Advanced search Advanced search

To i owo o fałszerzach


Fałszerzy na dwa rodzaje podzielić musimy. Pierwszym byli oszuści w całem tego słowa znaczeniu, pracujący dla celów niskich, dla łatwego zysku. Drugi rodzaj dużo złego narobił i pierwszemu robotę ułatwił; pobudkami była czasem próżność, a zawsze lekkomyślność. Do tego drugiego, jak się przekonamy, należeli nawet niektórzy z najświatlejszych naszych uczonych — numizmatyków. Nieraz nie mogąc wejść w posiadanie zbyt na ich kieszeń drogiego oryginału, lub tak rzadkiej sztuki, że jej w handlu zupełnie nie było, obstalowywali kopje i bez żadnej wzmianki składali w swym zbiorze. W spisach podawali, że ją posiadają. I tak czasem jeszcze za ich życia, zwykle jednak dopiero po śmierci takie sztuki rozchodziły się po świecie, pokazywały się na licytacjach i niesumiennym handlarzom dawały sposobność do wyzysku i oszukiwania mniej doświadczonych, a czasem zupełnie wytrawnych amatorów. Innego zbieracza korciło, że w całej ślicznej serji pewnego gatunku monet brakło mu tylko jednego rocznika; jakaż pokusa uzyskać go i wypełnić nieznośną szczerbę za pomocą dłutka i rylca! W ten sposób powstawały monety zupełnie nieznane, przeciw istnieniu których przemawiały wszelkie akta mennicze i metryki koronne. Ile nieraz z powodów takich było badań daremnych, ileż dyskusyj i polemik — aż wykryto napozór niewinne fałszerstwo. Iluż zbieraczy straciło w ten sposób wiele pieniędzy, ilu zniechęciło się do dalszego zbierania i studjów! 

Pierwszy alarm powstał pomiędzy zbieraczami po wydaniu pierwszej książki, zajmującej się fachowo numizmatyką polską. Była to wydana w 1839-tym roku „Numizmatyka krajowa“ Władysława Stężyńskiego-Bandtkiego. Podał on kilka monet jako niewątpliwie podrobionych, o kilku innych wyraził mniej, lub więcej poważne wątpliwości. Narobił jednak i zamętu i dał fałszerzom bodźca do dalszej pracy. Kilka sztuk bowiem fałszywych podał jako autentyczne, a prawdziwość jednej z nich bronił nawet dłuższemi wywodami (Talar koronny Zygmunta I. 1535. Tom I. str. 40). W r. 1845 ukazało się dzieło Ignacego Zagórskiego pod tytułem „Monety dawnej Polski“. I Zagórski ostrzegał przed fałszerzami, wymieniał fałszywe sztuki, sprostował niektóre błędy Bandtkiego, ale sam ich nie uniknął w zupełności. Podał kilka monet podrobionych w tekście, a kilka rysunków zrobionych na tablicach jest nie z oryginałów, lecz ze sztuk fałszywych. Jednak z roku na rok rozpoznawanie sztuk fałszywych robiło postępy. Wielkie bardzo zasługi na tem polu położył numizmatyk warszawski Karol Beyer, po nim Walery Kostrzębski. Władysław Bartynowski zebrał bardzo dużo materjałów o fałszerzach i fałszowanych monetach, niestety nigdy ich nie wydał w całości. Starałem się zebrać te wszystkie luźne zapiski i notatki i zacznę od najdawniejszego i najwięcej znanego fałszerza. Był nim Józef Majnert. Urodził się w Warszawie w roku 1813. Rodzicami jego byli Gotfryd Majnert, medalier i urzędnik mennicy warszawskiej, i Karolina z domu Hincz. Ojciec był wyznania ewangelickiego, syn katolikiem. Józef Majnert przeszedł sześć klas szkoły Pijarów i dwuletni kurs Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale sztuk pięknych. W r. 1830, idąc śladami ojca, został urzędnikiem mennicy. Niewątpliwie pod kierunkiem ojca wykończył swe wykształcenie i został rytownikiem i medalierem. Po paru latach odebrał kilka nagród konkursowych i kilka odznaczeń rządowych. W roku 1856 opuścił urząd w mennicy. Z krótkiego tego życiorysu wynika, że Majnert nie był, że tak powiem „byle kim“. Był człowiekiem wykształconym, kulturalnym, był wytrawnym artystą w swoim fachu. Miał też urządzenie mennicy i jej narzędzia na usługi, miał wielkie praktyczne doświadczenie. Wyobrazi sobie czytelnik, ile człowiek w położeniu Majnerta szkody mógł narobić, gdy fałszowaniem monet trudnić się zaczął. To też pomiędzy fałszerzami monet polskich zajmuje on pierwsze miejsce, jest osobą niejako historyczną. Doszło dziś do tego, że handlarze niemieccy, mniej z fałszerstwami monet polskich obeznani, każdego fałszywego talara „Majnertem“ nazywają.

