Advanced search Advanced search

Zbiory i zbieracze.


Redaktor »Wiadomości numizmatyczno - archeologicznych «dr. Maryan Gumowski, omawiając w swojem piśmie zakres numizmatyki polskiej, wliczył do niej także i medaliony, a równocześnie podał ich definicyę w słowach: »medaliony zawsze lane okrągłe jednostronne, a od medali większe«. Istotę zaś medalionu określił najtrafniej jeszcze w wieku XVI anonimowy autor jednostronnego medalu Zygmunta Izr. 1537, kładąc na nim łaciński dystych, który wtłómaczeniu polskiem brzmi: 

»Wielkiego sercem i niezwyciężonego, niezłomnego, dzielnego Możnego króla Zygmunta przedstawia ta mała tabliczka.«

O takich tedy tabliczkach, jednostronnych, lanych, okrągłych, większych na ogół od medali, mówiliśmy głównie w poprzednim rozdziale. Definicya ta jednak nie wyczerpuje zupełnie wszystkiego, co w tym zakresie w ciągu wieków stworzyli artyści i najwyżej odnosić się może do medalionów, którymi zajmuje się (zresztą bardzo po macoszemu) numizmatyka i do swoich je wciela katalogów. Pozatem istnieją jeszcze całe działy rzeczy zbliżonych do medali, które powyższym warunkom nieodpowiadają a mimo to są medalionami. To te wszystkie, które wykonane są z materyału nie dającego się odlewać jak marmur, glina, porcelana, kość słoniowa, drzewo i t. d. , albo są ręcznie cięte, kowane, lub sztancowane, rozmiarami przekraczają wszelkie numizmatyczne granice, lub też nareszcie nie posiadły kształtu okrągłego a przynajmniej owalnego. Widzieliśmy jak od samego prawie początku tworzenia medalionów różnego do nich artyści używali materyału, jak miłośnicy numizmatyki nie mogli się oprzeć pokusie i zbierali niejednokrotnie medaliony czy medale niekoniecznie z metalu odlane i jak wreszcie, kształt prostokątny tu i ówdzie zdobywa sobie prawo obywatelstwa, a w formie plakiety dzisiaj coraz więcej znachodzi praktycznego zastosowania i coraz to więcej amatorów. 

Z tego wszystkiego wynika, źe zbieracz, który sobie powie, że zbierać będzie medaliony, natrafiać musi na swojej drodze na ustawiczne szkopuły i wątpliwości. Jeżeli zaś ów zbieracz byłby miłośnikiem numizmatyki, to odrazu stanąłby wobec dylematu, czy zbierać tylko to co dr. Maryan Gumowski niejako zaanektował na rzecz numizmatyki, czy też wciągnąć w zakres swojej kolekcyii to, co nie jest medalionem numizmatycznym ani nawet plakietą we właściwem tego słowa znaczeniu, a co wchodzi raczej w zakres sztuki plastycznej w szerszem pojęciu i w tym charakterze znajduje schronienie po muzeach i zbiorach, a w praktycznem życiu wchodzi na ściany jako ich dekoracya, na frontony budynków, na nagrobki i wszędzie tam gdzie wcisnąć się może płaskorzeźba, względnie portret w płaskorzeźbie. 

Bo i co do portretu, musi zbieracz niejednokrotnie być z sobą i z naznaczonym sobie zakresem działania w porządku. Mówiąc bowiem o medalionach, rozumiemy przedewszystkiem, bodaj czy nie wyłącznie nawet medaliony portretowe, »Medallion portrait« jak je nazywa Anglik. Portret jest ich zasadniczą cechą nawet, tak, źe jedyny choć drukiem niewydany katalog Rewoliuskiego, o którym jeszcze poniżej będzie mowa, ma wyraźny tytuł »Medaliony portretowe znakomitych Polaków«. Kwesty a tedy co zrobić z medalionami, które nie są portretami, ale wyobraźają sceny, albo herby, jak naprzykład herby Polski znowu pozostać musi otwartą dla każdego kolekcyonera. 

