎śmieli‎ ‎przecież‎ ‎uderzyć‎ ‎na‎ ‎wojska‎ ‎polskie w‎ ‎pochodzie,‎ ‎ale‎ ‎zwolna‎ ‎posuwali‎ ‎się‎ ‎za‎ ‎niemi.

Opuściliśmy‎ ‎Kościuszkę‎ ‎pod‎ ‎Kielcami,‎ ‎gdzie‎ ‎się‎ ‎rozłożył‎ ‎obozem 9‎ ‎czerwca;‎ ‎nazajutrz‎ ‎wydał‎ ‎tu‎ ‎ztąd‎ ‎rozporządzenie,‎ ‎w‎ ‎którem‎ ‎wydał wojnę‎ ‎nietylko‎ ‎Rosyi,‎ ‎ale‎ ‎i‎ ‎Prusom‎ ‎i‎ ‎wezwał‎ ‎wszystkich‎ ‎komendantów‎ ‎korpusów‎ ‎wojsk‎ ‎polskich,‎ ‎aby,‎ ‎o‎ ‎ile‎ ‎pozycye‎ ‎ich‎ ‎na‎ ‎to‎ ‎zezwolą,‎ ‎wkraczali‎ ‎w‎ ‎terytorya‎ ‎obu‎ ‎tych‎ ‎państw‎ ‎i‎ ‎ogłaszali‎ ‎wolność i‎ ‎powstanie‎ ‎Polakom,‎ ‎a‎ ‎powstańcom,‎ ‎żeby‎ ‎nieśli‎ ‎pomoc.‎ ‎W‎ ‎dalszym pochodzie‎ ‎stanął‎ ‎Kościuszko‎ ‎11‎ ‎czerwca‎ ‎pod‎ ‎Lipowem‎ ‎Polem,‎ ‎13 czerwca‎ ‎udał‎ ‎się‎ ‎przez‎ ‎Szydłowiec‎ ‎pod‎ ‎Wysocko,‎ ‎14‎ ‎czerwca‎ ‎przez Radom‎ ‎pod‎ ‎Kozłowo,‎ ‎16‎ ‎czerwca‎ ‎posunął‎ ‎się‎ ‎pod‎ ‎Jedlińsko,‎ ‎19 czerwca‎ ‎stanął‎ ‎pod‎ ‎Warką,‎ ‎22‎ ‎pod‎ ‎Przybyszewem,‎ ‎23‎ ‎przeszedł przez‎ ‎Grójec‎ ‎i‎ ‎rozłożył‎ ‎obóz‎ ‎pod‎ ‎Gołkowem,‎ ‎30‎ ‎czerwca‎ ‎stanął‎ ‎pod Pracką‎ ‎Wólką.‎ ‎Tymczasem‎ ‎zbliżył‎ ‎się‎ ‎również‎ ‎Zajączek‎ ‎i‎ ‎stanął w‎ ‎okolicy‎ ‎Warki,‎ ‎po‎ ‎lewem‎ ‎skrzydle‎ ‎Kościuszki,‎ ‎a‎ ‎Mokronowski stojący‎ ‎na‎ ‎Błoniu,‎ ‎zasłonił‎ ‎skrzydło‎ ‎prawe. 

Gdy‎ ‎się‎ ‎tak‎ ‎Kościuszko‎ ‎zbliżał‎ ‎pod‎ ‎Warszawę,‎ ‎sprzymierzone wojska‎ ‎pruskie‎ ‎i‎ ‎moskiewskie‎ ‎usiłowały‎ ‎go ‎odciąć‎ ‎od‎ ‎stolicy.‎ ‎Nie narażając‎ ‎się‎ ‎nigdzie‎ ‎na‎ ‎bitwę‎ ‎większą,‎ ‎nacierały‎ ‎w‎ ‎podjazdach‎ ‎ostrożnych,‎ ‎usiłując‎ ‎upatrzeć‎ ‎gdzieśkolwiek‎ ‎słabą‎ ‎stronę‎ ‎w‎ ‎kolumnach polskich,‎ ‎aby‎ ‎módz‎ ‎którą‎ ‎z‎ ‎nich‎ ‎od‎ ‎reszty‎ ‎wojska‎ ‎oderwać,‎ ‎a‎ przez to‎ ‎ułatwić‎ ‎sobie‎ ‎przystęp‎ ‎do‎ ‎Warszawy.‎ ‎Z‎ ‎końcem‎ ‎czerwca‎ ‎zaczęły się‎ ‎też‎ ‎codzienne‎ ‎niemal‎ ‎utarczki,‎ ‎zwłaszcza‎ ‎od‎ ‎strony‎ ‎Łowicza. Wszystkie‎ ‎przecież‎ ‎wypadały‎ ‎na‎ ‎korzyść‎ ‎wojsk‎ ‎polskich.‎ ‎Na‎ ‎dniu 29‎ ‎czerwca‎ ‎uderzyli‎ ‎Moskale‎ ‎pod‎ ‎Gołkowem‎ ‎na‎ ‎korpus‎ ‎Zajączka; bitwa‎ ‎trwała‎ ‎6‎ ‎godzin‎ ‎i‎ ‎skończyła‎ ‎się‎ ‎klęską‎ ‎dla‎ ‎wojsk‎ ‎rosyjskich. Pod‎ ‎Błoniem‎ ‎stoczył‎ ‎dnia‎ ‎6‎ ‎lipca‎ ‎Mokronowski‎ ‎całodzienną‎ ‎bitwę z‎ ‎wojskami‎ ‎pruskiemi,‎ ‎z‎ ‎której‎ ‎również‎ ‎wyszedł‎ ‎zwycięzko;‎ ‎nazajutrz natarł‎ ‎brygadyer‎ ‎Kołysko‎ ‎z‎ ‎korpusu‎ ‎Mokronowskiego‎ ‎na‎ ‎oddział pruski,‎ ‎i‎ ‎zmyślonym‎ ‎odwrotem‎ ‎wprowadził‎ ‎go‎ ‎na‎ ‎ukryte‎ ‎baterye polskie,‎ ‎które‎ ‎dawszy‎ ‎ognia,‎ ‎ubiły‎ ‎przeszło‎ ‎60‎ ‎nieprzyjaciela.‎ ‎Na dniu‎ ‎9‎ ‎lipca‎ ‎uderzyli‎ ‎ponownie‎ ‎Moskale‎ ‎na‎ ‎obóz‎ ‎Zajączka‎ ‎pod‎ ‎Gołkowem,‎ ‎ale‎ ‎odparci‎ ‎mężnie‎ ‎ze‎ ‎znacznemi‎ ‎stratami‎ ‎ustąpić‎ ‎musieli. W‎ ‎tymże‎ ‎dniu‎ ‎uderzył‎ ‎Mokronowski‎ ‎pod‎ ‎Błoniem‎ ‎na‎ ‎wojska‎ ‎pruskie, będące‎ ‎pod‎ ‎komendą‎ ‎jenerała‎ ‎Elsnera‎ ‎i‎ ‎zmusił‎ ‎je‎ ‎do‎ ‎cofnięcia‎ ‎się o‎ ‎milę‎ ‎od‎ ‎Błoni.‎ ‎Nazajutrz,‎ ‎10‎ ‎lipca‎ ‎uderzył‎ ‎nieprzyjaciel‎ ‎na wojska‎ ‎polskie‎ ‎na‎ ‎całej‎ ‎linii‎ ‎bojowej;‎ ‎Moskale‎ ‎powtórzyli‎ ‎atak‎ ‎wczorajszy‎ ‎na‎ ‎korpus‎ ‎Zajączka,‎ ‎-‎ ‎a‎ ‎pod‎ ‎Raszynem‎ ‎uderzyli‎ ‎Prusacy z‎ ‎Moskalami‎ ‎na‎ ‎armią‎ ‎Kościuszki,‎ ‎ale‎ ‎tak‎ ‎w‎ ‎jednem‎ ‎miejscu‎ ‎jako i‎ ‎w‎ ‎drugiem‎ ‎nieprzyjaciel‎ ‎odparty‎ ‎został‎ ‎i‎ ‎dotkliwe‎ ‎poniósł‎ ‎straty. 

Wśród‎ ‎codziennych‎ ‎tych‎ ‎utarczek‎ ‎zbliżały‎ ‎się‎ ‎wojska‎ ‎polskie coraz‎ ‎bardziej‎ ‎pod‎ ‎Warszawę.‎ ‎Kościuszko‎ ‎opuścił‎ ‎8‎ ‎lipca‎ ‎Pracką Wólkę,‎ ‎a‎ ‎przeszedłszy‎ ‎Piaseczno‎ ‎i‎ ‎Służewiec,‎ ‎stanął‎ ‎tego‎ ‎samego dnia‎ ‎pod‎ ‎Raszynem;‎ ‎tu‎ ‎stoczył‎ ‎10‎ ‎lipca‎ ‎zwycięzką‎ ‎walkę,‎ ‎po‎ ‎której opuścił‎ ‎Raszyn‎ ‎i‎ ‎stanął‎ ‎wieczorem‎ ‎pod‎ ‎Królikarnią.‎ ‎Równocześnie stawiły‎ ‎się‎ ‎pod‎ ‎Warszawą‎ ‎korpusy‎ ‎Zajączka‎ ‎i‎ ‎Mokronowskiego. Zjednoczona‎ ‎armia‎ ‎polska‎ ‎zajęła‎ ‎następujące‎ ‎stanowisko: 

pierwszy‎ ‎obóz,‎ ‎pod‎ ‎komendą‎ ‎Mokronowskiego,‎ ‎stanął‎ ‎pod‎ ‎Morymontem,‎ ‎obejmował‎ ‎8‎ ‎batalionów‎ ‎piechoty‎ ‎i‎ ‎18‎ ‎szwadronów‎ ‎jazdy; -‎ ‎zasłaniał:‎ ‎wieś‎ ‎Młociny‎ ‎z‎ ‎poblizkim‎ ‎laskiem,‎ ‎-‎ ‎las‎ ‎pod‎ ‎Bielanami,‎ ‎wieś‎ ‎Warszawę‎ ‎i‎ ‎Powązki, 

drugi‎ ‎obóz,‎ ‎pod‎ ‎dowództwem‎ ‎Zajączka,‎ ‎rozłożył‎ ‎się‎ ‎pod‎ ‎Czystem; liczył‎ ‎6‎ ‎batalionów‎ ‎piechoty‎ ‎i‎ ‎9‎ ‎szwadronów‎ ‎jazdy;‎ ‎-‎ ‎bronił: Czystego‎ ‎i‎ ‎przestrzeń‎ ‎z‎ ‎lewej‎ ‎strony‎ ‎ku‎ ‎wiosce‎ ‎Jeruzalem,‎ ‎gdzie‎ ‎poczynał‎ ‎się‎ ‎prawem‎ ‎skrzydłem 

trzeci‎ ‎obóz,‎ ‎Kościuszki,‎ ‎pod‎ ‎Mokotowem;‎ ‎składał‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎20‎ ‎batalionów‎ ‎piechoty‎ ‎i‎ ‎30‎ ‎szwadronów‎ ‎jazdy;‎ ‎- zasłaniał:‎ ‎Królikarnią, Czerniaków‎ ‎i‎ ‎resztę‎ ‎okolicy‎ ‎aż‎ ‎do‎ ‎Wisły.‎ ‎Na‎ ‎prawem‎ ‎skrzydle‎ ‎miał później‎ ‎Kościuszko‎ ‎Ponińskiego‎ ‎w‎ ‎Rakowcu,‎ ‎na‎ ‎lewem‎ ‎Dąbrowskiego w‎ ‎Czerniakowie.‎ ‎Książę‎ ‎Józef‎ ‎Poniatowski‎ ‎strzegł‎ ‎linii‎ ‎od‎ ‎Powązek do‎ ‎Młocin. 

Ogółem‎ ‎liczyły‎ ‎wszystkie‎ ‎trzy‎ ‎armie‎ ‎18,000‎ ‎wojska,‎ ‎z‎ ‎których starego‎ ‎żołnierza‎ ‎była‎ ‎połowu,‎ ‎a‎ ‎reszta‎ ‎sami‎ ‎ludzie‎ ‎nowo‎ ‎zaciężni. Artylerya‎ ‎polska‎ ‎posiadała‎ ‎razem‎ ‎90‎ ‎do‎ ‎100‎ ‎dział.‎ ‎-‎ ‎Oprócz‎ ‎armii tej‎ ‎strzegło‎ ‎3000‎ ‎wojska‎ ‎pod‎ ‎dowództwem‎ ‎Cichockiego‎ ‎lewego‎ ‎brzegu Narwi,‎ ‎a‎ ‎4000‎ ‎wojska‎ ‎pod‎ ‎komendą‎ ‎Sierakowskiego‎ ‎zasłaniało‎ ‎Warszawę‎ ‎od‎ ‎strony‎ ‎Litwy. 

W‎ ‎ślad‎ ‎za‎ ‎wojskami‎ ‎polskiemi‎ ‎zbliżał‎ ‎się‎ ‎ku‎ ‎stolicy‎ ‎nieprzyjaciel.‎ ‎Na‎ ‎dniu‎ ‎13‎ ‎lipca‎ ‎ukazały‎ ‎się‎ ‎pod‎ ‎Warszawą‎ ‎wojska‎ ‎pruskie; przeszedłszy‎ ‎wzdłuż‎ ‎frontu‎ ‎wojsk‎ ‎polskich‎ ‎w‎ ‎paradzie,‎ ‎zajęły‎ ‎obóz pod‎ ‎Opalinem‎ ‎przed‎ ‎Babią‎ ‎Górą‎ ‎naprzeciw‎ ‎obozu‎ ‎Mokronowskiego. Nadciągnęli‎ ‎równocześnie‎ ‎i‎ ‎Moskale‎ ‎i‎ ‎rozłożyli‎ ‎się‎ ‎pod‎ ‎Służewem naprzeciw‎ ‎stanowiska‎ ‎Kościuszki.‎ ‎Wojska‎ ‎pruskie‎ ‎liczyły‎ ‎21,000 żołnierza‎ ‎i‎ ‎40‎ ‎dział,‎ ‎rosyjskie:‎ ‎15,000‎ ‎i‎ ‎67‎ ‎dział;‎ ‎liczył‎ ‎więc‎ ‎nie przyjaciel‎ ‎razem‎ ‎36,000‎ ‎wojska‎ ‎i‎ ‎107‎ ‎armat.‎ ‎Król‎ ‎pruski‎ ‎kazał jeszcze‎ ‎prócz‎ ‎tego‎ ‎nadesłać‎ ‎z‎ ‎Grudziądza‎ ‎do‎ ‎swego‎ ‎obozu‎ ‎40‎ ‎wielkich‎ ‎dział.‎ ‎Cała‎ ‎armia‎ ‎ta‎ ‎nieprzyjacielska‎ ‎rozciągnąwszy‎ ‎się,‎ ‎jedni w‎ ‎prawą,‎ ‎drudzy‎ ‎w‎ ‎lewą‎ ‎stronę,‎ ‎zamknęła‎ ‎wszystkie‎ ‎trzy‎ ‎obozy polskie‎ ‎na‎ ‎lewym‎ ‎brzegu‎ ‎Wisły‎ ‎półkolem,‎ ‎którego‎ ‎cięciwę‎ ‎tworzyła rzeka.‎ ‎-‎ ‎Pozostała‎ ‎przecież‎ ‎tak‎ ‎wojskom‎ ‎polskim,‎ ‎jako‎ ‎i‎ ‎miastu wolna‎ ‎przeprawa‎ ‎przez‎ ‎rzekę‎ ‎i‎ ‎cała‎ ‎przestrzeń‎ ‎po‎ ‎prawym‎ ‎brzegu leżąca,‎ ‎zkąd‎ ‎dochodziła‎ ‎oblężonym‎ ‎żywność. 

Obwarowania‎ ‎Warszawy,‎ ‎nad‎ ‎którem‎ ‎pod‎ ‎kierownictwem‎ ‎pułkownika‎ ‎inżynieryi,‎ ‎Sierakowskiego,‎ ‎pracowano‎ ‎od‎ ‎maja,‎ ‎dokonano w‎ ‎następujący‎ ‎sposób:‎ ‎niski‎ ‎wał,‎ ‎pochodzący‎ ‎jeszcze‎ ‎z‎ ‎wojen‎ ‎szwedzkich‎ ‎z‎ ‎czasów‎ ‎Jana‎ ‎Kazimierza,‎ ‎otaczał‎ ‎całe‎ ‎miasto.‎ ‎Oszańcowanie, poczynające‎ ‎się‎ ‎od‎ ‎Czerniakowa‎ ‎nad‎ ‎Wisłą‎ ‎okopem‎ ‎z‎ ‎wilczemi dołami,‎ ‎opasywało‎ ‎wsie:‎ ‎Czerniaków,‎ ‎Sielce,‎ ‎Królikarnią,‎ ‎Mokotów, Wyględów‎ ‎i‎ ‎Czyste.‎ ‎-‎ ‎Rakówiec,‎ ‎położony‎ ‎o‎ ‎500‎ ‎kroków‎ ‎od‎ ‎szańców,‎ ‎otrzymać‎ ‎dopiero‎ ‎miał‎ ‎okop‎ ‎i‎ ‎załogę‎ ‎wojskową.‎ ‎Miejscowość ta‎ ‎obwarowana,‎ ‎stała‎ ‎się‎ ‎później‎ ‎głównem‎ ‎ogniskiem‎ ‎obrony‎ ‎na‎ ‎linii, do‎ ‎której‎ ‎należała.‎ ‎Północna‎ ‎część‎ ‎od‎ ‎Powązek‎ ‎do‎ ‎Wisły‎ ‎nie‎ ‎miała wcale‎ ‎okopów;‎ ‎osłaniała‎ ‎ją‎ ‎tylko‎ ‎mało‎ ‎znaczna‎ ‎rzeczka,‎ ‎płynąca‎ ‎do Wisły‎ ‎przez‎ ‎Powązki,‎ ‎Buraków‎ ‎i‎ ‎Marymont. 

Po‎ ‎otoczeniu‎ ‎wojsk‎ ‎polskich‎ ‎przez‎ ‎armią‎ ‎pruską‎ ‎i‎ ‎rosyjską‎ ‎na dniu‎ ‎13‎ ‎lipca‎ ‎zaczęło‎ ‎się 

Oblężenie‎ ‎Warszawy. 

Król‎ ‎pruski‎ ‎ciągnąc‎ ‎pod‎ ‎Warszawę,‎ ‎sądził,‎ ‎że‎ ‎zdobędzie‎ ‎ją małym‎ ‎wysiłkiem;‎ ‎liczył‎ ‎też‎ ‎na‎ ‎to,‎ ‎że‎ ‎Polacy‎ ‎z‎ ‎obawy‎ ‎przed‎ ‎gwałtami‎ ‎moskiewskiego‎ ‎wojska,‎ ‎będą‎ ‎woleli‎ ‎jemu‎ ‎się‎ ‎poddać.‎ ‎Do‎ ‎tego stopnia‎ ‎był‎ ‎pewnym‎ ‎wzięcia‎ ‎Warszawy,‎ ‎że‎ ‎żołnierzom‎ ‎swoim‎ ‎kazał pilnie‎ ‎uważać,‎ ‎rychło‎ ‎Polacy‎ ‎wywieszą‎ ‎białą‎ ‎chorągiew‎ ‎i‎ ‎obiecał temu,‎ ‎kto‎ ‎ją‎ ‎pierwszy‎ ‎ujrzy,‎ ‎sowitą‎ ‎nagrodę.‎ ‎-‎ ‎Tymczasem‎ ‎przekonał‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎przebiegu‎ ‎dalszego‎ ‎oblężenia,‎ ‎jak‎ ‎grubo‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎nadziejach swych‎ ‎mylił. 