Majnert rozpoczął działalność swoją fałszerską zapewne bardzo rychło, już w r. 1835. W każdym razie w styczniu r. 1836 ukazał się talar koronny Zygmunta I 1535 i równocześnie z nim talar Zygmunta Augusta 1547. W r. 1856 musiała fabrykacja ustać, bo opuściwszy mennicę, stracił Majnert cały potrzebny mu warsztat. Zdaje się jednak, że dopiero w roku 1871 sprzedał wszystkie, będące jeszcze w jego posiadaniu stemple używane do fałszowania monet Karolowi Beyerowi. Bayer bardzo krótko potem oddał je hr. Emerykowi Czapskiemu, z którego zbiorem weszły w posiadanie Muzeum Narodowego w Krakowie. Zbiór ten zawiera 99 stempli, służących do fabrykacji 55 rozmaitych monet. Z tych stempli rytych jest od ręki 63, reszta zaś powstała z odlewów sztuk oryginalnych. Dzieło pięciotomowe hr. Czapskiego nie każdemu jest dostępne; nadto zawiera ono tylko spis tych stempli, bez opisu i bez rysunków monet. W następnym rozdziale będziemy się starali wszystkie te sztuki podać i opisać, przeważnie podług zapisków Karola Beyera.

 Co spowodowało Majnerta do tej tak szkodliwej oszukańczej fabrykacji, trudno wiedzieć. Z zapisków współczesnych numizmatyków wnoszę, że wina spada na Ignacego Przeszkodzińskiego, byłego pułkownika wojsk polskich, bardzo zacnego człowieka, gorliwego zbieracza, mającego słabość do monet przez nikogo innego nie posiadanych. — Tenże u Majnerta miał obstalować, a ten kopjował znane białe kruki, a bielsze jeszcze wyrabiał n. p. w ten sposób, że wzorując się na rysunku dukata, powiększał stempel do wielkości talara itd. Chęć jednak łatwego zysku niewątpliwie główną odegrała rolę, bo handel stał się z czasem zbyt rozpowszechnionym. Specjalnością Majnerta były sztuki srebrne i to przeważnie duże, jak talary i półtalarki, kilka szóstaków. Monet złotych wybił tylko dwie.

Żadnego fałszerza życia i działalności nie znamy tak dokładnie, jak Józefa Majnerta. O żadnych też falsyfikatach nie mamy tak zupełnie dokładnych danych, jak o tej serji wyszłej z warszawskiej mennicy. Dzięki staraniom Beyera mamy wszystkie prawie stemple Majnerta, wiemy kiedy i jak powstały; stemple używane przez innych fałszerzy, z wyjątkiem zdaje się tylko dwóch, które się w moim znajdują zbiorze, przepadły. To też co do powstania wielu sztuk fałszywych i fabrykatów tylko na domysłach opierać się możemy.