A wreszcie jednostronność. Dr. Gumowski przyjmuje, że medalion, jeżeli ma wejść w zakres numizmatyki musi być jednostronnym, a tymczasem każdy zbieracz spotkał się zapewne z określeniem zwłaszcza po niemieckich katalogach dużych, większych ponad zwykłe rozmiary medali, jako medalionów. 

Ten niedość ściśle ograniczony zakres działania był prawdopodobnie przyczyną dlaczego tak mało byłou nas i wogóle zbieraczy medalionów, dlaczego tak mało gotowych i na tę nazwę zasługujących zbiorów medalionów posiadamy i dlaczego stosunkowo tak rzadko spotkać się można z medalionami po katalogach numizmatycznych. 

Co do tych ostatnich, to nawet największe i najbardziej wyczerpujące katalogi monet i medali, jak Bentkowskiego, Czapskiego, Zelta i inne, oprócz naturalnie medali jednostronnych, sporadycznie tylko i bardzo rzadko wspominają o medalionach. Stosunkowo obfitszy jest w nie katalog Umińskiego, osobny medalionom poświęcony dział posiada katalog zbiorów Tomasza Zielińskiego, ale i tu liczba nie przekracza kilkunastu i to takich, z którymi numizmatyk nie wiedziałby właściwie co począć. 

Co do zbieraczy, to rzecz charakterystyczna, źe najwięcej uwagi poświęcili medalionom ci, którzy zbierali wszystko i w szerokim zakresie, jak np. Tomasz Zieliński, a przedewszystkiem dr. Teofil Rewoliński (1821 - 1891). Zbieracz w wielkim stylu i, o ile o numizmatykę chodzi, wszechstronny, zwracał uwagę nawet na takie rzeczy, które dotychczas nie były nigdy prawie przedmiotem samoistnych kolekcyi. Jego zbiór medalików religijnych, kolekcyonowany z wielkim zapałem i nakładem trudów a starań, następnie uporządkowany i umiejętnie w drukowanym katalogu usystemizowany, stał się wzorem dla wszystkich późniejszych zbieraczy w tym zakresie. Ponadto zbierał takie przedmioty, jak liczmany, marki i znaki pieniężne osób prywatnych i t. p. Oczywiście nie mogło braknąć w tak różnolitym zbiorze i medalionów. Rewoliński zbierał je o ile stanęły na jego drodze, ale jako numizmatyk z zamiłowania brał tylko takie, które zbliżały się bardziej do medali. Stąd urósł zbiór, liczący razem 89 sztuk medalionów, do jakiego zaś stopnia był Rewoliński niepewny co do jegj przynależności numizmatycznej, dowodzi fakt, że w litografowanym swoim katalogu pomieścił je dopiero po liczmanach, markach i znakach pieniężnych osób prywatnych. W opisie poszczególnych medalionów szedł drogą utartą przy medalach, podając szczegółowe opisy rzeźby i w dosłownem brzmieniu napisy. Katalog ten jest pierwszą i dotychczas jedyną próbą zinwentaryzowania medalionów portretowych polskich i ich opisania naukowego - próbą, jak wszystko co wyszło spod ręki tego znakomitego numizmatyka, doskonałą i wzorową. 

Zbiory publiczne i muzea polskie nie poświęcają dotąd zbyt wielkiej uwagi kolekcyonowaniu medalionów, taksamo zresztą jak i dzieł sztuki rzeźbiarskiej. Wogóle bowiem znajduje się rzeźba prawie zawsze na szarym końcu wszelkich kolekcyi, a stąd pochodzi, że imiona najlepszych naszych rzeźbiarzy giną bardzo rychło w mroku niepamięci, a wspomnienie ich prac, rozrzucone przygodnie po pismach peryodycznych napróźno czeka dotąd, mimo jedynej próby przedsięwziętej przez przedwcześnie zmarłego Emanuela Świeykowskiego, umiejętnego i systematycznego opracowania. 