W‎ ‎pierwszych‎ ‎tygodniach‎ ‎stały‎ ‎wojska‎ ‎z‎ ‎obu‎ ‎stron‎ ‎prawie‎ ‎bez czynne;‎ ‎zachodziły‎ ‎tylko‎ ‎mało‎ ‎znaczne‎ ‎utarczki‎ ‎między‎ ‎strażami przedniemi.‎ ‎Czasu‎ ‎tego‎ ‎użył‎ ‎Kościuszko‎ ‎do‎ ‎wykończenia‎ ‎okopów i‎ ‎wzmocnienia‎ ‎słabych‎ ‎miejsc.‎ ‎Jeżdżąc‎ ‎na‎ ‎koniu,‎ ‎wymierzał‎ ‎krokami‎ ‎swego‎ ‎wierzchowca‎ ‎przestrzenie,‎ ‎gdzie‎ ‎miano‎ ‎sypać‎ ‎szańce, a‎ ‎wymiary‎ ‎te‎ ‎były‎ ‎przecież‎ ‎tak‎ ‎ścisłe,‎ ‎że‎ ‎wprawiały‎ ‎w‎ ‎podziw‎ ‎ludzi fachowych.‎ ‎Założone‎ ‎pod‎ ‎kierownictwem‎ ‎jego‎ ‎szańce‎ ‎i‎ ‎stanowiska bateryi‎ ‎okazały‎ ‎się‎ ‎też‎ ‎później‎ ‎tak‎ ‎praktycznemi,‎ ‎że‎ ‎kule‎ ‎z‎ ‎dział nieprzyjacielskich‎ ‎prawie‎ ‎wcale‎ ‎miastu‎ ‎nie‎ ‎szkodziły,‎ ‎bo‎ ‎zrujnowały tylko‎ ‎dwa‎ ‎domy‎ ‎poprzednio‎ ‎przez‎ ‎mieszkańców‎ ‎opuszczone,‎ ‎podczas gdy‎ ‎ogień‎ ‎bateryi‎ ‎polskich‎ ‎raził‎ ‎skutecznie‎ ‎nieprzyjaciela‎ ‎i‎ ‎czynił w‎ ‎szeregach‎ ‎jego‎ ‎wielkie‎ ‎spustoszenie. 

Energiczniejsza‎ ‎walka‎ ‎zaczęła‎ ‎się‎ ‎dopiero‎ ‎z‎ ‎końcem‎ ‎lipca.‎ ‎Ze świtem‎ ‎dnia‎ ‎27‎ ‎lipca‎ ‎uderzyły‎ ‎wojska‎ ‎pruskie‎ ‎na‎ ‎Wolą,‎ ‎której strzegł‎ ‎tylko‎ ‎oddział‎ ‎strzelców‎ ‎z‎ ‎obozu‎ ‎Zajączka.‎ ‎Natarcie‎ ‎było‎ ‎tak silne‎ ‎i‎ ‎nagłe,‎ ‎że‎ ‎strzelcy‎ ‎polscy‎ ‎cofnąć‎ ‎się‎ ‎musieli.‎ ‎Prusacy‎ ‎zapędzili‎ ‎się‎ ‎aż‎ ‎ku‎ ‎bateryom‎ ‎polskim,‎ ‎ale‎ ‎przyjęci‎ ‎rzęsistym‎ ‎ogniem armatnim,‎ ‎znaleźli‎ ‎silny‎ ‎opór.‎ ‎Wielu‎ ‎zostało‎ ‎ranionych,‎ ‎a‎ ‎kilku dostało‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎niewoli.‎ ‎Walka‎ ‎trwała‎ ‎do‎ ‎godziny‎ ‎9‎ ‎wieczorem‎ ‎bez przerwy,‎ ‎w‎ ‎której‎ ‎naprzemian‎ ‎raz‎ ‎Prusacy‎ ‎raz‎ ‎Polacy‎ ‎zdobywali Wolą.‎ ‎Ostatecznie‎ ‎utrzymało‎ ‎się‎ ‎przy‎ ‎niej‎ ‎wojsko‎ ‎pruskie. 

W‎ ‎czasie‎ ‎tej‎ ‎bitwy‎ ‎zaatakowali‎ ‎Moskale‎ ‎obóz‎ ‎Kościuszki,‎ ‎ale‎ ‎po‎ ‎kilkunastu‎ ‎wystrzałach,‎ ‎danych‎ ‎z‎ ‎bateryi‎ ‎polskich, cofnęli‎ ‎się.‎ ‎Po‎ ‎południu‎ ‎posunęli‎ ‎się‎ ‎strzelcy‎ ‎moskiewscy z‎ ‎armatami‎ ‎i‎ ‎Kozactwem‎ ‎ku‎ ‎Czerwonej‎ ‎Karczmie.‎ ‎Kościuszko posłał‎ ‎przeciwko‎ ‎nim‎ ‎batalion‎ ‎strzelców‎ ‎Dybowskiego‎ ‎pod‎ ‎komendą Krzuckiego‎ ‎i‎ ‎kilka‎ ‎armat,‎ ‎przez‎ ‎co‎ ‎zmusił‎ ‎strzelców‎ ‎rosyjskich‎ ‎do odwrotu.‎ ‎-‎ ‎W‎ ‎tym‎ ‎samym‎ ‎czasie‎ ‎uderzył‎ ‎Mokronowski‎ ‎na‎ ‎wojsko pruskie,‎ ‎opanował‎ ‎wzgórze,‎ ‎na‎ ‎którem‎ ‎stał‎ ‎obóz‎ ‎nieprzyjacielski, zabrał‎ ‎do‎ ‎niewoli‎ ‎dwudziestu‎ ‎i‎ ‎kilku‎ ‎żołnierzy‎ ‎i‎ ‎zdobył‎ ‎nieco‎ ‎żywności.‎ ‎Przed‎ ‎wieczorem‎ ‎wdarli‎ ‎się‎ ‎Prusacy‎ ‎do‎ ‎wsi‎ ‎Szczęśliwie i‎ ‎rozłożyli‎ ‎w‎ ‎niej‎ ‎piechotę,‎ ‎strzelców‎ ‎i‎ ‎armaty. 

Bitwy‎ ‎te‎ ‎były‎ ‎początkiem‎ ‎krwawych‎ ‎zapasów,‎ ‎które‎ ‎powtarzały się‎ ‎pod‎ ‎Warszawą‎ ‎z‎ ‎dniem‎ ‎każdym.‎ ‎Z‎ ‎obu‎ ‎stron‎ ‎usiłowano‎ ‎opanować‎ ‎Wolą;‎ ‎wojsko‎ ‎pruskie‎ ‎próbowało‎ ‎usypać‎ ‎obok‎ ‎niej‎ ‎okop i‎ ‎ustawić‎ ‎baterye,‎ ‎w‎ ‎czem‎ ‎im‎ ‎jednak‎ ‎armaty‎ ‎polskie‎ ‎skutecznie przeszkadzały.‎ ‎W‎ ‎nader‎ ‎celnem‎ ‎strzelaniu‎ ‎z‎ ‎dział‎ ‎odznaczył‎ ‎się przed‎ ‎wszystkimi‎ ‎porucznik‎ ‎artyleryi‎ ‎Wroński,‎ ‎rodem‎ ‎z‎ ‎Poznania, późniejszy‎ ‎autor‎ ‎kilku‎ ‎znakomitych‎ ‎dzieł‎ ‎filozoficznych.‎ ‎Na‎ ‎dniu 29‎ ‎lipca‎ ‎strzaskały‎ ‎armaty‎ ‎polskie‎ ‎krzyż‎ ‎i‎ ‎kopułę‎ ‎na‎ ‎kościele‎ ‎w‎ ‎Woli, z‎ ‎której‎ ‎Prusacy‎ ‎śledzili‎ ‎obroty‎ ‎wojsk‎ ‎polskich.‎ ‎Wieczorem‎ ‎zapalił Wroński‎ ‎celnemi‎ ‎strzałami‎ ‎wieś‎ ‎Szczęśliwce,‎ ‎w‎ ‎której‎ ‎się‎ ‎rozłożyli Prusacy;‎ ‎niebawem‎ ‎stanęły‎ ‎budynki‎ ‎w‎ ‎ogniu,‎ ‎a‎ ‎wojsko‎ ‎pruskie‎ ‎mu siało‎ ‎się‎ ‎cofnąć.‎ ‎-‎ ‎W‎ ‎nocy‎ ‎30‎ ‎lipca‎ ‎udało‎ ‎się‎ ‎Prusakom,‎ ‎ustawić pod‎ ‎Wolą‎ ‎bateryą;‎ ‎zaczęli‎ ‎też‎ ‎nazajutrz‎ ‎ostrzeliwać‎ ‎Warszawę‎ ‎ognistemi‎ ‎kulami,‎ ‎które‎ ‎przecież‎ ‎dla‎ ‎złego‎ ‎położenia‎ ‎bateryi‎ ‎miastu szkodzić‎ ‎nie‎ ‎mogły.‎ ‎Natomiast‎ ‎ogniste‎ ‎kule‎ ‎z‎ ‎armat‎ ‎polskich,‎ ‎które ustawiali‎ ‎Wroński‎ ‎i‎ ‎kapitan‎ ‎Laskowski,‎ ‎zapaliły‎ ‎Wolę,‎ ‎a‎ ‎Prusacy z‎ ‎wielkim‎ ‎tylko‎ ‎wysiłkiem‎ ‎zdołali‎ ‎ugasić‎ ‎pożar.‎ ‎Dnia‎ ‎następnego rozpoczęli‎ ‎znów‎ ‎Prusacy‎ ‎straszliwą‎ ‎kanonadę,‎ ‎ostrzeliwując‎ ‎miasto i‎ ‎obozy‎ ‎polskie;‎ ‎zdaje‎ ‎się,‎ ‎że‎ ‎usiłowali‎ ‎wzniecić‎ ‎pożary,‎ ‎a‎ ‎przez‎ ‎to przerazić‎ ‎wojsko‎ ‎i‎ ‎mieszkańców,‎ ‎ale‎ ‎nie‎ ‎udało‎ ‎im‎ ‎się‎ ‎ani‎ ‎jedno, ani‎ ‎drugie.‎ ‎Żołnierze‎‎ ‎polscy‎ ‎stali‎ ‎wśród‎ ‎najsilniejszego‎ ‎ognia‎ ‎armatniego‎ ‎spokojnie‎ ‎pod‎ ‎bronią,‎ ‎a‎ ‎lud‎ ‎przyglądał‎ ‎się‎ ‎obojętnie‎ ‎pa dającym‎ ‎kulom,‎ ‎albo‎ ‎gasił‎ ‎tu‎ ‎i‎ ‎owdzie‎ ‎wszczęty‎ ‎ogień,‎ ‎nie‎ ‎pozwalając‎ ‎mu‎ ‎się‎ ‎dalej‎ ‎rozszerzyć.‎ ‎Tegoż‎ ‎samego‎ ‎dnia‎ ‎obchodził‎ ‎jenerał Kamieński‎ ‎swoje‎ ‎imieniny.‎ ‎Pragnąc‎ ‎uczcić‎ ‎dzień‎ ‎ten‎ ‎czynem‎ ‎okolicznościom‎ ‎odpowiednim,‎ ‎umówił‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎kiku‎ ‎przyjaciółmi‎ ‎i‎ ‎na‎ ‎czele 350‎ ‎jazdy‎ ‎uderzyli‎ ‎na‎ ‎bateryę‎ ‎moskiewską,‎ ‎nieco‎ ‎od‎ ‎obozu‎ ‎odległą. Wpadłszy‎ ‎na‎ ‎armaty,‎ ‎wycięli‎ ‎50‎ ‎ludzi,‎ ‎strzelców‎ ‎i‎ ‎artyleryi,‎ ‎a‎ ‎zagwoździwszy‎ ‎kilka‎ ‎dział,‎ ‎wrócili‎ ‎szczęśliwie‎ ‎do‎ ‎swego‎ ‎obozu.‎ ‎Kościuszko‎ ‎w‎ ‎dziennem‎ ‎obwieszczeniu‎ ‎podał‎ ‎wypadek‎ ‎ten‎ ‎do‎ ‎ogólnej wiadomości‎ ‎wojska,‎ ‎a‎ ‎najzasłużeńszych‎ ‎obdarzył‎ ‎upominkami. 

Podobne‎ ‎walki‎ ‎odbywały‎ ‎się‎ ‎na‎ ‎całej‎ ‎przestrzeni‎ ‎linii‎ ‎oblężniczej.‎ ‎Co‎ ‎noc‎ ‎niepokoiły‎ ‎oddziały‎ ‎polskie‎ ‎nieprzyjaciela‎ ‎licznemi‎ ‎wycieczkami,‎ ‎a‎ ‎wszystkie‎ ‎odznaczały‎ ‎się‎ ‎nadzwyczajną‎ ‎odwagą.‎ ‎Mianowicie‎ ‎wyróżniały‎ ‎się‎ ‎męztwem‎ ‎przed‎ ‎innemi‎ ‎brygady:‎ ‎Kołyski, Kopcia‎ ‎i‎ ‎Wyszkowskiego,‎ ‎pułk‎ ‎konny‎ ‎Henryka‎ ‎Dąbrowskiego‎ ‎i‎ ‎strzelcy Dybowskiego.‎ ‎Walecznie‎ ‎stawali‎ ‎również‎ ‎do‎ ‎walki‎ ‎w‎ ‎kilku‎ ‎bitwach kosynierzy‎ ‎i‎ ‎pikinierzy,‎ ‎a‎ ‎mieszczanie‎ ‎warszawscy,‎ ‎tworzący‎ ‎milicyą miejską,‎ ‎dali‎ ‎po‎ ‎kilkakroć,‎ ‎zwłaszcza‎ ‎przecież‎ ‎w‎ ‎bitwie‎ ‎pod‎ ‎Wolą, na‎ ‎dniu‎ ‎28‎ ‎lipca‎ ‎dowody‎ ‎nieustraszonego‎ ‎męztwa.‎ ‎Sławą‎ ‎przecież europejską,‎ ‎którą‎ ‎przyznali‎ ‎nawet‎ ‎Prusacy,‎ ‎okryła‎ ‎się‎ ‎artylerya‎ ‎polska.‎ ‎Jeden‎ ‎z‎ ‎wojskowych‎ ‎pruskich‎ ‎pisze‎ ‎w‎ ‎dziełku‎ ‎swem:‎ ‎„Der polnische‎ ‎Insurrectionskrieg“‎ ‎str.‎ ‎176.‎ ‎o‎ ‎niej‎ ‎co‎ ‎następuje:‎ ‎„Artyleryą‎ ‎polską‎ ‎udoskonalił‎ ‎jenerał‎ ‎artyleryi‎ ‎koronnej,‎ ‎hrabia‎ ‎Brühl, i‎ ‎znaną‎ ‎jest‎ ‎rzeczą,‎ ‎że‎ ‎należała‎ ‎do‎ ‎najlepszych‎ ‎w‎ ‎Europie.‎ ‎Doskonałość‎ ‎swą‎ ‎okazała‎ ‎pod‎ ‎Warszawą,‎ ‎i‎ ‎trzeba‎ ‎jej‎ ‎przyznać‎ ‎tę‎ ‎zasługę, że‎ ‎przyczyniła‎ ‎się‎ ‎znakomicie‎ ‎do‎ ‎obrony‎ ‎miasta‎ ‎tego.“

Król‎ ‎pruski,‎ ‎któremu‎ ‎zdobywanie‎ ‎Warszawy‎ ‎widocznie‎ ‎przykrzyć‎ ‎się‎ ‎zaczynało,‎ ‎wysłał‎ ‎na‎ ‎dniu‎ ‎2‎ ‎sierpnia‎ ‎wezwanie‎ ‎do‎ ‎króla Poniatowskiego,‎ ‎aby‎ ‎się‎ ‎miasto‎ ‎poddało:‎ ‎takie samo‎ ‎wezwanie‎ ‎prze słał‎ ‎jenerał‎ ‎Szwerin‎ ‎komendantowi‎ ‎Warszawy,‎ ‎Orłowskiemu.‎ ‎Stanisław‎ ‎August‎ ‎odpowiedział‎ ‎królowi‎ ‎pruskiemu,‎ ‎że‎ ‎Warszawa‎ ‎mając tyle‎ ‎walecznego‎ ‎wojska‎ ‎pod‎ ‎przewodnictwem‎ ‎Naczelnika,‎ ‎nie‎ ‎widzi jeszcze‎ ‎potrzeby‎ ‎kapitulacyi.‎ ‎Nazajutrz‎ ‎kazał‎ ‎król‎ ‎pruski‎ ‎burzyć wiatraki,‎ ‎pragnąc‎ ‎przez‎ ‎to‎ ‎ogłodzić‎ ‎miasto.‎ ‎Tymczasem‎ ‎nadeszły w‎ ‎nocy‎ ‎z‎ ‎19‎ ‎na‎ ‎20‎ ‎sierpnia‎ ‎20‎ ‎wielkich‎ ‎armat‎ ‎z‎ ‎Wrocławia.‎ ‎Niebawem‎ ‎wzięli‎ ‎się‎ ‎Prusacy‎ ‎do‎ ‎usypania‎ ‎nowych‎ ‎bateryi‎ ‎i‎ ‎gwałtownego ostrzeliwania‎ ‎miasta.‎ ‎Na‎ ‎dniu‎ ‎23‎ ‎sierpnia‎ ‎rozpoczęli‎ ‎silną‎ ‎kanonadę‎ ‎na‎ ‎obóz‎ ‎Mokronowskiego,‎ ‎nad‎ ‎którym‎ ‎objął‎ ‎komendę‎ ‎ks.‎ ‎Józef Poniatowski;‎ ‎nazajutrz‎ ‎przypuścili‎ ‎do‎ ‎niego‎ ‎szturm,‎ ‎przecież‎ ‎ze znacznemi‎ ‎stratami‎ ‎odparci‎ ‎zostali.‎ ‎Dnia‎ ‎26‎ ‎sierpnia‎ ‎ponowili‎ ‎atak jeszcze‎ ‎silniejszy;‎ ‎książę‎ ‎Poniatowski‎ ‎opadnięty‎ ‎przez‎ ‎przeważające siły,‎ ‎nie‎ ‎mógł‎ ‎wstrzymać‎ ‎szturmu,‎ ‎i‎ ‎musiał‎ ‎się‎ ‎cofnąć;‎ ‎Prusacy opanowali‎ ‎w‎ ‎skutek‎ ‎tego‎ ‎tak‎ ‎zwane‎ ‎„Szwedzkie‎ ‎Okopy"‎ ‎i‎ ‎reduty w‎ ‎Wawrzyszewie.‎ ‎Książę‎ ‎Poniatowski‎ ‎odebrawszy‎ ‎ranę,‎ ‎złożył‎ ‎dowództwo,‎ ‎które‎ ‎Kościuszko‎ ‎oddał‎ ‎Henrykowi‎ ‎Dąbrowskiemu.‎ ‎W‎ ‎nocy z‎ ‎dnia‎ ‎27‎ ‎na‎ ‎28‎ ‎sierpnia‎ ‎zdobyli‎ ‎jeszcze‎ ‎Prusacy‎ ‎o‎ ‎świcie‎ ‎wysokie baterye‎ ‎i‎ ‎szańce,‎ ‎które‎ ‎natychmiast‎ ‎osadzili;‎ ‎poczem‎ ‎rozegrała‎ ‎się bitwa‎ ‎najkrwawsza‎ ‎i‎ ‎najważniejsza‎ ‎z‎ ‎całego‎ ‎oblężenia.‎ ‎Prusacy ośmieleni‎ ‎łatwością‎ ‎zajęcia‎ ‎przed‎ ‎dwoma‎ ‎dniami‎ ‎kilku‎ ‎mniej‎ ‎zna cznych‎ ‎pozycyi,‎ ‎ponowili‎ ‎atak‎ ‎na‎ ‎obóz‎ ‎Dąbrowskiego‎ ‎pod‎ ‎Wawrzyszewem.‎ ‎Bitwa‎ ‎rozpoczęła‎ ‎się‎ ‎o‎ ‎4‎ ‎godzinie‎ ‎z‎ ‎rana‎ ‎i‎ ‎rozszerzyła‎ ‎się na‎ ‎całą‎ ‎przestrzeń‎ ‎prawego‎ ‎skrzydła‎ ‎od‎ ‎Woli‎ ‎do‎ ‎Wisły.‎ ‎Wojska polskie‎ ‎poczęły‎ ‎się‎ ‎po‎ ‎kilku‎ ‎odpartych‎ ‎atakach‎ ‎z‎ ‎umysłu‎ ‎cofać,‎ ‎a‎ ‎Prusacy zapędziwszy‎ ‎się‎ ‎za‎ ‎niemi,‎ ‎doszli‎ ‎aż‎ ‎do‎ ‎Powązek.‎ ‎Tu‎ ‎oczekiwał‎ ‎na‎ ‎nich Kościuszko‎ ‎ze‎ ‎swym‎ ‎korpusem;‎ ‎na‎ ‎przedzie‎ ‎stało‎ ‎wojsko‎ ‎obywatelskie warszawskie‎ ‎i‎ ‎dzielnie‎ ‎odparło‎ ‎natarcie‎ ‎wroga,‎ ‎poczem‎ ‎nadciągnął‎ ‎bata lion‎ ‎pieszy‎ ‎pod‎ ‎komendą‎ ‎Dąbrowskiego,‎ ‎-‎ ‎równocześnie‎ ‎ozwały‎ ‎się‎ ‎działa polskie.‎ ‎Przyszło‎ ‎do‎ ‎nader‎ ‎krwawego‎ ‎starcia.‎ ‎Wojska‎ ‎pruskie,‎ ‎poniósłszy‎ ‎ciężkie‎ ‎straty‎ ‎w‎ ‎rannych‎ ‎i‎ ‎zabitych,‎ ‎musiały‎ ‎się‎ ‎cofnąć. Bitwa‎ ‎trwała‎ ‎do‎ ‎9‎ ‎godziny‎ ‎wieczorem.‎ ‎Kościuszko‎ ‎trzymając‎ ‎w‎ ‎ręku pomerańczę,‎ ‎której‎ ‎sokiem‎ ‎chłodził‎ ‎sobie‎ ‎spieczone‎ ‎usta,‎ ‎śledził przebieg‎ ‎bitwy‎ ‎z‎ ‎największym‎ ‎spokojem,‎ ‎w‎ ‎którym‎ ‎przebijała‎ ‎się pewność‎ ‎zwycięztwa.‎ ‎Straty‎ ‎pruskie‎ ‎wynosiły‎ ‎w‎ ‎rannych‎ ‎i‎ ‎zabitych do‎ ‎3,000‎ ‎ludzi;‎ ‎dwa‎ ‎pruskie‎ ‎regimenta‎ ‎piesze‎ ‎wyginęły‎ ‎prawie‎ ‎do szczętu,‎ ‎i‎ ‎musiały‎ ‎być‎ ‎z‎ ‎dalszej‎ ‎akcyi‎ ‎wycofane.‎ ‎Wielkiem męztwem‎ ‎odznaczyła‎ ‎się‎ ‎milicya‎ ‎warszawska‎ ‎i‎ ‎brygada‎ ‎Kołyski;‎ ‎- jenerał‎ ‎Dąbrowski‎ ‎za‎ ‎dowody‎ ‎dzielności‎ ‎i‎ ‎nieustraszonej‎ ‎odwagi‎ ‎odebrał‎ ‎w‎ ‎nagrodę‎ ‎od‎ ‎Naczelnika‎ ‎złotą‎ ‎obrączkę‎ ‎z‎ ‎napisem:‎ ‎„Ojczyzna swemu‎ ‎Obrońcy!“

