Recently viewed
Please log in to see lots list
Favourites
Please log in to see lots list
Po upadku Napoleona znowu Polska nie wiedziała, co się z nią stanie. Większa część ziemi była w ręku cesarza rosyjskiego, który ją wojskiem swojem zajął. Dalszy los nie zależał od nas, ale od mocniejszego; od woli tego kto miał siłę, i mógł robić co chciał.
Kiedy w Wiedniu monarchowie i ich ministrowie zjechali się na kongres, i radzili o tem co komu miało być oddane albo przyznane, o mało że nie powaśnili się z sobą na dobre o Polskę. Cesarz rosyjski Aleksander Pierw szy chciał całą Polskę zagarnąć i z Rosyą ją na zawsze połączyć, jako królestwo niby osobne, ale z cesarzem rosyjskim za króla.
Wszystkie inne państwa europejskie nie chciały na to pozwolić. Austrya bała się stracić Galjcyę, a prócz tego bała się żeby ten sąsiad potężny nie stał się jeszcze potężniejszym, i dla niej niebezpiecznym. Prusy bały się także utraty Wielkopolski. Inne państwa, Francya i Anglia, mówiły że cała Polska niepodległa i pod swoim własnym królem byłaby im bardzo na rękę: ale na cala Polskę połączoną z Rosyą zgodzić się nie chciały, bo Rosya przez to zanadto by się powiększyła i wzmocniła. Aleksander zaś ustąpić nie chciał; groził naw et wojną. Mówił: spróbujcie mi odebrać to co trzymam ! Wojny nikt nie chciał, a każdy się bał. Dość mieli wojen, i nieszczęść, i kosztów, za Napoleona. Ustąpili więc Rosyi dużo, a ona znowu ustąpiła trochę, i zgodzili się tak, że Austrya miała zachować tę część Polski którą zajęła przy pierwszym rozbiorze w roku 1772, czyli Galicyę. Prusy zachowały Poznańskie i dawne Prusy królewskie z Toruniem i Gdańskiem. Reszta zaś tego kraju, który za Napoleona nazywał się Księstwem W arszaw skiem , przypadła do Rosyi. Było to Mazowsze z Warszawą, województwo Płockie, część Kujawskiego, Kaliskiego i Sieradzkiego od Prus, od Austryi Krakowskie, Sandomierskie i Lubelskie. O Kraków były długie układy i targ i; każdy chciał go mieć, a nikt nie chciał ustąpić drugiemu. Zgodzono się więc na to, że miasto z małym okręgiem kilkunastu mil, zostanie Wolnem Miastem. Czyli, że będzie niepodległą m ałą Rzecząpospolitą, rządzoną przez swój własny rząd i swój senat, ale pod opieką trzech państw sąsiednich. Granicą była od Austryi Wisła; od Rosyi jak dziś Cło, Michałowice, Węgrzce; od Prus, także jak dziś Szczakowa, Chrzanów, Bobrek.
Tę zaś część dawnego Księstwa Warszawskiego, które dostały się Rosyi, nazwano Królestwem Polskiem . A że to postanowione było na owym kongresie (wiedeńskim ), więc my Polacy w potocznej mowie zaczęliśmy to nazywać, i do dziś dnia nazywamy, Królestwem Kongresowem, dla odróżnienia od dawnego Królestwa Polskiego.
Cesarz Aleksander zobowiązał się traktatem wiedeńskim że temu nowemu królestw u nada konstytucyę (to jest że nie będzie rządził samowładnie, tylko z sejmem i senatem). Dalej przyrzekał że cały rząd, wszystkie urzędy, będą w rękach Polaków. Dalej, że wojsko polskie będzie od rosyjskiego osobne, pod swoimi dowódcami i oficerami, z polskiemi sztandarami i polską komendą, w swoich osobnych mundurach. Stanowił zarazem , że to królestwo ma być na zawsze i nierozerwalnie połączone z Rosyą; każdy cesarz rosyjski ma być tem samem królem polskim, i nosić ten tytuł.
Cesarz austryacki i król pruski zobowiązali się także traktatem wiedeńskim szanować prawa narodowe swoich poddanych polskich, to jest zostawić im wolne używanie swego języka we wszystkich urzędach, sądach i szkołach; zostawić ich tem czem ich Pan Bóg stworzył, a nie starać się przerobić na co innego — na Niemców.
Cesarz Aleksander kiedy ustanowił Królestwo Kongresowe, powtarzał wszystkim Polakom , że rozbiór ich ojczyzny uważa za niegodziwą zbrodnię, że sam nie byłby się tej zbrodni nigdy nie dopuścił; źe tego co się stało odrobić już nie może, ale chce przynajmniej w miarę swojej możności naprawić występek swojej babki Katarzyny. Dlatego nadaje Polakom wolność i byt narodowy pod swojem berłem. A gdy go pytano co zrobi z krajami dawniej na Polsce zabranemi, z Litwą i z Rusią, odpowiadał że nie może zaraz ich z Królestwem połączyć i za kraj polski ogłosić, bo jego właśni poddani wzięliby mu to za złe, ale że pragnie wszystkie dawne kraje polskie w przyszłości razem złączyć, i temi samem konstytucyjnymi prawami i rządzić.
Czy Aleksander był szczery w tem co mówił? czy naprawdę uważał rozbiór Polski za zbrodnię? Trudno to wiedzieć; bo był bardzo przebiegły i chytry, a prócz tego zmienny w swoich myślach i zamiarach. Zupełnie nieszczery nie był, i jakieś dobre zamiary względem Polski miał. Mógł był zgubić ją i oddać na pastwę swoim wojskowym i urzędnikom, a tego nie zrobił, tylko nam jakiś byt znośny zostawił. To dowodzi, że nie był bez sumienia i bez dobrych uczuć. Ale z drugiej strony mniej mu chodziło o dobro Polski i o to co się godzi albo nie, jako korzyść ogromną jaką Rosyi przez to królestwo zapewniał. Zyskała ona duży, piękny, ludny kraj, przez którego przyłączenie przybliżyła się znacznie do środka Europy; a ztamtąd już mogła wojskiem swoim grozić komuby chciała. Prócz tego dostawała się w bliskie sąsiedztwo Słowian pod panowaniem austryackiem; a stała myśl i chęć wszystkich cesarzy rosyjskich była (i jest zawsze) ta, żeby wszystkich Słowian pod swoje panowanie zagarnąć jak się po temu sposobność nadarzy. Nadając zaś Polakom konstytucyjne wolności, i zostawiając im prawa narodowe, Aleksander zyskiwał jeszcze sławę szlachetnego, wspaniałomyślnego człowieka i monarchy, co dla jego miłości własnej, dla jego dumy, bardzo było miłem.
Ale czy on był szczery albo nie, czy nam naprawdę chciał dobrze, czy tylko udawał, mniejsza o to, skoro to co zrobił miało w sobie rzeczywiście dużo dobrego. Dla narodu który swoją niepodległość utracił, rzeczą jest nader ważną i wielkiem szczęściem, zachować swoje prawa, swój język, i swoich ludzi w rządzie. Przez to wszystko bowiem taki naród zachowuje swoją odrębność i zostaje sobą: a jeżeli się dobrze rządzić i roztropnie zachowywać umie, to może przez to wszystko dojść do wielkiej siły, i do swego dawnego stanu i znaczenia powrócić. To wszystko zaś dawał nam Aleksander. Sejm, senat, rządy w rękach Polaków; skarb, wychowanie, wszystkie spraw y publiczne zaw iadowane przez sw oich; a nadto jeszcze dawał nam to, o co w kraju podległym zawsze najtrudniej — własne wojsko. Cokolwiek więc on w głębi serca myślał i chciały zawsze nie możemy zaprzeczyć, że zrobił nam wiele dobrego. My powinniśmy byli pilnie z tego korzystać, postępować roztropnie, żeby nie utracić nic z tego co nam w ręku zostało, żeby owszem przyrabiać to i pomnażać. Mieliśmy zaś w ręku warunki i środki po temu, żeby pomału róść w siłę, i stać się na nowo wielkim narodem. Na nieszczęście to Królestwo Kongresowe, które Aleksander utworzył, miało w sobie i około siebie niebezpieczeństw tak wiele, że była rzecz prawie niepodobna, iżby mogło było długo w spokoju ostać, i trwać.
Pierwszem takiem niebezpieczeństwem była nienawiść i zazdrość, z jaką Rosyanie na to Królestwo patrzali.
Uważali oni Polskę za kraj podbity, swój własny, Polaków za swoich poddanych a prawie za niewolników; i wydało im się to upokorzeniem i krzywdą, żeby ci poddani Polacy mieli swoją konstytucyę, swój sejm, swoje wolności, a oni, Rosyanie, żeby byli rządzeni samowolnie przez cesarza. Nie mogli więc Aleksandrowi tej konstytucyi polskiej przebaczyć. Oprócz tego mieli mu za złe, że Polakom narodowy byt zostawił. Mówili, że Polacy jak tylko do sił przyjdą, to się zaraz od Rosyi oderwą, i ona straci tę wielką potęgę, to wielkie znaczenie w świecie, jakiego przez rozbiór Polski nabrała. Cesarz rządzi w Rosyi sam ow ładnie; jak on co postanowi to nikt sprzeciwić się nie śmie: więc i Rosyanie siedzieli cicho; otwarcie nie szemrali na cesarza; ale pokryjomu a chytrze i bardzo zręcznie, starali się odrobić to co on w Polsce zrobił. Wielcy urzędnicy państwa przestrzegali go pokornie, że naraził Rosyę na wielkie niebezpieczeństwo. Ich podwładni, szpiegowali i donosili wszystko co się w Polsce działo, rzecz najmniejszą wystawiali jako groźną, żeby cesarza przestraszyć i od Polaków odstręczyć. Polacy znowu, którzy o tem dobrze wiedzieli, powinni byli zachowywać się bardzo roztropnie i ostrożnie, żeby tym donosom i skargom żadnego pozoru praw dy nie dostarczyć. A u nas na nieszczęście o roztropność i ostrożność trudno. Królestwo Kongresowe mogło było się utrzymać, gdyby Rosyanie byli mieli dużo szlachetności i dobrej woli, a Polacy dużo roztropności, zręczności, i mocy nad sobą. Ale jedni i drudzy nie mieli tych przymiotów, i Królestwo Kongresowe trwało przez lat tylko piętnaście.
Od pierwszej chwili zaś jak je cesarz Aleksander ogłosił, już się pokazały różne złe znaki; zdarzyły się rzeczy, które w Polakach musiały wywołać niedowierzanie, nieufność, potem niechęć, a wreszcie im dalej tem większą nienawiść do rządu rosyjskiego.