Co się tyczy zbiorów lwowskich, to największą ilość medalionów posiada Zakład narodowy im. Ossolińskich, względnie muzeum Lubomirskich. W katalogu opracowanym bardzo umiejętnie i starannie przez p. Mieczysława Tretera, naliczyliśmy koło ośmdziesięciu sztuk medalionów polskich lub do Polski się odnoszących, z tego jednakowoż bardzo wiele kopii i odlewów gipsowych, wśród których znajduje się także wiele pierwszorzędnych rzadkości. Wszystkie one mieszczą się w dziale sztuki plastycznej. Zbiór numizmatyczny Zakładu Ossolińskich nie uwzględnia wcale medalionów, jakkolwiek mieści w sobie wszystkie znane polskie medale jednostronne. 

Inne zbiory lwowskie, jak naprzykład Muzeum przemysłowe miejskie, Biblioteka Pawlikowskich, Baworowskich, liczą wszystkiego po kilkanaście sztuk medalionów w swojem posiadaniu. 

Krakowskie Muzeum Czapskich, pozatem co umieszczone jest w katalogu hr. Hutten Czapskiego, dopiero w ostatnich czasach za staraniem energicznego kustosza swojego dra Maryana Gumowskiego poczęło uzupełniać swą kolekcyę medalionów. Wymienia ich też sporo katalog obrazów i rzeźb XIX wieku Muzeum narodowego, wydany w r. 1902. 

Z innych muzeów, o ile nam wiadomo, znaczniejszy zbiór medalionów posiada Muzeum polskie w Rapperswillu, pomniejsze zaś zbiory trudne są do wyliczenia, gdyż poszczególne medaliony, zwłaszcza bardziej artystycznego wykonania znajdują zawsze bardzo chętnych nabywcówu osób pryw atnych i zarządów muzealnych. Zwłaszcza w ostatnich czasach w Warszawie, wśród ogólnego a wybitnego ruchu na polu zbierania pamiątek narodowych, znalazło się poczesne miejsce dla medalionów, tak w ordynackich bibliotekach Krasińskich i Zamoyskich, jak i wśród prywatnych zbieraczy, (takich, jak Boi. Demel, M. Pede rowski, Bisier i inni), a medaliony, które były wystawione na sprzedaż ze zbiorów po bł. p. Matiasie Bersonie, osiągnęły stosunkowo bardzo wysokie ceny. 

W takich warunkach, w takim kole zbieraczy i miłośników, w takiej niepewności co do zakresu działania wyrastał i mnożył się zbiór ś. p. Władysława Przybysławskiego, dzisiaj bezsprzecznie największy i najkompletniejszy w Polsce. 

Kto znał ś. p. Przybysławskiego, ten łacno zrozumie, dlaczego ów zbieracz tak wszechstronny, gorliwy, a tak wybitny przedewszystkiem, nie cofający się przed żadną ofiarą, o ile chodziło o uratowranie lub zdobycie pamiątki, mającej choćby najmniejszą wartość archeologiczną czy narodową, dlaczego ów konserwator zabytków wszystkich, jakie tylko były na ziemiach polskich od czasów przedhistorycznych, aż do ostatnich chwil narodowego życia, ów uczony badacz i zamiłowany dyletant, równocześnie poświęcił swoją uwagę głównie zbiorowi medalionów’, zbiór ten uważał za chlubę swoją i dumę i kompletował go wytrwale aż do ostatnich chwil swojego życia. Miał medaliki religijne, miał etnografię, miał przedmioty muzealne różnego rodzaju, ale wszystko można byłou niego wymieniać za medalion rzadszy, albo taki, którego nie było w uniskim zbiorze. Dla zdobycia takiego okazu nie wahał się odbywać podróży, narażać się na tysiączne zabiegi i trudy. 