Nie‎ ‎był‎ ‎to‎ ‎jeszcze‎ ‎koniec ‎niepowodzeń‎ ‎wojsk‎ ‎pruskich.‎ ‎Dnia 30‎ ‎sierpnia‎ ‎o‎ ‎godzinie‎ ‎1‎ ‎z‎ ‎północy‎ ‎wysunęli‎ ‎się‎ ‎Polacy‎ ‎z‎ ‎okopów pod‎ ‎Czystem,‎ ‎a‎ ‎podszedłszy‎ ‎cichaczem‎ ‎pod‎ ‎pruskie‎ ‎baterye, wykłuli‎ ‎załogę‎ ‎i‎ ‎zagwoździli‎ 9‎ ‎armat.‎ ‎Nazajutrz‎ ‎napadł‎ ‎oddział polski‎ ‎na‎ ‎pruski‎ ‎batalion‎ ‎fizyljerów‎ ‎i‎ ‎wyciął‎ ‎go‎ ‎w‎ ‎pień.‎ ‎

Król‎ ‎pruski‎ ‎postanowił‎ ‎na‎ ‎1‎ ‎września‎ ‎przypuścić‎ ‎ogólny‎ ‎szturm na‎ ‎Warszawę;‎ ‎czekał‎ ‎tylko‎ ‎na‎ ‎armaty‎ ‎wielkiego‎ ‎kalibru‎ ‎i‎ ‎amunicyą, które‎ ‎miały‎ ‎nadejść‎ ‎Wisłą‎ ‎z‎ ‎Grudziądza.‎ ‎Tymczasem‎ ‎wybuchło w‎ ‎Wielkopolsce‎ ‎powstanie;‎ ‎Kasztelan‎ ‎Mniewski,‎ ‎jenerał‎ ‎powstania Kujawskiego,‎ ‎uderzył‎ ‎z‎ ‎garstką‎ ‎powstańców‎ ‎dnia‎ ‎22‎ ‎sierpnia‎ ‎na jedenaście‎ ‎galarów‎ ‎płynących‎ ‎Wisłą‎ ‎i‎ ‎wiozących‎ ‎amunicyę,‎ ‎mającą służyć‎ ‎do‎ ‎szturmowania‎ ‎Warszawy;‎ ‎po‎ ‎krótkiej‎ ‎utarczce‎ ‎zdobyli‎ ‎powstańcy‎ ‎wielkopolscy‎ ‎galary,‎ ‎co‎ ‎mogli‎ ‎zabrali‎ ‎z‎ ‎nich,‎ ‎a‎ ‎resztę‎ ‎zatopili. 

Liczne‎ ‎klęski,‎ ‎a‎ ‎zwłaszcza‎ ‎szerzące‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎obozie‎ ‎choroby‎ ‎wojska, zniechęciły‎ ‎króla‎ ‎pruskiego‎ ‎do‎ ‎dalszego‎ ‎oblegania;‎ ‎nietylko‎ ‎więc,‎ ‎że zaniechał‎ ‎zamierzonego‎ ‎szturmu‎ ‎na‎ ‎Warszawę,‎ ‎ale‎ ‎zaprzestał‎ ‎dalszej walki.‎ ‎W‎ ‎nocy‎ ‎z‎ ‎dnia‎ ‎5‎ ‎na‎ ‎6‎ ‎września‎ ‎pościągali‎ ‎Prusacy‎ ‎cichaczem‎ ‎wszystkie‎ ‎działa‎ ‎z‎ ‎wałów,‎ ‎a‎ ‎nad‎ ‎ranem‎ ‎ujrzeli‎ ‎Polacy‎ ‎wojska pruskie‎ ‎i‎ ‎rosyjskie‎ ‎odciągające‎ ‎od‎ ‎stolicy.‎ ‎Nie‎ ‎chciano‎ ‎oczom‎ ‎swoim uwierzyć!‎ ‎Na‎ ‎wieść‎ ‎o‎ ‎odstąpieniu‎ ‎nieprzyjaciela‎ ‎radość‎ ‎wielka‎ ‎poruszyła‎ ‎obozy‎ ‎i‎ ‎miasto‎ ‎całe.‎ ‎Nie‎ ‎śmiano‎ ‎uderzyć‎ ‎na‎ ‎wroga,‎ ‎z‎ ‎obawy,, aby‎ ‎w‎ ‎pozorowym‎ ‎odwrocie‎ ‎nie‎ ‎kryła‎ ‎się‎ ‎zasadzka.‎ ‎Zagrzmiały tylko‎ ‎rozliczne‎ ‎działa‎ ‎na‎ ‎bateryach‎ ‎polskich‎ ‎odgłosem‎ ‎tryumfu‎ ‎i‎ ‎pożegnania!‎ ‎Tak‎ ‎skończyło‎ ‎się‎ ‎dwumiesięczne‎ ‎blisko‎ ‎oblężenie‎ ‎Warszawy,‎ ‎a‎ ‎obrona‎ ‎jej‎ ‎należy‎ ‎do‎ ‎najdzielniejszych‎ ‎czynów‎ ‎Kościuszki. 

***

Podczas‎ ‎gdy‎ ‎naokół‎ ‎Warszawy‎ ‎krwawe‎ ‎odbywały‎ ‎się zapasy, wrzała‎ ‎w‎ ‎mieście‎ ‎samem‎ ‎walka‎ ‎innego‎ ‎rodzaju,‎ ‎w‎ ‎której‎ ‎toczyły bój‎ ‎namiętności‎ ‎pojedyńczych‎ ‎osób‎ ‎i‎ ‎wrogich‎ ‎sobie‎ ‎stronnictw.‎ ‎Po tworzyły‎ ‎się‎ ‎rozliczne‎ ‎partye;‎ ‎-‎ ‎stronnicy‎ ‎króla,‎ ‎niechętni‎ ‎powstaniu, podburzali‎ ‎opinią‎ ‎przeciw‎ ‎Radzie‎ ‎Najwyższej‎ ‎i‎ ‎Kościuszce;‎ ‎‎lataj,‎ ‎gorący‎ ‎rewolucyonista,‎ ‎a‎ ‎przy‎ ‎tom‎ ‎zacięty‎ ‎wróg‎ ‎króla,‎ ‎otaczał się‎ ‎osobami‎ ‎dworowi‎ ‎i‎ ‎partyi‎ ‎jego‎ ‎nieprzychylnymi;‎ ‎nie‎ ‎oszczędza przecież‎ ‎i‎ ‎Kościuszki,‎ ‎którego‎ ‎łagodne‎ ‎postępowanie‎ nie‎ ‎trafiało do‎ ‎jego‎ ‎przekonania.‎ ‎Osobne‎ ‎jeszcze‎ ‎stronnictwo‎ ‎tworzył‎ ‎lud,; zwykł‎ ‎był‎ ‎wszelkie‎ ‎niepowodzenia‎ ‎przypisywać‎ ‎zdradzie;‎ ‎śledził‎ ‎więc bacznem‎ ‎okiem‎ ‎każdy‎ ‎krok‎ ‎osób‎ ‎podejrzanych,‎ ‎a‎ ‎przy‎ ‎najsłabszych choćby‎ ‎objawach‎ ‎spiskowania‎ ‎z‎ ‎wrogiem‎ ‎domagał‎ ‎się‎ ‎kary‎ ‎śmierci. Powieszano‎ ‎też‎ ‎na‎ ‎Piaskach‎ ‎od‎ ‎czasu‎ ‎do‎ ‎czasu‎ ‎osoby,‎ ‎którym‎ ‎winę udowodniono,‎ ‎między‎ ‎niemi‎ ‎kilku‎ ‎żydów,‎ ‎-‎ ‎‎na‎ ‎postrach‎ ‎zdrajcom. 

Niełatwe‎ ‎do‎ ‎spełnienia‎ ‎zadanie‎ ‎miał‎ ‎Kościuszko,‎ ‎walcząc‎ ‎z‎ ‎jednej strony‎ ‎z‎ ‎wrogiem‎ ‎zewnętrznym,‎ ‎z‎ ‎drugiej‎ ‎strony‎ ‎usiłując‎ ‎panować nad‎ ‎niespokojnym‎ ‎żywiołem‎ ‎roznamiętnionych‎ ‎umysłów‎ ‎mieszkańców stolicy.‎ ‎Przecież‎ ‎wielkością‎ ‎ducha,‎ ‎czystością‎ ‎charakteru‎ ‎i‎ ‎tą‎ ‎wysoka‎ ‎moralną‎ ‎przewagą,‎ ‎jaką‎ ‎przewyższał‎ ‎cały‎ ‎ogół,‎ ‎umiał‎ ‎dopełnić trudnego‎ ‎zadania‎ ‎tego;‎ ‎-‎ ‎umiał‎ ‎stawić‎ ‎czoło‎ ‎wrogowi‎ ‎na‎ ‎polu bitwy,‎ ‎zdołał‎ ‎utrzymać‎ ‎na‎ ‎wodzy‎ ‎umysły‎ ‎niesforne,‎ ‎i‎ ‎pokonywać tych,‎ ‎którzy,‎ ‎zapatrywaniom‎ ‎jego‎ ‎przeciwni,‎ ‎niechęć‎ ‎swą‎ ‎ku‎ ‎niemu posuwali‎ ‎nawet‎ ‎do‎ ‎knucia‎ ‎zamachów‎ ‎przeciw‎ ‎jego‎ ‎osobie. 

Po‎ ‎zniesieniu‎ ‎oblężenia‎ ‎zajęły‎ ‎Kościuszkę‎ ‎dwie‎ ‎sprawy‎ ‎najważniejsze:‎ ‎wysianie‎ ‎pomocy‎ ‎powstaniu‎ ‎wielkopolskiemu‎ ‎i‎ ‎obmyślenie sposobu‎ ‎stawienia‎ ‎przeszkody‎ ‎w‎ ‎połączeniu‎ ‎się‎ ‎Moskali,‎ ‎wracających z‎ ‎pod‎ ‎Warszawy,‎ ‎z‎ ‎Moskalami‎ ‎działającymi‎ ‎na‎ ‎Litwie‎ ‎i‎ ‎Ukrainie. - W‎ ‎samą‎ ‎porę‎ ‎wybuchło‎ ‎powstanie‎ ‎wielkopolskie‎ ‎w‎ ‎pruskim‎ ‎zaborze. Przygotowywał‎ ‎je‎ ‎kasztelan‎ ‎kujawski,‎ ‎Mniewski.‎ ‎-‎ ‎Dnia‎ ‎21‎ ‎sierpnia ogłosili‎ ‎akt‎ ‎powstania‎ ‎obywatele‎ ‎województwa‎ ‎poznańskiego;‎ ‎nazajutrz‎ ‎wybuchło‎ ‎powstanie‎ ‎w‎ ‎województwie‎ ‎kaliskiem‎ ‎i‎ ‎brzesko-kujawskiem.‎ ‎Tegoż‎ ‎dnia‎ ‎uderzył‎ ‎Mniewski‎ ‎na‎ ‎czele‎ ‎garstki‎ ‎powstańców‎ ‎na‎ ‎załogę‎ ‎pruską‎ ‎w‎ ‎Brześciu,‎ ‎a‎ ‎zniósłszy‎ ‎ją,‎ ‎pociągnął‎ ‎na Włocławek,‎ ‎gdzie‎ ‎z‎ ‎pomocą‎ ‎sług‎ ‎z‎ ‎kollegiaty‎ ‎odniósł‎ ‎podobne‎ ‎zwycięztwo;‎ ‎poczem‎ ‎zdobył‎ ‎na‎ ‎Wiśle‎ ‎galary‎ ‎pruskie,‎ ‎o‎ ‎czem‎ ‎wspomnieliśmy‎ ‎już‎ ‎powyżej.‎ ‎W‎ ‎tymże‎ ‎samym‎ ‎dniu‎ ‎wybuchło‎ ‎także‎ ‎po wstanie‎ ‎w‎ ‎Gnieźnie;‎ ‎nieco‎ ‎później:‎ ‎w‎ ‎Kaliszu,‎ ‎w‎ ‎Łęczyckiem,‎ ‎Sieradzkiem,‎ ‎Gostyńskiem‎ ‎i‎ ‎Wieluńskiem.‎ ‎W‎ ‎krótkim‎ ‎czasie‎ ‎rozszerzyło się‎ ‎powstanie‎ ‎po‎ ‎całej‎ ‎Wielkopolsce,‎ ‎a‎ ‎Mniewski‎ ‎opanował‎ ‎Nieszawę i‎ ‎spędził‎ ‎Prusaków‎ ‎z‎ ‎prawego‎ ‎brzegu‎ ‎Wisły.‎ ‎Wiadomości‎ ‎o‎ ‎wzmagającym‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎dniem‎ ‎każdym‎ ‎ruchu‎ ‎wielkopolskim‎ ‎zaniepokoiły‎ ‎króla pruskiego,‎ ‎pod‎ ‎Warszawą‎ ‎będącego,‎ ‎i‎ ‎przyczyniły‎ ‎się‎ ‎głównie‎ ‎do‎ ‎tego, że‎ ‎zaniechał‎ ‎dalszego‎ ‎oblężenia.‎ ‎-‎ ‎Powstanie‎ ‎wielkopolskie‎ ‎me‎ ‎posiadało‎ ‎wojska‎ ‎regularnego‎ ‎i‎ ‎domagało‎ ‎się‎ ‎u‎ ‎Naczelnika‎ ‎pomocy. Kościuszko‎ ‎wysłał‎ ‎też‎ ‎na‎ ‎dniu‎ ‎9‎ ‎września‎ ‎jenerała‎ ‎Henryka‎ ‎Dąbrowskiego‎ ‎na‎ ‎czele‎ ‎1000‎ ‎jazdy,‎ ‎1000‎ ‎piechoty,‎ ‎100‎ ‎strzelców‎ ‎i‎ ‎10 dział‎ ‎do‎ ‎Wielkopolski‎ ‎i‎ ‎dodał‎ ‎mu‎ ‎do‎ ‎towarzystwa‎ ‎Madalińskiego z ‎oddziałem‎ ‎obejmującym‎ ‎600‎ ‎koni;‎ ‎na‎ ‎komisarza‎ ‎wojennego przeznaczył‎ ‎Józefa‎ ‎Wybickiego.‎ ‎Po‎ ‎czterech‎ ‎dniach‎ ‎zniósł‎ ‎już‎ ‎Dąbrowski‎ ‎posterunki‎ ‎pruskie‎ ‎w‎ ‎Kamionnie,‎ ‎zabrał‎ ‎80‎ ‎ludzi‎ ‎do‎ ‎niewoli‎ ‎i‎ ‎wzmocnił‎ ‎oddział‎ ‎swój‎ ‎400‎ ‎piechoty‎ ‎z‎ ‎regimentu‎ ‎pierwszego. Był‎ ‎to‎ ‎początek‎ ‎nadzwyczaj‎ ‎pomyślnego‎ ‎przebiegu‎ ‎dalszej‎ ‎wyprawy. Na‎ ‎dniu‎ ‎20‎ ‎września‎ ‎połączył‎ ‎się‎ ‎Dąbrowski‎ ‎z‎ ‎kilkoma‎ ‎oddziałami powstania‎ ‎wielkopolskiego‎ ‎pod‎ ‎Kołem,‎ ‎i‎ ‎stanął‎ ‎24‎ ‎września‎ ‎obozem pod‎ ‎Słupcą.‎ ‎Tu‎ ‎przybyła‎ ‎do‎ ‎niego‎ ‎reszta‎ ‎oddziałów‎ ‎wielkopolskich, tak‎ ‎że‎ ‎cała‎ ‎armia‎ ‎jego‎ ‎wynosiła‎ ‎4000‎ ‎ludzi.‎ ‎Zorganizowawszy‎ ‎nieco swój‎ ‎korpus,‎ ‎wyruszył‎ ‎Dąbrowski‎ ‎26‎ ‎września‎ ‎trzema‎ ‎kolumnami‎ ‎ku Gnieznu.‎ ‎-‎ ‎W‎ ‎Inowrocławiu‎ ‎stał‎ ‎ze‎ ‎silnym‎ ‎oddziałem‎ ‎pułkownik‎ ‎pruski Szekuli;‎ ‎Dąbrowskiemu‎ ‎wypadało‎ ‎uderzyć‎ ‎na‎ ‎niego,‎ ‎aby‎ ‎oczyścić sobie‎ ‎prawe‎ ‎skrzydło‎ ‎i‎ ‎otworzyć‎ ‎komunikacyą‎ ‎z‎ ‎Warszawą.‎ ‎Ułatwił mu‎ ‎wykonanie‎ ‎zadania‎ ‎tego‎ ‎Szekuli‎ ‎sam;‎ ‎dowiedziawszy‎ ‎się‎ ‎bowiem, że‎ ‎Dąbrowski‎ ‎nadciąga‎ ‎ku‎ ‎Gnieznu,‎ ‎opuścił‎ ‎Inowrocław‎ ‎i‎ ‎wyszedł mu‎ ‎naprzeciw.‎ ‎W‎ ‎Gnieźnie‎ ‎stanął‎ ‎Dąbrowski‎ ‎27‎ ‎września,‎ ‎ztąd wyruszył‎ ‎w‎ ‎dalszy‎ ‎pochód‎ ‎i‎ ‎przybył‎ ‎29‎ ‎do‎ ‎Łabiszyna‎ ‎dokąd‎ ‎zbliżył się‎ ‎również‎ ‎i‎ ‎Szekuli.‎ ‎Nazajutrz‎ ‎przyszło‎ ‎do‎ ‎usilnej‎ ‎utarczki.‎ ‎O‎ ‎północy‎ ‎zaatakowały‎ ‎wojska‎ ‎pruskie‎ ‎obóz‎ ‎Dąbrowskiego;‎ ‎po‎ ‎żwawej potyczce‎ ‎musiały‎ ‎się‎ ‎przecież‎ ‎cofnąć,‎ ‎z‎ ‎dość‎ ‎znacznemi‎ ‎stratami. Szekuli‎ ‎nie‎ ‎wrócił‎ ‎już‎ ‎do‎ ‎Inowrocławia,‎ ‎ale‎ ‎udał‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎Bydgoszcz. Przez‎ ‎dwa‎ ‎dni‎ ‎odpoczywał‎ ‎Dąbrowski‎ ‎w‎ ‎Łabiszynie,‎ ‎przeznaczywszy czas‎ ‎ten‎ ‎na‎ ‎organizacyą‎ ‎swej‎ ‎armii,‎ ‎poczem‎ ‎na‎ ‎dniu‎ ‎1‎ ‎października o‎ ‎8‎ ‎wieczorem‎ ‎udał‎ ‎się‎ ‎za‎ ‎Szekulim‎ ‎do‎ ‎Bydgoszczy,‎ ‎gdzie‎ ‎staną nazajutrz‎ ‎rano.‎ ‎