Takim złym znakiem była zaraz pierwsza czynność cesarza Aleksandra, wybór Namiestnika dla Królestwa. Jeżeli cesarz chciał dać Polakom dowód swojej szczerej dobrej woli, i ufność ich pozyskać, to powinien był na swego zastępcę, na naczelnika rządu, wybrać takiego człowieka, któryby miał ufność i poważanie całego kraju. Cesarz tymczasem mianował Namiestnikiem jenerała Zajączka. Był to odważny żołnierz,ale innych zalet nie miał. Lękliwy i słaby, dbały o swoje własne znaczenie tylko, a rzetelnego przywiązania do ojczyzny pozbawiony, książę Zajączek (dał mu teraz cesarz tytuł książęcy), nie miał powagi ani bardzo dobrej sławy u Polaków. Jego powołanie na ten najwyższy urząd było znakiem, ze cesarz chce mieć na tem miejscu powolnego sługę, ale nie dobrego obywatela i dzielnego człowieka. To jednak było złe niewielkie, i nie byłoby mogło wiele zaszkodzić. Gorsze było to,
że dowództwo nad wojskiem polskiem oddał Aleksander swemu bratu młodszemu, Wielkiemu Księciu Konstantemu. Dziwny to był człowiek. Jak jego ojciec cesarz Paweł, tak i on nie był bez szlachetnych uczuć; nieraz zrobił coś takiego, co dowodziło dobrego serca; miał jakąś prawość i honor; brzydził się kłamstwem, podstępem, niedotrzymaniem słowa. Ale jak ojciec miał dziwactwa dochodzące prawie do szaleństwa, tak on miał podobne, tylko w wyższym jeszcze stopniu. Gwałtowny, samowolny, i uparty, kiedy wpadł w gniew, stawał się srogim i strasznym. Na twarzy potwornie szpetny, miał i w usposobieniu coś zwierzęcego: w napadach gniewu był jak rozzłoszczony zwierz, i odchodził prawie od przytomności. Rosyanie ze strachem myśleli, coby się stało gdyby Aleksander umarł, a Konstanty po nim został cesarzem. Aleksander bowiem nie miał dzieci, i tron z prawa po nim spadał na drugiego brata. W rodzinie cesarskiej także sądzono, że Konstanty nie jest zdatny do tronu; on sam nawet czuł to i przyznawał. Cóż tedy zrobić, żeby go i usunąć od tego tronu do którego miał prawo, i zrobić tak, żeby się na to sam zgodził dobrowolnie? Konstanty nie miał żołnierskiego ducha, wojny nie lubił, nie był nawet odważny. Ale lubił namiętnie wojsko, musztry, parady; z największym zapałem zajmował się mundurami, bronią, rynsztunkiem, i doglądał tego wszystkiego z największą ścisłością i surowością. Oprócz tego lubił Warszawę, a mówił że lubi Polaków. Lubił ich nawet na prawdę; tylko po swojemu, jak dziwak i jak człowiek na pół szalony. Przed cesarzem i Rosyanami trzymał ich stronę, ale w Polsce ich uciskał i gnębi.
Kiedy więc w Petersburgu nie wiedzieli co zrobić, żeby Wielkiego Księcia do panowania nie dopuścić, a przecie coś mu takiego wymyśleć, żeby był rad ze swego losu, zdarzyło im się jak znalazł to dowództwo wojska polskiego. Konstanty mógł osiąść w Warszawie, dostaw ał wojsko śliczne i doskonałe, które mógł musztrować ile chciał; czuł się szczęśliwym i korony rosyjskiej nie pragnął. Nie zrzekł się jej odrazu, aż później; ale wiadomo było w rodzinie cesarskiej, że prędzej czy później odstąpi swoich praw do tronu młodszemu bratu Mikołajowi. Powiedzieli sobie, że będzie i wilk syty, i koza cała: i Konstanty kontent, i Rosya od niego bezpieczna; i posłali go do Warszawy na dowódcę wojska polskiego.
To było wielkiem nieszczęściem. Wielki Książę z natury był strasznie samowładny; a z wychowania nabrał tego przekonania, że wolą cesarza rosyjskiego jest najwyższem prawem na ziemi. Zatem w Polsce i dla Polaków jego wola znowu, jako tego, który był cesarza najbliższy, i w jego imieniu miał władzę nad wojskiem. Nie rozumiał tego zupełnie, że każdy człowiek ma swoją wolę, swoje sumienie, swoją godność, i że nie może zrobić tego, na co mu jego sumienie i honor nie pozwala. Każdy opór brał za bunt przeciw swojej władzy: każdą uwagę lub przedstawienie, za obrazę swojej osoby. Łatwo zrozumieć, że Polacy przywykli od wieków do wolności, a przywiązani do swojej godności, nie mogli znosić gniewów, obelg, grubijaństw Wielkiego Księcia; brali je za zniewagę wyrządzoną ludziom, za krzywdę nieznośną dla całego narodu. Cóż dopiero wojskowi, w swoim honorze bardzo dotkliwi, a na te zniewagi najbardziej narażeni, bo byli podwładnymi Konstantego, i najwięcej mieli z nim do czynienia. Oficer, wyłajany publicznie przed frontem, nieraz ostatniemi słowami żelżony przez Naczelnego wodza, a nie mogący znaleźć sprawiedliwości, sądził się. zgubionym na honorze, i dochodził do rozpaczy. Zdarzyło się nieraz, że tacy oficerowie z tego wstydu i rozpaczy życie sobie odbierali. Inni znowu, nie mogąc i nie chcąc znosić tych grubijaństw i krzywd, występowali ze służby wojskowej i to nieraz najzdolniejsi. Takim był naprzykład wsławiony w wojnach napoleońskich Chłopicki. Pojąć łatwo, jak te krzywdy i te samobójstwa musiały boleć i oburzać wszystkich mieszkańców Królestwa.
To był więc drugi i bardzo ważny powód, dla którego prawdziwie dobry stosunek i porozumienie między Królestwem a Rosyą utworzyć się nie mogły.
Nie było to zaś najgorsze. Dziwactwa i wściekłości Wielkiego Księcia, choć bolesne, byłyby znośniejsze, zwłaszcza że i on z latam i uspokoił się trochę i złagodniał; ale oprócz tych jego wybuchów wściekłości było jeszcze coś więcej. Cesarz Aleksander nie dowierzał Polakom; nienawidzili ich Rosyanie, a zwłaszcza ci którzy otaczali cesarza najbliżej. Chodziło cesarzowi o to, żeby miał w Warszawie oprócz brata jakiegoś Rosyanina, któryby na wszystko uważał, i wszystko mu donosił. Tamtym wielkim urzędnikom zaś chodziło o to, żeby Cesarza do Polaków zniechęcać, a ich przed nim oskarżać. Postanowiono tedy, że w Warszawie ma być przy rządzie polskim, cesarski komisarz rosyjski. Na cóż on był potrzebny? Miał cesarz w Warszawie Namiestnika, i miał swego brata; obudwom mógł ufać i wierzyć. Ten trzeci cesarzowi naprawdę potrzebny nie był; ale był potrzebny ministrom i dostojnikom rosyjskim, na to żeby Polaków szpiegował, a przed cesarzem ich za buntowników wystawiał. Ten więc komisarz cesarski w Warszawie nazywał się Nowosilcow, a był zaciekłym nieprzyjacielem Polaków, i przez cały czas robił co tylko mógł żeby im szkodzić, cesarza do odebrania im przyznanych praw skłonić, a przez prześladowania różne doprowadzić Polaków do takiego rozdrażnienia, żeby w końcu za broń porwali i podnieśli powstanie, któreby Rosya wojskiem swojem stłumić mogła. Zebrał tedy Nowosilcow zgraję szpiegów i donosicieli, przed którymi nikt nie był bezpieczny. Za lada słówko, za poufną rozmowę między przyjaciółmi, każdy mógł dostać się do więzienia. Były też więzienia przepełnione; a w miarę tych prześladowań, rosło i oburzenie w całym kraju i nienawiść do Rosyi. Za każdem zaś nowem śledztwem i uwięzieniem szły do Petersburga raporta, że Polacy się buntują. Samego Wielkiego Księcia nie oszczędzał Nowosilcow, i przestrzegał cesarza, że polegać na nim nie powinien, bo i on przez swój pobyt w Warszawie spolaczał.
Na chwiejnym umyśle cesarza robiło to wszystko wrażenie. Nietylko porzucił zamiar połączenia Litwy i Rusi z Królestwem , ale zaczął wątpić, czy dobrze zrobił, że to Królestwo utworzył. Z takich początków zaczęły się wzajemne podejrzenia i niechęci, które z czasem rosły i wzmagały się coraz bardziej.
Ale zrazu szło wszystko spokojnie i zgodnie. Polacy byli szczerze wdzięczni Aleksandrowi za to co zrobił ; on był bardzo troskliwy o to, żeby ich sobie ująć. Kiedy pierwszy raz przyjechał do Warszawy po ustanowieniu Królestwa, przyjmowano go tam serdecznie; a on sam podobał się przez uprzejmość, i zyskiwał wdzięczność przez niejedno dobre jakie istotnie zrobił— (naprzykład przez założenie uniwersytetu w Warszawie). Zwłaszcza ujmował sobie polskie serca tern, że w poufnych rozmowach powtarzał Polakom zawsze, jak on żałuje zbrodni Katarzyny, i jak chciałby tę zbrodnię naprawić.
Na czele Rządu Królestwa stał Namiestnik; obok niego było pięciu Ministrów, spraw wewnętrznych, skarbu, sprawiedliwości, oświecenia i wojny. Sejm miał się zbierać co dwa lata, a składał się z dwóch Izb: poselskiej i Senatu, do którego cesarz mianował Senatorów. Senatorowie ci nosili dawne polskie tytuły Wojewodów i Kasztelanów. Oprócz tego była tak zwana Rada Stanu, złożona ze znakomitych prawników i urzędników, której obowiązkiem było przygotowywać dla Sejmu projekta do praw. Kraj dzielił się dawnym polskim zwyczajem na Województwa. Zarząd każdego Województwa oddany był tak zwanej komisyi wojewódzkiej, która podlegała Ministrom, a której znowu podległe były urzędy powiatowe, burmistrze miast, i wójtowie po wsiach.
Było w owym czasie ludzi dzielnych i dobrych nie mało; a przez ich staranie i pracę kraj zaczął się podnosić znacznie. Potrzebował zaś tego bardzo, bo po tylu wojnach i skarb był próżny, i obywatele zubożeli, i wszystkie czynności i władze rządowe w rozprzężeniu. Trzeba było wszystko uporządkować, na nowo urządzać, z niczego stwarzać. Ale ci ludzie podołali wszystkiemu. Pamiętali oni jeszcze czasy Polski niepodległej, pamiętali ten Sejm Czteroletni, który ją tak mądrze chciał ratować i naprawiać. W nim za młodu nauczyli się karności, ładu, i pilności; a mieli przytem wielką miłość ojczyzny, wielkie dla niej poświęcenie, i wzięli się do dzieła gorliwie i mądrze. Sprawiedliwość i sądownictwo były wzorowe. Praw a jasne, proste, każdemu zrozumiałe. Postępowanie sądowe szybkie i łatwe tak, że sprawy nigdy w sądach długo nie zalegały. Sędziowie prawi, nieskazitelni, a rozumni: tak, że aż do czasu kiedy rząd rosyjski (po roku 1863) zniósł sądy i prawa polskie, a wprowadził swoje prawa, swój język, i swoich rosyjskich sędziów, sądownictwo w tym kraju mogło służyć za wzór wszystkim innym. Doskonale także urządzili szkoły. Najwyższa (Uniwersytet) była jedna w W arszaw ie; we wszystkich miastach wojewódzkich i w niektórych powiatowych były gimnazya; a po wsiach, gdzie przedtem szkół było bardzo mało, założono ich w kilku latach tysiąc dwieście. Najtrudniej było ze skarbem , który na te wszystkie wydatki i na wojsko wystarczyć musiała dochodów nie miał zkąd czerpać, bo kraj był wyniszczony bardzo. Ale i na to poradziły tęgie głowy Ministrów skarbu, Matuszewicza naprzód, a po jego śmierci księcia Lubeckiego. Kraj był wyniszczony, ale był zasobny i bogaty z natury. Zrozumieli oni, że dochody skarbu podniosą się, w miarę jak się podniesie zamożność obywateli. Obrócili więc całe swoje staranie na to, żeby z tych przyrodzonych bogactw kraju korzystać, a przez nie ożywić jego przemysł i handel. Kraj miał wiele kopalni kruszcowych, żelaza zwłaszcza, i miedzi. Rząd zajął się dobywaniem i przerabianiem tej rudy: powstały liczne fabryki żelazne, jedne rządowe, drugie ludzi prywatnych. Inne znowu wyrabiały płótna, drelichy, sukna, naczynia gliniane od najprostszych do ozdobnych i drogich. Miasta zaczęły się ożywiać i zbogacać. Dla majątków zadłużonych i zagrożonych przymusową sprzedażą (licytacyą), znalazł się środek w założonem podówczas Towarzystwie kredytowem, które dawało pożyczki na ziemię na pewien przeciąg lat, a dawało je tak, że po tym przeciągu lat, dłużnik rocznemi ratam i spłacał całą zaciągniętą pożyczkę. Jednem słowem gospodarowali oni tak dobrze, że kiedy Królestwo (w roku 1831) upadło, skarb jego był jednym z najzasobniejszych i najporządniej zawiadowanych w Europie.