Ci, którzy znali ś. p. Przybysławskiego, wiedzą, źe była w nim niezwykła jakaś, jakby wiekami wyrobiona kultura, na którą pokolenia się składały te, z którymi przyszło żyć Przybysławskiemu i te, które poznał, zrozumiał i odczuł po ich śladach pozostawionych, po zabytkach. Bo żył ten człowiek wśród paru pokoleń i żył na szerokich obszarach, na których nie było ani granic, ani kordonów, żył z tem co było najszlachetniejsze w przeszłości i z tem, co kaźdoczesna teraźniejszość długiego jego żywota miała najbardziej wykwintnego i kulturalnego. A źe był w tej epoce i czas taki, kiedy medaliony były wykwitem i prawie ostatnim wyrazem kultury, więc je ukochał ś. p. Władysław Przybysławski i to umiłowanie przechował przez całe życie, jako wspomnienie tej atmosfery, wśród której wyrósł i którą w młodości swojej oddychał. 

Była to atmosfera roku trzydziestego pierwszego. W ładysław Przybysławski urodził się w rok przed wybuchem powstania (w r. 1830) w Dżurkowie dawnego cyrkułu kołomyjskiego, z ojca Andrzeja i matki Julii z hrabiów Golejewskich. Akta policyjne i polityczne austryackich registratur, znają dobrze nazwisko Andrzeja Przybysławskiego, jako jednego z »najniebezpieczniejszych« agitatorów na rzecz powstania listopadowego, zasilanego nie tylko pieniądzmi, ale i żołnierzami ochotnikami, których werbował i na plac boju wśród tysiącznych niebezpieczeństw i pod argusowem okiem austryackiej policyi ekspedyował. Jako członek rodziny od kilku wieków w tych stronach osiadłej, zażywał Andrzej Przybysławski syn Józefa i Urszuli z hr. Koziebrodzkich, niezwykłego miru w całej okolicy, był mężem zaufania we wszystkich sporach sąsiedzkich, a w papierach rodzinnych przechowuje się do dziś konsygnacya sreber domowych i ofiar, składanych na ręce Andrzeja Przybysławskiego, celem zasilenia powstania - piękny zaiste dowód ufności w tych czasach, kiedy to ściany miały uszy. 

W takim domu, w którym żywe były ponadto wspomnienia zażyłości z Franciszkiem Karpińskim i innymi najlepszymi ludźmi epoki porozbiorowej wyrósł Władysław Przybysławski. Reszty dokonało wychowanie we Lwowie, w tem środowisku spisków i konspiracyi na całą dzielnicę galicyjską. Jako uczeń Collegium nobilium utrzymywanego przez Jezuitów przy kościele św. Mikołaja we Lwowie, nie mógł brać bezpośredniego udziału w życiu studenckiem, ale też zato już rok czterdziesty ósmy widzi go we Lwowie w szeregach gwardyi narodowej, jako członka legii akademickiej. Razem z gwardyą przeżył Przybysławski wszystkie nadzieje i całą rozpacz wiosny narodów. Był świadkiem bujnego życia, które wyrastało na gruncie lwowskim, ale był też świadkiem bombardacyi ratusza i gmachów publicznych przez Hammersteina i widział jak z dymem pożaru, wznieconego ognistemi rakietami uchodziła nadzieja lepszego jutra dla narodu polskiego. 

Wypadki roku czterdziestego ósmego zostawiły w młodym umyśle niczem niezatarte wspomnienie. Pamiętał je też ś. p. Władysław Przybysławski do końca swego życia, z najdrobniejszymi nawet szczegółami i opowiadał je chętnie, żywo, barwnie i malowniczo, jak człowiek, który... pars fuit wielkich zdarzeń, ale któremu czasu brakło na ich kronikarskie spisywanie, jako naprzód z życiem i każdoczesnymi jego objawami idącemu. 