Ustawiwszy‎ ‎tu‎ ‎wojsko‎ ‎swe‎ ‎do‎ ‎boju‎ ‎i‎ ‎wystrzeliwszy‎ ‎kilka‎ ‎razy z ‎armat,‎ ‎wysłał‎ ‎Dąbrowski‎ ‎adjutanta‎ ‎swego,‎ ‎Zabłockiego,‎ ‎do‎ ‎Szekulego‎ ‎z‎ ‎wezwaniem, aby‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎wojskiem‎ ‎swem‎ ‎i‎ ‎z‎ ‎miastem‎ ‎poddał Pułkownik‎ ‎pruski‎ ‎przyjął‎ ‎posła‎ ‎nader‎ ‎cierpko;‎ ‎Dąbrowski‎ ‎przypuścił w‎ ‎skutek‎ ‎tego‎ ‎szturm‎ ‎do‎ ‎miasta.‎ ‎Po‎ ‎krótkiej‎ ‎ale‎ ‎zaciętej‎ ‎o‎ ‎ironu poddało‎ ‎się‎ ‎miasto;‎ ‎Szekuli‎ ‎raniony‎ ‎kulą ‎armatnią‎ ‎upadł‎ ‎i‎ ‎leżą‎ł ‎na bruku‎ ‎ulicy,‎ ‎gdy‎ ‎wojsko‎ ‎polskie‎ ‎wchodziło‎ ‎do‎ ‎miasta,‎ ‎W‎ ‎takim stanie‎ ‎wzięto‎ ‎go‎ ‎do‎ ‎niewoli;‎ ‎Dąbrowski‎ ‎przebaczył‎ ‎mu‎ ‎szorstkie obejście‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎jego‎ ‎adjutantem,‎ ‎otoczył‎ ‎go‎ ‎najstaranniejszą‎ ‎opieką, mimo‎ ‎to‎ ‎umarł‎ ‎pułkownik‎ ‎z‎ ‎odniesionej‎ ‎rany‎ ‎czwartego‎ ‎dnia. 

Tego‎ ‎samego‎ ‎dnia‎ ‎wysłał‎ ‎Dąbrowski‎ ‎majora‎ ‎Molskiego‎ ‎z‎ ‎raportem ‎do‎ ‎Kościuszki,‎ ‎w‎ ‎którym‎ ‎doniósł‎ ‎mu‎ ‎o‎ ‎wzięciu‎ ‎Bydgoszczy i‎ ‎prosił‎ ‎go‎ ‎zarazem‎ ‎o‎ ‎nadesłanie‎ ‎posiłków‎ ‎w‎ ‎piechocie‎ ‎i‎ ‎kilku armatach.‎ ‎Zaopatrzywszy‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎Bydgoszczy‎ ‎w‎ ‎broń‎ ‎zdobytą,‎ ‎udał‎ ‎się‎ ‎Dąbrowski‎ ‎pod‎ ‎Toruń,‎ ‎aby‎ ‎go‎ ‎zdobyć;‎ ‎zastał‎ ‎tu‎ ‎przecież‎ ‎świeżo‎ ‎nadeszłe‎ ‎posiłki‎ ‎pruskie,‎ ‎wskutek‎ ‎czego‎ ‎od‎ ‎zamiaru‎ ‎swego‎ ‎minia odstąpić.‎ ‎Dąbrowski‎ ‎cofnął‎ ‎się‎ ‎napowrót‎ ‎do‎ ‎Bydgoszczy,‎ ‎tymczasem nadeszłe‎ ‎po‎ ‎drodze‎ ‎smutne‎ ‎wiadomości‎ ‎z‎ ‎Warszawy‎ ‎odebrały‎ ‎mu wszelką‎ ‎nadzieję‎ ‎otrzymania‎ ‎upragnionych‎ ‎posiłków.‎ ‎Ponieważ‎ ‎tak jenerał‎ ‎pruski‎ ‎Szweryn, ‎jako‎ ‎i‎ ‎garnizon‎ ‎toruński,‎ ‎wzmocniony‎ ‎korpusem‎ ‎jenerała‎ ‎Ledywarego,‎ ‎zagrażali‎ ‎jego‎ ‎korpusowi,‎ ‎uznał Dąbrowski‎ ‎odwrót‎ ‎spieszny‎ ‎za‎ ‎konieczny,‎ ‎zanimby‎ ‎jeszcze‎ ‎nieprzyjaciel zdołał‎ ‎połączyć‎ ‎rozproszone‎ ‎siły.‎ ‎-‎ ‎Cofały‎ ‎się‎ ‎więc‎ ‎wojska‎ ‎polskie na‎ ‎Kaczkowo‎ ‎i‎ ‎Gniewkowo,‎ ‎gdzie‎ ‎w‎ ‎pochodzie‎ ‎tym‎ ‎doszła‎ ‎je‎ ‎smutna wieść‎ ‎o‎ ‎klęsce‎ ‎pod‎ ‎Maciejowicami. 

Wjazd Dąbrowskiego do Bydgoszczy.
Wjazd Dąbrowskiego do Bydgoszczy.

Wspomnieliśmy‎ ‎powyżej,‎ ‎że‎ ‎drugą‎ ‎ważną‎ ‎sprawą‎ ‎było‎ ‎dla‎ ‎Kościuszki,‎ ‎po‎ ‎zniesieniu‎ ‎oblężenia‎ ‎Warszawy,‎ ‎niedopuszczenie‎ ‎połączenia się‎ ‎wojsk‎ ‎rosyjskich,‎ ‎wracających‎ ‎z‎ ‎pod‎ ‎stolicy,‎ ‎z‎ ‎wojskami‎ ‎rosyjskiemi‎ ‎załogującemi‎ ‎na‎ ‎Litwie.‎ ‎Sprawa‎ ‎ta‎ ‎była‎ ‎tem‎ ‎ważniejszą,‎ ‎że z‎ ‎Litwy‎ ‎dochodziły‎ ‎go‎ ‎niepomyślne‎ ‎wiadomości.‎ ‎Po‎ ‎odebraniu‎ ‎naczelnej‎ ‎komendy‎ ‎nad‎ ‎siłą‎ ‎zbrojną‎ ‎litewską‎ ‎Jasińskiemu,‎ ‎a‎ ‎oddaniu jej‎ ‎Michałowi‎ ‎Wielhorskiemu,‎ ‎poczęły‎ ‎się‎ ‎na‎ ‎Litwie‎ ‎niepowodzenia. Wielhorski‎ ‎zastał‎ ‎wojsko‎ ‎litewskie‎ ‎w‎ ‎stanie‎ ‎opłakanym;‎ ‎nie‎ ‎posiadając‎ ‎odpowiedniej‎ ‎energii,‎ ‎nie‎ ‎umiał‎ ‎na‎ ‎zapobieżenie‎ ‎złego‎ ‎nic‎ ‎uczynić;‎ ‎-‎ ‎w‎ ‎raportach‎ ‎swych‎ ‎przesyłanych‎ ‎Naczelnikowi‎ ‎skarżył ‎się tylko‎ ‎bezustannie.‎ ‎Był‎ ‎to‎ ‎żołnierz‎ ‎dobry,‎ ‎ale‎ ‎na‎ ‎wojnę‎ ‎regularną, w‎ ‎stosunkach,‎ ‎w‎ ‎jakie‎ ‎wszedł,‎ ‎okazał‎ ‎się‎ ‎wodzem‎ ‎niedołężnym.‎ ‎Gdy Moskale‎ ‎na‎ ‎dniu‎ ‎19‎ ‎lipca‎ ‎przypuścili‎ ‎szturm‎ ‎do‎ ‎Wilna,‎ ‎była‎ ‎w‎ ‎niem garstka‎ ‎wojsk‎ ‎polskich‎ ‎pod‎ ‎dowództwem‎ ‎jenerała‎ ‎Grabowskiego i‎ ‎majora‎ ‎Mejera.‎ ‎Tak‎ ‎wojsko‎ ‎jako‎ ‎i‎ ‎mieszczanie‎ ‎bronili‎ ‎się‎ ‎zacięcie, -‎ ‎walka‎ ‎z‎ ‎przeważającemi‎ ‎siłami‎ ‎rosyjskiemi‎ ‎była‎ ‎olbrzymią,‎ ‎trwa‎ ‎a przez‎ ‎dwa‎ ‎dni.‎ ‎-‎ ‎Wielhorski,‎ ‎w‎ ‎pobliżu‎ ‎znajdując‎ ‎się‎ ‎ze‎ ‎swym‎ korpusem,‎ ‎podążał‎ ‎leniwo‎ ‎z‎ ‎odsieczą,‎ ‎i‎ ‎tylko‎ ‎na‎ ‎silne‎ ‎nalegania‎ ‎oficerów zdecydował‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎wysłania‎ ‎oblężonym‎ ‎pomocy,‎ ‎która‎ ‎w‎ ‎ostatecznej już‎ ‎nadeszła‎ ‎chwili.‎ ‎ 

Sam‎ ‎widząc,‎ ‎że‎ ‎do‎ ‎spełnienia‎ ‎powierzonego‎ ‎mu‎ ‎zadania‎ ‎jest‎ ‎za słabym,‎ ‎zażądał‎ ‎Wielhorski‎ ‎po‎ ‎krótkim‎ ‎czasie‎ ‎zwolnienia‎ ‎z‎ ‎nałożonych‎ ‎nań‎ ‎obowiązków.‎ ‎Kościuszko‎ ‎uczynił‎ ‎prośbie‎ ‎jego‎‎ ‎zadość i‎ ‎posłał‎ ‎w‎ ‎miejsce‎ ‎jego‎ ‎Mokronowskiego,‎ ‎a‎ ‎do‎ ‎czasu‎ ‎przybycia‎ ‎jego oddał‎ ‎komendę‎ ‎Chlewińskiemu.‎ ‎Mokronowski‎ ‎me‎ ‎dojechał‎ ‎do Wilna,‎ ‎gdyż‎ ‎już‎ ‎poprzednio‎ ‎zdobyli‎ ‎je‎ ‎Moskale.‎ ‎Dnia‎ ‎9‎ ‎sierpnia objął‎ ‎naczelne‎ ‎dowództwo‎ ‎Chlewiński,‎ ‎a‎ ‎11‎ ‎z‎ ‎rana‎ ‎opanowali‎ ‎Mo skale‎ ‎góry‎ ‎otaczające‎ ‎Wilno‎ ‎i‎ ‎rozpoczęli‎ ‎straszliwą‎ ‎kanonadę,‎ ‎nazajutrz‎ ‎otworzyło‎ ‎miasto‎ ‎nieprzyjacielowi‎ ‎bramy.

Wiadomość‎ ‎o‎ ‎klęsce‎ ‎tej‎ ‎zaniepokoiła‎ ‎wielce‎ ‎Kościuszkę‎ ‎Moskale‎ ‎bowiem,‎ ‎mając‎ ‎w‎ ‎ręku‎ ‎Wilno,‎ ‎mogli‎ ‎skupić‎ ‎swe‎ ‎siły,‎ ‎a ‎znosząc‎ ‎jeden‎ ‎po‎ ‎drugim‎ ‎oddziały‎ ‎powstańcze,‎ ‎łatwą‎ ‎było‎ ‎dla‎ ‎nich rzeczą‎ ‎zapanować‎ ‎nad‎ ‎prawym‎ ‎brzegiem‎ ‎Wisły.‎ ‎Od‎ ‎chwili‎ też wzięcia‎ ‎Wilna‎ ‎pokazuje‎ ‎się‎ ‎nieład‎ ‎i‎ ‎brak‎ ‎jednolitego‎ ‎planu‎ ‎w‎ ‎działaniach‎ ‎oddziałów‎ ‎polskich‎ ‎litewskich.‎ ‎Sierakowski,‎ ‎którego‎ ‎Kościuszko‎ ‎wysłał‎ ‎był‎ ‎na‎ ‎Litwę‎ ‎z‎ ‎początkiem‎ ‎oblężenia‎ ‎Warszawy,‎ ‎obozował‎ ‎pod‎ ‎Brześciem,‎ ‎obserwując‎ ‎jenerała‎ ‎moskiewskiego‎ ‎Derfeldena; doniósł‎ ‎on‎ ‎Naczelnikowi,‎ ‎że‎ ‎przemagającej‎ ‎sile‎ ‎oprzeć‎ ‎się‎ ‎nie‎ ‎zdoła; wysłano‎ ‎mu‎ ‎z‎ ‎pomocą‎ ‎Kniaziewicza.‎ ‎-‎ ‎Jeden‎ ‎oddział‎ ‎litewski‎ ‎stał na‎ ‎Żmudzi‎ ‎i‎ ‎docierał‎ ‎aż‎ ‎do‎ ‎Kurlandyi,‎ ‎ale‎ ‎gdy‎ ‎po‎ ‎wzięciu‎ ‎Wilna Chlewiński‎ ‎cofnął‎ ‎się‎ ‎ku‎ ‎Kownu,‎ ‎poczęły‎ ‎się‎ ‎cofać‎ ‎za‎ ‎nim‎ ‎wszystkie korpusy.‎ ‎Stefan‎ ‎Grabowski‎ ‎zapędził‎ ‎się‎ ‎nad‎ ‎Berezynę,‎ ‎aby‎ ‎tam wywołać‎ ‎powstanie‎ ‎na‎ ‎tyłach‎ ‎Moskali,‎ ‎ale‎ ‎obskoczony‎ ‎wojskiem rosyjskiem‎ ‎musiał‎ ‎się‎ ‎poddać.‎ ‎Również‎ ‎nie‎ ‎udała‎ ‎się‎ ‎Michałowi Ogińskiemu‎ ‎wyprawa‎ ‎do‎ ‎Inflant.‎ ‎Reszta‎ ‎wojsk‎ ‎litewskich,‎ ‎rozdrobniona‎ ‎na‎ ‎małe‎ ‎oddziały,‎ ‎zajmowała‎ ‎takie‎ ‎stanowiska,‎ ‎w‎ ‎których‎ ‎nie było‎ ‎wroga. 

Zrozumieć‎ ‎łatwo,‎ ‎że‎ ‎w‎ ‎takiem‎ ‎położeniu‎ ‎rzeczy‎ ‎chodziło‎ ‎Kościuszce‎ ‎bardzo‎ ‎o‎ ‎to,‎ ‎aby‎ ‎Moskale,‎ ‎cofający‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎pod‎ ‎Warszawy, nie‎ ‎dotarli‎ ‎do‎ ‎Litwy,‎ ‎co‎ ‎przyczyniłoby‎ ‎jeszcze‎ ‎bardziej‎ ‎niebezpieczeństwa.‎ ‎Wysłał‎ ‎więc‎ ‎korpus‎ ‎czterotysięczny‎ ‎pod‎ ‎komendą‎ ‎księcia Adama‎ ‎Ponińskiego‎ ‎nad‎ ‎Wisłę,‎ ‎aby‎ ‎bronił‎ ‎przeprawy‎ ‎jenerałowi rosyjskiemu,‎ ‎Fersenowi.‎ ‎-‎ ‎Pragnąc‎ ‎zaś‎ ‎naocznie‎ ‎przekonać‎ ‎się o ‎stanie‎ ‎korpusu‎ ‎Sierakowskiego,‎ ‎oddał‎ ‎zastępstwo‎ ‎naczelnego‎ ‎dowództwa‎ ‎Zajączkowi‎ ‎i‎ ‎wyruszył‎ ‎ku‎ ‎Brześciowi.‎ ‎Zaledwie‎ ‎jednak wyjechał‎ ‎z‎ ‎Warszawy,‎ ‎doszła‎ ‎go‎ ‎smutna‎ ‎wiadomość:‎ ‎że‎ ‎Sierakowski stoczył‎ ‎na‎ ‎dniu‎ ‎17‎ ‎września‎ ‎nieszczęśliwą‎ ‎bitwę‎ ‎z‎ ‎Derfeldenem‎ ‎pod Krupczycami‎ ‎i‎ ‎że‎ ‎poniósłszy‎ ‎znaczne‎ ‎straty,‎ ‎cofnąć‎ ‎się‎ ‎musiał‎ ‎ku Brześciowi,‎ ‎że‎ ‎zaledwie‎ ‎tu‎ ‎stanął,‎ ‎uderzył‎ ‎na‎ ‎niego‎ ‎dnia‎ ‎19‎ ‎września jenerał‎ ‎Suworów,‎ ‎a‎ ‎napad‎ ‎ten‎ ‎był‎ ‎tak‎ ‎niespodziany‎ ‎i‎ ‎gwałtowny,‎ ‎iż przerażone‎ ‎wojsko‎ ‎Sierakowskiego‎ ‎poszło‎ ‎w‎ ‎rozsypkę,‎ ‎przyczem‎ ‎zabrali‎ ‎Moskale‎ ‎niemal‎ ‎wszystkie‎ ‎armaty‎ ‎polskie,‎ ‎i‎ ‎wzięli‎ ‎wiele‎ ‎ludzi do‎ ‎niewoli.‎ ‎

Wiadomość‎ ‎ta‎ ‎nieszczęśliwa‎ ‎przeraziła‎ ‎Kościuszkę,‎ ‎ale‎ ‎me‎ ‎pozbawiła‎ ‎go‎ ‎nadzieji‎ ‎powetowania‎ ‎szkody.‎ ‎Rozkazał‎ ‎natychmiast Zajączkowi‎ ‎wysłać‎ ‎z‎ ‎pod‎ ‎Warszawy‎ ‎najlepsze‎ ‎regimenta‎ ‎z‎ ‎pomocą Sierakowskiemu‎ ‎i‎ ‎obmyślił‎ ‎nowy‎ ‎plan‎ ‎działania,‎ ‎odpowiedni‎ ‎do‎ ‎zmian ostatnich,‎ ‎jakie‎ ‎zaszły‎ ‎na‎ ‎teatrze‎ ‎wojny.‎ ‎Zwycięztwo‎ ‎Suworowa,‎ ‎odniesione‎ ‎nad‎ ‎Sierakowskim,‎ ‎pogorszyło‎ ‎wielce‎ ‎i‎ ‎tak‎ ‎już‎ ‎niepomyślny stan‎ ‎rzeczy‎ ‎na‎ ‎Litwie;‎ ‎-‎ ‎Kościuszko‎ ‎postanowił‎ ‎więc‎ ‎zgromadzić wszystkie‎ ‎siły‎ ‎wojsk‎ ‎litewskich‎ ‎pod‎ ‎Grodno,‎ ‎posunąć‎ ‎je‎ ‎pod‎ ‎Brześć i‎ ‎uderzyć‎ ‎z‎ ‎tyłu‎ ‎na‎ ‎Suworowa,‎ ‎który‎ ‎tam‎ ‎obozował,‎ ‎a‎ ‎sam‎ ‎ze‎ ‎wzmocnionym‎ ‎oddziałem‎ ‎Sierakowskiego‎ ‎zaatakować‎ ‎go‎ ‎z‎ ‎przodu.‎ ‎‎Kościuszko‎ ‎zamyślał‎ ‎w‎ ‎ten‎ ‎sposób‎ ‎pomścić‎ ‎klęskę‎ ‎zadaną‎ ‎Sierakowskiemu, i‎ ‎wstrzymać‎ ‎Suworowa‎ ‎w‎ ‎dalszym‎ ‎pochodzie‎ ‎ku‎ ‎Warszawie,‎ ‎gdy nowy‎ ‎wypadek‎ ‎wywrócił‎ ‎plan‎ ‎ten‎ ‎powzięty‎ ‎i‎ ‎nadał‎ ‎całej‎ ‎walce kierunek‎ ‎zupełnie‎ ‎inny,‎ ‎a‎ ‎dla‎ ‎sprawy‎ ‎naszej‎ ‎narodowej‎ ‎jak‎ ‎najnieszczęśliwszy. 