Co nieprzyjaciele o nas mówią, że nie umiemy sami sobą rządzić, i że nie mamy głowy do porządnego prowadzenia spraw publicznych, to wtedy okazało się wielką nieprawdą i potwarzą, bo wszystkie czynności rządowe prowadziliśmy doskonale.
W arto wspomnieć o jednej naprawie, którą wtedy przedsięwziąć zamierzano. Tyczyła się ona żydów. Już Sejm Czteroletni zajmował się tą sprawą i roztrząsał pytania co zrobić z tern społeczeństwem żydowskiem, którego krzywdzić ani wypędzać się nie godzi, a które chrześcijańskiemu wiele przynosi szkody. Sejmy Królestwa, za tym przykładem i w tym samym duchu, wzięły się do tej sprawy. Polecono Radzie Stanu, iżby przygowała projekt do prawa o żydach. Zasady tego prawa miały być następujące: „Zostawia się żydom wszelką wolność wyznania, i własną zwierzchność religijną. Ale znosi się władzę sądową kachałów; wszystkie sprawy między żydami m ają się sądzić w zwykłych „powszechnych sądach. Na to, żeby żydzi nie mogli wykręcać się od płacenia podatków i od dawania rekrata, mają ich śluby i urodzenia zapisywane być nie przez nich samych, ale przez zwykłe urzędy. Nie ma „być wolno żydowi żenić się przed skończonym rokiem 24, żydówce iść za mąż przed 18. Szkoły osobne żydowskie mają się znieść; w szkołach powszechnych mają się uczyć swojej religii od nauczycieli umyślnie na to kształconych i upoważnionych. Prawa z innymi mieszkańcami równe, mogą żydzi mieć tylko pod „tym warunkiem , że będą podlegli tym samym prawom i sądom co wszyscy, (a swoje osobne zarzucą), i że „będą mówili tym samym polskim językiem. Była mowa o tem, żeby na pewien przeciąg czasu, na przykład na lat dwadzieścia, odjąć im zupełnie prawo szynkowania.
Zdało nam się, że warto przypomnieć jak u nas wtedy rozumiano tę sprawę, i jak ją uczciwie a roztropnie chciano rozwiązać. Późniejsze wypadki stanęły na przeszkodzie, że Rada Stanu tego projektu do prawa wygotować nie mogła.
O kilku przynajmniej znakomitych ludziach tego czasu wspomnieć się godzi, żeby wiadomość o ich życiu i zasłudze rozeszła się szerzej po świecie.
Książę Adam Czartoryski nie należał do rządu Królestwa; zasiadał tylko w Senacie jako wojewoda. Ród jego stary był jedną z bocznych gałęzi królew skiego domu Jagiellonów. Przez długie wieki wszakże nie miał wielkiego znaczenia, ani wielkiego majątku. Dopiero w XVIII wieku wydał dwóch ludzi bardzo zdolnych. Jeden z nich, Michał, był kanclerzem litewskim, drugi August wojewodą ruskim . Ten ożenił się z ostatnią Sieniawską, a przez nią weszły w dom Czartoryskich ogromne bogactwa Sieniawskich. Oba ci bracia stali za króla Augusta Trzeciego na czele tego stronnictwa, które chciało zaprowadzić lepszy porządek w kraju, znieść Liberum Veto i Wolną Elekcyę, wzmocnić władzę królewską, a z czasem przypuścić stany nieszlacheckie do praw równych ze szlachtą. Głowy mieli tęgie, a chęci i dobre i mądre. Ale nieprzyjaciół mieli wielu, bo i to co robić chcieli, nie podobało się ogółowi i sami sobie ludzi dumą i radością zrażali. Siostra ich była za Poniatowskim kasztelanem krakowskim, także dzielnym człowiekiem, i była matką ostatniego króla Stanisława Augusta Poniatowskiego.
Adam Czartoryski, o którym teraz mówimy, był wnukiem wojewody ruskiego Augusta. Wychowany przez rodziców bardzo starannie, i w najgorętszej miłości ojczyzny, był młodzieńcem wielkich nadziei, ale zawsze poważnym i smutnym, bo go krajowe nieszczęścia bolały do żywego. Po trzecim rozbiorze Polski Katarzyna zażądała od jego rodziców, żeby synów oddali na jej dwór do Petersburga. Pod tem żądaniem była ukryta groźba, że jeżeli nie usłuchają, to ich majątki będą zabrane. Rodzice znali synów dobrze, wiedzieli że nigdy ani wiary ani ojczyzny nie odstąpią; posłali ich więc na ten dwór, z żalem wielkim , ale bez obawy o ich zacność i honor. Tu młody wielki książę Aleksander, syn Pawła, tak sobie młodego Adama Czartoryskiego upodobał, że zawiązała się między nimi ścisła, i jak się zdawało, trwała przyjaźń. Po śmierci cesarza Pawła, kiedy Aleksander został cesarzem , zrobił zaraz Czartoryskiego ministrem spraw zagranicznych. Prowadził on w tedy stosunki Rosyi z innemi państwami, a tak rzetelnie i uczciwie, jak żeby o jego własny kraj chodziło. Gdyby cesarz Aleksander był chciał jego rad słuchać, byłby się od niejednej wielkiej szkody uchronił; naprzykład od tej wojny z Napoleonem, w której został pobitym pod Austerlitz. Dla Polski wiele też Czartoryski wtedy zrobił i u cesarza wyjednał; naprzykład doskonałe szkoły na Litwie i Rusi, Uniwersytet w Wilnie, sławne Liceum w Krzemieńcu (na Wołyniu) i wiele szkół niższych. Urządzał te szkoły i doglądał ich bardzo znakomity i zasłużony człowiek, Tadeusz Czacki. W poufnych rozmowach powtarzał A leksander Czartoryskiemu zawsze, że chce odbudowania Polski, i oba naradzali się nad sposobami, jak by to zrobić. Ale tego właśnie bali się Rosyanie otaczający cesarza, i pracowali usilnie, żeby w nim obudzić nieufność do Czartoryskiego. Pracowali nad tem nie bez skutku, bo wpływ księcia na cesarza zaczął się stopniowo zmniejszać. Ministeryum spraw zagranicznych złożył Czartoryski, widząc że mu cesarz mniej dowierza. Przyjaźń na pozór została ta sama, ale naprawdę cesarz coraz mniej zważał na rady przyjaciela.
Przy ustanowieniu Królestwa Kongresowego myśleli wszyscy, że tego przyjaciela zrobi cesarz swoim namiestnikiem; tem bardziej że w W iedniu na kongresie miał go przy sobie do rady. Ale stało się inaczej. Miejsca w rządzie Królestwa Czartoryski nie miał żadnego; miał tylko najwyższy dozór nad szkołami na Litwie i Rusi. Mieszkał przy starych rodzicach, w pięknych Puławach (nad Wisłą w Lubelskiem), gdzie rodzice założyli zbiór wspaniały ksiąg i starych polskich pamiątek, i gdzie od dwóch pokoleń zjeżdżało się co było w Polsce ludzi znakomitych nauką i zasługą. Majątkiem i stanowiskiem był książę Adam jednym z najznaczniejszych ludzi w kraju, a godnością i cnotą jednym z najpoważniejszych i najbardziej szanowanych. Co się z nim dalej stało, jak i miał udział w powstaniu roku 1830, jaką starość a wreszcie śmierć zagranicą, w Paryżu, to zobaczymy w dalszym ciągu tego opowiadania.
Od niego starszy, ale z nim serdeczną przyjaźnią przez całe życie złączony, był Julian Ursyn Niemcewicz. Ten za młodu był posłem na Sejm Czteroletni, i w tedy już dał się poznać jako zdolny pisarz. Przyw iązany gorąco do Ustawy Trzeciego Maja, popierał ją słowem i pismami, a ciętym, złośliwym dowcipem sm agał jej przeciwników. Zaprzyjaźniony z Kościuszką, służył pod nim w powstaniu roku 1794, i z nim razem wzięty do niewoli pod Maciejowicami, przesiedział dwa lata w petersburskiem więzieniu. Uwolnił go, razem z innymi, cesarz Paweł przy swojem wstąpieniu na tron. A gdy Kościuszko chciał jechać do Ameryki (gdzie się bił za młodu po sławnym Waszyngtonem, który Amerykę wyzwolił z pod panowania Anglików), skłonił Niemcewicza, żeby mu towarzyszył. Ten, bez ochoty, ale z przywiązania do Kościuszki, pojechał, i lat kilka w Ameryce przesiedział (Kościuszko wrócił do Europy wcześniej i osiadł w Szwajcaryi). Kiedy Napoleon z wojskiem stanął na ziemi polskiej, Niemcewicz wrócił, i z wielkim zapałem, z pracowitością ogromną, służył ojczyźnie. Był on przedewszystkiem pisarzem. Wiersze, powieści, historyę, opisy ziem polskich, sztuki do teatru, wszystko pisał: a wszystko na to, żeby pamięć dawnej Polski w nas utrwalić, jej miłość rozkrzewić, a obowiązek względem ojczyzny nam przypominać i na zawsze wbić w pamięć i w serce. Z jego wierszy najsławniejsze były Śpiewy Historyczne; krótkie dumy o wielkich ludziach, o królach, i o bojach polskich. W bajkach swoich, które ludzie skwapliwie odczytywali, bardzo dowcipnie i złośliwie wyśmiewał i szczypał Moskali albo złych Polaków ; a że mówił niby o zwierzętach, więc mu nic za to zrobić nie mogli, bo nie wypadało im przyznać, że się w tej bajce poznali. Bajka była o niedźwiedziu naprzykład, albo o wilku, albo o tchórzu, czy jakiem innem podleni zwierzęciu; ale wszyscy wiedzieli, kogo to zwierzę miało oznaczać. Niemcewicz zasiadał w Senacie Królestwa jak o kasztelan ; przez swój żywot zaś tak ą zdobył sobie w kraju powagę i ufność, że był jednym z tych ludzi, na których zdanie zważano najbardziej i najchętniej go słuchano. I on także umarł na wygnaniu, w Paryżu, w roku 1841.
Tadeusz Mostowski był Niemcewicza kolegą w Sejmie Czteroletnim, potem w powstaniu Kościuszkowskiem, w więzieniu. Z więzienia wypuszczony osiadł na wsi i gospodarował: potem z powodu różnych spraw rodzinnych mieszkał długo zagranicą, i dopiero pod k o niec Księstwa Warszawskiego do kraju powrócił. Przy tworzeniu rządu Królestwa oddano mu zaraz Ministeryum spraw wewnętrznych, które też do końca w jego ręku zostało. Jako minister okazał on wielkie zdolności, i położył wielkie zasługi. „Wzrost i uporządkowanie „miast, fabryki i różnego rodzaju zakłady, drogi bite, „kopalnie, handel, przemysł, gospodarstwo rolne pod niesione przez lepsze narzędzia i lepsze gatunki bydła, wszystko to było Mostowskiego zasługą. Tak pisze o nim współczesny a wiarogodny świadek, Kajetan Kożmian, kasztelan i członek Rady Stanu Królestwa, dodaje, że takiego Ministra jak Mostowski każdemu największemu państwu możnaby winszować, gdyby takiego znalazło. I ten także po roku 1831 musiał wyjechać do Francyi i tam umarł.