Czas reakcyi przetrwał Przybysławski w majętności swojej Uniżu, majątku, położonym pięknie aż na samym dnie jaru Dniestrowego. Świat zabity deskami, to jest właśnie Uniż. Z jednej strony olbrzymi, stromo spadzisty, az wiosną pięknie zielony jar, u stóp którego wartka wstęga Dniestru toczy się, z zawsze jednakim szmerem i w zawsze jednakiej pustce, nieustannie i nieodwołalnie w jednym kierunku i zawsze znika na tym samym zakręcie. Z drugiej strony pochyło ku brzegom rzeki spadająca płaszczyzna, a na jej skrawku długa i leniwie się przeciągając wieś naddniestrzańska, to jest właśnie Uniż. Wygląda to tak, jakby ktoś stoczył gromadę nizkich lepianek, a one nagłym wysiłkiem zatrzymały się u samego brzegu i trw ają tak bez zmiany, patrząc bezsilnie na drugi brzeg, którego niedosiągnąć ani dobić, chyba promem za opłatą pieniądza, w owych stronach tak rzadkiego. 

I to nieodwołalne trwanie Uniża na samym dnie jaru Dniestrowego, nad wstęgą, która warczy i ciągle, jak fatum jakie - przeznaczenie, w jednym kierunku pomyka, ta ściana zielona i daleka droga do innych siedzib ludzkich, jakby wycisnęła na wszystkich, którzy są tutaj, piętno beznadziejnego smutku. Lud, nawet po pijanemu śpiewa smutno i przeciągle, jakby w życiu nie słyszał nic ponad szmer prądu Dniestrowego i tańczy w małem zbitem kółku, jakby mu miejsca nagle zabrakłou spadzistego brzegu. Uniż to jest taka kraina, której snu nawet głos dzwonnicy cerkiewnej nie przerywa, a która gdy się zbudzi na coroczny dzień odpustu, na chram św. Mikołaja, to przez usta dwu ochrypłych djaków majaczy starodawną, jakąś całkiem nie dzisiejszą pieśnią, w której przeciągle a płaczliwie wypowiedziano, źe dla tego świętego w czasie obecnym nic pilniejszego, nic ważniejszego i nic bardziej aktualnego nie pozostało, jak powybijać wszystkich pogan na świecie a ratować wiernych chrześcijan!

Takim jest Uniż teraz i takim był zapewne w epoce skarbu naczyń bronzowych, które w jego pobliżu wykopano. 

W Uniżu mieszkał i gospodarował Władysław Przybysławski lat wiele, dopóki go rok sześćdziesiąty trzeci i styczniowe powstanie nie wyrzuciło na szerszą arenę i to znowu we Lwowie. Był organizatorem zaboru austryackiego na rzecz powstania i członkiem Komitetu, ekspedyującego broń i potrzeby wojenne na plac boju, razem ze Stanisławem Tarnowskim, Aleksandrem Fredrą i Franciszkiem Smolką. Ze spełnił obowiązek w miarę sił swoich i możności na to dowód, źe dostał się do więzienia Karmelickiego (dzisiaj sąd karny przy ulicy Batorego) we Lwowie i przesiedział tam dłuższy czas pod kluczem, w jednej kaźni ze Stanisławem hr. Tarnowskim, a potem otrzymał półtoraroczny areszt domowy pod ścisłym dozorem policyjnym. 

W r. 1866 wyjechał do Drezna i to zadecydowało o jego przyszłem powołaniu jako zbieracza i miłośnika pamiątek narodowych. Wszedł bowiem odrazu w najinteligentniejsze i najwybitniejsze koła emigracyi polskiej: tutaj zapoznał się z Józefem Ignacym Kraszewskim i z całym szeregiem ludzi, żyjących wspomnieniem samoistności Królestwa Polskiego, listopadowych walk i w tej wysokiej kulturze, której wyrazem Klaudyna Potocka lub Aleksander Przeździecki. Z Drezna przywiózł Przybysławski małżonkę, Helenę hrabiankę Wessel, córkę Rozalii z Biszpinkówi Kazimierza Wessla. Związek ten zbliżył go do takich osób jak Natalia Kicka, która dużą część życia i majątku poświęciła na zbieranie monet, sztychów, medali i innych zabytków i koło której grupował się cały świat, mający z przeszłością do czynienia i wyławiający z niej wszelkie zabytki kultury: archeologowie, numizmatycy, miłośnicy, handlarze starożytności. Wśród nich zapalił się do zbieractwa W ładysław Przybysławski i przywiózł to amatorstwo do Czortowca, drugiej swojej obok Uniża, majętności, gdzie zamieszkał z żoną.