Książe‎ ‎Adam‎ ‎Poniński‎ ‎nie‎ ‎zdołał‎ ‎spełnić‎ ‎zadania,‎ ‎w‎ ‎jakiem go‎ ‎Kościuszko‎ ‎wysłał‎ ‎nad‎ ‎Wisłę‎ ‎i‎ ‎na‎ ‎dniu‎ ‎6‎ ‎października‎ ‎doniósł Naczelnikowi,‎ ‎że‎ ‎Fersen‎ ‎przeprawił‎ ‎się‎ ‎przez‎ ‎rzekę‎ ‎i‎ ‎stanął‎ ‎na‎ ‎drugim‎ ‎jej‎ ‎brzegu.‎ ‎-‎ ‎Wypadek‎ ‎ten‎ ‎zmusił‎ ‎Kościuszkę‎ ‎do‎ ‎zmiany‎ ‎planu dalszych‎ ‎czynności;‎ ‎mając‎ ‎Fersena‎ ‎po‎ ‎za‎ ‎sobą,‎ ‎nie‎ ‎mógł‎ ‎już‎ ‎myśleć o‎ ‎uderzeniu‎ ‎na‎ ‎Suworowa,‎ ‎ale‎ ‎wypadało‎ ‎mu‎ ‎poprzednio‎ ‎wydać‎ ‎bitwę Fersenowi,‎ ‎aby‎ ‎go‎ ‎znieść,‎ ‎zanim‎ ‎oba‎ ‎korpusy‎ ‎nieprzyjacielskie‎ ‎zdążą się‎ ‎połączyć.‎ ‎W‎ ‎obec‎ ‎słabych‎ ‎sił‎ ‎Sierakowskiego,‎ ‎których‎ ‎do‎ ‎przeprowadzenia‎ ‎pomysłu‎ ‎tego‎ ‎mógł‎ ‎jedynie‎ ‎użyć,‎ ‎był‎ ‎to‎ ‎krok‎ ‎nader śmiały,‎ ‎rozpaczliwy‎ ‎niemal,‎ ‎ale‎ ‎konieczny.‎ ‎W‎ ‎tym‎ ‎celu‎ ‎wydał‎ ‎rozkaz Kniaziewiczowi,‎ ‎aby‎ ‎podążał‎ ‎do‎ ‎Okrzei‎ ‎z‎ ‎3,000‎ ‎ludzi,‎ ‎to‎ ‎samo‎ ‎uczynić polecił‎ ‎Sierakowskiemu‎ ‎i‎ ‎Kamińskiemu.‎ ‎Oprócz‎ ‎tego‎ ‎wysłał‎ ‎jeszcze z‎ ‎pod‎ ‎Warszawy‎ ‎dwa‎ ‎regimenta‎ ‎piesze‎ ‎i‎ ‎kilka‎ ‎dział‎ ‎ku‎ ‎wzmocnieniu Sierakowskiego;‎ ‎sam‎ ‎zaś‎ ‎udał‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎jego‎ ‎obozu‎ ‎dnia‎ ‎6‎ ‎października w‎ ‎towarzystwie‎ ‎Niemcewicza.‎ ‎Nazajutrz‎ ‎udała‎ ‎się‎ ‎armia‎ ‎Sierakowskiego‎ ‎pod‎ ‎Korytnicę,‎ ‎gdzie‎ ‎od‎ ‎pojmanego‎ ‎oficera‎ ‎rosyjskiego‎ ‎do wiedział‎ ‎się‎ ‎Kościuszko,‎ ‎że‎ ‎nieprzyjaciel‎ ‎rozporządzał‎ ‎pod‎ ‎względem liczby‎ ‎wojska‎ ‎i‎ ‎dział‎ ‎niemal‎ ‎cztery‎ ‎razy‎ ‎większą‎ ‎siłą‎ ‎od‎ ‎wojsk‎ ‎polskich;‎ ‎tu‎ ‎przybył‎ ‎także‎ ‎goniec‎ ‎od‎ ‎Dąbrowskiego,‎ ‎major‎ ‎Molski,‎ ‎z‎ ‎do niesieniem‎ ‎o‎ ‎wcięciu‎ ‎Bydgoszczy.‎ ‎Dnia‎ ‎9‎ ‎października‎ ‎nadeszły z‎ ‎rana‎ ‎regimenta‎ ‎piesze‎ ‎z‎ ‎pod‎ ‎Warszawy‎ ‎pod‎ ‎dowództwem‎ ‎pułkownika‎ ‎Krzyckiego‎ ‎i‎ ‎połączyły‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎korpusem‎ ‎Sierakowskiego.‎ ‎O‎ ‎godzinie‎ ‎5‎ ‎wieczorem‎ ‎ściągnęły‎ ‎się‎ ‎wszystkie‎ ‎siły‎ ‎pod‎ ‎Maciejowice. 

Po‎ ‎stronie‎ ‎polskiej‎ ‎wiedziano,‎ ‎że‎ ‎się‎ ‎zbliża‎ ‎stanowcza‎ ‎chwila, od‎ ‎rana‎ ‎już‎ ‎bowiem‎ ‎ujrzano‎ ‎w‎ ‎pobliżu‎ ‎wojsko‎ ‎nieprzyjacielskie;‎ ‎lubo siły‎ ‎Fersena‎ ‎były‎ ‎znacznie‎ ‎liczniejsze,‎ ‎nie‎ ‎tracił‎ ‎przecież‎ ‎Kościuszko dobrej‎ ‎myśli‎ ‎i‎ ‎z‎ ‎otuchą‎ ‎największą‎ ‎zabrał‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎stoczenia‎ ‎olbrzymiej‎ ‎walki.‎ ‎Umyślił‎ ‎zacząć‎ ‎bitwę‎ ‎korpusem‎ ‎Sierakowskiego,‎ ‎a‎ ‎dopiero wśród‎ ‎niej‎ ‎miał‎ ‎nadciągnąć‎ ‎książę‎ ‎Poniński‎ ‎ze‎ ‎swym oddziałem,‎ ‎który‎ ‎obozował‎ ‎o‎ ‎trzy‎ ‎mile‎ ‎od‎ ‎Maciejowic;‎ ‎w‎ ‎ten‎ ‎sposób‎ ‎musiał‎ ‎nieprzyjaciel,‎ ‎dostać‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎dwa‎ ‎ognie,‎ ‎a‎ ‎zwycięztwo‎ ‎po winno‎ ‎było‎ ‎według‎ ‎wszelkich‎ ‎przypuszczeń‎ ‎wypaść‎ ‎na‎ ‎stronę‎ ‎wojsk polskich.‎ ‎W‎ ‎skutek‎ ‎planu‎ ‎tego‎ ‎ustawił‎ ‎Kościuszko‎ ‎armię‎ ‎swoją w‎ ‎odpowiedni‎ ‎sposób;‎ ‎odsłoniwszy‎ ‎lewe‎ ‎skrzydło,‎ ‎zostawił‎ ‎miejsce‎ ‎próżne dla‎ ‎Moskali,‎ ‎którzy‎ ‎w‎ ‎niem‎ ‎stanąwszy,‎ ‎mieli‎ ‎być‎ ‎wzięci‎ ‎z‎ ‎boku‎ ‎przez Ponińskiego,‎ ‎dla‎ ‎którego‎ ‎usypano‎ ‎baterye. 

Maciejowice,‎ ‎naówczas‎ ‎wieś,‎ ‎a‎ ‎dziś‎ ‎licha‎ ‎mieścina,‎ ‎leży‎ ‎nizko położona‎ ‎o‎ ‎pół‎ ‎mili‎ ‎od‎ ‎Wisły;‎ ‎w‎ ‎małej‎ ‎odległości‎ ‎od‎ ‎niej‎ ‎rozkłada się‎ ‎wzniesiona‎ ‎równina.‎ ‎Z‎ ‎tej‎ ‎prowadzi‎ ‎na‎ ‎przodzie‎ ‎pochyłość‎ ‎ku grobli;‎ ‎po‎ ‎prawej‎ ‎ręce‎ ‎płynie‎ ‎rzeczka‎ ‎Okszeja,‎ ‎po‎ ‎lewej‎ ‎stronie‎ ‎otaczały‎ ‎równinę‎ ‎błota‎ ‎i‎ ‎zarośla.‎ ‎Na‎ ‎wyniesionej‎ ‎tej‎ ‎równinie‎ ‎skupiły się‎ ‎wojska‎ ‎polskie.‎ ‎Przystępu‎ ‎do‎ ‎grobli‎ ‎broniła‎ ‎usypana‎ ‎baterya, zasłoniona‎ ‎pułkiem‎ ‎strzelców‎ ‎i‎ ‎regimentem‎ ‎Działyńskiego‎ ‎pod‎ ‎rozkazami‎ ‎Sierakowskiego.‎ ‎Resztę‎ ‎zaokrąglenia‎ ‎dopełniła‎ ‎piechota,‎ ‎brygada‎ ‎konna‎ ‎Kopcia,‎ ‎ułani‎ ‎Kamińskiego,‎ ‎dwa‎ ‎szwadrony‎ ‎milicyi‎ województwa‎ ‎Brzeskiego;‎ ‎-‎ ‎wszystko‎ ‎to‎ ‎stało‎ ‎pod‎ ‎komendą‎ ‎jenerała Kniaziewicza. 

Kościuszko,‎ ‎pragnąc‎ ‎miejsce‎ ‎to,‎ ‎z‎ ‎natury‎ ‎już‎ ‎dość‎ ‎obronne, wzmocnić‎ ‎jeszcze‎ ‎więcej,‎ ‎kazał‎ ‎sypać‎ ‎szańce;‎ ‎przez‎ ‎całą‎ ‎noc‎ ‎stało wszystko‎ ‎wojsko‎ ‎pod‎ ‎bronią,‎ ‎a‎ ‎czaty‎ ‎podwojono.‎ ‎-‎ ‎Dzień‎ ‎10‎ ‎października,‎ ‎w‎ ‎którym‎ ‎odbyła‎ ‎się‎ ‎nieszczęsna‎ ‎dla‎ ‎nas 

Bitwa‎ ‎pod‎ ‎Maciejowicami, 

poprzedzała‎ ‎noc‎ ‎ciemna‎ ‎i‎ ‎ponura.‎ ‎Powietrze‎ ‎było‎ ‎dżdżyste‎ ‎i‎ ‎chłodne; miejsca‎ ‎niskie‎ ‎rozmokłe‎ ‎jesiennemu‎ ‎szarugami.‎ ‎Po‎ ‎obu‎ ‎stronach wojsk‎ ‎migały‎ ‎tu‎ ‎i‎ ‎owdzie‎ ‎słabe‎ ‎ognie‎ ‎obozowe,‎ ‎-‎ ‎na‎ ‎pozór‎ ‎zdawało‎ ‎się,‎ ‎że‎ ‎wszystko‎ ‎spoczywa‎ ‎w‎ ‎głębokim‎ ‎śnie‎ ‎pogrążone,‎ ‎tym czasem‎ ‎było‎ ‎inaczej.‎ ‎Wczesnym‎ ‎rankiem,‎ ‎o‎ ‎godzinie‎ ‎5,‎ ‎ozwał‎ ‎się huk‎ ‎wystrzału‎ ‎armatniego.‎ ‎Był‎ ‎to‎ ‎znak‎ ‎umówiony,‎ ‎którym‎ ‎jenerał rosyjski‎ ‎Denissow‎ ‎oznajmił‎ ‎Fersenowi,‎ ‎że‎ ‎obszedł‎ ‎lewe‎ ‎skrzydło‎ ‎polskie‎ ‎i‎ ‎stanął‎ ‎w‎ ‎miejscu‎ ‎przeznaczonem‎ ‎dla‎ ‎Ponińskiego.‎ ‎-‎ ‎W‎ ‎tejże samej‎ ‎chwili‎ ‎ozwał‎ ‎się‎ ‎gwar‎ ‎wojenny;‎ ‎po‎ ‎obu‎ ‎stronach‎ ‎posłyszano komendy.‎ ‎Denissow‎ ‎natarł‎ ‎pierwszy,‎ ‎ale‎ ‎widząc,‎ ‎że‎ ‎wojsko‎ ‎polskie czeka‎ ‎przygotowane‎ ‎jego‎ ‎ataku,‎ ‎cofnął‎ ‎się.‎ ‎-‎ ‎Silniejszy‎ ‎szturm przypuścił‎ ‎Fersen‎ ‎do‎ ‎środka‎ ‎i‎ ‎prawego‎ ‎skrzydła‎ ‎polskiego.‎ ‎Bagnisty grunt‎ ‎utrudniał‎ ‎wojskom‎ ‎jego‎ ‎pochód‎ ‎i‎ ‎posuwały‎ ‎się‎ ‎tylko‎ ‎bardzo wolno;‎ ‎zaciągnione‎ ‎po‎ ‎deskach‎ ‎na‎ ‎bagna‎ ‎armaty‎ ‎moskiewskie‎ ‎ozwały się‎ ‎niebawem.‎ ‎Ogień‎ ‎ich‎ ‎przecież‎ ‎mało‎ ‎co‎ ‎szkodził,‎ ‎bo‎ ‎pociski‎ ‎prze chodziły‎ ‎po‎ ‎nad‎ ‎głowami‎ ‎Polaków‎ ‎i‎ ‎uderzały‎ ‎w‎ ‎wierzchołki‎ ‎drzew. Strasznego‎ ‎spustoszenia‎ ‎dokonywały‎ ‎natomiast‎ ‎w‎ ‎szeregach‎ ‎moskiewskich‎ ‎armaty‎ ‎polskie,‎ ‎któremi‎ ‎początkowo‎ ‎Kościuszko‎ ‎sam‎ ‎kierował. Żołnierze‎ ‎rosyjscy‎ ‎poczęli‎ ‎się‎ ‎chwiać,‎ ‎ale‎ ‎parci‎ ‎coraz‎ ‎nowszemi‎ ‎posiłkami,‎ ‎ponawiali‎ ‎atak.‎ ‎Już‎ ‎się‎ ‎przybliżyli‎ ‎do‎ ‎stóp‎ ‎wzgórza,‎ ‎które zajmowali‎ ‎Polacy,‎ ‎ale‎ ‎przyjęci‎ ‎gradem‎ ‎kul,‎ ‎musieli‎ ‎ustąpić.‎ ‎Początek‎ ‎ten‎ ‎bitwy‎ ‎zapowiadał‎ ‎się‎ ‎Polakom‎ ‎szczęśliwie,‎ ‎ale‎ ‎niestety, wkrótce‎ ‎nastąpić‎ ‎miała‎ ‎straszna‎ ‎zmiana. 

Moskale‎ ‎cztery‎ ‎razy‎ ‎silniejsi,‎ ‎ponawiali‎ ‎atak‎ ‎jeden‎ ‎po‎ ‎drugim i‎ ‎zbliżali‎ ‎się,‎ ‎mimo‎ ‎znacznych‎ ‎strat,‎ ‎coraz‎ ‎bardziej.‎ ‎Ogień‎ ‎ich‎ ‎począł‎ ‎razić‎ ‎coraz‎ ‎dotkliwiej;‎ ‎-‎ ‎grad‎ ‎kul‎ ‎i‎ ‎granatów,‎ ‎gwiżdżąc‎ ‎bez ustanku,‎ ‎siał‎ ‎okropne‎ ‎zniszczenie.‎ ‎Kościuszko,‎ ‎pod‎ ‎którym‎ ‎padły trzy‎ ‎konie,‎ ‎dosiadł‎ ‎czwartego‎ ‎i‎ ‎z‎ ‎wielką‎ ‎przytomnością‎ ‎umysłu‎ ‎stawał‎ ‎wszędzie,‎ ‎gdziekolwiek‎ ‎obecność‎ ‎jego‎ ‎najwięcej‎ ‎była‎ ‎potrzebną. Z‎ ‎wielkiem‎ ‎upragnieniem‎ ‎spoglądał‎ ‎w‎ ‎stronę,‎ ‎z‎ ‎której‎ ‎miały‎ ‎się pojawić‎ ‎posiłki,‎ ‎ale‎ ‎Ponińskiego‎ ‎nie było‎ ‎widać.‎ ‎W‎ ‎tem ‎zatętniała‎ ‎ziemia‎ ‎pod‎ ‎kopytami‎ ‎kawaleryi‎ ‎rosyjskiej,‎ ‎a‎ ‎wraz‎ ‎z‎ ‎nią‎ ‎stanął‎ ‎do boju‎ ‎doborowy‎ ‎pułk‎ ‎sybirskich‎ ‎grenadyerów.‎ ‎Moskale‎ ‎ponawiają szturm‎ ‎jeden‎ ‎po‎ ‎drugim.‎ ‎Ogień‎ ‎z‎ ‎ręcznej‎ ‎strzelby‎ ‎zmiata‎ ‎kupami  walczących.‎ ‎Ziemia‎ ‎okrywa‎ ‎się‎ ‎gęsto‎ ‎trupami.‎ ‎Polacy‎ ‎stoją‎ ‎jak mur,‎ ‎nie‎ ‎proszą‎ ‎o‎ ‎pardon‎ ‎i‎ ‎nie‎ ‎pozwalają‎ ‎się‎ ‎brać‎ ‎w‎ ‎niewolą; z‎ ‎równem‎ ‎męztwem‎ ‎nacierają‎ ‎Moskale.‎ ‎Jęk‎ ‎ranionych‎ ‎i‎ ‎konających‎ ‎napełnia‎ ‎powietrze;‎ ‎nikt‎ ‎przecież‎ ‎z‎ ‎wojsk‎ ‎polskich‎ ‎nie‎ ‎opuszcza miejsca,‎ ‎na‎ ‎którem‎ ‎walczyć‎ ‎zaczął. 