W jego Ministerium, na czele spraw przemysłu rękodzieł, stał Stanisław Staszyc. Człowiek wielkiego umysłu, wielkiego serca, wielkiej zasługi; godzien żeby go zawsze ze czcią wspominać. Jedna jest tylko w jego życiu okoliczność, której żałować należy. Kiedy Staszyc był małem dzieckiem, matka jego nierozważnie zrobiła ślub, że zostanie księdzem. Kiedy dorósł, chciał tego matczynego ślubu dotrzymać, i wyświęcił się. Ale bez kapłańskiego powołania, a co gorzej bez wiary, i dobrym księdzem być nie mógł, i sam w tym stanie nie mógł być szczęśliwym. Nie pełnił też żadnych obowiązków duchownych. Ale choć żył bardzo uczciwie i poczciwie, zawsze przecie było coś sprzecznego i przykrego w jego położeniu. Żył i nosił się jak świecki, a księdzem przecie być nie przestał, bo charakter kapłański jest niezmazany. Nie był ani naprawdę świecki, ani księdzem jak należy. Tyle jednak było w nim rozumu i cnoty, że mimo to wielkiej używał w kraju Powagi.
Zaczął swój zawód za młodu, od pisania o sprawach rządowych; a to co pisał było tak mądre i słuszne, że go musimy liczyć do tych ludzi, co o dobru ojczyzny najlepiej, najpoważniej myśleli. Chodziło mu w tych pismach głównie o dwie rzeczy. Jedną było zniesienie dawnego nierządu w Polsce i dlatego radził zaniechać wolny wybór królów, a zaprowadzić tron dziedziczny. Jego pisma tak wpłynęły na wyobrażenie Polaków, że przyczyniły się wielce do uchwalenia Konstytucyi Trzeciego Maja, która jak wiadomo stanowiła u nas dziedzictwo tronu. Drugą zaś wielką myślą Staszyca było zniesienie poddaństwa: oczynszowanie na początek, a stopniowo uwłaszczanie włościan. Pisał o tem tak gorąco, i tak rozumnie, jak nikt drugi za jego czasów; i gdyby nie rozbiory Polski za jego młodości, gdyby nie wojny napoleońskie później, a upadek powstania w roku 1831, byłyby jego myśli weszły w życie, bo i za Sejmu Czteroletniego, i za Królestwa (w Radzie Stanu) były brane pod rozwagę, w tym celu żeby na nich oprzeć wniosek do prawa o zniesieniu poddaństwa.
Był Staszyc oprócz tego wielkim uczonym; ale zwłaszcza zajmował się składem ziemi, i tem co się w jej wnętrzu znajduje. Dlatego teraz, za Królestwa, oddał mu Minister Mostowski wydział górnictwa. Bogactwa kruszcowe ukryte w kopalniach żelaza i miedzi, potrzebowały człowieka któryby niemi gorliwie się zajął, a wtedy mogły ogromnie podnieść zamożność kraju. Staszyc był właśnie człowiekiem do tego, i ten przemysł kruszcowy rozwinął się pod jego zarządem. Był on oprócz tego Prezesem Towarzystwa Przyjaciół Nauk, które miało swoją siedzibę w Warszawie, a zajmowało się bardzo czynnie i skutecznie uprawą wszystkich potrzebnych nauk. Majątek swój, Hrubieszowczyznę, darował gminie samej; ale zobowiązał ją prawem do rządzenia się w sposób, jaki jej przepisał. Jest to jakoby mała Rzeczpospolita, która się rządzi przez dziedzicznych wójtów z przyboczną radą. W łasność nie należy do gminy, ale każdy gospodarz m a swoją część. Największe części dochodzą do ośmdziesięciu morgów. Oddał tę osadę pod opiekę rządu, otrzym ał dla niej zatwierdzenie cesarza, a to co ustanowił utrzymuje się do dziś dnia. Z majątku ruchomego zbudował w W arszawie dom dla Towarzystwa Przyjaciół Nauk, i wystawił posąg dla wielkiego astronoma Polaka, Kopernika. Resztę obrócił na bardzo znaczne zapisy dobroczynne. Umarł Staszyc w Warszawie w roku 1826.
Jeżeli Staszyc, jako kapłan, nie był takim jak być powinien, to żył wtedy inny, który i sam był wzorem świątobliwego kapłana, i w kraju całym wiarę i pobożność słowem i przykładem podnosił. Jan Paweł Woronicz, urodzony na Wołyniu, wstąpił bardzo młodo do zakonu Jezuitów. Gdy na żądanie wszystkich prawie państw europejskich (nie Polski w szakże), Papież Klemens czternasty widział się zmuszonym zakon ten rozwiązać, Woronicz żył jako ksiądz świecki i był proboszczem w Powsinie pod Warszawą. Od młodości z wielkiem upodobaniem pisał wiersze, wszystkie pełne są gorącej wiary, pobożności, i miłości ojczyzny. Współcześni podziwiali bardzo jego wiersze, ale jeszcze bardziej jego chrześcijańskie i kapłańskie cnoty. Był też Woronicz najlepszym w swoim czasie kaznodzieją; mówił tak rzewnie, że przejmował słuchacza czy skruchą, czy nadzieją, czy miłością Boga w niebie, a wszystkiego co dobre na ziemi. On przem aw iał na pogrzebie księcia Józefa, i na pogrzebie Kościuszki; on przy po święceniu sztandarów w ojska polskiego. A kiedy w zwykłą niedzielę, w wiejskim kościele, tłómaczył Ewangielię i dawał nauki, to mówił tak samo starannie i rzewnie, może piękniej jeszcze niż nad grobem sławnych ludzi, albo w ważnych krajowych w ypadkach. Cześć i miłość powszechna otaczała go też przez całe życie, a cnoty wskazywały go jako najgodniejszego na urząd duchownego pasterza. Zasiadł też na stolicy Biskupiej w Krakowie; tu, do narodowych pamiątek rzewnie przywiązany, gromadził ich jak mógł najwięcej w swoim biskupim pałacu, który podżwignął z zaniedbania i upadku. W ostatnich latach życia przeniesiony był na arcybiskupstwo warszawskie, umarł w roku 1829.
Marcin Badeni, minister sprawiedliwości, miał znowu osobny rodzaj rozumu i zasługi. Mówiono o nim , że nikt nie miał takiego doskonałego zdrowego rozsądku jak on. W każdej sprawie umiał wskazać najbezpieczniejszy i najkorzystniejszy sposób, w jaki ta sprawa dała się załatwić. A że prawość była tak wielka jak rozum, więc nie dziw, że mało kto tyle miał u ludzi wiary, ufności i poważania co Badeni. Miał też i wielką miłość ludzką, bo oprócz tam tych przymiotów posiadał i ten, że był bardzo miły, grzeczny, dla drugich życzliwy, a w rozmowie zabawny. Miał sławę najdowcipniejszego i najprzyjemniejszego człowieka w całej Polsce.
Stanisław Potocki, minister oświecenia, był pan wielkiego majątku, wielkiej nauki, i niemałej zasługi. Gorąco przywiązany do ojczyzny, za młodu w Sejmie Czteroletnim miał sławę doskonałego mówcy. Po rozbiorze kraju trudnił się naukami, pisał książki i składał bogate zbiory w Willanowie (pod Warszawą), pałacu niegdyś króla Jana Trzeciego, który później, prawem spadku, stał się własnością jego żony. Jako Minister oświecenia, był bardzo gorliwy i czynny; bardzo troskliw y o pomnożenie szkól i o ich dobry stan. Jedno tylko zarzucić mu można, to brak wiary i pobożności, co niestety było rzeczą w tedy nierzadką; ale już na szczęście przechodzić zaczynało.
Tadeusz Matuszewicz, minister skarbu, w Sejmie Czteroletnim uchodził za głowę jedną z najtęższych; za Napoleona był prawie główną osobą i duszą czynności rządowych księstw a w arszaw skiego. Uchodził też za najlepszego z ówczesnych mówców. W rządzie Królestwa zajął się czynnie i mądrze uporządkowaniem skarbu, przygotował założenie Banku polskiego i Towarzystwa kredytowego; ale umarł rychło. Po nim zarząd skarbu objął książę Ksawery Drucki-Lubecki. Ten był niezmiernie zdolny. Nietylko wykonał i w prowadził w życie zamierzone przez Matuszewicza ulepszenia, ale w krótkim przeciągu czasu doprowadził skarb do zupełnego porządku, a nawet do stanu bardzo kwitnącego. Ale był przytem samowolny i bezwzględny; kiedy chodziło o uporządkowanie skarbu, to nie zawsze zważał na prawa prywatne. Naprzykład odebrał miastom prawo propinacyi, a przeniósł je na skarb, czem oczywiście tym miastom wyrządził krzywdę. Za takie samowolne postępowanie Lubecki był w ogóle nielubiony, a przez niektórych znienawidzony, tak że jego rzeczywistych zasług widzieć i przyznawać nie chcieli, a nawet uważali go za złego Polaka, co było wielką nieprawdą i wielką dla niego krzywdą.
Z wojskowych, z jenerałów Napoleońskich, najdzielniejsi nie mogli znosić szalonych gniewów Wielkiego Księcia, i wystąpili ze służby kiedy on został naczelnym wodzem. Dąbrowski umarł też wkrótce; Kniaziewicz się ożenił i mieszka! na wsi na Wołyniu. Pozostali w służbie: Kossecki, Wielhorski, Krasiński, i inni, byli bardzo dobrymi tęgim i wojskowymi, a pod nimi w stopniu pułkowników służyli późniejsi jenerałowie, Skrzynecki, Chrzanowski, Prądzyński, Chłapowski, Dwernicki, Morawski, o których usłyszymy więcej jak przyjdziemy do wojny roku 1831. W czasach pokoju wojsko nie miało sposobności do pokazania swego męztwa, ale przez doskonałe ćwiczenie, wzorową karność, biegłość i umiejętność oficerów, przez uczucie honoru i żołnierskiego ducha, należało to wojsko do najlepszych w Europie.
O tem też zapomnieć się nie godzi, że Polska ówczesna miała wielu ludzi uczonych i w oświacie stała wysoko. Wszystkich wyliczać byłoby za długo, ale trzeba wymienić dwóch Śniadeckich. Starszy Jan, był astronomem; młodszy Andrzej, chemikiem. Oba byli profesorami w uniwersytecie wileńskim , a sławę mieli niemałą (zwłaszcza Jan), daleko za granicami Polski. Joachim Lelewel, profesor historyi w Warszawie, a później w Wilnie, był niesłychanie uczony, odkrył i wyjaśnił wiele takich zdarzeń lub stosunków w dawnych dziejach polskich, o których przed nim wiedziało się bardzo mało. Maksymilian Ossoliński zajmował się dawnem piśmiennictwem polskiem, a ze swojego wielkiego majątku założył we Lwowie i uposażył zakład Narodowy imienia Ossolińskich, który do dziś jest i wielkie nauce polskiej oddaje usługi. Bandkie uprawiał naukę prawa polskiego; Chodakowski chodził piechotą od wsi do wsi znaczną część ziemi polskiej i spisywał a potem drukował pieśni i powieści, jakie z ust ludu wiejskiego usłyszał. Za jego przykładem zbierało potem te pieśni i podania wielu innych. Fryderyk Skarbek trudnił się nauką gospodarstwa krajowego, czyli ekonomii politycznej, i uczył jej w uniwersytecie warszawskim. O Staszycu, i o jego wielkiej nauce, już była mowa wyżej. Nie tak głośnych, ale bardzo pożytecznych i zasłużonych było wielu po wszystkich miastach polskich. Należeli wszyscy do warszawskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, które często wyznaczało im prace, oceniało je i sądziło, a wszystkim dodawało bodźca i zachęty.