Era konstytucyjna i autonomiczna powołała go do pracy publicznej w zakresie najbliższym - powiatowym. Przybysławski był długoletnim członkiem rady powiatowej w Horodence i marszałkiem tego powiatu, ale ani praca na roli, ani zajęcia powiatowe nie zdołały go na tyle przykuć do siebie, ażeby zapomniał o tem umiłowaniu przeszłości kraju, które go całego ożywiało. To też zaczynają się pojawiać w Czortowcu ludzie tacy jak Kopernicki, Kirkor, Ossowski, Glogier i z nimi Przybysławski dyskutuje, od nich się uczy - z nimi razem odbywa wycieczki po kraju i od nich też nabiera ochoty i zamiłowania do badań nad przedhistoryczną archeologią Galicyi. 

Poszukiwania Władysława Przybysławskiego uwieńczone zostały nadspodziewanie skutkiem bardzo pomyślnym, który nazwisko dyletanta rozsławił szeroko w świecie naukowym. Było to odkrycie i odkopanie stacyi przedhistorycznej w Horodnicy pow. horodeńskiego. Znalazły się tam wykopaliska dotychczas zupełnie nauce nieznane, które wśród świata uczonego wywołały wielkie zainteresowanie. Opisawszy je szczegółowo, złożył Przybysławski część wykopanego skarbu w liczbie kilkudziesięciu przedmiotów w zbiorach krakowskiej Akademii Umiejętności, drugą zaś część oddał do Muzeum Dzieduszyckich we Lwowie, z którego założycielem Włodzimierzem Dzieduszyckim pozostawał w zażyłych stosunkach. 

Od r. 1874 zasiadał Władysław Przybysławski w Komisyi archeologicznej Akademii Umiejętności, a równocześnie zajmował się żywo numizmatyką i etnografią kraju, w którym to ostatnim dziale doprowadził do takiej znajomości rzeczy, że gdy w r. 1880 przyszło do urządzenia wystawy etnograficznej w Kołomyi, którą zwiedzić miał także cesarz Franciszek JOZEF I. - Przybysławski stał się duszą tego przedsięwzięcia i razem z Włodzimierzem hr. Dzieduszyckim doprowadził dzieło to, wielkiej wartości naukowej, do skutku. 

W r. 1888 został mianowany przez rząd konserwatorem zabytków przedhistorycznych Sekcyi I - okręgu V, obejmującego siedm powiatów wschodniej Galicyi. Na tem stanowisku rozwinął Przybysławski nader ożywioną działalność i do końca życia brał wybitny a żywy udział tak w posiedzeniach Grona dla Galicyi wschodniej, jak i w jego pracach i publikacyach. Równocześnie został także członkiem Komisyi dla badania historyi sztuki w Polsce, na której posiedzeniach przedkładał liczne komunikaty i sprawozdania ze swoich podróży po kraju i z tego, co tylko zwróciło jego uwagę. Ponieważ zaś zakres jego wiedzy archeologicznej był bardzo rozległy, a zapał do jej przedmiotów niewygasający, przeto komunikaty jego miały wielką wartość, bo zwróciły uwagę na wiele niszczejących zabytków i przyczyniły się niejednokrotnie do ich ocalenia. 

Pisał stosunkowo niewiele, ale to co pozostawił ma swoją wartość tak z powodu nowości tematu jak i nakładu pracy i sumienności, której nieszczędził nawet w najdrobniejszych artykułach. 