W dziele Stronczyńskiego, w luźnych zapiskach Beyera i Kostrzębskiego, w Katalogu Czapskiego spotykamy często, gdy mowa o fałszywych monetach, związane z sobą w rozmaity sposób nazwiska Kątski—Hausmann—Sąd—Fajn. Wszyscy wyżej wymienieni numizmatycy, żyli właśnie wtedy, gdy ukazała się ta druga serja fałszywych monet polskich, lecz nie zaraz odkryć mogli fałszerzy, ich pomocników i miejsce pochodzenia. W r. 1865 ukazały się pierwsze sztuki i zaraz przez Beyera jako fałszywe uznane zostały. W tymże roku Beyer dyktował Władysławowi Bartynowskiemu następującą notatkę: „W roku 1865 ukazały się fałszywe polskie monety, prawdopodobnie podrobione w Londynie, nakładem i przemysłem Igla, antykwarza ze Lwowa“, poczem następuje wyliczenie czternastu monet fałszywych. Kostrzębski kilka lat potem wspomina o tych samych monetach i podaje jako fabrykanta Fajna, a jako inicjatora Hausmanna. Czapski w katalogu swoim przy nich rozmaite robi przypiski. Władysław Bartynowski, który tych wszystkich zbieraczy znał, z nimi pracował, ich zapiski zbierał, doszedł do następujących wniosków, które mi w roku 1910 dyktował: ,,Około roku 1860—70 żył w Paryżu Antoni Kątski, muzyk pianista, który miał namiętność zbierania rzeczy nieznanych i przez nikogo nie posiadanych. Skorzystał z tego adwokat Hausmann w Mińsku, który znany był z fabrykacji dyplomów, dowodów szlachectwa i t. d. Hausmann kazał robić grawerowi złotnikowi Fajnowi (pewnie Fein) w Mińsku rozmaite dukaty i falsyfikaty i te Kątskiemu wprost, lub przez pośredników dostarczał. Czy Kątski może te dukaty zamawiał i stał się współwinnym, trudno wiedzieć, pewnem jest jedynie, że nie jemu samemu ich dostarczono. We Lwowie był wtedy ruchliwy bardzo antykwarz, który znał się doskonale na starych drukach i książkach, Selman Igel. Dużo on bardzo podróżował i wszędzie, gdzie mógł, sprzedawał dukaty z fabryki mińskiej. Pomiędzy wielu innemi oszukaną została znana bardzo i bogata amatorka starożytności, hrabina z Mostowskich Izabella Starzyńska. Wytłomaczono jej, że znaleziony został wielki skarb złota w Tulczynie i sprzedano niby ze skarbu tego pochodzące dukaty za — około 2 000 talarów, na owe czasy bardzo poważną sumę. Była to cała serja z fabryki mińskiej. Zbiór hr. Starzyńskiej rozsprzedany został na kilku licytacjach u Weil’a w Berlinie, a ponieważ ostrzeżeni polscy amatorowie tych sztuk fałszywych nie kupowali, rozeszły się po świecie i długo po rozmaitych handlach niemieckich się błąkały. Głównie we Lwowie, Krakowie i Dreźnie kwitł handel temi dukatami.

Widzimy zatem, że inicjatorem był Hausmann, Fajn wykonawcą, Igel kolportował. Kto najwięcej zawinił, niech osądzi czytelnik sam; jakim był podział zysków, pewnie znacznych, to trudno wiedzieć. W każdym razie zaszczyty i chwała okryły prawie jedynie imię Selmana Igła. Tak jak dzisiejsi handlarze monet w Niemczech każdego fałszywego polskiego talara nazywają Majnertem, tak samo każdego dukata Iglem, i to do pewnego stopnia zupełnie słusznie. O ile bowiem specjalnością Majnerta były duże sztuki srebrne, o tyle Fajn fałszował prawie zawsze sztuki złote. Monet srebrnych wyszło z warsztatu jego zdaje się tylko dwie, albo trzy, natomiast ze znanych mi około trzydziestu fałszywych dukatów najmniej dwadzieścia jest niewątpliwie roboty Fajna. Fajn nowych i nieznanych typów nawet nie wymyślał; wszystkie jego fabrykaty bite były stemplami rzniętemi od ręki, a wzory brał czasami może z oryginałów, przeważnie jednak z rysunków dzieła Zagórskiego. Typ epoki dobrze jest naśladowany, wykonanie przeważnie bardzo staranne, czasami zupełnie mistrzowskie. Niektóre okazy są tak doskonale wykonane, że do dziś dnia znam wcale niezłych znawców, którzy mają w zbiorach swoich takie sztuki i nie dadzą się przekonać, że mają z fałszywą sztuką do czynienia. Rzeczywiście przyznać trzeba, że przykrem jest odłożyć do oddziału monet fałszywych dukata, za którego się parę set, albo i ponad tysiąc marek dało i którym, jako chlubą zbioru, cieszymy się całe lata! 