Regiment‎ ‎Działyńskiego,‎ ‎stojąc‎ ‎jak‎ ‎wrosły‎ ‎w‎ ‎miejscu,‎ ‎które zajął,‎ ‎zginął‎ ‎niemal‎ ‎cały.‎ ‎Na‎ ‎drugi‎ ‎dzień‎ ‎mundury‎ ‎na‎ ‎poszarpanych‎ ‎ciałach‎ ‎poległych‎ ‎bohaterów‎ ‎znaczyły‎ ‎na‎ ‎pobojowisku‎ ‎linią i‎ ‎stanowisko,‎ ‎na‎ ‎którem‎ ‎walczyli.‎ ‎-‎ ‎Jenerał‎ ‎Kniaziewicz‎ ‎wytrwał wśród‎ ‎gradu‎ ‎kul‎ ‎jak‎ ‎mur‎ ‎na‎ ‎lewem‎ ‎skrzydle;‎ ‎-‎ ‎połowa‎ ‎jego‎ ‎oddziału‎ ‎poniosła‎ ‎już‎ ‎była‎ ‎śmierć,‎ ‎gdy‎ ‎drugą‎ ‎połowę‎ ‎zbiera‎ ‎Kościuszko, ustawia‎ ‎w‎ ‎czworobok‎ ‎i‎ ‎zachęca‎ ‎do‎ ‎dalszego‎ ‎wytrwania.‎ ‎‎-‎ ‎Nadeszła‎ ‎ostateczna‎ ‎chwila,‎ ‎w‎ ‎której by‎ ‎pomoc,‎ ‎na‎ ‎którą‎ ‎liczył‎ ‎Kościuszko, mogła‎ ‎jeszcze‎ ‎przeważyć‎ ‎szalę‎ ‎zwycięztwa‎ ‎na‎ ‎stronę‎ ‎Polaków,‎ ‎ale Ponińskiego‎ ‎jak‎ ‎nie‎ ‎widać‎ ‎tak‎ ‎nie‎ ‎widać. 

W‎ ‎tem‎ ‎raportują‎ ‎Kościuszce,‎ ‎że‎ ‎Rosyanie‎ ‎przedarli‎ ‎się‎ ‎przez błota‎ ‎i‎ ‎przypuszczają‎ ‎szturm‎ ‎do‎ ‎prawego‎ ‎skrzydła;‎ ‎równocześnie‎ ‎do nosi‎ ‎Kopeć,‎ ‎że‎ ‎jazda‎ ‎rosyjska‎ ‎przeprawiła‎ ‎się‎ ‎przez‎ ‎Okszeją‎ ‎i‎ ‎naciera‎ ‎z‎ ‎lewej‎ ‎strony.‎ ‎-‎ ‎Popadały‎ ‎konie‎ ‎u‎ ‎armat,‎ ‎-‎ ‎amunicya‎ ‎zaczęła‎ ‎się‎ ‎wyczerpywać.‎ ‎Pułkownik‎ ‎Krzycki,‎ ‎przez‎ ‎sześć‎ ‎godzin‎ ‎stojąc‎ ‎w‎ ‎ogniu‎ ‎na‎ ‎jednem‎ ‎miejscu,‎ ‎nie‎ ‎zdołał‎ ‎utrzymać‎ ‎dłużej‎ ‎swego oddziału;‎ ‎posunął‎ ‎się‎ ‎naprzód,‎ ‎przez‎ ‎co‎ ‎powstał‎ ‎w‎ ‎linii‎ ‎bojowej otwór.‎ ‎Niemcewicz‎ ‎raportuje‎ ‎Kościuszce,‎ ‎że‎ ‎jazda‎ ‎rosyjska‎ ‎spieszy pędem‎ ‎do‎ ‎otworu‎ ‎tego.‎ ‎-‎ ‎Najbliżsi‎ ‎Kościuszki‎ ‎nalegają‎ ‎na‎ ‎niego, aby‎ ‎się‎ ‎cofnął,‎ ‎ale‎ ‎ten‎ ‎ani‎ ‎słuchać‎ ‎o‎ ‎tem‎ ‎nie‎ ‎chce;‎ ‎ciągle‎ ‎jeszcze oczekuje‎ ‎posiłków,‎ ‎ale‎ ‎Poniński‎ ‎się‎ ‎nie‎ ‎pokazuje.‎ ‎- 

W‎ ‎tej‎ ‎chwili‎ ‎donosi‎ ‎oficer‎ ‎Kościuszce,‎ ‎że‎ ‎regiment‎ ‎gwardyi konnej,‎ ‎zwany‎ ‎Mirowskim,‎ ‎uchodzi‎ ‎z‎ ‎placu‎ ‎boju!‎ ‎Kościuszko‎ ‎wysyła‎ ‎Niemcewicza‎ ‎i‎ ‎Drzewieckiego,‎ ‎aby‎ ‎wstrzymali‎ ‎pierzchających. Niemcewicz‎ ‎staje‎ ‎na‎ ‎czele‎ ‎szwadronu‎ ‎powstańców‎ ‎brzesko-litewskich, rzuca‎ ‎się‎ ‎naprzód,‎ ‎ale‎ ‎kula‎ ‎z‎ ‎pistoletu‎ ‎przeszywa‎ ‎mu‎ ‎rękę.‎ ‎Oddział brzesko-litewski‎ ‎uchodzi,‎ ‎a‎ ‎Niemcewicz‎ ‎z‎ ‎Drzewieckim‎ ‎dostają,‎ ‎się do‎ ‎niewoli. 

Powstaje‎ ‎w‎ ‎szeregach‎ ‎polskich‎ ‎zamęt‎ ‎i‎ ‎nieład;‎ ‎-‎ ‎wtenczas Kościuszko‎ ‎rzuca‎ ‎się‎ ‎sam‎ ‎na‎ ‎lewe‎ ‎skrzydło,‎ ‎na‎ ‎lichym‎ ‎i‎ ‎zmęczonym‎ ‎koniu‎ ‎chłopskim,‎ ‎za‎ ‎uchodzącą‎ ‎kawaleryą,‎ ‎aby‎ ‎ją‎ ‎wstrzymać. Gdy‎ ‎pędził‎ ‎krawędzią‎ ‎małego‎ ‎zagajnika,‎ ‎spostrzegł‎ ‎go‎ ‎stary‎ ‎kozak, nazwiskiem‎ ‎Potop‎in,‎ ‎a‎ ‎domyślając‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎nim‎ ‎oficera,‎ ‎jadącego z‎ ‎rozkazami,‎ ‎puścił‎ ‎się‎ ‎za‎ ‎nim‎ ‎w‎ ‎pogoń.‎

‎Mając‎ ‎lepszego‎ ‎konia, dopędził‎ ‎go‎ ‎wkrótce‎ ‎i‎ ‎uderzył‎ ‎lancą,‎ ‎zadawszy‎ ‎mu‎ ‎w‎ ‎bok‎ ‎lewy‎ ‎nie znaczną‎ ‎ranę;‎ ‎równocześnie‎ ‎zawołał‎ ‎na‎ ‎niego,‎ ‎aby‎ ‎się‎ ‎poddał.‎ ‎Ponieważ‎ ‎Kościuszko‎ ‎nie‎ ‎zważając‎ ‎na‎ ‎to,‎ ‎jechał‎ ‎dalej,‎ ‎uderzył‎ ‎kozak lancą‎ ‎powtórnie,‎ ‎a‎ ‎nie‎ ‎mogąc‎ ‎go‎ ‎sięgnąć,‎ ‎ukłół‎ ‎konia‎ ‎tak‎ ‎silnie, że‎ ‎ten‎ ‎wspiął‎ ‎się‎ ‎na‎ ‎tylne‎ ‎nogi,‎ ‎rzucił‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎bok,‎ ‎gdzie‎ ‎było miejsce‎ ‎bagniste,‎ ‎i‎ ‎ugrzązł‎ ‎pod‎ ‎szyję.‎ ‎Kościuszko‎ ‎spadł‎ ‎przez głowę‎ ‎konia,‎ ‎upadł‎ ‎w‎ ‎bagno,‎ ‎i‎ ‎ugrzązł‎ ‎prawą‎ ‎ręką,‎ ‎w‎ ‎której‎ ‎trzymał‎ ‎pałasz,‎ ‎pod‎ ‎ramię.‎ ‎Kozak‎ ‎uderzył‎ ‎go‎ ‎znów‎ ‎lancą‎ ‎w‎ ‎krzyże, aby‎ ‎go‎ ‎zabić,‎ ‎gdy‎ ‎w‎ ‎tejże‎ ‎chwili‎ ‎leżący‎ ‎w‎ ‎pobliżu‎ ‎ciężko‎ ‎ranny kozak‎ ‎polski‎ ‎zawołał‎ ‎na‎ ‎niego:‎ ‎„nie‎ ‎zabijaj‎ ‎go,‎ ‎to‎ ‎Kościuszko!“ Zdumiał‎ ‎się‎ ‎Potopin,‎ ‎wyciągnął‎ ‎z‎ ‎krzyży‎ ‎Kościuszki‎ ‎lancę,‎ ‎a‎ ‎zeszedłszy‎ ‎z‎ ‎konia,‎ ‎począł‎ ‎wypróżniać‎ ‎jego‎ ‎kieszenie. 

Gdy‎ ‎mu‎ ‎już‎ ‎odebrał‎ ‎pugilares,‎ ‎mały‎ ‎złoty‎ ‎zegarek,‎ ‎pierścień i‎ ‎pięć‎ ‎dukatów‎ ‎ze‎ ‎sakiewką,‎ ‎nadjechał‎ ‎oddział‎ ‎ułanów‎ ‎rosyjskich. Koń‎ ‎Potopina,‎ ‎puszczony‎ ‎samopas,‎ ‎widząc‎ ‎konnicę,‎ ‎począł‎ ‎ku‎ ‎mój podążać.‎ ‎Stary‎ ‎kozak‎ ‎obawiając‎ ‎się‎ ‎utraty‎ ‎konia,‎ ‎odszedł‎ ‎od‎ ‎Kościuszki‎ ‎i‎ ‎pobiegł‎ ‎za‎ ‎nim.‎ ‎Kościuszko‎ ‎w‎ ‎tej‎ ‎chwili‎ ‎podniósł‎ ‎się i‎ ‎usiłował‎ ‎wydobyć‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎bagna.‎ ‎Widząc‎ ‎to‎ ‎dowódzca‎ ‎poblizkiego oddziału‎ ‎konnicy‎ ‎rosyjskiej,‎ ‎niejaki‎ ‎Postuchowski,‎ ‎dopadł‎ ‎do‎ ‎niego i‎ ‎uderzył‎ ‎go‎ ‎pałaszem‎ ‎w‎ ‎głowę‎ ‎tak‎ ‎silnie,‎ ‎że‎ ‎mu‎ ‎przeciął‎ ‎tylną kość‎ ‎czaski,‎ ‎i‎ ‎szyję‎ ‎aż‎ ‎do‎ ‎kości‎ ‎łopatki.‎ ‎-‎ ‎Od‎ ‎cięcia‎ ‎tego‎ ‎Kościuszko‎ ‎nie‎ ‎wydawszy‎ ‎ani‎ ‎głosu,‎ ‎padł‎ ‎nieprzytomny.‎ ‎Tymczasem Potopin,‎ ‎zabezpieczywszy‎ ‎konia,‎ ‎wrócił‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎Kościuszki,‎ ‎wylał w‎ ‎ranę‎ ‎jego‎ ‎wszystką‎ ‎gorzałkę,‎ ‎jaką‎ ‎miał,‎ ‎-‎ ‎zabrał‎ ‎jeszcze‎ ‎wierzchnią‎ ‎suknię‎ ‎jego‎ ‎i‎ ‎obuwie‎ ‎i‎ ‎pojechał‎ ‎dalej,‎ ‎zostawiwszy‎ ‎go‎ ‎leżącego‎ ‎bezprzytomnie‎ ‎na‎ ‎ziemi. 

Gdy‎ ‎się‎ ‎to‎ ‎działo,‎ ‎zawrzała‎ ‎walka‎ ‎na‎ ‎prawem‎ ‎skrzydle‎ ‎z‎ ‎nową zajadłością.‎ ‎Resztki‎ ‎piechoty‎ ‎polskiej,‎ ‎ustąpiwszy‎ ‎z‎ ‎placu‎ ‎boju, schroniły‎‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎zamku‎ ‎folwarku‎ ‎zwanego‎ ‎Podzamcze,‎ ‎stojącego opodal.‎ ‎Z‎ ‎okrzykiem:‎ ‎„to‎ ‎za‎ ‎Warszawę!“‎ ‎rzuciły‎ ‎się‎ ‎za‎ ‎niemi świeże‎ ‎zastępy‎ ‎Moskali‎ ‎z‎ ‎bagnetem‎ ‎w‎ ‎ręku,‎ ‎zdobywając‎ ‎każde wschody,‎ ‎każde‎ ‎piętro,‎ ‎każdy‎ ‎pokój.‎ ‎Żaden‎ ‎z‎ ‎Polaków‎ ‎nie‎ ‎myślał o‎ ‎poddaniu‎ ‎się;‎ ‎-‎ ‎mordowano‎ ‎się‎ ‎nawzajem‎ ‎i‎ ‎wyrzucano‎ ‎trupy oknami.‎ ‎-‎ ‎Rzeź‎ ‎taka‎ ‎trwała‎ ‎przez‎ ‎dwie‎ ‎godziny. 

Około‎ ‎godziny‎ ‎12‎ ‎zakończyła‎ ‎się‎ ‎bitwa.‎ ‎- ‎Moskale‎ ‎stali‎ ‎się panami‎ ‎placu‎ ‎boju,‎ ‎Polacy‎ ‎ponieśli‎ ‎zupełną‎ ‎klęskę.‎ ‎Padło‎ ‎ich około‎ ‎6000;‎ ‎przeszło‎ ‎tysiąc,‎ ‎między‎ ‎nimi‎ ‎kilku‎ ‎jenerałów‎ ‎i‎ ‎kilkunastu‎ ‎oficerów,‎ ‎dostało‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎niewoli.‎ ‎Moskale‎ ‎zabrali‎ ‎niemal‎ ‎całą. artyleryę;‎ ‎mała‎ ‎cząstka‎ ‎wojska‎ ‎uszła‎ ‎śmierci‎ ‎i‎ ‎niewoli.‎ ‎-‎ ‎Około godziny‎ ‎czwartej‎ ‎z‎ ‎południa‎ ‎zbliżył‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎okolicę‎ ‎pobojowiska‎ ‎z‎ ‎korpusem‎ ‎swym‎ ‎książę‎ ‎Poniński,‎ ‎a‎ ‎dowiedziawszy‎ ‎się‎ ‎o‎ ‎wyniku‎ ‎bitwy, zabrał‎ ‎resztki‎ ‎wojska‎ ‎ocalonego‎ ‎i‎ ‎cofnął‎ ‎się‎ ‎pod‎ ‎Warszawę. 

Po‎ ‎skończonej,‎ ‎bitwie‎ ‎poczęto‎ ‎szukać‎ ‎Kościuszkę‎ ‎o‎ ‎którym wieść‎ ‎się‎ ‎rozeszła,‎ ‎że‎ ‎poległ.‎ ‎- ‎Odszukał‎ ‎go‎ ‎Drzewiecki‎ ‎wzięty‎ ‎do niewoli,‎ ‎którego‎ ‎major‎ ‎rosyjski‎ ‎w‎ ‎tym‎ ‎celu‎ ‎wysłał‎ ‎na‎ ‎pobojowisko. Znalazł‎ ‎go‎ ‎otoczonego‎ ‎kilku‎ ‎kozakami,‎ ‎a‎ ‎przekonawszy‎ ‎się,‎ ‎że‎ ‎jeszcze‎ ‎żyje,‎ ‎kazał‎ ‎go‎ ‎przenieść‎ ‎do‎ ‎zamku.‎ ‎Na‎ ‎wezwanie‎ ‎starego‎ ‎kozaka,‎ ‎który‎ ‎rannego‎ ‎nie‎ ‎odstępował,‎ ‎związali‎ ‎kozacy‎ ‎cztery‎ ‎lance swoje,‎ ‎przykryli‎ ‎je‎ ‎gałęziami‎ ‎i‎ ‎trawą,‎ ‎i‎ ‎sporządzili‎ ‎w‎ ‎ten‎ ‎sposób nosze,‎ ‎które‎ ‎Drzewiecki‎ ‎okrył‎ ‎swym‎ ‎płaszczem.‎ ‎-‎ ‎Włożono‎ ‎potem na‎ ‎nie‎ ‎Kościuszkę‎ ‎i‎ ‎zaniesiono‎ ‎go‎ ‎do‎ ‎zamku. 

Nazajutrz‎ ‎opatrzono‎ ‎rany‎ ‎jego;‎ ‎okazało‎ ‎się,‎ ‎że‎ ‎miał‎ ‎dwie‎ ‎powyżej‎ ‎bioder‎ ‎od‎ ‎lancy‎ ‎kozackiej,‎ ‎kontuzyą‎ ‎w‎ ‎nogę‎ ‎od‎ ‎kuli‎ ‎armatniej‎ ‎i‎ ‎cięcie‎ ‎w‎ ‎głowę.‎ ‎Ostatnia‎ ‎była‎ ‎najniebezpieczniejszą.‎ ‎-‎ ‎Kościuszko‎ ‎leżał‎ ‎ciągle‎ ‎bez‎ ‎przytomności;‎ ‎dopiero‎ ‎gdy‎ ‎nazajutrz‎ ‎Moskale,‎ ‎obchodząc‎ ‎w‎ ‎ustawionej‎ ‎na‎ ‎pobojowisku‎ ‎cerkwi‎ ‎nabożeństwo‎ ‎dziękczynne,‎ ‎wystrzelili‎ ‎od‎ ‎razu‎ ‎ze‎ ‎wszystkich‎ ‎dział‎ ‎i‎ ‎z‎ ‎ręcznej‎ ‎broni‎ ‎przy‎ ‎odgłosie‎ ‎bębnów‎ ‎trąb‎ ‎i‎ ‎kotłów‎‎,‎ ‎wskutek‎ ‎straszliwego‎ ‎huku‎ ‎tego‎ ‎ocknął‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎omdlenia,‎ ‎a‎ ‎widząc‎ ‎obok‎ ‎siebie‎ ‎Niemcewicza,‎ ‎zapytał‎ ‎go,‎ ‎gdzie‎ ‎jest,‎ ‎i‎ ‎co‎ ‎znaczą‎ ‎wystrzały?‎ ‎-‎ ‎Dowiedziawszy‎ ‎się‎ ‎smutnej‎ ‎prawdy,‎ ‎odwrócił‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎ciężkiem‎ ‎westchnieniem‎ ‎i‎ ‎przez‎ ‎długi‎ ‎czas‎ ‎leżał‎ ‎tak‎ ‎w‎ ‎ponurem‎ ‎milczeniu. 

Upadek‎ ‎powstania‎ ‎i‎ ‎Polski. 