Publikacye Władysława Przybysławskiego miały jednak przeważnie zakres przedhistoryczny. Ogłosił wynik badań swoich nad wykopaliskiem w Horoduicy, opisał w Tece konserwatorskiej skarb bronzowy, wykopany w pobliżu Uniża, pisał o Skarbie michałkowskim, a pod koniec życia ogłosił »Repertoryum zabytków przedhistorycznych« swego okręgu, które jest dobrą próbą inwentaryzacyi, uwzględniającą równocześnie całą znaną literaturę drukowaną do każdej miejscowości, o której jest mowa w repertoryum. 

W wspomnieniach pośmiertnych, które się pojawiły po śmierci Władysława Przybysławskiego, podniesiono dostatecznie te wszystkie strony jego charakteru i temperamentu, które sprawiły, że zaliczyć go można snadnie w poczet najbardziej kulturalnych i najbardziej niezwykłych postaci z pośród ziemiaństwa galicyjskiego. A takim, jakim był, uczyniły go tradycye roku trzydziestego pierwszego i tradycye miłośników pamiątek narodowych, którymi był otoczony i z którymi utrzymywał stosunki bardzo ożywione. Skutkiem tego stary dwór w Uniźu przybierał coraz wybitniejsze piętno jakiegoś muzeum na małą skalę, az wszechstronnym zakresem i stawał się wśród pustki tamtejszej i ciszy umysłowej oazą kultury, skarbniczką archeologii, ogniskiem wymiany myśli, źródłem wszelakich wiadomości o istniejących i zagrożonych pamiątkach. W ładysław Przybysławski, jakby pomny, że w danych warunkach nie czas na specyalizowanie się w poszczególnych działach, zbierał wszystko, co mu tylko pod rękę podpadło. A równocześnie długoletniem doświadczeniem wyrobione znawstwo ochroniło go od tak zwanego »dzikiego zbieractwa« łapczywością swoją i niewybrednością tak bardzo zbliżonego do tandeciarstwa i szpargalistyki. W ładysław Przybysławski zbierał wprawdzie wszystko, ale z tem ograniczeniem, źe w jego zbiorze pozostać mogły rzeczy tylko większej wartości kulturalnej czy zabytkowej. 

A wśród książek, broni, papierów, monet, wykopalisk, przedmiotów pamiątkowych i etnograficznych, rzeczą najbardziej pożądaną w Uniżu były: medalik religijny i medalion. Na innem miejscu opisaliśmy już zbiór medalików religijnych W ładysława Przybysławskiego i ocenili jego wartość w porównaniu nawet z takim zbiorem, jak ten, który miał i w osobnym katalogu opisał dr. Teofil Kewoliński, zbiór zaś medalionów złożony w depozycie Galery i miejskiej we Lwowie jest przedmiotem niniejszego katalogu, pierwszego w tym zakresie wjęzyku polskim. 

Po rozbiciu się zbioru znanego numizmatyka i archeologa Ludwika Steckiego, przeszła w posiadanie Władysława Przybysławskiego suita medalionów Minterowskich z portretami królów polskich i ona też stała się zawiązkiem obecnego zbioru. Zachęcony dość sporą jak na początek liczbą posiadanych okazów, przyzwyczajony w młodości swojej widywać medaliony na ścianach mieszkań swoich najbliższych, wychowany w tej kulturze, która wywołała największy rozkwit tego działu sztuki plastycznej, rozumiejąc dobrze całą treść, istotę i to wszystko co wyrazić może medalion, wyczuwając sentyment w nim zawarty - począł W ładysław Przybysławski z podwójną energią gromadzić medaliony, gdzie i skąd się tylko dało. 