Mniej więcej o tym samym czasie, co monety z fabryki mińskiej, ukazały się inne jeszcze fałszowane dukaty. Kostrzębskiego wzmianka o tem brzmi: ,,Od czasu fabrykatów Majnerta, których spis obok w osobnym kajecie jest opisany i po zakupieniu przez Beyera wszystkich stempli, jakiemi bił Majnert, fabrykacja na długi czas ustała. Dopiero około roku 1870 zjawiły się w Warszawie dukaty Zygmuntów i Batorego, fabrykowane przez Sznejdra, syna stolarza w mieście Płocku. Wprawdzie panowie Lesser i Zelt (dwaj wtedy bardzo znani zbieracze) dali się złapać na kilka sztuk, lecz Beyer zaraz się poznał i fabrykacja ustała, tem bardziej, że młody Sznejder wyjechał z kraju kształcić się — czy tylko nie w tym zawodzie — za granicę i umarł. Fabrykaty jego były tylko złote: dukat koronny 1535, stempel cięty od ręki, wzór brany z Zagórskiego; dukat gdański 1545; dukat Defende 1577; dukat Nagibański 1586. Więcej sztuk na razie nie pamiętam, to tylko wypada nadmienić, że dukaty gdańskie wcale nieźle były wyrobione“. Tyle Kostrzębski. Dziwne, że doskonały ten znawca nie wspomina w tej notatce nic o dukatach Igla. Wiedzieć on o nich musiał, lecz przypuszczam, że w rozróżnianiu, które sztuki z Płocka, a które z Mińska pochodzą, tylko domysłami i przypuszczeniami się kierował. Pewnem jest jednak, że poza grawerem Fajnem w Mińsku jeszcze i ktoś drugi dukaty podrabiać musiał. Mamy kilka dukatów tego samego roku i typu niewątpliwie z dwóch fabryk pochodzących. Nadto poza bardzo jednolitą serją roboty Fajna w sposobie wykonania i technice spotykamy falsyfikaty niewątpliwe odmiennej zupełnie roboty. Te najprawdopodobniej pochodzą z Płocka i są roboty owego przez Kostrzębskiego i Beyera wykrytego Sznejdra. Jest ich znacznie mniej niż mińskich co do ilości odmian, a i każdej odmiany mało tylko bardzo sztuk wybić musiano, bo dziś do rzeczywiście wielkich należą rzadkości. Wbrew zdaniu Kostrzębskiego, jakoby wcale nieźle były zrobione, uważam fabrykaty Sznejdra za gorsze w rysunku, gorszej roboty niż t. zw. Igla. Mają one coś ostrego i twardego, tak że łatwiej wydać o nich wyrok potępiający, niż o niejednej sztuce delikatniejszej znacznie roboty Fajna.