Nie‎ ‎podobnem‎ ‎opisać‎ ‎wrażenia,‎ ‎jakie‎ ‎wywarła‎ ‎odniesiona‎ ‎klęska pod‎ ‎Maciejowicami‎ ‎na‎ ‎całym‎ ‎narodzie‎ ‎polskim.‎ ‎Gdy‎ ‎wieść‎ ‎o‎ ‎niej nadeszła‎ ‎do‎ ‎Warszawy,‎ ‎nie‎ ‎chciano‎ ‎jej‎ ‎początkowo‎ ‎wierzyć;‎ ‎gdy jednak‎ ‎o‎ ‎nieszczęsnej‎ ‎przekonano‎ ‎się‎ ‎prawdzie,‎ ‎rozpacz‎ ‎ogarnęła całą‎ ‎stolicę.‎ ‎„Zginęliśmy!‎"‎ ‎powtarzano‎ ‎wszędzie‎ ‎wśród‎ ‎ogólnego przestrachu,‎ ‎trwogi,‎ ‎-‎ ‎przerażenia‎ ‎mężczyzn‎ ‎i‎ ‎płaczu‎ ‎kobiet.‎ ‎Przeczucie‎ ‎okropnych‎ ‎nieszczęść,‎ ‎jakie‎ ‎spaść‎ ‎miały,‎ ‎ogarnęło‎ ‎cały‎ ‎naród.‎ ‎W‎ ‎pierwszem‎ ‎uniesieniu‎ ‎około‎ ‎20‎ ‎tysięcy‎ ‎ludu‎ ‎warszawskiego wybrało‎ ‎się,‎ ‎aby‎ ‎pójść‎ ‎odbić‎ ‎ukochanego‎ ‎Naczelnika‎ ‎i‎ ‎z‎ ‎wielkim mozołem‎ ‎udało‎ ‎się‎ ‎Kadzie‎ ‎powstrzymać‎ ‎niewczesny‎ ‎zapał,‎ ‎który‎ ‎nie mógł‎ ‎pociągnąć‎ ‎za‎ ‎sobą‎ ‎nic‎ ‎więcej,‎ ‎jak‎ ‎rzeź‎ ‎bezbronnego‎ ‎ludu. 

Przegrana‎ ‎pod‎ ‎Maciejowicami,‎ ‎a‎ ‎raczej‎ ‎wzięcie‎ ‎Kościuszki‎ ‎do niewoli‎ ‎sprowadziło‎ ‎upadek‎ ‎powstania,‎ ‎którego‎ ‎był‎ ‎duszą.‎ ‎Rada Najwyższa‎ ‎ofiarowała‎ ‎Fersenowi‎ ‎w‎ ‎zamian‎ ‎za‎ ‎niego‎ ‎5000‎ ‎jeńców rosyjskich,‎ ‎na‎ ‎co‎ ‎przecież‎ ‎ani‎ ‎on,‎ ‎ani‎ ‎Katarzyna‎ ‎zgodzić‎ ‎się‎ ‎nie chcieli.‎ ‎Wiedzieli‎ ‎dobrze,‎ ‎że‎ ‎bez‎ ‎Kościuszki‎ ‎powstanie‎ ‎upadnie. I‎ ‎nie‎ ‎omylili‎ ‎się.‎ ‎Od‎ ‎klęski‎ ‎maciejowickiej‎ ‎przedstawiał‎ ‎teatr wojny‎ ‎widowisko‎ ‎nader‎ ‎smutne;‎ ‎zdawało‎ ‎się,‎ ‎że‎ ‎z‎ ‎upadkiem‎ ‎Kościuszki‎ ‎upadł‎ ‎aniół‎ ‎opiekuńczy‎ ‎narodu.‎ ‎Wzięto‎ ‎się‎ ‎wprawdzie energicznie‎ ‎do‎ ‎dalszych‎ ‎środków‎ ‎ratunku,‎ ‎ale‎ ‎okazało‎ ‎się,‎ ‎że‎ ‎chęci te‎ ‎nie‎ ‎wystarczyły‎ ‎do‎ ‎odwrócenia‎ ‎nieszczęścia.‎ ‎Na‎ ‎miejsce‎ ‎Kościuszki‎ ‎oddano‎ ‎naczelne‎ ‎dowództwo‎ ‎Tomaszowi‎ ‎Wawrzeckiemu; ten‎ ‎nakazał‎ ‎natychmiast‎ ‎wzmocnienie‎ ‎fortyfikacyi‎ ‎przedmieścia‎ ‎warszawskiego,‎ ‎Pragi,‎ ‎spodziewając‎ ‎się‎ ‎słusznie,‎ ‎że‎ ‎Suworów‎ ‎z‎ ‎Fersenem‎ ‎nie‎ ‎omieszkają‎ ‎z‎ ‎tej‎ ‎strony‎ ‎zaczepić‎ ‎stolicy,‎ ‎i‎ ‎oddał‎ ‎obronę tej‎ ‎części‎ ‎miasta‎ ‎Zajączkowi.‎ ‎Równocześnie‎ ‎rozkazał‎ ‎Dąbrowskiemu i‎ ‎Madalińskiemu‎ ‎opuścić‎ ‎Wielkopolską‎ ‎a‎ ‎zbliżyć‎ ‎się‎ ‎pod‎ ‎Warszawę; powołał‎ ‎również‎ ‎z‎ ‎Litwy‎ ‎Mokronowskiego,‎ ‎a‎ ‎księciu‎ ‎Józefowi‎ ‎Poniatowskiemu‎ ‎kazał‎ ‎bronić‎ ‎lewego‎ ‎brzegu‎ ‎Wisły.‎ ‎Wydał‎ ‎też‎ ‎Wawrzecki‎ ‎odezwę‎ ‎do‎ ‎wojska,‎ ‎w‎ ‎której‎ ‎je‎ ‎wzywa,‎ ‎aby‎ ‎wytrwało‎ ‎w‎ ‎męztwie; -‎ ‎tak‎ ‎samo‎ ‎odezwał‎ ‎się‎ ‎i‎ ‎do‎ ‎narodu.‎ ‎Mimo‎ ‎to‎ ‎traciło‎ ‎wojsko z‎ ‎dniem‎ ‎każdym‎ ‎zaufanie‎ ‎do‎ ‎siebie‎ ‎i‎ ‎do‎ ‎przywódzców,‎ ‎-‎ ‎zwłaszcza‎ ‎gdy‎ ‎Mokronowski,‎ ‎idący‎ ‎z‎ ‎Litwy,‎ ‎stoczył‎ ‎pod‎ ‎Kobyłką‎ ‎nie szczęśliwą‎ ‎bitwę‎ ‎ze‎ ‎zbliżającym‎ ‎się‎ ‎ku‎ ‎Warszawie‎ ‎wojskiem‎ ‎rosyjskiem,‎ ‎a‎ ‎straciwszy‎ ‎armaty‎ ‎i‎ ‎bagaże,‎ ‎z‎ ‎połową‎ ‎korpusu‎ ‎rozbitego‎ ‎schronił‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎okopach‎ ‎Pragi. 

Mieli‎ ‎jeszcze‎ ‎Polacy‎ ‎naówczas‎ ‎dość‎ ‎znaczne‎ ‎siły‎ ‎zbrojne;‎ ‎korpus‎ ‎Poniatowskiego‎ ‎liczył‎ ‎6000‎ ‎ludzi;‎ ‎Zajączka‎ ‎5400;‎ ‎-‎ ‎korpus Mokronowskiego‎ ‎i‎ ‎Giedrojcia‎ ‎12,000.‎ ‎W‎ ‎Wielkopolsce‎ ‎miał‎ ‎Dąbrowski‎ ‎ludzi‎ ‎4000;‎ ‎w‎ ‎korpusie‎ ‎Ponińskiego‎ ‎było‎ ‎również‎ ‎głów 4000;‎ ‎Grabowskiego‎ ‎oddział‎ ‎liczył‎ ‎ludzi‎ ‎3000.‎ ‎-‎ ‎Ogółem‎ ‎mieli więc‎ ‎Polacy‎ ‎jeszcze‎ ‎około‎ ‎35,000‎ ‎wojska,‎ ‎ale‎ ‎była‎ ‎to‎ ‎armia‎ ‎złożona prawie‎ ‎całkiem‎ ‎z‎ ‎żołnierza‎ ‎nowozaciężnego,‎ ‎uzbrojonego‎ ‎po‎ ‎większej części‎ ‎w‎ ‎kosy;‎ ‎-‎ ‎przytem‎ ‎zbywało‎ ‎na‎ ‎potrzebach‎ ‎najkonieczniejszych;‎ ‎nie‎ ‎dostawało‎ ‎żywności‎ ‎ani‎ ‎dla‎ ‎ludzi,‎ ‎ani‎ ‎dla‎ ‎koni,‎ ‎nie mniejszy‎ ‎brak‎ ‎dawał‎ ‎się uczuwać‎ ‎w‎ ‎odzieży,‎ ‎tem ‎więcej,‎ ‎że‎ ‎nadchodziła‎ ‎jesień‎ ‎dżdżysta‎ ‎i‎ ‎chłodna.‎ ‎Nie‎ ‎dziw‎ ‎więc,‎ ‎że‎ ‎w‎ ‎warunkach takich‎ ‎wystygał‎ ‎w‎ ‎wojsku‎ ‎coraz‎ ‎bardziej‎ ‎duch‎ ‎patryotyczny,‎ ‎że nikły‎ ‎w‎ ‎niem‎ ‎nadzieje,‎ ‎które‎ ‎z‎ ‎początkiem‎ ‎powstania‎ ‎położone w‎ ‎Kościuszce,‎ ‎doznały‎ ‎w‎ ‎klęsce‎ ‎maciejowickiej‎ ‎srogiego‎ ‎rozbicia. Dopóki‎ ‎na‎ ‎czele‎ ‎wojska‎ ‎tego‎ ‎stał‎ ‎Kościuszko,‎ ‎przedstawiało‎ ‎ono jeszcze‎ ‎siłę‎ ‎dość‎ ‎poważną,‎ ‎-‎ ‎gdy‎ ‎jego‎ ‎zabrakło,‎ ‎poczęła‎ ‎siła‎ ‎ta niknąć.‎ ‎Najdzielniejsze‎ ‎regimenta‎ ‎i‎ ‎pułki‎ ‎wyginęły,‎ ‎albo‎ ‎poszły w‎ ‎niewolą,‎ ‎a‎ ‎te‎ ‎które‎ ‎pozostały,‎ ‎straciwszy‎ ‎w‎ ‎Kościuszce‎ ‎ukochanego‎ ‎wodza,‎ ‎nie‎ ‎widziały‎ ‎w‎ ‎żadnym‎ ‎ze‎ ‎swych‎ ‎przełożonych‎ ‎nikogo, któryby‎ ‎godnie‎ ‎zastąpić‎ ‎go‎ ‎zdołał. 

Wawrzecki,‎ ‎człowiek‎ ‎pełen‎ ‎cnót‎ ‎obywatelskich,‎ ‎nie‎ ‎posiadał przymiotów‎ ‎na‎ ‎naczelnika;‎ ‎-‎ ‎sam‎ ‎to‎ ‎widział‎ ‎i‎ ‎długo‎ ‎wymawiał się,‎ ‎zanim‎ ‎przyjął‎ ‎narzucony‎ ‎sobie‎ ‎obowiązek.‎ ‎Inni‎ ‎dowódzcy,‎ ‎różnili‎ ‎się‎ ‎między‎ ‎sobą‎ ‎zapatrywaniami‎ ‎i‎ ‎skłonnościami;‎ ‎skoro‎ ‎zabrakło silnej‎ ‎ręki,‎ ‎która‎ ‎nimi‎ ‎umiejętnie‎ ‎kierować‎ ‎zdołała,‎ ‎nie‎ ‎umieli‎ ‎sami ze‎ ‎siebie‎ ‎zdobyć‎ ‎się‎ ‎na‎ ‎jednolite‎ ‎działanie.‎ ‎-‎ ‎Jedyny‎ ‎Henryk‎ ‎Dąbrowski,‎ ‎ów‎ ‎dzielny‎ ‎przywódzca‎ ‎powstania‎ ‎wielkopolskiego,‎ ‎okazał wśród‎ ‎ogólnego‎ ‎upadku‎ ‎ducha,‎ ‎energią‎ ‎i‎ ‎męztwo.‎ ‎On‎ ‎jedyny‎ ‎wołał:‎ ‎„nie‎ ‎opuszczajmy‎ ‎rąk!‎ ‎brońmy‎ ‎kraju‎ ‎do‎ ‎upadłego!“‎ ‎Proponował‎ ‎on‎ ‎Wawrzeckiemu,‎ ‎aby‎ ‎zabrać‎ ‎króla‎ ‎i‎ ‎prowadzić‎ ‎wojnę‎ ‎dalej w‎ ‎Prusach,‎ ‎albo‎ ‎z‎ ‎bronią‎ ‎w‎ ‎ręku‎ ‎przedrzeć‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎Francyi.‎ ‎„Zabierzmy‎ ‎króla‎"‎,‎ ‎mówił,‎ ‎„reprezentacją,‎ ‎akta,‎ ‎skarb‎ ‎i‎ ‎tak‎ ‎idźmy przebijać‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎narodu,‎ ‎walczącego‎ ‎w‎ ‎imię‎ ‎własnej‎ ‎wolności‎ ‎i‎ ‎wolności‎ ‎ludów.‎" 

Wawrzecki,‎ ‎miał‎ ‎poczciwe‎ ‎serce,‎ ‎ale‎ ‎nie‎ ‎posiadał‎ ‎umysłu do‎ ‎wielkich‎ ‎przedsięwzięć‎ ‎i‎ ‎do‎ ‎opanowania‎ ‎krytycznych‎ ‎chwil.‎ ‎Lubo pochwalał‎ ‎plan‎ ‎Dąbrowskiego,‎ ‎zabrakło‎ ‎mu‎ ‎energii,‎ ‎aby‎ ‎go‎ ‎przeprowadzić.‎ ‎Paraliżowała‎ ‎go‎ ‎głównie‎ ‎Warszawa‎ ‎sama,‎ ‎która‎ ‎w‎obec grożącego‎ ‎niebezpieczeństwa‎ ‎ze‎ ‎strony‎ ‎Rosyi,‎ ‎widziała‎ ‎w‎ ‎królu‎ ‎jedyny‎ ‎środek‎ ‎ratunku.‎ ‎Przedewszystkiem‎ ‎ludzie‎ ‎bogaci,‎ ‎jako‎ ‎to:‎ ‎za możni‎ ‎kupcy,‎ ‎posiedziciele‎ ‎kamienic‎ ‎i‎ ‎tym‎ ‎podobni,‎ ‎którym‎ ‎utrata majątków‎ ‎bardziej‎ ‎leżała‎ ‎na‎ ‎sercu,‎ ‎aniżeli‎ ‎sprawa‎ ‎ojczyzny,‎ ‎wpływali‎ ‎na‎ ‎Wawrzeckiego,‎ ‎aby‎ ‎się‎ ‎nie‎ ‎uciekał‎ ‎do‎ ‎tak‎ ‎ostatecznych środków‎ ‎i‎ ‎nie‎ ‎drażnił‎ ‎jeszcze‎ ‎więcej‎ ‎Rosyi.‎ ‎Do‎ ‎wpływu‎ ‎tego‎ ‎przyczyniał‎ ‎się‎ ‎król‎ ‎sam‎ ‎i‎ ‎jego‎ ‎stronnictwo,‎ ‎z‎ ‎góry‎ ‎powstaniu‎ ‎niechętne.‎ ‎Uległ‎ ‎wpływowi‎ ‎temu‎ ‎Wawrzecki;‎ ‎zrozumiał,‎ ‎że‎ ‎w‎ ‎ocaleniu Warszawy‎ ‎leży‎ ‎ocalenie‎ ‎kraju‎ ‎całego‎ ‎i‎ ‎plan‎ ‎Dąbrowskiego‎ ‎od rzucił. 

Wielki‎ ‎błąd‎ ‎popełnił‎ ‎również,‎ ‎odwołując‎ ‎Dąbrowskiego‎ ‎i‎ ‎Madalińskiego‎ ‎z‎ ‎Wielkopolski;‎ ‎byli‎ ‎oni‎ ‎za‎ ‎daleko,‎ ‎aby‎ ‎mogli‎ ‎zdążyć na‎ ‎czas‎ ‎Warszawie‎ ‎z‎ ‎pomocą,‎ ‎a‎ ‎opuszczając‎ ‎Wielkopolskę,‎ ‎stracili wszystkie‎ ‎odniesione‎ ‎korzyści‎ ‎i‎ ‎możebności‎ ‎prowadzenia‎ ‎dalszej wojny.‎ ‎Gdy‎ ‎Dąbrowski,‎ ‎wymknąwszy‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎wielkim‎ ‎mozołem‎ ‎ścigagającym‎ ‎go‎ ‎zewsząd‎ ‎korpusom‎ ‎pruskim,‎ ‎zbliżył‎ ‎się‎ ‎pod‎ ‎Warszawę, zastał‎ ‎ją‎ ‎już‎ ‎w‎ ‎układach‎ ‎o‎ ‎kapitulacyą‎ ‎ze‎ ‎Suworowem. 

Jenerał‎ ‎ten‎ ‎dowiedziawszy‎ ‎się,‎ ‎że‎ ‎Prusacy,‎ ‎ustąpieniem‎ ‎Dąbrowskiego‎ ‎z‎ ‎Wielkopolski‎ ‎uwolnieni‎ ‎z‎ ‎kłopotów‎ ‎domowej‎ ‎wojny,‎ ‎zamierzają"‎ ‎ubiedz‎ ‎Moskali‎ ‎w‎ ‎zajęciu‎ ‎Warszawy,‎ ‎połączył‎ ‎się‎ ‎spiesznemi‎ ‎marszami‎ ‎z‎ ‎Fersenem‎ ‎i‎ ‎pospieszył‎ ‎ich‎ ‎uprzedzić.‎ ‎Dnia‎ ‎3‎ ‎listopada‎ ‎stanął‎ ‎pod‎ ‎Pragą.‎ ‎Wszystko,‎ ‎co‎ ‎odważnem‎ ‎było‎ ‎w‎ ‎Warszawie,‎ ‎pobiegło‎ ‎z‎ ‎bronią‎ ‎w‎ ‎ręku‎ ‎bronić‎ ‎Pragi‎ ‎pod‎ ‎rozkazy‎ ‎Zajączka.‎ ‎Nazajutrz‎ ‎kazał‎ ‎Suworow‎ ‎szturm‎ ‎przypuścić‎ ‎na‎ ‎Pragę.‎ ‎Rosyjskie‎ ‎regimenta‎ ‎szły‎ ‎jedne‎ ‎po‎ ‎drugich‎ ‎do‎ ‎szturmu‎ ‎i‎ ‎padały‎ ‎od broni‎ ‎na‎ ‎ciałach‎ ‎towarzyszy;‎ ‎w‎ ‎końcu‎ ‎mimo‎ ‎wszelkich‎ ‎wysileń męztwa,‎ ‎nledz‎ ‎musiała‎ ‎Praga.‎ ‎Jenerała‎ ‎Zajączka‎ ‎uniesiono‎ ‎rannego z‎ ‎placu‎ ‎boju;‎ ‎-‎ ‎jenerałowie‎ ‎Jasiński‎ ‎i‎ ‎Grabowski,‎ ‎a‎ ‎z‎ ‎nimi‎ ‎8‎ ‎tysięcy‎ ‎wojowników‎ ‎polskich‎ ‎poległo‎ ‎z‎ ‎bronią‎ ‎w‎ ‎ręku.‎ ‎Po‎ ‎bohaterskiej‎ ‎ich‎ ‎śmierci‎ ‎kazał‎ ‎Suworow‎ ‎podpalić‎ ‎Pragę‎ ‎na‎ ‎czterech‎ ‎narożnikach‎ ‎i‎ ‎rozpocząć‎ ‎rzeź.‎ ‎Wyrżnięto‎ ‎12‎ ‎000‎ ‎starców,‎ ‎kobiet‎ ‎i‎ ‎dzieci! 