Nie brakło i takich co pisali wiersze, poetów. Pomiędzy tym i najlepszym w owym czasie był może Kajetan Koźmian, referendarz w radzie stanu królestwa, a później senator kasztelan, człowiek rozumny, poważny, godny, w swoich przekonaniach bardzo stały i odważny w ich wypowiedzeniu, choćby się ludziom podobać nie miały. Mieszkał w Warszawie, bo tak wymagał jego urząd. Ale wolał wieś i gospodarstwo, i zawsze do wsi wzdychał. Jego głównych dzieł jest dwa. Ziemiaństwo Polskie, poemat w czterech pieśniach, o uprawie roli, o chowie bydła, o lasach i sadach, w pieśni ostatniej o obowiązkach dziedziców względem poddanych, i o poprawieniu losu poddanych (przez co rozumie zniesienie pańszczyzny przez oczynszowanie a następnie przez uwłaszczenie). Drugie jego dzieło Stefan Czarniecki, opisuje wierszem wojny Szwedzkie za Jana Kazimierza, obronę Częstochowy i zwycięztwo Czarnieckiego; a uczy że Bóg nie chce Polaków zgubić, ale chłostą z niejednego złego poprawić, a gdy się poprawią, zmiłuje się nad nimi.
Oprócz Koźmiana sławni byli ze swoich wierszy jego dwaj przyjaciele, Franciszek Wężyk, także kasztelan, który pisywał sztuki do teatru (tragedye), a treść do nich brał zawsze z historyi polskiej; i Franciszek Morawski, pułkownik a później jenerał, w Wielkopolsce urodzony, i tam na starość mieszkający i zmarły (1862). Ten pisywał nie dużo, ale bardzo ładne wierszyki, pełne uczucia, a czasem wesołości i dowcipu. Jego bajki znajdują się zawsze we wszystkich szkolnych wypisach, i dzieci uczą się ich na pamięć. Kazimierz Brodziński, urodzony w Królówce (niedaleko Bochni), ze szkół w Tarnowie poszedł do wojska za Napoleona. Po jego upadku osiadł w Warszawie jako profesor języka polskiego, a wierszami swemi zrobił sobie wielką sławę. Najładniejszy z tych wierszy nazywa się Wiesław. Jest to historya młodego parobka, sieroty, którego gospodarz jeden przygarnął i wychował. Wiesław wysłany przez tego opiekuna za kupnem koni, poznaje w tej drodze dziewczynę, która mu się bardzo podoba. Dziewczyna ta, jak się pokazało, była córką jego opiekunów, w dzieciństwie im wykradzioną i opłakaną jako zmarła. Rozumie się, że cała historya kończy się weselem.
Kiedy tak się działo Polakom pod rządem rosyjskim, co do wewnętrznego zarządu i oświaty nieźle, a co do stosunku z Rosyą znośnie ale niepewnie, jakże się działo pod rządem pruskim i austryackim ?
W Wielkopolsce, pod Prusakami, nie zaszło w tych czasach nic ważnego, i nic szczególnie złego. Prześladowania Polaków nie było. Namiestnikiem w Poznaniu był Polak, książę Antoni Radziwiłł, ożeniony z bliską krewną króla pruskiego, a ztąd posiadający jego zaufanie. Ale był człowiek prawy i godny, i jak długo on rządził, nie dopuścił, żeby krzywdzono czy obywateli, czy kraj polski jako taki. W Austryi panował Cesarz Franciszek, a największe znaczenie w rządzie miał je go kanclerz książę Metternich. Ten mniemał, że bezpieczeństwo państw a zawisło od tego, iżby poddani ślepo słuchali rządu, a żadnych narodowych uczuć, wspomnień, pragnień nie mieli. Śledził też przez szpiegów; a gdzie się takie uczucia pokazały, (zwłaszcza włoskie w Lombardyi i polskie w Galicyi) tam zaraz więzienia, procesa, i wyroki na długoletnie, ciężkie więzienia w kajdanach. W państw ie takiem jak Austrya złożonem z różnych narodów, były takie rządy szczególnie niemądre. W szystkie te narody siedziały cicho ze strachu, ale w szystkie znienawidziły rząd, i gdy się pierwsza sposobność nadarzyła — (zobaczymy to później) — w szystkie podniosły się przeciw Austryi. Na Węgrzech i we Włoszech była wojna, w samym W iedniu rewolucya (w roku 1848). Książę Metternich cieszył się, że zapewnił Austryi spokój i bezpieczeństwo, w istocie na pozór był ten spokój przez lat trzydzieści. Ale przez ten sposób rządzenia doprowadził on państwo do takiego stanu osłabienia i zubożenia, że zewnętrznych zaburzeń ledwo wyszło całe. I trzeba było dłu gich lat mądrego, sprawiedliwego rządu dzisiejszego Cesarza Franciszka Józefa, żeby poddanym przywiązanie do państwa a państwu siłę i bezpieczeństwo przywrócić.
Polaków Metternich szczególnie nienawidził. Byłby się jeszcze zgodził na Polskę niepodległą, któraby Austryę od Rosyi przegrodziła. Ale w Galicyi, prowincyi austryackiej, tępił i tłumił wszelki objaw polskiego uczucia i życia. Zobowiązań przyjętych na kongresie wiedeńskim, że Polakom prawa narodowe zachowa, niewiele sobie robił. Urzędnicy byli wszyscy Niemcy, albo Czesi, wszyscy krajowi nieprzychylni; o dobro jego nie dbali nic, tylko o to, żeby szpiegować i donosić, W szkołach było wszystko po niemiecku; nawet kiedy po lekcyi studenci między sobą mówili po polsku, to zaraz dostawali karę. Broń Boże, żeby który z nich jaką polską książkę czytał. A szukano tych książek często po domach, przetrząsano rzeczy; i jak się książka zakazana znalazła, ten co ją posiadał, czytał, albo drugiemu pożyczył, szedł zaraz do kozy. Pisać i w ydaw ać polskie książki i pisma było bardzo trudno, bo sroga cenzura czyhała na każdą myśl i na każde słowo. Był więc w Galicyi spokój przez te lata, ale życia nie było, publicznego wcale, a naukowego mało. Kraj gnuśniał, i zamiast się oświecać głupiał po trochu; zamiast się bogacić ubożał. Pod względem dróg, szpitali, zabezpieczenia rzek, i tego wszystkiego co rząd samowładny zakładać i utrzymywać ma obowiązek, Galicya była zupełnie zaniedbana, bo rząd dla niej pieniędzy i nakładów żałował.
A co książę Metternich takiem postępowaniem zyskał? Nic. Uczuć polskich w kraju nie stłumił, tylko je prześladowaniem owszem bardziej rozpalił. A krajowi i państwu ciężkie przez to sprowadził nieszczęścia, jak się to później pokaże.
Cóż się wtedy działo w Wolnem mieście Krakowie? W małem mieście z małym okręgiem nic bardzo ważnego dziać się nie mogło. Życie było spokojne, a tak tanie, że ludzie ściągali tu chętnie z różnych stron. Miasto podnosiło się w zamożności przez handel, a w oświacie przez dobre szkoły i uniwersytet. W sie zwłaszcza były swobodne i bogate; różniły się pod tym względem bardzo od pobliskich wsi w Galicyi i nawet w Królestwie. Rządy małej Rzeczypospolitej spraw ow ał Senat, na którego czele, jako Prezes, stał Stanisław Wodzicki, senator wojewoda Królestwa Polskiego, człowiek roztropny, prawy, powszechnie szanowany. Władzą prawodawczą był Sejm. Trzy państwa Rosya, Austrya i Prusy miały w Krakowie swoich urzędników (zwano ich Rezydentami). Prosta rzecz, że rząd Wolnego Miasta musiał ciągle na tych rezydentów zważać i ich słuchać, bo cały byt tej małej Rzeczypospolitej zależał od tych trzech mocarstw. Każdej chwili mogła ona być zajętą, i do jednego z tych państw przyłączoną, a opierać się oczywiście nie miała siły. Im dalej też tem uciążliwsi byli ci rezydenci; a w późniejszych latach prześladowali i więzili (mieli swoją własną policyę, która od Rządu Wolnego Miasta nie zależała). W początkach w szakże zachowywali się znośnie. W mieście i w okręgu zaprowadziły się różne porządki, drogi, szpitale, szkoły i pożyteczne zakłady, jak Towarzystwo Dobroczynności i Towarzystwo Naukowe.
Obchodził w tedy Kraków dwie smutne ale piękne uroczystości, pogrzeb księcia Józefa, i pogrzeb Kościuszki. Zwłoki księcia Józefa, wydobyte z Elstery pod Lipskiem, złożone były w Warszawie. Ale uznano słusznie, że przystało im spoczywać w grobach królewskich. Przewiezione do Krakowa w roku 1817, pochowane były z wielką okazałością pod kościołem na Zamku, gdzie grobowiec kto chce może zawsze zobaczyć. W rok później złożono obok księcia Józefa, Kościuszkę. Ten od powrotu swego z Ameryki mieszkał w Szwajcaryi, w mieście Solurze. Kiedy Napoleon ofiarował mu dowództwo nad wojskiem polakiem, nie przyjął, bo nie wierzył w szczerość zamiarów Napoleona. Po tego upadku nalegał znowu na Kościuszkę cesarz Aleksander, żeby wrócił do kraju i do wojska, ale on znowu nie ufał, i znowu nie przyjął. Stary już i coraz słabszy na zdrowiu, żył spokojnie i cicho w tej Solurze, odwiedzany przez podróżujących Polaków, którzy spieszyli złożyć uszanowanie dawnemu Naczelnikowi, a otoczony najwyższym szacunkiem Szwajcarów. Trudnił się wiele w starości dziećmi i ubogimi. Był taki litościwy, że nigdy nie minął żebraka, żeby mu coś nie dał; aż koń, na którym jeździł, tak się do tego przyzwyczaił, że sam z siebie stawał przy każdym ubogim i czekał, dopóki pan nie dał jałmużny. Umarł Kościuszko 12 października roku 1817. Tyle było w całym świecie uszanowanie dla ostatniego obrońcy Polski niepodległej, że w Europie całej śmierć jego zrobiła wielkie wrażenie; a nawet w Ameryce, gdzie pamiętano jego zasługi w wojnie przeciw Anglikom i jego przyjaźń z bohaterem Ameryki, Waszyngtonem. Tyle zaś było jeszcze w świecie sumienia i honoru, a przynajmniej ich pozorów, że nikt nie śmiał dziwić się Polakom, że chcą okazać żal i cześć swojemu Naczelnikowi, ani im w tem przeszkadzać. Nawet pod rządem rosyjskim , na Litwie i Rusi, wolno było odprawiać nabożeństwa za Kościuszkę po wszystkich kościołach. W szystkie trzy dwory zgodziły się odrazu na przewiezienie zwłok i pochowanie ich w Krakowie. Wysłano więc osobnych delegatów do Solury, żeby ciało przywieźli. Gdy przybyły złożono je naprzód w kościele św. Floryana; a gdy na Zamku grobowiec był już gotów, przeprowadzono je w nader okazałym pochodzie na Zamek, gdzie przez trzy dni trumna stała na katafalku w kościele, a 23 go czerwca złożona była w grobach. Mowę pogrzebową miał Biskup Woronicz, a drugą świecki, Prezes Senatu Wodzicki. Ale po pogrzebie nasunęło się samo z siebie pytanie, jaki pomnik postawić Kościuszce. Różne były zdania: wielu myślało o spiżowym posągu na krakowskim rynku. Aż Marcin Badeni, o którym była mowa wyżej, i Prezes Wodzicki, wpadli na myśl szczęśliwą. „Co tam posągi! — mówili — czas je zwala, czasem i człowiek niszczy. Nie mamy to pod samym Krakowem dwóch pomników co wieki przetrwały? Z nich bierzmy wzór. A jak nasi przodkowie kiedyś usypali z ziemi mogiłę temu Krakusowi co pierwszy miasto założył i sm oka zabił, tej Wandzie co sobie śmierć zadała, żeby kraj od nieprzyjaciela ocalić, tak my usypmy trzecią mogiłę temu, co ostatni w dawnej Polsce i za nią walczył, co zwyciężył niejeden raz, a cześć naszą „uratował".