O innych fałszerzach niewiele więcej wiemy, jak o owym Sznajdrze. Wł. Bartynowski znał antykwarza w Krakowie Elkana Aronsohna, który między innemi monetami staremi handlował. Bardzo często miał też u siebie podrabiane sztuki i niejednego zbieracza oszukał. Nie była to fabryka jednolitego systemu fałszowania, jaką prowadził n. p. Majnert, lub Fajn. Aronsohn rozmaitemi posługiwał się sposobami. Jego zdaje się wymysłu były owe brakteaty, wybite stemplami zrobionemi za pomocą ,,wykwaszania“. Nadto po mistrzowsku przerabiał lata. Widziałem u Wł. Bartynowskiego pochodzące od Aronsohna: trojak elblągski 1535, nadzwyczajnie rzadki, bo dotąd w jednym znany egzemplarzu, zrobiony z pospolitego 1536 roku; nadto grosz gdański, zupełnie nieznany z roku 1546, zrobiony z pospolitego 1540. Z pracowni Aronsohna pochodziły także znakomicie wykonane zlutowania, jak znane nam już klipigi trojaków gdańskich, któremi Aronsohn oszukał hr. Morsztyna, a które nawet hr. Czapski dłuższy czas za oryginały uważał. Znana jest także niesłychanie rzadka próbna trzydziestogroszówka 1663, powstała w ten sposób, że strona popiersiowa pospolitego orta zlutowana została z stroną odwrotną, również pospolitego tynfa. Dokładniejszych danych o fałszerstwach Aronsohna trudno zebrać, gdyż były zbyt różnorodne, na szczęście jednak nie zbyt liczne. 

Podobnego, jak Kraków w osobie Aronsohna, miała i Warszawa fałszerza. W roku 1878 pojawiły się u żydów warszawskich talary Zygmunta III i trojaki miedziane Mikołaja I z przerobionemi latami. Kostrzębski odkrył fałszerza w osobie mieszkającego na ulicy Bagno żyda jubilera, nazwiskiem Broda. Kostrzębski pisze, co następuje: ,,Chcąc lepiej zbadać autentyczność faktu, udałem się do owego Brody. Broda wtedy był już starcem i nietylko, że się przyznał do podróbek, jakie spostrzegliśmy na talarach i trojakach, ale nawet z pewną chlubą wspominał, że jest to głupstwo ta dzisiejsza jego przeróbka w porównaniu do tych monet, jakie robił dla nieżyjącego już numizmatyka, a były to monety srebrne, bardzo dawne królów polskich: Otona, Henryka i innych, których już nie pamięta. Na zapytanie, jakim to sposobem mógł takie monety tworzyć, objaśnił, że mu ich ten numizmatyk dostarczał, a on na wzór tych wyrzynał na miękkiej stali każdą i odbijał po kilka sztuk, dorabiając litery legend, których pierwotnie nie dorobił i dawał znaczek. Robota ta szła mu bardzo łatwo, a przytem amator ten płacił mu dobrze, mówił, że był to bardzo dobry pan, który często u niego antyki kupował. W końcu wymienił jego nazwisko, a ponieważ było prawie równobrzmiące ze znanym numizmatykiem w Petersburgu, wziąłem więc go za tegoż“.

Wziął więc Kostrzębski widocznie owego amatora za mieszkającego w Petersburgu radcę stanu Reichla, posiadającego jeden z największych zbiorów monet polskich. Tymczasem był to nieznany zresztą urzędnik Reiszel z Łęczycy. Reiszel posiadał dwa, czy trzy wykopaliska i pewnie, by je zrobić okazalszemi i łatwiej sprzedajnemi, domieszał do nich wyraźniej wybitych monet z dokładniejszemi legendami, które u Brody obstalował. Stronczyński, który całość do rąk dostał, wywiódł na mocy tych solidów zupełnie bezpodstawną teorję (Tom I. str. 27—29). Musiały być zatem znakomicie podrobione, kiedy tak wytrawny znawca, jak Stronczyński się nie poznał. Więcej danych o fałszerstwach Brody zebrać nigdzie nie mogłem.

Podawszy to, co wiemy o Majnercie, trójprzymierzu Hausmann, Fajn, Igel, o Sznejdrze, Aronsohnie i Brodzie, wyczerpaliśmy szereg tych fałszerzy, których oszustami i zawodowemi fałszerzami o niskich pobudkach nazwać musimy. Byli i inni, lecz ci fałszowali, zdaje się, tylko z amatorstwa, robili kopje, by uzupełnić swoje zbiory, a tylko lekkomyślność niejednego z nich innych zbieraczy na szkodę naraziła.