Po‎ ‎wzięciu ‎Pragi‎ ‎wysłało‎ ‎miasto‎ ‎deputacyą‎ ‎do‎ ‎Suworowa, z‎ ‎prośbą‎ ‎o‎ ‎zawieszenie‎ ‎broni.‎ ‎Z‎ ‎powrotem‎ ‎przynieśli‎ ‎wysłani‎ ‎zapewnienie‎ ‎pokoju‎ ‎i‎ ‎podyktowane‎ ‎przez‎ ‎Suworowa‎ ‎warunki‎ ‎kapitulacji.‎ ‎Ręczył‎ ‎on‎ ‎za‎ ‎spokojne‎ ‎zachowanie‎ ‎się‎ ‎wojsk‎ ‎moskiewskich; resztki‎ ‎wojsk‎ ‎polskich‎ ‎miały‎ ‎albo‎ ‎wyjść‎ ‎z‎ ‎miasta,‎ ‎albo‎ ‎broń‎ ‎złożyć. Na‎ ‎prośbę‎ ‎miasta‎ ‎naznaczył‎ ‎Suworow‎ ‎zajęcie‎ ‎Waszawy‎ ‎dopiero‎ ‎za tydzień. 

Dnia‎ ‎7‎ ‎listopada‎ ‎ogłosił‎ ‎magistrat‎ ‎kapitulacyą;‎ ‎nazajutrz‎ ‎od dawszy‎ ‎władzę‎ ‎w‎ ‎ręce‎ ‎króla,‎ ‎wyszedł‎ ‎Wawrzecki‎ ‎z‎ ‎resztą‎ ‎wojsk‎ ‎polskich‎ ‎z‎ ‎Warszawy;‎ ‎dnia‎ ‎9‎ ‎listopada‎ ‎rano‎ ‎o‎ ‎godzinie‎ ‎10.‎ ‎weszło kilkanaście‎ ‎tysięcy‎ ‎Rosyan‎ ‎do‎ ‎stolicy.‎ ‎Miasto‎ ‎było‎ ‎puste;‎ ‎domy były‎ ‎pozamykane,‎ ‎- ‎okna‎ ‎pozapuszczane.‎ ‎U‎ ‎mostu‎ ‎przyjęła‎ ‎ich deputacya‎ ‎miejska‎ ‎z‎ ‎chlebem‎ ‎i‎ ‎solą,‎ ‎a‎ ‎magistrat‎ ‎oddał‎ ‎im‎ ‎klucze miasta. 

Za‎ ‎wojskiem‎ ‎polskiem,‎ ‎wyszłem‎ ‎z‎ ‎Warszawy‎ ‎w‎ ‎kierunku‎ ‎Piaseczny‎ ‎ku‎ ‎Pilicy,‎ ‎wyruszyły‎ ‎w‎ ‎pościg‎ ‎dywizya‎ ‎armii‎ ‎moskiewskiej‎ ‎pod rozkazami‎ ‎jenerałów‎ ‎Fersena‎ ‎i‎ ‎Denissowa‎ ‎trzema‎ ‎kolumnami,‎ ‎Wawrzecki‎ ‎zamyślał‎ ‎połączyć‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎korpusem‎ ‎Dąbrowskiego,‎ ‎który‎ ‎podczas‎ ‎wzięcia‎ ‎Pragi‎ ‎zbliżył‎ ‎się‎ ‎pod‎ ‎Warszawę,‎ ‎i‎ ‎stanął‎ ‎sześć‎ ‎mil‎ ‎od niej‎ ‎w‎ ‎Starej‎ ‎wsi,‎ ‎a‎ ‎potem‎ ‎pociągnął‎ ‎ku‎ ‎granicy‎ ‎galicyjskiej‎ ‎w‎ ‎celu‎ ‎dalszego‎ ‎prowadzenia‎ ‎wojny.‎ ‎Wojsko‎ ‎Wawrzeckiego‎ ‎szło‎ ‎przecież‎ ‎niechętne, na‎ ‎duchu‎ ‎upadłe,‎ ‎bez‎ ‎nadziei‎ ‎w‎ ‎przyszłość‎ ‎i‎ ‎bez‎ ‎wiary‎ ‎do‎ ‎swych‎ ‎przywódzców.‎ ‎Gnane‎ ‎rozpaczą,‎ ‎odmawiało‎ ‎posłuszeństwa,‎ ‎-‎ ‎opuszczało szeregi;‎ ‎oddziały‎ ‎nikły,‎ ‎rozpływały‎ ‎się‎ ‎po‎ ‎nocach.‎ ‎-‎ ‎Podobne‎ ‎rozprężenie‎ ‎poczęło‎ ‎się‎ ‎objawiać‎ ‎we‎ ‎wszystkich‎ ‎innych‎ ‎korpusach.‎ ‎Rozproszone‎ ‎niedobitki‎ ‎z‎ ‎armii‎ ‎warszawskiej‎ ‎rozbiegłszy‎ ‎się‎ ‎na‎ ‎wszystkie strony,‎ ‎szukały‎ ‎w‎ ‎okolicznych,‎ ‎korpusach‎ ‎przytułku,‎ ‎a‎ ‎opowiadaniem strasznych‎ ‎rzeczy,‎ ‎jakie‎ ‎się‎ ‎działy‎ ‎przy‎ ‎wzięciu‎ ‎Pragi,‎ ‎zarażały‎ ‎trwogą resztę‎ ‎wojska.‎ ‎-‎ ‎Niebawem‎ ‎rozbiegł‎ ‎się‎ ‎korpus‎ ‎Ponińskiego;‎ ‎- w ślad‎ ‎za‎ ‎nim‎ ‎poszły‎ ‎inne.‎ ‎-‎ ‎Wawrzecki‎ ‎przeprowadził‎ ‎plan‎ ‎swój‎ ‎po łączenia‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎Dąbrowskim‎ ‎tak‎ ‎nieopatrznie,‎ ‎że‎ ‎wojsko‎ ‎jego,‎ ‎nagle obskoczone‎ ‎korpusem‎ ‎Denissowa‎ ‎i‎ ‎Fersena,‎ ‎szemrząc‎ ‎ną‎ ‎niedołęztwo naczelników‎ ‎i‎ ‎zdradę‎ ‎króla,‎ ‎na‎ ‎dniu‎ ‎18‎ ‎listopada‎ ‎złożyło‎ ‎pod‎ ‎Radoszycami‎ ‎broń,‎ ‎porzucając‎ ‎122‎ ‎dział‎ ‎i‎ ‎amunicyą. 

Dnia‎ ‎22‎ ‎listopada‎ ‎zaprowadzono‎ ‎Wawrzeckiego‎ ‎i‎ ‎jenerałów:‎ ‎Dąbrowskiego,‎ ‎Gedrojcia,‎ ‎Niesiołowskiego‎ ‎i‎ ‎Giełguda‎ ‎do‎ ‎głównej‎ ‎kwatery‎ ‎Suworowa.‎ ‎-‎ ‎Równocześnie‎ ‎rozpuścił‎ ‎oddział‎ ‎swój‎ ‎Madaliński; ‎wojsko‎ ‎księcia‎ ‎Józefa‎ ‎Poniatowskiego‎ ‎i‎ ‎różne‎ ‎inne‎ ‎korpusy‎ ‎wysłane przeciw‎ ‎Prusakom‎ ‎złożyły‎ ‎również‎ ‎broń,‎ ‎a‎ ‎żołnierze‎ ‎rozproszyli‎ ‎się,‎ ‎powracając‎ ‎do‎ ‎domowych‎ ‎ognisk.‎ ‎Powstanie‎ ‎Wielkopolski bez‎ ‎poparcia‎ ‎i‎ ‎pomocy,‎ ‎upadło‎ ‎także‎ ‎wkrótce;‎ ‎najdłużej,‎ ‎bo‎ ‎do‎ ‎grudnia,‎ ‎trzymał‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎lasach‎ ‎wielkopolskich‎ ‎zapamiętałej‎ ‎odwagi‎ ‎Ksawery‎ ‎Dąbrowski‎ ‎ze‎ ‎swym‎ ‎ochotniczym‎ ‎oddziałem.‎ ‎Rannego‎ ‎ciężko wzięli‎ ‎Prusacy‎ ‎z‎ ‎pola‎ ‎bitwy‎ ‎i‎ ‎wtrącili‎ ‎do‎ ‎więzienia. 

Tak‎ ‎skończyło‎ ‎się‎ ‎powstanie‎ ‎Kościuszkowskie!‎ ‎Caryca‎ ‎Katarzyna‎ ‎zgniótłszy‎ ‎je‎ ‎i‎ ‎nachwytawszy‎ ‎powstańców‎ ‎z‎ ‎bronią‎ ‎w‎ ‎ręku, wysłała‎ ‎14‎ ‎000‎ ‎męczenników‎ ‎na‎ ‎Sybir.‎ ‎W‎ ‎więzieniach‎ ‎petersburskich‎ ‎umieszczono:‎ ‎Kościuszkę,‎ ‎Wawrzeckiego,‎ ‎Kilińskiego,‎ ‎Ignacego Potockiego,‎ ‎bankiera‎ ‎Kapostasa,‎ ‎Mostowskiego,‎ ‎Niemcewicza‎ ‎i‎ ‎prezydenta‎ ‎Zakrzewskiego.‎ ‎Prócz‎ ‎tych‎ ‎najniebezpieczniejszych,‎ ‎których Katarzyna‎ ‎zatrzymała‎ ‎sobie‎ ‎na‎ ‎pastwę‎ ‎pod‎ ‎okiem,‎ ‎napełniły‎ ‎się‎ ‎więzienia‎ ‎i‎ ‎twierdze‎ ‎w‎ ‎głębi‎ ‎Rosyi‎ ‎tysiącami‎ ‎więźniów‎ ‎innych. W‎ ‎Austryi‎ ‎zamknięto‎ ‎w‎ ‎Ołomuńcu‎ ‎Kołłątaja,‎ ‎Zajączka‎ ‎i‎ ‎Stanisława Potockiego.‎ ‎W‎ ‎Prusach‎ ‎uwięziono:‎ ‎Madalińskiego,‎ ‎Grabowskiego, Niemojowskiego,‎ ‎Ksawerego‎ ‎Dąbrowskiego‎ ‎i‎ ‎Lenartowicza.‎ ‎Wreszcie wszystkie‎ ‎trzy‎ ‎rządy‎ ‎napełniały‎ ‎swe‎ ‎szeregi‎ ‎rozbitkami‎ ‎armii‎ ‎polskiej,‎ ‎które‎ ‎pod‎ ‎kolbami‎ ‎prowadzono‎ ‎do‎ ‎złożenia‎ ‎przysięgi‎ ‎nowym panom. 

Nadeszła‎ ‎chwila‎ ‎trzeciego‎ ‎rozbioru‎ ‎Polski;‎ ‎chwila‎ ‎ostatecznego upadku‎ ‎jej‎ ‎bytu‎ ‎niepodległego.‎ ‎Niebawem‎ ‎po‎ ‎stłumieniu‎ ‎powstania, wzięli‎ ‎się‎ ‎ministrowie‎ ‎trzech‎ ‎państw‎ ‎połączonych‎ ‎do‎ ‎wypracowania planu‎ ‎nowego‎ ‎podziału‎ ‎Polski.‎ ‎Przez‎ ‎blisko‎ ‎rok‎ ‎umawiały‎ ‎się‎ ‎między sobą‎ ‎dwory,‎ ‎bo‎ ‎każdy‎ ‎z‎ ‎nich‎ ‎chciał‎ ‎zająć‎ ‎część‎ ‎największą;‎ ‎dopiero 24‎ ‎października‎ ‎r.‎ ‎1795‎ ‎podpisano‎ ‎traktat.‎ ‎Na‎ ‎mocy‎ ‎tegoż‎ ‎zajęła Austrya:‎ ‎większą‎ ‎część‎ ‎województwa‎ ‎krakowskiego,‎ ‎województwa‎ ‎lubelskiego‎ ‎i‎ ‎sandomierskiego‎ ‎z‎ ‎częściami‎ ‎ziemi‎ ‎Chełmskiej,‎ ‎i‎ ‎części województwa‎ ‎brzeskiego,‎ ‎podlaskiego‎ ‎i‎ ‎mazowieckiego,‎ ‎rozciągające się‎ ‎wzdłuż‎ ‎lewego‎ ‎brzegu‎ ‎Bugu.‎ ‎Razem‎ ‎834‎ ‎mil‎ ‎kwadratowych. 

Prusy‎ ‎zabrały:‎ ‎część‎ ‎województwa‎ ‎mazowieckiego‎ ‎i‎ ‎podlaskiego, leżącą‎ ‎na‎ ‎prawym‎ ‎brzegu‎ ‎Bugu;‎ ‎na‎ ‎Litwie‎ ‎część‎ ‎województwa‎ ‎trockiego‎ ‎i‎ ‎część‎ ‎Żmudzi,‎ ‎leżącą‎ ‎na‎ ‎lewym‎ ‎brzegu‎ ‎Niemna;‎ ‎nareszcie cząstkę‎ ‎Małej‎ ‎Polski,‎ ‎należącą‎ ‎do‎ ‎województwa‎ ‎krakowskiego.‎ ‎Razem około‎ ‎1000‎ ‎mil‎ ‎kwadratowych. 

Moskwa‎ ‎przywłaszczyła‎ ‎sobie:‎ ‎część‎ ‎Litwy‎ ‎aż‎ ‎do‎ ‎Niemna‎ ‎i‎ ‎do granic‎ ‎województwa‎ ‎brzeskiego‎ ‎i‎ ‎nowogrodzkiego,‎ ‎a‎ ‎ztamtąd‎ ‎aż‎ ‎do Bugu,‎ ‎z‎ ‎największą‎ ‎częścią‎ ‎Żmudzi;‎ ‎w‎ ‎Małej‎ ‎Polsce‎ ‎część‎ ‎ziemi chełmskiej‎ ‎na‎ ‎praw‎ym‎ ‎brzegu‎ ‎Bugu‎ ‎i‎ ‎resztę‎ ‎Wołynia,‎ ‎razem‎ ‎około 2000‎ ‎mil‎ ‎kwadratowych. 

W‎ ‎ten‎ ‎sposób‎ ‎wymazano‎ ‎Polskę‎ ‎z‎ ‎rzędu‎ ‎państw‎ ‎niepodległych Europy. 

Król‎ ‎Stanisław‎ ‎August,‎ ‎który‎ ‎przez‎ ‎cały‎ ‎ciąg‎ ‎powstania‎ ‎nie umiał‎ ‎zająć‎ ‎stanowiska‎ ‎odpowiedniego,‎ ‎i‎ ‎zawsze‎ ‎chwiejny‎ ‎i‎ ‎niestanowczy‎ ‎grał‎ ‎w‎ ‎niem‎ ‎rolę‎ ‎najsmutniejszą,‎ ‎opuszczony‎ ‎przez‎ ‎naród, wzgardzony‎ ‎od‎ ‎Katarzyny,‎ ‎w‎ ‎kilka‎ ‎miesięcy‎ ‎po‎ ‎kapitulacyi‎ ‎Warszawy‎ ‎odebrawszy‎ ‎rozkaz‎ ‎od‎ ‎niej‎ ‎wyjechania‎ ‎do‎ ‎Grodna,‎ ‎upierał‎ ‎się początkowo,‎ ‎ale‎ ‎w‎ ‎końcu‎ ‎uległ.‎ ‎W‎ ‎Grodnie‎ ‎otoczony‎ ‎moskiewską strażą,‎ ‎zastraszony‎ ‎długami,‎ ‎jakie‎ ‎zostawił‎ ‎w‎ ‎Warszawie,‎ ‎a‎ ‎przedewszystkiem‎ ‎spowodowany‎ ‎jękami‎ ‎swej‎ ‎familii,‎ ‎zwłaszcza‎ ‎kobiet,‎ ‎że‎ ‎nie będą‎ ‎miały‎ ‎żyć‎ ‎z‎ ‎czego,‎ ‎dał‎ ‎się‎ ‎nakłonić‎ ‎do‎ ‎złożenia‎ ‎korony‎ ‎i‎ ‎podpisania abdykacyi,‎ ‎-‎ ‎wiecznej‎ ‎swej‎ ‎hańby.‎ ‎Stało‎ ‎się‎ ‎to‎ ‎na‎ ‎dniu‎ ‎25‎ ‎list.‎ ‎1795‎ ‎r. w‎ ‎30.‎ ‎rocznicę‎ ‎jego‎ ‎koronacyi.‎ ‎Katarzyna‎ ‎włożyła‎ ‎mu‎ ‎na‎ ‎głowę koronę‎ ‎polską‎ ‎i‎ ‎ona‎ ‎mu‎ ‎ją‎ ‎też‎ ‎odebrała,‎ ‎-‎ ‎przeznaczywszy‎ ‎mu w‎ ‎zamian‎ ‎za‎ ‎nią‎ ‎200‎ ‎0‎ ‎dukatów‎ ‎rocznej‎ ‎pensyi‎ ‎i‎ ‎zaręczywszy, że‎ ‎się‎ ‎postara‎ ‎o‎ ‎zapłacenie‎ ‎jego‎ ‎długów. 

Wkrótce‎ ‎po‎ ‎abdykacyi‎ ‎tej‎ ‎umarła‎ ‎Katarzyna‎ ‎nagłe,‎ ‎tknięta paraliżem.‎ ‎Syn‎ ‎jej‎ ‎Paweł,‎ ‎objąwszy‎ ‎tron,‎ ‎powołał‎ ‎zdetronizowanego króla‎ ‎polskiego‎ ‎do‎ ‎Petersburga‎ ‎na‎ ‎swoją‎ ‎koronacyą.‎ ‎Stanisław‎ ‎Poniatowski‎ ‎pozostał‎ ‎odtąd‎ ‎w‎ ‎stolicy‎ ‎Rosyi;‎ ‎-‎ ‎oddawał‎ ‎i‎ ‎odbierał wizyty,‎ ‎bywał‎ ‎na‎ ‎paradach,‎ ‎obiadach,‎ ‎jeździł‎ ‎na‎ ‎koncerta‎ ‎i‎ ‎do‎ ‎teatru, aż‎ ‎dnia‎ ‎12‎ ‎lutego‎ ‎1798‎ ‎r.‎ ‎umarł‎ ‎nagle‎ ‎na‎ ‎apopleksyą. 

Tak‎ ‎skończył‎‎ ‎ostatni‎ ‎król‎ ‎polski;‎ ‎-‎ ‎naród‎ ‎przyjął‎ ‎wiadomość o‎ ‎śmierci‎ ‎jego‎ ‎obojętnie;‎ ‎-‎ ‎najbliżsi‎ ‎z‎ ‎otoczenia‎ ‎jego‎ ‎żałowali‎ ‎go, jako‎ ‎człowieka‎ ‎prywatnego,‎ ‎-‎ ‎posiadającego‎ ‎nie‎ ‎jednę‎ ‎z‎ ‎dobrych przymiotów‎ ‎serca‎ ‎i‎ ‎duszy. 

Car‎ ‎Paweł‎ ‎uwolnił‎ ‎Kościuszkę‎ ‎i‎ ‎wszystkich‎ ‎za‎ ‎powstanie‎ ‎uwięzionych;‎ ‎12‎ ‎000‎ ‎więźniów‎ ‎Polaków‎ ‎powróciło‎ ‎w‎ ‎ojczyste‎ ‎strony.

Nad‎ ‎obszarem,‎ ‎rankiem‎ ‎szarym,‎ ‎wschodzi‎ ‎jasna‎ ‎zorza, 
Zorza‎ ‎wschodzi‎ ‎z‎ ‎po‎ ‎za‎ ‎świata,‎ ‎Kościuszko‎ ‎z‎ ‎za‎ ‎morza. 
Ptak‎ ‎szczebiota,‎ ‎zorza‎ ‎złota‎ ‎pobudziła‎ ‎ptaki, 
A‎ ‎Kościuszko‎ ‎budzi‎ ‎ludzi,‎ ‎krakowskie‎ ‎wieśniaki; 
I‎ ‎było‎ ‎tam‎ ‎ludu‎ ‎wiele‎ ‎przed‎ ‎Panną,‎ ‎Maryą‎ ...

Z‎ ‎poematu‎ ‎„‎Kościuszko“‎ ‎T.‎ ‎Lenartowicza. 

keyboard_arrow_up
Centrum pomocy