Myśl dobra przyjęta była w całej Polsce z największym zapałem . Ze wszech stron zaczęły się sypać składki; i nie z Polski tylko, ale z Francyi, z Anglii, z Niemiec, z Ameryki, zewsząd. Prezes Wodzicki opowiada w swoich pamiętnikach, że bogaci dawali duże kwoty, a włościanie co który mógł, po złotówce, po dziesięć groszy i mniej, ale bardzo licznie. Często wsie całe robiły składkę u siebie, a zebrane pieniądze przez wójtów do Prezesa Senatu odsyłały. Złożył się z tego fundusz tak znaczny, że w dwa lata po pogrzebie Kościuszki, można było przystąpić do sypania mogiły.
Z tego co piszą współcześni świadkowie, widać, że to była uroczystość wspaniała i rozrzewniający. Tygodniem naprzód ściągali ludzie do Krakowa zdaleka i zblizka, tak że ludność miasta zdawała się podwojoną i potrojoną. Wysłano urzędników Wolnego Miasta, i paru starych żołnierzy, do Racławic, żeby ztamtąd przywieźli ziemię, którą chciano złożyć w samym środku mogiły. Ziemia ta miała być z tego samego miejsca, na którem stały rosyjskie armaty, kiedy je lud krakowski, z Bartłomiejem Głowackim na czele, kosami odebrał. Ale na tem miejscu właśnie, stanął od tego czasu piec garncarski. Biedny garncarz, kiedy się dowiedział o co chodzi, sam własnemi rękami zburzył piec, i ziemię z pod niego wydobył. (Rozumie się, że go potem wynagrodzono należycie, tak, że szkody nie poniósł'. Sprowadzono także ziemię i z Maciejowic, z tego znowu miejsca, na którem padł Kościuszko ranny, i z którego wzięty był do niewoli. Przywieziono ziemię i ze Szczekocin, i z Dubienki (na Wołyniu, gdzie Moskale byli pobici w roku 1792). Wieziono te ziemie na wozach kwiatami ubranych przez Kleparz, Rynek, Zwierzyniec, na górę św. Bronisławy, i włożono je, każdą w osobnem marmurowem naczyniu, w sam środek tego miejsca, na którem miała się wznosić mogiła. Złożono także spisany na ,pergaminie akt urzędowy, opisujący zasługi Kościuszki, i powody założenia tej mogiły. Potem Prezes Senatu pierwszy, a za nim kto tylko był obecny, zaczął sypać ziemię na mogiłę, łopatami, taczkami, nawet rękami. Działo się to 16go października roku 1820. Długo jeszcze mieszkańcy Krakowa wychodzili na ochotnika, i wozili ziemię, starcy, kobiety, nawet dzieci. Rozumie się, że największa część pracy dokonała się za zapłatą.
Tak stanęła nad Krakowem trzecia pamiątkowa mogiła, obok dwóch starych Krakusa i Wandy. A dziś te trzy mogiły tak należą do Krakowa, że bez nich wyobrazić go sobie nie można, a po nich można go poznać zdaleka jak po osobnym znaku, i od każdego innego miasta odróżnić. To jego cecha, jego święta pamiątka, i jego chluba. Tamte dwie mogiły są przedwieczne, sięgają pogańskich czasów, ta trzecia jest nowa. Tamte dawnością swoją dowodzą, że się nie zapomina nic, co do dziejów narodu należy, a czci i kocha się wszystko, co w tych dziejach było szlachetne i chwalebne. Mogiła Kościuszki tak samo po wiekach przypominać będzie ostatnie walki Polski niepodległej: a kiedyś, w lepszych daj Boże czasach, patrząc na nią będą ludzie mówili, że musiał kochać swoją ojczyznę naród, co w upadku swoim taki wzniósł pomnik bohaterskiemu obrońcy tej ojczyzny.
Ze składek na usypanie mogiły Kościuszki został fundusz, który służy na jej utrzymanie w dobrym stanie, na potrzebne naprawy, i na opłacanie dozorcy. Zostaje on pod dozorem Wydziału krajowego, a w zarządzie osobnego komitetu. Na czele tego komitetu stał naprzód jenerał Paszkowski, osobisty przyjaciel Kościuszki. Po jego śmierci synowiec jego, Franciszek Paszkowski, właściciel Toń pod Krakowem i długoletni poseł sejmowy. Gdy ten umarł, zajmuje się głównie opieką nad mogiłą jego znowu synowiec, także Franciszek, poseł z mniejszej własności okręgu krakowskiego, jako sekretarz komitetu.
Na Litwie i Rusi od śmierci Katarzyny nie zaszło nic nowego złego. Syn Katarzyny Paweł, i wnuk Aleksander Pierwszy, nie prześladowali Polaków, a wiarę katolicką zostawiali w spokoju. Katarzyna zaraz dużo Unitów, katolików greckiego obrządku nawróciła gwałtem na prawosławną schizmę. Ale ci dwaj cesarze tego nie robili, i kto z Rusinów katolikiem był, ten za za ich panowania spokojnie katolikiem mógł zostać. Były też w tych krajach z pozwolenia cesarza Aleksandra, ale w wielkiej części z hojności obywateli, doskonałe szkoły polskie. Urządził je, jak się już wspomniało, Tadeusz Czacki, a najwyższy dozór nad niemi miał książę Czartoryski. Z tych szkół najwyższy był Uniwersytet w Wilnie. Założył go jeszcze król Stefan Batory, i oddal Jezuitom, którzy też w nim aż do końca prawie ośmnastego wieku nauczali. Kiedy zakon Jezuitów zamknięto, podupadł Uniwersytet wileński; aż teraz ci znakomici ludzie staraniem swojem wyjednali fundusze, sprowadzili doskonałych profesorów, i w kilku lat Uniwersytet wileński nietylko się z upadku podźwignął, ale stał się niezwykle dobrym, i po świecie głośnym. Ściągali się też do niego uczniowie bardzo liczuie, a było między nim i w ielu i zdolnych i szlachetnych. Uczyli się z zapałem, między sobą byli w wielkiej przyjaźni, ojczyznę kochali calem sercem. Wielu z nich miało też chęć do pisania, i próbowali się w wierszykach, które sobie wzajemnie pokazywali i czytywali. Był między nim i jeden, nazwiskiem Adam Mickiewicz. Dopóki był studentem, zdawał się taki jak drudzy; nic nie okazywało szczególnej w nim zdolności. Skończył nauki, został nauczycielem przy gimnazyum w Kownie. Wtedy wydrukował dwa małe tomiki wierszy; a te wiersze były tak piękne, jak nigdy jeszcze odkąd był polski język na świecie, równych w nim nie było. Ślicznie pisał przed wiekami Kochanowski, za króla Zygmunta Augusta i Stefana: Boga w wierszach swoich chwalił i prosił, ojczyznę swoją sławiła ziomków upominał i nauczał; za straconem dzieckiem rzewnie płakał; wieś swoją i spokojne ziemiańskie życie pięknie opiewał. Ale do tego młodego Mickiewicza, nawet samemu Kochanowskiemu było daleko. Ten mial tyle w duszy gorącego uczucia, a w słowach tyle siły i tyle uroku, że miała już odtąd Polska kogo postawić obok największych poetów zagranicznych, niemieckich, francuskich, czy angielskich. Zaczął Mickiewicz od tego, że się skarżył na swoją nieszczęśliwą miłość; panna, w której się kochał, wyszła za mąż za innego. Ale obok tego wyrażał w swoich wierszach różne inne uczucia; a zwłaszcza o uciskach i o nadziejach swojej ojczyzny, mówił tak jak żaden inny przed nim, ani żaden dotąd po nim. Czytywano go też z radością i z zapałem , a za jego przykładem zaczęło pisać wielu innych, nie tak jak on, ale bardzo pięknie. Tacy byli między wieloma innymi Antoni Malczewski, Bohdan Zaleski, w kilka lat później młodsi, (a po Mickiewiczu najwięksi) Zygmunt Krasiński i Juliusz Słowacki; potem jeszcze Wincenty Pol, i innych wielu. I to nazywamy zwykle odrodzeniem poezyi polskiej, która nigdy jeszcze nie stała tak świetnie jak w pierwszej połowie naszego dziewiętnastego wieku.
Pierwsze kilka lat od Kongresu wiedeńskiego przeszło nieźle; ale pomału i nieznacznie zaczął się stan rzeczy psuć. W całej Europie, we Francyi, we Włoszech, w Niemczech, w Hiszpanii, zaczęło się głuche wzburzenie umysłów, które niebawem tu i owdzie objawiło się niepokojem i rozruchem. Powody tego wzburzenia i niepokoju były słuszne; ale złe były sposoby, jakimi się objawiał, i złe były skutki.
Kongres wiedeński oddał Austryi północne Włochy (Lombardyę i Wenecyę): południowe (Królestwo Neapolitańskie) dawnemu królowi z domu Burbonów; mniejsze księstwa różnym książętom z austryackiego lub burbońskiego domu. Część Saksonii i dwie prowincye niemieckie nad Renem oddał Prusom. Dawne Księstwo Warszawskie Rosyi. Belgię, która przed rewolucyą francuską należała do Austryi, oddał graniczącej z nią Hollandyi. Myślał Kongres, że zaprowadził i zabezpieczył w Europie porządek, a on tymczasem zasiał ziarna ustawicznych zaburzeń i walk. Wszystkie kraje i narody, zagrabione i uciskane przez Napoleona, spodziewały się, że po jego upadku dostaną jedne swój rząd własny, niepodległość, a drugie obywatelskie wolności. Zawiodły się tymczasem w szystkie. Niemcy, którzy dzielnie i tłumnie bili się z Napoleonem najezdcą sw ojej ziemi, spodziewali się, że ich królowie i książęta dadzą im za to konstytucyjne praw a i swobody, a po Kongresie ujrzeli się pod sam ow ładnem i a często dokuczliwemi rządami, jak przedtem. Włosi zżymali się na panowanie austryackie na północy, a na szpiegostwa i prześladowania rządów (choć własnych) w Neapolu. Do Hiszpanii wrócili dawni królowie przez Napoleona wyrzuceni, ale zamiast postępować rozumnie a uczciwie, zaczęli oni także uciskać, prześladować, szpiegować. Francuzi znowu bali się, że z powrotem dawnego królewskiego domu wrócą daw ne, przez Rewolucyę zniesione, praw a i przywileje; a rząd królewski, choć o tern ani myślał, tak był niezręczny, że pozorami te obawy usprawiedliwiał i w zmagał. Poczęło się więc wszędzie naraz wzburzenie, a w ślad za nim tajne znoszenia się i związki. Gdzieniegdzie wybuchły i otwarte rozruchy; (we Włoszech, w Hiszpanii): w Niemczech zam ordow ano skrycie kilku urzędników posądzonych o szpiegostwo, i znienawidzonych. W szystko to zaniepokoiło monarchów i ich ministrów. Dwa razy zjeżdżali się oni na narady, w Weronie (we Włoszech), i w Lublanie (w Karyntii); i uradzili, żeby przeciw takim związkom występować surowo i bezwzględnie. Cesarz Aleksander był jednym z tych, co zaniepokoili się najbardziej. Łatwo zgadnąć, jak to jego usposobienie posłużyło wybornie tym Rosyanom, co go chcieli zniechęcić do Polaków. Korzystali też ze sposobności skwapliwie i zręcznie.