Najdawniejszą polską sztuką fałszowaną jest talar medalowy z roku 1533. Major wojsk rosyjskich Józef Biernacki, gorliwy zbieracz monet polskich, kazał go zrobić w roku 1812 Gotfrydowi Majnertowi, ojcu później tak wsławionego Józefa. Talar ten, zrobiony zdaje się podług rysunku z dzieła Czackiego, jest lichej roboty, znacznie łatwiejszy do rozpoznania jako podrobiony, niż późniejsze jego naśladownictwa przez Józefa Majnerta robione. W jakim celu Biernacki robić go kazał, trudno wiedzieć, w każdym razie bardzo mało takich talarów wybić musiano, bo dziś bite sztuki do wielkich rzadkości należą; częściej spotyka się wcale niezłe odlewy. Powstanie tej sztuki już bardzo dawno znanem było, gdyż już Biernacki w Numizmatyce krajowej z roku 1830 ją podaje. Zwano tego talara ogólnie talarem Biernackiego. Mówią, że Biernacki i inne sztuki robić kazał, dowodów na to znaleźć jednak nie mogłem.

Równie znanym jak poprzedni, jest talar gdański Tysa. Wicekonsul rosyjski w Gdańsku Edward Tys, odnalazł w mieście tem oryginalny stempel strony odwrotnej talara gdańskiego z r. 1567. Talar ten, niezmiernie rzadki, znany w dwóch tylko, albo trzech egzemplarzach. Tys grawerowi warszawskiemu Hecknerowi kazał podług oryginału dorobić stronę popiersiową i odbić 16 sztuk, które pomiędzy przyjaciół rozdał. Postępował sobie więc zupełnie uczciwie, lecz jednak ściągnął na siebie nieprzyjemną polemikę. Zbieraczom talar ten szczęścia też nie przyniósł, bo handlarze, dostawszy takiego talara do rąk, jako oryginał sprzedawać próbowali i może niejednego złapali. Dziś w handlu już bardzo rzadko się pojawia; sztuka to przecież niepospolita, kiedy tylko szesnaście sztuk w obieg puszczono.

Ignacy Przeszkodziński, były pułkownik wojsk polskich, gorliwy zbieracz, miał słabość do posiadania kompletnych seryj monet, mianowicie z panowania Stanisława Augusta. Lata, których dostać nie mógł, dorabiał zapomocą dłutka i rylca. Pouczył go, zdaje się w sztuce tej pierwszorzędny mistrz, bo Józef Majnert. Tak przerobił talara 1788 na rok 1787, półtalarka 1783 na 1785 w czasie, gdy, jak wiadomo, w latach 1785 do 1787 ani talarów, ani półtalarów nie bito. Nawet Zagórski tego nie spostrzegł i talara w swem dziele umieścił, a dopiero przez Beyera ostrzeżony, w uwagach błąd ten sprostował. I inne sztuki Przeszkodziński w ten sposób przerobił. Gdy po jego śmierci zbiór przeszedł w posiadanie Stronczyńskiego, wszystkie te sztuki z przerobionemi latami miały być w gronie numizmatyków solennie zniszczone. Czy tak się rzeczywiście stało, nie wiem, lecz sztuki takie spotykałem w handlu jeszcze w roku 1909. Widzimy więc, że i Stronczyński gorliwie podrabiaczy ścigał. Tem więc jest dziwniejszem, że sam znakomicie monety naśladował. Były to świetne odlewy drobnych nawet monet, doskonale szlifowane i polerowane, nawet pomiędzy literami. Wreszcie nadawał im jakiejś marnej patyny, której w żaden sposób zmyć nie można było i w ten sposób wszelkie wady odlewu pokrywał. Beyer znał tę słabość Stronczyńskiego, a fabrykaty jego nazywał „Stronczycami“. Wiele ich pewnie nie było, lecz gdyby się w ręce handlarzy dostały, mogłyby się stać bardzo niebezpiecznemi. Czapski pod Nr. 4914 podaje szóstaka pruskiego 1530, o którym pisze: ,,sztuka wyjątkowo dobrze lana przez K. S.“ — jest to jedna z tych stronczycjan. 

keyboard_arrow_up