Niniejszy zbiór jest wynikiem prawdziwie mrówczych zabiegów, które trwały lata całe, a nie cofały się nigdy przed największą ceną pieniężną, osobistą prośbą, handlem zamiennym. Każdy prawie medalion w zbiorze posiada własną historyę i własne, nieraz bardzo zawiłe drogi, którymi szedł, aby ostatecznie zawisnąć na ścianach dworu uniskiego ku radości, prawie źe namiętnej, właściciela. Bo medalionów nie dostanie dziś po sklepach, ani nawet w największych antykwaryatach: czasem wiszą na ścianach zapomniane przez swoich właścicieli i lekceważone, nawet z pamięci wykreślone, czasem znowu są pamiątką rodzinną, niepozbywalną, zwykle zaś trafiają się do nabycia przypadkowo tylko, a gdy który wejdzie w zakres handlu antykwarskiego, to uzyskuje odrazu cenę, która najbardziej nawet zapalonego zbieracza odstraszyć jest w stanie. Przybysławski, dzięki szerokim znajomościom i dzięki życzliwemu poparciu przyjaciół nie zaniedbywał żadnej drogi: zapomniane medaliony zabierał ze ścian nawet, jako rzeczy bezwartościowe, pamiątkowe wypraszał, przypadkowi zwykle wychodził naprzeciw przez usilne poszukiwania, a za dobry medalion nie było ostatecznie takiej ceny, której by zbieracz nie zapłacił, jeźli już nie udało się wejść na drogę zamiany. 

Uniwersalny charakter zbieractwa Przybysławskiego odbił się także i na jego zbiorze medalionów. Nie znał on i nieuznawał dystynkcyi między medalionami, wchodzącymi w zakres numizmatyki, a tymi, które zaliczone być mogą do sztuki plastycznej w szerszem znaczeniu. Wszystko, cokolwiek mogło być tylko nazwane medalionem, znajdowało się w jego zbiorze, a stąd jest on dzisiaj tak bardzo ciekawy i tak bardzo jedyny na ziemiach polskich. 

W miarę zaś jak zbiór wyrastał, mnożył się i przybierał rozmiary muzealne, mnożyła się u ś. p. Władysława Przybysławskiego także i troska, co się z nim stanie po jego śmierci. Znał zanadto dobrze dzieje największych nawet zbiorów, marniejących zwykle po śmierci właściciela i dlatego chociaż w osobie syna swego p. Kazimierza Przybysławskiego widział to samo zrozumienie wartości zbioru, to samo zamiłowanie, wyrobione uczestnictwem w zbieraniu i porządkowaniu medalionów - chciał przecież trwałego zabezpieczenia i chciał równocześnie oddać je na użytek publiczny. 

I wówczas myśl jego zwróciła się w stronę miasta, w którem młodość swoją szkolną przepędził, z którem wiązały go tysiączne stosunki, w którem zresztą widział ognisko polskiej kultury na całym, wielkim obszarze ziem dawnej Rzeczypospolitej polskiej. Postanowił tedy oddać i zostawić swój zbiór medalionów po wieczne czasy we Lwowie, pod opieką gminy miasta Lwowa, zawsze chętnej i ofiarnej, gdy chodzi o dobro i pożytek ogólno narodowy. 

Więc też po śmierci zasłużonego obywatela, która nastąpiła w dniu 5. lutego r. 1908 rodzina z całym pietyzmem wypełniła wielokrotnie wyrażaną wolę zmarłego, oddając zbiór w depozyt gminy miasta Lwowa, celem pomieszczenia go i wystawienia na widok publiczny w Galeryi miejskiej.


HERBY POLSKI, LITWY I RUSI.

  1. Tarcza herbowa z koroną i wstęgą, na której napis: BOŻE ZBAW POLSKĘ - Na tarczy Orzeł polski, Pogoń litewska i Archanioł Michał, herb Województwa kijowskiego. Bronz lany 675x430 mm. 
  2. Herb Polski. - Na tarczy z koroną jagielloński Orzeł mosiężny na tle amarantowem. 160x165 mm. 
  3. Herb Litwy. - Na tarczy z koroną mosiężna Pogoń na tle amarantowem. 160x165 mm. 
  4. Herb Polski. - Na tarczy Orzeł jednogłowy z czasów Królestwa Kongresowego w koronie. Bronz lany 145x120 mm.
keyboard_arrow_up
Centrum pomocy