Kiedy tajne związki zaczęły się szerzyć po wszystkich krajach, nic dziwnego że znalazły się i u nas. Nigdzie byt niepodległy nie był tak świeżo w pamięci; nigdzie prawo do niego tak oczywiste. Skoro sam cesarz rosyjski przyznawał, że rozbiór Polski był zbrodnią, to tem bardziej za zbrodnię musiał go uważać cały świat chrześcijański i cywilizowany. Oburzenie na tę zbrodnię musiało naturalnie największem być w Polsce. Dodajmy do tego, że tak niedawno, za Napoleona, Polacy spodziewali się na pewno odbudowania ojczyzny. Zawiedzeni w tej nadziei, musieli oni czuć żal niezmierny. Rozważniejsi, doświadczeni, umieli go w sobie stłumić. Zrozumieli, że kiedy się ma znośne warunki narodowego bytu, to trzeba je szanować; mocniejszego nie wyzywać ani nie obrażać; ojczyzny nie narażać na gorsze nieszczęścia. Ale młodsi, zapaleni, kiedy widzieli, że w jednym, w drugim, w trzecim kraju ludzie sprzysięgają się przeciw swoim rządom, powiedzieli sobie, że Polacy mają do tego więcej powodu i więcej prawa, i zaczęli wiązać się w tajne stowarzyszenia i spiski. Pierwszy był bardzo nieliczny i trwał bardzo krótko: nazywał się stowarzyszeniem kosynierów. Ale choć tak słaby i nieznaczący, związek ten wystarczył na to, by podejrzliwego a chwiejnego Aleksandra zastraszyć. Pod wpływem swoich rosyjskich doradców, zaczął on coraz więcej obawiać się Polaków, żałować tego co zrobił, a skłaniać się do surowego postępowania. Rosyanie utwierdzali go zręcznie i pilnie w tem usposobieniu. Wiedzieli dobrze, że każde nowe prześladowanie gorzej Polaków oburzy, i pobudzi ich do nowych spisków ; a każdy nowy spisek odkryty, rozjątrzy znowu cesarza na Polaków. Zaczęły się więc coraz częstsze szpiegostwa, śledztwa, więzienia; a w skutku tego coraz większy gniew i żal w Warszawie, i w całym kraju. Wielki książę Konstanty samowolnie zamykał do więzienia wojskowych, których miał w podejrzeniu. Ustanowiono osobną komisyę, która miała śledzić prawdziwe, czy mniemane spiski, a co więcej ustanowiono wyjątkowe sądy, którym takie sprawy miały podlegać, co było już pogwałceniem konstytucyi i praw obowiązujących. Z uwięzionych i skazanych najgłośniejszym był pułkownik Łukasiński, którego tak gdzieś z Warszawy wywieźli, że dotąd nikt nie wie, co się z nim stało, gdzie był, kiedy i jakim sposobem umarł. Ale mimo wszystkich poszukiwań tajna policya ważnych spisków nie wykryła — (bo jeszcze takich w tedy nie było): zaczęli tedy nieprzyjaciele wymyślać takie, których nie było, żeby i Polaków gnębić, i cesarza na nich podburzyć.
Uczniowie Uniwersytetu w Wilnie mieli między sobą Towarzystwo Filaretów . Nie było ono tajne; wiedziały o niem w ładze i uniwersyteckie i rządowe. Nie zajmowało się politycznemi sprawami, tylko nauką i pisaniem. Ale widząc że rząd szpieguje i śledzi, Towarzystwo to rozwiązało się samo dobrowolnie, żeby przypadkiem nie posłużyło za pozór do prześladowań. Ale tak się właśnie stało. W dwa lata po rozwiązaniu tego towarzystwa, zjechał do Wilna Nowosilcow z całą komisyą, i zaczął śledztwo. Książę Czartoryski póki był kuratorem Uniwersytetu, nie byłby nigdy na taką krzywdę pozwolił; więc naprzód postarano się o to, żeby go usunąć. Cesarza pomału usposobiono coraz gorzej dla dawnego przyjaciela. Książę widział, że traci nietylko wpływ, ale nawet zaufanie Aleksandra. Jego uwagi i prośby nie były już nigdy słuchane; rady jego nieprzyjaciół zawsze. Złożył więc swój urząd, a objął go po nim Nowosilców. Chodziło o to, żeby cesarza przekonać o niebezpiecznych spiskach polskich, więc niewinne studenckie stowarzyszenie wyśrubowano do wielkiego znaczenia. Uwięziono mnóstwo młodzieży, w Wilnie, i po mniejszych miastach. Przy śledztwie niektórzy byli bici tak, że z tego pomarli; jeden z rozpaczy rzucił się z okna, i zabił. Wielu w kajdanach wywieziono gdzieś w głąb Rosyi, czy na Sybir. W tedy wywieziony był i Mickiewicz, ale przynajmniej nie tak daleko, i nie tak srogo. Przeznaczono mu za miejsce pobytu naprzód Odessę (nad Morzem Czarnem), potem Moskwę, w końcu Petersburg; w tych wszystkich miastach był na wolnej stopie. Widywał kogo chciał i nowych utrapień nie doznawał. Wtedy to napisał swojego sławnego Wallenroda. Ale na Litwę nie wrócił już nigdy.
Prześladowanie uczniów wileńskich, niesprawiedliwe a srogie, musiało naturalnie wywołać powszechne w Polsce oburzenie. Rosya sam a robiła jakżeby umyślnie wszystko co mogła na to, by Polacy coraz goręcej pragnęli z pod niej się wyswobodzić. W takiem usposobieniu musieli oni coraz więcej lgnąć do tajnych spisków ; widzieli w nich (mylnie) sposób i nadzieję wyzwolenia się.
Właśnie ofiarował Polakom swoją pomoc i przyjaźń tajny spisek zawiązany w Rosyi. Byli tam ludzie, którym despotyczny rząd carski był nieznośny: chcieli go zwalić. Związali się w sprzysiężenie, do którego należało wielu wojskowych, i chcieli zrobić rewolucyę, a zacząć ją od zabicia cesarza. Weszli w porozumienie z niektórymi Polakami. Ci odpowiedzieli, że na życie cesarza nie czyhają i zabijać go nie myślą, ale jeżeli w Rosyi stanie rząd nowy, który Polsce odda to, co jej się należy, to z taką Rosyą Polska będzie w zgodzie i przyjaźni. Spiskowcy rosyjscy obiecywali oddać ziemie polskie. Jak się gotowali do wykonania swoich zamiarów u siebie w Rosyi, tego nie wiemy, bo robili to sami, bez Polaków. Spisek ich trwał dalej; a tymczasem nagle i niespodziewanie umarł cesarz Aleksander. Pojechał on do Krymu, na jakiś objazd czy przegląd wojsk, i tam, w mieście Taganrogu, umarł po kilku tylko godzinach choroby (w grudniu roku 1825). Że cesarze rosyjscy nigdy prawie nie umierają śmiercią naturalną, ale bywają sprzątnięci przez swoich poddanych, więc i naglą śmierć Aleksandra przypisywano powszechnie otruciu. Dziś niema pewności, ale jest domysł, że otruto go dlatego, bo chciał przejść na wiarę katolicką. Aleksander był całe życie trapiony niepokojem sumienia, z powodu śmierci ojca, choć jej nie nakazał. W tej zgryzocie szukał pociechy i uspokojenia w pobożności, ale w swojej wierze znaleźć ich nie mógł. To naprowadziło go na myśl, że jego schyzmatycka wiara nie jest prawdziwą. W największej tajemnicy miał zażądać z Rzymu księdza katolickiego, któryby go objaśnił i nauczył, i istotnie przysłano (w tajemnicy i przebraniu) uczonego i świątobliwego jednego dominikanina. Ale w Rosyi i cesarz jest szpiegowany. Rzecz się wydała; a Aleksander zamiar swój przypłacił życiem.
W Polsce żałowano go szczerze. Naprzód dlatego, że istotnie wiele dobrego zrobił; powtóre z obawy, że ten, co po nim nastąpi, będzie gorszy.
Powinien był nastąpić Konstanty, jako najstarszy po Aleksandrze syn Pawła: i jemu już wojsko w Rosyi zaczęło składać przysięgę. Ale Aleksander złożył był przed kilkoma laty w rosyjskiej Radzie Stanu zapieczętowany papier, z rozkazem żeby był otworzony po jego śmierci. Otworzono go teraz, i znaleziono akt urzędowy, którym Konstanty zrzekał się tronu, i drugi, przez Aleksandra podpisany, którym ten naznacza swoim następcą młodszego brata, Mikołaja.
Mówiliśmy już wyżej, że w Rosyi starano się dawno o to, by Konstantego od tronu usunąć: teraz pora powiedzieć, jak on się sam zrzekł i dlaczego. Były w Warszawie trzy panny Grudzińskie, bardzo ładne i miłe. Najmłodsza, Antonina, poszła za mąż za pułkownika (później jenerała) Chłapowskiego. Średnia, Jó zefa, poszła za pułkow nika Gutakowskiego. N ajstarsza, Joanna, została w domu przy matce. Już ludzie myśleli, że ona męża nie znajdzie, kiedy naraz rozkochał się w niej szalenie wielki książę. Udał się do cesarza i do matki, żeby mu pozwolili się żenić. Odpowiedzieli, że zezwolić mogą, ale pod jednym warunkiem . Nie może być, żeby żoną rosyjskiego cesarza i matką przyszłych cesarzy była osoba z domu nie panującego i katoliczka. Więc jeżeli wielki książę chce się żenić z panną Grudzińską, to niech się zrzecze swoich praw do do tronu. Tak też zrobił. Wziął ślub (w roku 1819) i podpisał to zrzeczenie, o którem mówimy. Zona jego nosiła tytuł księżnej Łowickiej. Była osoba bardzo dobra, łagodna, póbożna; m ęża szczerze kochała i miała na niego wpływ szczęśliwy. Od swego ożenienia bowiem wielki książę stawał się coraz mniej gwałtownym i dzikim. Dzieci nie mieli nigdy.
Księstwo Łowickie należało za polskich czasów do Prymasów (Arcybiskupów gnieźnieńskich). Aleksander darował je tej bratowej, która znowu testamentem zapisała je królowi polskiemu, ktokolwiek kiedy nim będzie.
Wstąpił więc na tron Mikołaj Pierwszy.
Ów spisek rosyjski, o którym wspomnieliśmy wyżej, chciał skorzystać ze zm iany panującego, i nowego cesarza obalić, zanim on jeszcze objął rządy. Wybuchł też bunt istotnie w samym Petersburgu i to groźnie, bo między wojskiem. Parę pułków, których oficerowie byli w sprzysiężeniu, oświadczyło się przeciw Mikołajowi i stanęło pod bronią. Mikołaj w tym razie okazał dużo odwagi. Dowiedziawszy się o buncie, ukazał się niespodzianie sam przed tymi pułkami. Mógł zginąć! Ale liczył na urok, jak i tam wywiera cześć i osoba cara: i nie zawiódł się. Żołnierze, kiedy go ujrzeli, zmieszali się, zawołali niech żyje, i prosili o przebaczenie. Naczelnicy spisku zginęli na szubienicy; innych zesłano na całe życie do sybirskich kopalń.
Nieszczęściem w papierach tych spiskowców rosyjskich znalazły się ślady ich stosunków z Polakami. Stosunki te nie doprowadziły do żadnego stanowczego porozumienia, ani do skutku. Niemniej cesarz rozkazał wytoczyć przeciw nim śledztwo, i wyznaczył osobną do tego komisyę. Oskarżonych było ośmiu, a głównym między nimi był pułkownik Krzyżanowski. Komisya, po skończonem śledztwie, oskarżyła ich o zbrodnię stanu; (tak nazywa się w kodeksach praw zdrada państwa, lub zamiar oderwania od niego jakiej części). Że zaś podług konstytucyi ówczesnej polskiej, zbrodnie stanu podlegać miały nie sądom zwyczajnym, ale sądom sejmowym z senatorów złożonym, przeto zwołano ten sąd i Senat miał obwinionych sądzić.
Sędziowie byli w położeniu bardzo trudnem. Jeżeli obwinieni chcieli niepodległości Polski, to w tem przecie nic zbrodnią nie było. Cała opinia w Polsce była za nimi, i z wielkim niepokojem wyglądała uniewinniającego wyroku. Z drugiej strony cesarz nie taił się z tem, że wyrok sądowy będzie znakiem, czy Polacy chcą rzetelnie trzymać się tej konstytucyi Królestwa, która stanowiła, że ono ma być na zawsze połączone z Rosyą. W tej trudności sędziowie nie mogli zrobić mc lepszego, jak trzymać się uczynków, i według tych sądzić. Tak też zrobili. Jakie były uczynki oskarżonych? Porozumienia ze spiskowymi rosyjskim i, ale bez żadnego skutku, bez żadnego z ich strony zobowiązania. W petersburskim wojskowym buncie oni żadnego udziału nie mieli. Nie było więc tego, co praw o nazyw a istotą czynu. Sąd zatem uwolnił oskarżonych od zarzutu zbrodni stanu. Ale, ponieważ były dowody, że wszyscy należeli do tajnego stowarzyszenia zwanego patryotycznem, a tajne stowarzyszenia były prawem zakazane; że dalej niektórzy z nich byli wojskowymi a przez to tem bardziej do posłuszeństwa obowiązanymi, przeto sąd za ten uczynek skazał Krzyżanowskiego jako ich naczelnika na trzy lata więzienia, innych na więzienie krótsze.
Mikołaj, kiedy się o tym wyroku dowiedział, rzekł o senatorach sądzących, że zgubili swój kraj. To wskazywało, że przy pierwszej sposobności odbierze Polakom te w szystkie praw a, tę narodową odrębność jaką mieli. Senatorom zakazał wyjeżdżać z Warszawy. Skazanych wywieziono do Petersburga, i tam trzymano w podziemnych kazamatach.
Ten sąd sejmowy był wielkim krokiem do zerwania zgody między Polską a Iłosyą. Mikołaja rozgniewał i utwierdził w nim tę myśl, że prędzej czy później trzeba będzie z tymi Polakami skończyć. Ciągłe zaś szpiegowania i śledztwa, wreszcie bezprawne wywiezienie skazanych, oburzały znowu coraz więcej Polaków. Nie ustały też spiski, ale owszem po sądzie sejmowym krzewiły się bardziej niż przedtem , aż wreszcie doprowadziły do wybuchu i do nieszczęścia.
A teraz zapytajmy, czy ci spiskowi byli winni albo nie? W tem, że chcieli Polski, nie było winy, był owszem dobry zam iar; a oni sami byli ludzie wielkiego poświęcenia i wielkiej odwagi. Ale czy w ich postępku nie było winy względem Polski, to inne pytanie. Nie godzi się dobremu synowi ojczyzny narażać jej na klęski i niebezpieczeństw a: nie godzi się przygotowywać powstania i wojny, jeżeli się niema lepszych a przynajmniej takich warunków zwycięstwa jak nieprzyjaciel. Polska, choć miała swoje wojsko, i dobre, była od Rosyi oczywiście słabsza. Nie doświadcza też takiego ucisku, któregoby znieść nie była mogła. W takim stanie rzeczy powinna była zachować się spokojnie, wzmacniać się, i czekać. Ludzie, którzy w takich stosunkach biorą losy ojczyzny na swoją odpowiedzialność, i mówią: „oto my zrobimy powstanie" — ważą, się na bardzo wiele, i swoje sumienie obciążają bardzo. Udać im się nie może, chyba że nieprzyjaciel jest jaką zewnętrzną wojną zajęty, albo wewnętrznemi zaburzeniami osłabiony. A jeżeli się nie uda, to po przegranej następują klęski, zemsty i prawie zagłada narodu. Tak się stało u nas w roku 1831, i tak później w 1863. Dlatego ci, którzy w kilku lub kilkunastu zaczynają spisek, w ciągają do niego coraz większą liczbę ludzi, obowiązują ich przysięgą do posłuszeństwa, a wreszcie dają hasło do powstania, choć mają zwykle poświęcenie i męstwo wielkie, choć mają wielką miłość ojczyzny, służą tej ojczyźnie źle, bo z ich zamiarów i działań ona odnosi klęski nie pożytki. Dlatego i ci co zawiązywali spiski w Królestwie Kongresowem, nie byli winni zdrady stanu względem Rosyi, ale byli winni względem Polski, że ją nierozważnie na nieszczęście narażali.
W roku 1829 przyjechał Mikołaj z żoną i z synem do Warszawy, żeby się koronować na króla polskiego. Obrzęd odbył się okazale, ale z obu stron zimno. Cesarz miał wrodzoną nienawiść do Polaków, choć ją ukrywał: u nas znowu coraz bardziej, coraz goręcej szerzyła się nienawiść do Rosyi, a między młodszymi i zapaleńszymi myśl o powstaniu. Byli nawet tacy, co chcieli skorzystać z tego pobytu Mikołaja w Warszawie, żeby go wraz z jego braćmi zabić. Zamiar ten był naprzód niemądry, bo za zabójstwo cesarza cała Rosya byłaby chciała zemścić się na Polsce, a była od niej mocniejsza. Powtóre zamiar był nieszlachetny i brzydki. Mikołaj przyjechał do Warszawy bez swoich wojsk, bez swoich straży, bezpieczny, że mu się tam nic złego nie stanie. Wtedy go zabić byłoby czynem niegodnym uczciwego, honorowego narodu. Szczęściem tych co to zrobić chcieli było niewielu, a starsi i rozważniejsi, głów nie Niemcewicz, wytłómaczyli im, że nie byłoby to ani dobrze, ani rozumnie.
Cesarz Mikołaj był zupełnie inny jak jego brat, zmarły Aleksander. Tamten był z natury łagodny, a wahający i chwiejny: ten zawsze pewny siebie, twardy i srogi. Tam ten chciał i lubił podobać się ludziom; z przyjemnością i sztuką ujmował ich miłem obejściem i pięknemi słowami: ten hardy i sztywny podobać się ludziom byłby miał za ujmę swojej godności, chciał tylko żeby się go bali i słuchali. Swoją rosyjską i cesarską pychę mieli oba równą; ale u Aleksandra była ona ukryta i przebiegła, u Mikołaja otwarta i gwałtowna. Z praw innych (narodów czy ludzi) obadwa nie robili sobie nic, a oba tak samo myśleli, że Rosya ma prawo do wszystkiego co chce, lub co może. Ale Aleksander rozumiał, że drudzy jakieś prawa mieć mogą, i dbał o to bardzo, by o nim myślano, że je szanuje. Mikołaj miał się śmiało za pierwszego na świecie, i nie pojmował jak ktokolwiek mógłby jemu i Rosyi tego pierwszeństwa nie przyznawać. Aleksander nie był w swoich uczuciach ani rzetelny ani stały, ale rozczulał się chętnie, był więcej dotkliwy niż dobry. Mikołaj był twardy dla wszystkich, dobre serce miał tylko dla swoich dzieci. Względem Polaków Aleksander miał popędy dobrego serca, ale nie stałe: zapędzał się, a potem wahał się i cofał. Mikołaj nie wahał się nigdy. Wiedział doskonale, że nienawidzi Polaków i konstytucyi Królestwa. Powiedział sobie z góry, że sam nie zacznie, ale jeżeli go Polacy zaczepią, zgniecie ich bez wahania i bez miłosierdzia.
Sposobność nadarzyła mu się rychło.
Mówiliśmy, że po sądzie sejmowym tajne spiski nie ustały; owszem nabrały ufności w siebie. Kiedy Mikołaj w maju roku 1830 przyjechał na sejm do Warszawy, przestrzegła go tajna policya, że nowy spisek jest i przygotowuje zbrojne powstanie. Cesarz nie wierzył, albo może udawał, że nie wierzy; wielki książę zaprzeczał stanowczo i szczerze. Była to jednak prawda. Zawiązał się on głównie między wojskowymi, w szkole Podchorążych. Różnił się zaś od poprzednich tern, że tamte miały za cel powstanie, ale nie oznaczały czasu, kiedy to powstanie miało wybuchnąć; ten zaś gotował się do rychłego wybuchu i obmyślał już sposoby, jak się to miało wykonać.
Dodały mu odwagi, a może i przyspieszyły wybuch, dw a w ypadki zagraniczne. Jednem było powstanie w Belgii. Kraj ten przez Kongres wiedeński oddany królowi holenderskiemu, a przez niego ciemiężony, chwycił za broń teraz w roku 1830, i wybił się na wolność. Jeżeli się udało małej Belgii, to dlaczegóż wielka Polska miałaby być od niej gorszą? Tylko była ta różnica, że Holandya była także mała i słaba, a Rosya wielka i mocna. A prócz tego Francya, sąsiadka Belgów, rada była ich niepodległości a osłabienia Holendrów, i byłaby wydała wojnę każdemu, ktoby był chciał Holendrom pomagać. Na wojnę nikt narazić się nie chciał, więc Belgowie z Hollandyą sam ą mogli sobie dać radę. Największą zaś twierdzę w ich kraju , Antwerpię, i tak odebrało dla nich w parę lat później wojsko francuskie.
To był jeden wypadek. Drugi był ten, że w Paryżu znowu wybuchła rewolucya. Wypędziła z kraju króla Karola Dziesiątego, a powołała na tron jego krewnego księcia Orleańskiego, który zaczął panować jako król Ludwik Filip. Nas Polaków te sprawy nie powinny były nic obchodzić, ale wielu naszym zdawało się, że kiedy we Francyi będzie rząd nowy i więcej wolności, to tern samem słabsze będą wszystkie istniejące rządy w Europie. Mikołaj, który się uważał za stróża tego porządku rzeczy, jak ie zaprowadził Kongres wiedeński, nie chciał uznawać nowego króla francuskiego, a nawet groził, że pójdzie z wojskiem przywracać dawnego. Naszym polskim spiskowym zdawało się, że ten nowy rząd francuski, przez Rosyę nie uznany, będzie chciał i będzie musiał im pomódz, jeżeli przeciw niej powstaną. Zdawało się też niektórym, że powstając w tej właśnie chwili będą bronili nietylko swojej wolności, ale wolności Francyi i wszystkich ludów w Europie. Nie dlatego chwycili oni za broń; mieli do tego ważniejsze i swoje własne powody. Ale te wypadki we Francyi utwierdziły ich w zamiarze, i przyczyniły się po części do jego prędkiego wykonania.
Dość że 29 listopada roku 1830 wybuchło powstanie w Warszawie. I na tem skończyło się konstytucyjne Królestwo Polskie, utworzone na Kongresie wiedeńskim w roku 1815.